szymon - 37:xx na 10k na pełnym luzie
Moderator: infernal
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
16 X
7,5 km ciągły (4:14/km)
Trochę powalczyłem z własną słabością, trochę z wiatrem, ale w sumie poszło całkiem nieźle. Dwa tygodnie biegłem to samo po 4:05 na podobnej intensywności. Niespecjalnie jednak się tym przejmuję i staram się spokojnie wracać do formy. Jutro w planie siła.
Nawet po takiej tygodniowej przerwie mięśnie muszą na nowo przyzwyczaić się do wysiłku i trochę je czuć po treningu.
7,5 km ciągły (4:14/km)
Trochę powalczyłem z własną słabością, trochę z wiatrem, ale w sumie poszło całkiem nieźle. Dwa tygodnie biegłem to samo po 4:05 na podobnej intensywności. Niespecjalnie jednak się tym przejmuję i staram się spokojnie wracać do formy. Jutro w planie siła.
Nawet po takiej tygodniowej przerwie mięśnie muszą na nowo przyzwyczaić się do wysiłku i trochę je czuć po treningu.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
17 X
2,5 E
podbiegi 10x200, przerwa w truchcie
2,5 E
Bardzo przyjemny trening siły. Jak zwykle bez piłowania, w umiarkowanej intensywności, za to lekko, żwawo i (w miarę moich możliwości) technicznie. Na zbiegu relaks i zapamiętywanie ruchu, który potem powtarzałem na podbiegu, według rad Jacka. Żeby ocenić czy i na ile mi to wychodzi musiałby sam rzucić okiem, ale na razie plan dnia uniemożliwia mi wpadnięcie na wspólne podbiegi. Szkoda
2,5 E
podbiegi 10x200, przerwa w truchcie
2,5 E
Bardzo przyjemny trening siły. Jak zwykle bez piłowania, w umiarkowanej intensywności, za to lekko, żwawo i (w miarę moich możliwości) technicznie. Na zbiegu relaks i zapamiętywanie ruchu, który potem powtarzałem na podbiegu, według rad Jacka. Żeby ocenić czy i na ile mi to wychodzi musiałby sam rzucić okiem, ale na razie plan dnia uniemożliwia mi wpadnięcie na wspólne podbiegi. Szkoda
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
19 X
~4 km ciągły po ok. 4:00
BBL
Planowo miałem zrobić pełną piątkę po trasie GP, ale zrobiłem mniej. Pod lewym kolanem pojawiła mi się lekki obrzęk na guzowatości piszczeli. Trochę czuję to miejsce jak jeżdżę na rowerze, w czasie biegania jest ok., ale nie chciałem przedobrzyć. Mówiąc szczerze, to nie miałem też jakiejś wybitnej motywacji, żeby koniecznie domknąć piątkę
Na BBL porobiliśmy kilka ćwiczeń na płotkach. Po wcześniejszych doświadczeniach podszedłem do nich z respektem i udało się nie przywalić żadną częścią ciała
Jutro, o ile kolano się nie zbuntuje, długie łagodne podbiegi.
~4 km ciągły po ok. 4:00
BBL
Planowo miałem zrobić pełną piątkę po trasie GP, ale zrobiłem mniej. Pod lewym kolanem pojawiła mi się lekki obrzęk na guzowatości piszczeli. Trochę czuję to miejsce jak jeżdżę na rowerze, w czasie biegania jest ok., ale nie chciałem przedobrzyć. Mówiąc szczerze, to nie miałem też jakiejś wybitnej motywacji, żeby koniecznie domknąć piątkę
Na BBL porobiliśmy kilka ćwiczeń na płotkach. Po wcześniejszych doświadczeniach podszedłem do nich z respektem i udało się nie przywalić żadną częścią ciała
Jutro, o ile kolano się nie zbuntuje, długie łagodne podbiegi.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
21 X
20'E
podbiegi 5x400m, zbieg w truchcie
20'E
Dzisiaj zrobiłem długie łagodne podbiegi. Nachylenie ciut ponad 3%, ale wbrew pozorom poczułem je bardziej niż 10x200m na bardziej "stromym" odcinku (o ile można mówić o stromiźnie przy nachyleniu ~6% ).
Przyjemny trening.
20'E
podbiegi 5x400m, zbieg w truchcie
20'E
Dzisiaj zrobiłem długie łagodne podbiegi. Nachylenie ciut ponad 3%, ale wbrew pozorom poczułem je bardziej niż 10x200m na bardziej "stromym" odcinku (o ile można mówić o stromiźnie przy nachyleniu ~6% ).
