GRUDZIĄDZ BIEGA

Adrian26
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1971
Rejestracja: 07 cze 2012, 22:17
Życiówka na 10k: 38:14
Życiówka w maratonie: 2:57:08
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Powodzenia wszystkim startującym w maratonie, przede wszystkim debiutantom, aby udało im się pokonać cały dystans w biegu :oczko:
Mój blog: http://neversurrender.blog.pl/
Przegrywa tylko ten, kto się poddaje.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
maratończyk
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7380
Rejestracja: 05 maja 2012, 18:55
Życiówka na 10k: 35min
Życiówka w maratonie: 2h45min
Lokalizacja: Grudziądz

Nieprzeczytany post

Cześć wszystkim :uuusmiech: . Znalazłem jeszcze chwilkę czasu na króciutki wpis i wirtualne przywitanie się z wami :hej: . Za chwilę ładuję swój tyłek do samochodu i wraz z pozostałymi przyjaciółmi z Akademii Biegania ruszamy podbijać Warszawę :hahaha: . Wy w tym czasie idźcie podbijać nasze rudnickie leśne ścieżki i przy okazji możecie trzymać za nas kciuki :taktak: . Przede wszystkim za naszych debiutantów Maćka i Dawida. No