Przyjemny trening.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
22 X
30' E
23 X
ciągły 9 km po 4:08
Wczoraj wyszedłem na mały rozruch. Planowałem zrobić spokojną dyszkę, ale nie odespałem po nocce i jakoś średnio się czułem. Postanowiłem zmodyfikować trasę (tzn. po kwadransie zawróciłem )
Dzisiaj długi ciągły. Wyszło tak jak powinno, czyli ciężko, ale pod kontrolą.
Kolano, odpukać, już dużo lepiej. Ostrzę już sobie zęby na pierwsze GP 3 listopada
30' E
23 X
ciągły 9 km po 4:08
Wczoraj wyszedłem na mały rozruch. Planowałem zrobić spokojną dyszkę, ale nie odespałem po nocce i jakoś średnio się czułem. Postanowiłem zmodyfikować trasę (tzn. po kwadransie zawróciłem )
Dzisiaj długi ciągły. Wyszło tak jak powinno, czyli ciężko, ale pod kontrolą.
Kolano, odpukać, już dużo lepiej. Ostrzę już sobie zęby na pierwsze GP 3 listopada
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
24 X
2,5 km E
podbiegi 10x200m
2,5 km E
Po wczorajszym ciągłym dzisiejsze podbiegi to łatwizna. Całkiem fajny rytm udało mi się złapać. Powrót do połowy w marszu, potem truchtem.
2,5 km E
podbiegi 10x200m
2,5 km E
Po wczorajszym ciągłym dzisiejsze podbiegi to łatwizna. Całkiem fajny rytm udało mi się złapać. Powrót do połowy w marszu, potem truchtem.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
26 X
4,5 km E
BBL
test na 1000 m - 3:04
4,5 km E
Potruchtałem z rana na BBL. Muszę przyznać, że po drodze wahałem się, czy w ogóle startować na tysiąc, bo czułem się słabo. Na miejscu okazało się, że frekwencja dopisała i przyszła masa dawno nie widzianych znajomych. Trochę pogadaliśmy, zrobiliśmy krótką rozgrzewkę. Najpierw pobiegły dzieciaki na 600 metrów (młodzieży przyszło chyba więcej niż dorosłych). Potem my.
Pierwsze dwieście w 37", sześćset w 1:51, tysiąc w 3:04, czyli równiutko. Od dwusetnego metra biegłem sam, równo i mocno. Musiałbym zobaczyć filmik żeby się upewnić, ale wydaje mi się, że do końca utrzymałem sylwetkę i sprężysty (jak na mnie) krok. Nie próbowałem nawet "zejść niżej na nogę", bo już bardzo dawno nie robiłem przebieżek na takich prędkościach i nie chciałem przeciążyć czworogłowych (odwykłych od takiej pracy).
Po biegu zazwyczaj czuję zadowolenie lub rozczarowanie, zależnie od przebiegu i rezultatu. Tym razem czuję spokój. Niby do życiówki daleko, ale teraz nie robię żadnej szybkości, tylko ciągłe i siłę. Na sezon przełajów jak znalazł
4,5 km E
BBL
test na 1000 m - 3:04
4,5 km E
Potruchtałem z rana na BBL. Muszę przyznać, że po drodze wahałem się, czy w ogóle startować na tysiąc, bo czułem się słabo. Na miejscu okazało się, że frekwencja dopisała i przyszła masa dawno nie widzianych znajomych. Trochę pogadaliśmy, zrobiliśmy krótką rozgrzewkę. Najpierw pobiegły dzieciaki na 600 metrów (młodzieży przyszło chyba więcej niż dorosłych). Potem my.
Pierwsze dwieście w 37", sześćset w 1:51, tysiąc w 3:04, czyli równiutko. Od dwusetnego metra biegłem sam, równo i mocno. Musiałbym zobaczyć filmik żeby się upewnić, ale wydaje mi się, że do końca utrzymałem sylwetkę i sprężysty (jak na mnie) krok. Nie próbowałem nawet "zejść niżej na nogę", bo już bardzo dawno nie robiłem przebieżek na takich prędkościach i nie chciałem przeciążyć czworogłowych (odwykłych od takiej pracy).
Po biegu zazwyczaj czuję zadowolenie lub rozczarowanie, zależnie od przebiegu i rezultatu. Tym razem czuję spokój. Niby do życiówki daleko, ale teraz nie robię żadnej szybkości, tylko ciągłe i siłę. Na sezon przełajów jak znalazł
Ostatnio zmieniony 27 paź 2013, 16:21 przez szymon_szym, łącznie zmieniany 1 raz.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
27 X
20' E
podbiegi 5x400, powrót spokojnym biegiem
20'E
Sam akcent wchodzi luźno. Może tylko na górce muszę wziąć kilka głębszych wdechów, ale w zasadzie nie ma momentu, żeby trzeba było walczyć. Za to po powrocie, jak już się porozciągam i siądę na kanapie to po chwili ciężko wstać. Takie ogólne, bardzo zresztą przyjemne, zmęczenie.
Próbowałem przed chwilą zmielić mięso tępą maszynką. Do dopiero była próba dla ciała i ducha!
W czasie całego treningu mogłem obserwować policyjne kolumny sunące w te i z powrotem wzdłuż Hetmańskiej. Na ulicach sporo kibiców, ale zauroczył mnie jeden, który stał sobie za winklem w sportowym uniformie i popijał piwo zerkając na radiowóz. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że trzymał na rękach królika. Kurcze, mam nadzieję, że królików nie można wnosić na stadion, bo jak wiadomo są to mordercze bestie. Goście z Warszawy nie uszliby z życiem.
20' E
podbiegi 5x400, powrót spokojnym biegiem
20'E
Sam akcent wchodzi luźno. Może tylko na górce muszę wziąć kilka głębszych wdechów, ale w zasadzie nie ma momentu, żeby trzeba było walczyć. Za to po powrocie, jak już się porozciągam i siądę na kanapie to po chwili ciężko wstać. Takie ogólne, bardzo zresztą przyjemne, zmęczenie.
Próbowałem przed chwilą zmielić mięso tępą maszynką. Do dopiero była próba dla ciała i ducha!
W czasie całego treningu mogłem obserwować policyjne kolumny sunące w te i z powrotem wzdłuż Hetmańskiej. Na ulicach sporo kibiców, ale zauroczył mnie jeden, który stał sobie za winklem w sportowym uniformie i popijał piwo zerkając na radiowóz. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że trzymał na rękach królika. Kurcze, mam nadzieję, że królików nie można wnosić na stadion, bo jak wiadomo są to mordercze bestie. Goście z Warszawy nie uszliby z życiem.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
29 X
2,7 km E
kros 6,6 km (4:05)
2,7 km E
Dzisiaj przelotem w Olsztynie. Do zrobienia ciągły, więc szkoda byłoby nie zamienić go na kros w okolicznych lasach. Pierwszy raz skorzystałem z pętli 1100 m wyznaczonej w Lesie Miejskim. Biegłem na wyczucie i zerkałem na stoper co okrążenie (pętla jest oznaczona co 100 metrów), a tempo wyszło lepsze niż mogłem się spodziewać. Jest chyba nieźle.
Jutro zrobię tu jesze podbiegi, bo akurat ze znalezieniem pasownej górki nie ma najmniejszych problemów. Potem już relaks do startu w sobotę.
2,7 km E
kros 6,6 km (4:05)
2,7 km E
Dzisiaj przelotem w Olsztynie. Do zrobienia ciągły, więc szkoda byłoby nie zamienić go na kros w okolicznych lasach. Pierwszy raz skorzystałem z pętli 1100 m wyznaczonej w Lesie Miejskim. Biegłem na wyczucie i zerkałem na stoper co okrążenie (pętla jest oznaczona co 100 metrów), a tempo wyszło lepsze niż mogłem się spodziewać. Jest chyba nieźle.
Jutro zrobię tu jesze podbiegi, bo akurat ze znalezieniem pasownej górki nie ma najmniejszych problemów. Potem już relaks do startu w sobotę.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
30 X
1,5 km E
podbiegi 8x250m
1,5 km E
Wczoraj z rana czułem jeszcze trochę wtorkowy krosik. Najgorzej, że nie chodziło o zmęczenie, ale o lekki ból kolana. W czasie biegu w ogóle nie dokucza, ale potem czasem chwyta, szczególnie jak noga jest dłużej w bezruchu. Dzisiaj jest już dużo lepiej, ale i tak odpuściłem sobie easy, żeby dać nodze odpocząć przed sobotą.
Tym samym w tym tygodniu zostaną mi tylko cztery treningi: trzy akcenty i start
1,5 km E
podbiegi 8x250m
1,5 km E
Wczoraj z rana czułem jeszcze trochę wtorkowy krosik. Najgorzej, że nie chodziło o zmęczenie, ale o lekki ból kolana. W czasie biegu w ogóle nie dokucza, ale potem czasem chwyta, szczególnie jak noga jest dłużej w bezruchu. Dzisiaj jest już dużo lepiej, ale i tak odpuściłem sobie easy, żeby dać nodze odpocząć przed sobotą.
Tym samym w tym tygodniu zostaną mi tylko cztery treningi: trzy akcenty i start
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
2 XI
GP Poznania
5km - 18:33
Nigdy żaden bieg mnie tyle nie kosztował. Nie boli mnie po nim kolano. To chyba tyle jeśli chodzi o pozytywy mojego występu.
Przyjechałem godzinę przed startem. Numer i chip odebrałem dzień wcześniej, więc nie musiałem zawracać sobie głowy kolejkami. Najsampierw spokojnie objechałem trasę na rowerze, żeby upewnić się, czy nie da rady polecieć w zenkach. Zgodnie z oczekiwaniami nie było takiej opcji. W plecaku miałem moje przełajowe trampki z wplecionym już w sznurowadła chipem, więc żaden problem.
Obejrzałem sobie jak wygląda nowa formuła startu. 850 opłaconych uczestników to naprawdę sporo i można było obawiać się masakry na pierwszym kilometrze. Tymczasem organizatorzy stanęli na wysokości zadania i porobili bardzo porządne strefy czasowe. To, w połączeniu z możliwością odbierania pakietów dzień wcześniej, zapewniło sprawny przebieg zawodów, mimo rekordu frekwencji.
W sumie zrobiłem sobie ok 5 km rozgrzewki w dość lajtowej formie. Potruchtałem wplatając przebieżki w tempie startowym, poćwiczyłem koordynację. Do ostatniej chwili byłem w ruchu żeby nie wystygnąć.
Ruszyliśmy. Jak zwykle do pierwszego kilometra biegnę po krzakach wyprzedzając tych, którzy stanęli zbyt blisko. Nigdy mi to specjalnie nie przeszkadzało, a nawet pomagało nie przeszarżować początku. Jestem spokojny i pewny siebie, więc mały atak z łokcia tuż za startem też nie może mnie wytrącić z rytmu. Pierwszy kilometr mijam w 3:33 na pełnym luzie. Spoko.
Mniej więcej wtedy wyprzedza mnie jedna osoba i to by było na tyle do końca wyścigu. Na upartego to też można potraktować jako pozytyw. Długi podbieg na luzie, ale dość mocno i sprężyście. Ponad miesiąc ćwiczenia siły sprawił, że czuję się w tym miejscu bardzo pewnie (może zbyt pewnie, patrząc z perspektywy). Oczywiście na podbiegu oddech przyspiesza, ale nie bardziej niż zawsze. Zbieg luźno i bez szaleństw. Drugi kilometr mijam w 7:12. Idealnie.
Wciąż czuję się na tyle dobrze, że na podbiegu za mostkiem wyprzedzam kolejne osoby, w tym Roberta. Do mety nie miałem już odwagi się obejrzeć, a myśl o tym, że jest tuż za mną była chyba jedyną motywacją, żeby jakoś się trzymać. Wtedy zaczynają się problemy. Oddech staje się płytszy i zdecydowanie przyspiesza. Nie panikuję i staram się wrócić do właściwego rytmu. Trzeci kilometr mijam po około 10:54. Bardzo dobrze, biorąc pod uwagę, że do mety nie ma już zauważalnych podbiegów. Idę na życiówkę.
Tylko, że tym razem myśl o dobrym tempie nie niesie mnie jak zazwyczaj. Zaczynam mieć problem ze złapaniem oddechu. Nie określiłbym tego jako duszność. Po prostu nie potrafię nabrać w płuca tyle powietrza, ile potrzebuję. Robię wdech i najchętniej od razu wziąłbym następny, nie tracą czasu na wydech. Dwa razy w różnych miejscach ludzie stojący przy trasie krzyczą do mnie: "oddychaj!".
Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że nigdy jeszcze nie miałem takiej ochoty zejść z trasy. Autentycznie mam nadzieję, że zaboli mnie kolano, naciągnę mięsień, cokolwiek. W głowie ciągle prowadzę motywacyjną narrację, chociaż coraz trudniej przegadać "zły głos". Marzę o tym, żeby chociaż odpuścić, dotruchtać do mety. Problem polega na tym, że już teraz truchtam w okolicach 4:00/km (na oko) męcząc się przy tym niemiłosiernie. Ciągle myślę, że za mną jest Robert i nie mam najmniejszej ochoty po raz drugi z rzędu z nim przegrać (fakt, że wrócił właśnie po półtoramiesięcznej przerwie w bieganiu motywuje mnie jeszcze bardziej). Czwarty kilometr nie pamiętam w jakim czasie, ale teoretycznie mogę jeszcze zakręcić się przy życiówce na tej trasie.
Na ostatnim kilometrze już nie za bardzo nie kontaktuję. Dwóch zawodników przede mną oddala się coraz bardziej. Za mną zaczynam słyszeć kroki, a to znaczy, że ktoś jest już bardzo blisko. Fakt, że znam tu każdy zakręt nie przeszkadza mi wcale mieć nadzieję, że już zaraz moim oczom ukaże się plaża. W głowie powtarzam sobie, że dobrzy biegacze w chwilach największego wysiłku potrafią skupić się na technice. I że potrafią dać z siebie wszystko nawet jeśli przegrywają. A ja nie mam wątpliwości, że przegrywam. Technicznie leżę. Kolano podnoszę tylko na tyle, żeby w ogóle się przemieszczać. Chociaż praktycznie truchtam to wysiłek jest ogromny. Dosłownie umieram. Kilka razy zamykam oczy, raz lekko się zataczam i prawie zahaczam o drzewo. Ostatnia prosta, a ja ledwo się toczę. Gdzie do cholery mój kick?! Zatrzymuję stoper - 18:33.
Gdybym pobiegł dwa pierwsze kilometry w 7:00, to nie miałbym wątpliwości, że po prostu przeszarżowałem. A teraz sam nie wiem, czy nie przejść się do lekarza od dróg oddechowych, tak dla pewności, że wszystko jest OK. W sumie i tak już dawno obiecałem dziewczynie, że się przebadam...
GP Poznania
5km - 18:33
Nigdy żaden bieg mnie tyle nie kosztował. Nie boli mnie po nim kolano. To chyba tyle jeśli chodzi o pozytywy mojego występu.
Przyjechałem godzinę przed startem. Numer i chip odebrałem dzień wcześniej, więc nie musiałem zawracać sobie głowy kolejkami. Najsampierw spokojnie objechałem trasę na rowerze, żeby upewnić się, czy nie da rady polecieć w zenkach. Zgodnie z oczekiwaniami nie było takiej opcji. W plecaku miałem moje przełajowe trampki z wplecionym już w sznurowadła chipem, więc żaden problem.
Obejrzałem sobie jak wygląda nowa formuła startu. 850 opłaconych uczestników to naprawdę sporo i można było obawiać się masakry na pierwszym kilometrze. Tymczasem organizatorzy stanęli na wysokości zadania i porobili bardzo porządne strefy czasowe. To, w połączeniu z możliwością odbierania pakietów dzień wcześniej, zapewniło sprawny przebieg zawodów, mimo rekordu frekwencji.
W sumie zrobiłem sobie ok 5 km rozgrzewki w dość lajtowej formie. Potruchtałem wplatając przebieżki w tempie startowym, poćwiczyłem koordynację. Do ostatniej chwili byłem w ruchu żeby nie wystygnąć.
Ruszyliśmy. Jak zwykle do pierwszego kilometra biegnę po krzakach wyprzedzając tych, którzy stanęli zbyt blisko. Nigdy mi to specjalnie nie przeszkadzało, a nawet pomagało nie przeszarżować początku. Jestem spokojny i pewny siebie, więc mały atak z łokcia tuż za startem też nie może mnie wytrącić z rytmu. Pierwszy kilometr mijam w 3:33 na pełnym luzie. Spoko.
Mniej więcej wtedy wyprzedza mnie jedna osoba i to by było na tyle do końca wyścigu. Na upartego to też można potraktować jako pozytyw. Długi podbieg na luzie, ale dość mocno i sprężyście. Ponad miesiąc ćwiczenia siły sprawił, że czuję się w tym miejscu bardzo pewnie (może zbyt pewnie, patrząc z perspektywy). Oczywiście na podbiegu oddech przyspiesza, ale nie bardziej niż zawsze. Zbieg luźno i bez szaleństw. Drugi kilometr mijam w 7:12. Idealnie.
Wciąż czuję się na tyle dobrze, że na podbiegu za mostkiem wyprzedzam kolejne osoby, w tym Roberta. Do mety nie miałem już odwagi się obejrzeć, a myśl o tym, że jest tuż za mną była chyba jedyną motywacją, żeby jakoś się trzymać. Wtedy zaczynają się problemy. Oddech staje się płytszy i zdecydowanie przyspiesza. Nie panikuję i staram się wrócić do właściwego rytmu. Trzeci kilometr mijam po około 10:54. Bardzo dobrze, biorąc pod uwagę, że do mety nie ma już zauważalnych podbiegów. Idę na życiówkę.
Tylko, że tym razem myśl o dobrym tempie nie niesie mnie jak zazwyczaj. Zaczynam mieć problem ze złapaniem oddechu. Nie określiłbym tego jako duszność. Po prostu nie potrafię nabrać w płuca tyle powietrza, ile potrzebuję. Robię wdech i najchętniej od razu wziąłbym następny, nie tracą czasu na wydech. Dwa razy w różnych miejscach ludzie stojący przy trasie krzyczą do mnie: "oddychaj!".
Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że nigdy jeszcze nie miałem takiej ochoty zejść z trasy. Autentycznie mam nadzieję, że zaboli mnie kolano, naciągnę mięsień, cokolwiek. W głowie ciągle prowadzę motywacyjną narrację, chociaż coraz trudniej przegadać "zły głos". Marzę o tym, żeby chociaż odpuścić, dotruchtać do mety. Problem polega na tym, że już teraz truchtam w okolicach 4:00/km (na oko) męcząc się przy tym niemiłosiernie. Ciągle myślę, że za mną jest Robert i nie mam najmniejszej ochoty po raz drugi z rzędu z nim przegrać (fakt, że wrócił właśnie po półtoramiesięcznej przerwie w bieganiu motywuje mnie jeszcze bardziej). Czwarty kilometr nie pamiętam w jakim czasie, ale teoretycznie mogę jeszcze zakręcić się przy życiówce na tej trasie.
Na ostatnim kilometrze już nie za bardzo nie kontaktuję. Dwóch zawodników przede mną oddala się coraz bardziej. Za mną zaczynam słyszeć kroki, a to znaczy, że ktoś jest już bardzo blisko. Fakt, że znam tu każdy zakręt nie przeszkadza mi wcale mieć nadzieję, że już zaraz moim oczom ukaże się plaża. W głowie powtarzam sobie, że dobrzy biegacze w chwilach największego wysiłku potrafią skupić się na technice. I że potrafią dać z siebie wszystko nawet jeśli przegrywają. A ja nie mam wątpliwości, że przegrywam. Technicznie leżę. Kolano podnoszę tylko na tyle, żeby w ogóle się przemieszczać. Chociaż praktycznie truchtam to wysiłek jest ogromny. Dosłownie umieram. Kilka razy zamykam oczy, raz lekko się zataczam i prawie zahaczam o drzewo. Ostatnia prosta, a ja ledwo się toczę. Gdzie do cholery mój kick?! Zatrzymuję stoper - 18:33.
Gdybym pobiegł dwa pierwsze kilometry w 7:00, to nie miałbym wątpliwości, że po prostu przeszarżowałem. A teraz sam nie wiem, czy nie przejść się do lekarza od dróg oddechowych, tak dla pewności, że wszystko jest OK. W sumie i tak już dawno obiecałem dziewczynie, że się przebadam...
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
3 XI
60' E
Jednak nie zdecydowałem się wczoraj na siłę Spokojny bieg z rana był tym czego mi trzeba. Wciąż liczę, że uda mi się w ostatniej chwili odkupić pakiet na Luboń, ale też jeśli nie to dramatu nie będzie. Bardziej już myślę o GP 30 listopada
60' E
Jednak nie zdecydowałem się wczoraj na siłę Spokojny bieg z rana był tym czego mi trzeba. Wciąż liczę, że uda mi się w ostatniej chwili odkupić pakiet na Luboń, ale też jeśli nie to dramatu nie będzie. Bardziej już myślę o GP 30 listopada
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
5 XI
2,5 km E
10x200m podbiegi, powrót w truchcie
2,5 km E
Przed pracą machnąłem podbiegi na dużym luzie. Jakoś zimno z rana było.
Wieczorem zadzwonił do mnie mój biegowy kolega i najpierw ucieszył mnie wiadomością, że ma dla mnie pakiet na Luboń, ale zaraz potem zmartwił dodając, że to jego pakiet. Nie może wystartować bo zmaga się z kontuzją. To twardy facet i dawał już sobie radę w sytuacjach, w których większość ludzi odpuściłaby bieganie. Mocno trzymam za niego kciuki.
2,5 km E
10x200m podbiegi, powrót w truchcie
2,5 km E
Przed pracą machnąłem podbiegi na dużym luzie. Jakoś zimno z rana było.
Wieczorem zadzwonił do mnie mój biegowy kolega i najpierw ucieszył mnie wiadomością, że ma dla mnie pakiet na Luboń, ale zaraz potem zmartwił dodając, że to jego pakiet. Nie może wystartować bo zmaga się z kontuzją. To twardy facet i dawał już sobie radę w sytuacjach, w których większość ludzi odpuściłaby bieganie. Mocno trzymam za niego kciuki.
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
6 XI
2 km rozgrzewki
800m (4:10/km)
1,6 km (3:50/km)
1 km (3:45/km)
4x200 R (po ok 36-37")
2 km schłodzenia
7 XI
55'E
9 XI
55'E
Po kolei.
Środa. Sam nie wiem co to było. Poszedłem na stadion i chciałem zrobić trzy serie interwałów tempowych po 1,6 km, czyli standardowy secik przed dychą. Kicnąłem przez płot, zrobiłem rozgrzewkę i do dzieła. Zacząłem sobie wolno, na drugim kole trochę przyspieszyłem. Samopoczucie jakbym biegł danielsowskie I, zerkam na stoper po 800m, a tu 3:20. No K... 4:10/km?! Zatrzymałem się, żeby pozbierać myśli. Trochę się uspokoiłem i zacząłem jeszcze raz, bez patrzenia na międzyczasy. Tempo wyszło przyzwoite, ale biegłem na zdecydowanie większej intensywności niż powinienem przy progowym. Dobra, jeszcze raz. Po 1000 metrów zobaczyłem na stoperze 3:45 i postanowiłem skończyć. Za szybko i za duży wysiłek, jak na te prędkości. Repsy na koniec bez historii, z dbałością o technikę, niskie kolano itp. Postanowiłem zapomnieć o tym treningu
Czwartek to luźne easy. W połowie poczułem znajome ukłucie w lewej łydce. Znowu zrobił mi się przykurcz płaszczkowatego. Na spokojnie rozmasowuję łydkę kijkiem i trzy razy dziennie aplikuję sobie ucisk najbardziej bolącego punktu, w nadziei, że to punkt spustowy, a nie na przykład jakieś naciągnięcie. Chyba jest ok, bo dzisiaj łydka w czasie biegu nie zabolała ani razu.
Za to cały czas bolał mnie palec u lewej stopy. Testowałem Merrelle, które leżą idealnie... oprócz niekompatybilności z drugim palcem lewej stopy. Jak gdzieś upoluję, to kupię sobie takie same o pół numeru większe. A na razie:
mam do sprzedania buty MERRELL TRAIL GLOVE r. 44 cena: 200 PLN
Biegałem w nich raz, ok 10 km. nie mają żadnych śladów użytkowania oprócz kilku ziarenek piasku w bieżniku.
Nie mam aparatu, żeby zrobić zdjęcie, więc wklejam foto z Internetu:
Do obejrzenia i przymierzenia w Poznaniu
2 km rozgrzewki
800m (4:10/km)
1,6 km (3:50/km)
1 km (3:45/km)
4x200 R (po ok 36-37")
2 km schłodzenia
7 XI
55'E
9 XI
55'E
Po kolei.
Środa. Sam nie wiem co to było. Poszedłem na stadion i chciałem zrobić trzy serie interwałów tempowych po 1,6 km, czyli standardowy secik przed dychą. Kicnąłem przez płot, zrobiłem rozgrzewkę i do dzieła. Zacząłem sobie wolno, na drugim kole trochę przyspieszyłem. Samopoczucie jakbym biegł danielsowskie I, zerkam na stoper po 800m, a tu 3:20. No K... 4:10/km?! Zatrzymałem się, żeby pozbierać myśli. Trochę się uspokoiłem i zacząłem jeszcze raz, bez patrzenia na międzyczasy. Tempo wyszło przyzwoite, ale biegłem na zdecydowanie większej intensywności niż powinienem przy progowym. Dobra, jeszcze raz. Po 1000 metrów zobaczyłem na stoperze 3:45 i postanowiłem skończyć. Za szybko i za duży wysiłek, jak na te prędkości. Repsy na koniec bez historii, z dbałością o technikę, niskie kolano itp. Postanowiłem zapomnieć o tym treningu
Czwartek to luźne easy. W połowie poczułem znajome ukłucie w lewej łydce. Znowu zrobił mi się przykurcz płaszczkowatego. Na spokojnie rozmasowuję łydkę kijkiem i trzy razy dziennie aplikuję sobie ucisk najbardziej bolącego punktu, w nadziei, że to punkt spustowy, a nie na przykład jakieś naciągnięcie. Chyba jest ok, bo dzisiaj łydka w czasie biegu nie zabolała ani razu.
Za to cały czas bolał mnie palec u lewej stopy. Testowałem Merrelle, które leżą idealnie... oprócz niekompatybilności z drugim palcem lewej stopy. Jak gdzieś upoluję, to kupię sobie takie same o pół numeru większe. A na razie:
mam do sprzedania buty MERRELL TRAIL GLOVE r. 44 cena: 200 PLN
Biegałem w nich raz, ok 10 km. nie mają żadnych śladów użytkowania oprócz kilku ziarenek piasku w bieżniku.
Nie mam aparatu, żeby zrobić zdjęcie, więc wklejam foto z Internetu:
Do obejrzenia i przymierzenia w Poznaniu
- szymon_szym
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1763
- Rejestracja: 25 maja 2010, 15:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:52:14
11 XI
3. Luboński Bieg Niepodległości - 10 km
38:45
Na gorąco.
Fajny bieg.
Przede wszystkim kapitalna organizacja. Organizatorzy poszli mi na rękę, bo przepisanie pakietu załatwiłem dzisiaj na godzinę przed biegiem. Wcześniej oczywiście dogadałem się mailowo i przesłałem upoważnienie. Po biegu dostałem nawet sms z wynikiem, na numer, który podałem dwie godziny wcześniej. Przypominam, że startowało 1200 osób, więc było to ogromne przedsięwzięcie logistyczne.
Miałem przyjechać autobusem, jednak doturlałem się na rowerze. Załatwiłem formalności, pogadałem ze znajomymi i niechętnie poszedłem się rozgrzać. Strasznie pizgało. Potruchtałem, zrobiłem standardową serię ćwiczeń koordynacyjnych ustawiłem się na starcie. Spotkałem Cichego z bratem i ekipą ze Świebodzina, oraz Bartka. Odśpiewaliśmy hymn z takim zapałem, że jakbyśmy mieli równie ochoczo iść z ziemi włoskiej, to nie tylko do Polski, ale nawet do Alp byśmy nie doszli. Nic to Baśka, mamy biegać, a nie śpiewać.
Początek spokojnie. Cele miałem dwa: pilnować oddechu (coby znów się nie zapowietrzyć) i pobiec mocno ostatni kilometr. Oczywiście chciałem przy okazji uzyskać jak najlepszy rezultat, chociaż o życiówkę nie walczyłem.
Do piątego kilometra większość z górki. Uśmiech na twarzy, luz, tempo fajne, ale, bez szaleństw. Piątkę mijaliśmy w 18:56 (pamiętam, bo zerknąłem na stoper, żeby powiedzieć gościowi obok jakie mamy tempo). Mniej więcej w tym miejscu stała kapela, która grała "Highway to hell". Uśmiałem się w duchu z takiego doboru repertuaru, bo za zakrętem zaczynały się podbiegi. Minęły mnie tu ze trzy osoby, ale zapamiętałem dwóch biegaczy, a raczej ich wymianę zdań:" Pamiętasz? Tu rzygałeś!"
Na dziewiątym kilometrze spojrzałem ostatni raz na stoper: 35:05. To znaczy, że ostatni kilometr pobiegłem w 3:40. Super.
W ogóle to końcówkę biegłem w stresie, bo nie wiedziałem, czy yacool przyjechał i starałem się trzymać jakąś sensowną długość kroku
Po biegu dość szybko się ogarnąłem, pogadałem jeszcze z Kachitą i zwinąłem się do domu, żeby nie dać do końca ostygnąć mięśniom przed powrotem na rowerze.
Jestem bardzo zadowolony. Pobiegłem na tyle, na ile byłem dzisiaj przygotowany.
Teraz czas na odpoczynek.
3. Luboński Bieg Niepodległości - 10 km
38:45
Na gorąco.
Fajny bieg.
Przede wszystkim kapitalna organizacja. Organizatorzy poszli mi na rękę, bo przepisanie pakietu załatwiłem dzisiaj na godzinę przed biegiem. Wcześniej oczywiście dogadałem się mailowo i przesłałem upoważnienie. Po biegu dostałem nawet sms z wynikiem, na numer, który podałem dwie godziny wcześniej. Przypominam, że startowało 1200 osób, więc było to ogromne przedsięwzięcie logistyczne.
Miałem przyjechać autobusem, jednak doturlałem się na rowerze. Załatwiłem formalności, pogadałem ze znajomymi i niechętnie poszedłem się rozgrzać. Strasznie pizgało. Potruchtałem, zrobiłem standardową serię ćwiczeń koordynacyjnych ustawiłem się na starcie. Spotkałem Cichego z bratem i ekipą ze Świebodzina, oraz Bartka. Odśpiewaliśmy hymn z takim zapałem, że jakbyśmy mieli równie ochoczo iść z ziemi włoskiej, to nie tylko do Polski, ale nawet do Alp byśmy nie doszli. Nic to Baśka, mamy biegać, a nie śpiewać.
Początek spokojnie. Cele miałem dwa: pilnować oddechu (coby znów się nie zapowietrzyć) i pobiec mocno ostatni kilometr. Oczywiście chciałem przy okazji uzyskać jak najlepszy rezultat, chociaż o życiówkę nie walczyłem.
Do piątego kilometra większość z górki. Uśmiech na twarzy, luz, tempo fajne, ale, bez szaleństw. Piątkę mijaliśmy w 18:56 (pamiętam, bo zerknąłem na stoper, żeby powiedzieć gościowi obok jakie mamy tempo). Mniej więcej w tym miejscu stała kapela, która grała "Highway to hell". Uśmiałem się w duchu z takiego doboru repertuaru, bo za zakrętem zaczynały się podbiegi. Minęły mnie tu ze trzy osoby, ale zapamiętałem dwóch biegaczy, a raczej ich wymianę zdań:" Pamiętasz? Tu rzygałeś!"
Na dziewiątym kilometrze spojrzałem ostatni raz na stoper: 35:05. To znaczy, że ostatni kilometr pobiegłem w 3:40. Super.
W ogóle to końcówkę biegłem w stresie, bo nie wiedziałem, czy yacool przyjechał i starałem się trzymać jakąś sensowną długość kroku
Po biegu dość szybko się ogarnąłem, pogadałem jeszcze z Kachitą i zwinąłem się do domu, żeby nie dać do końca ostygnąć mięśniom przed powrotem na rowerze.
Jestem bardzo zadowolony. Pobiegłem na tyle, na ile byłem dzisiaj przygotowany.
Teraz czas na odpoczynek.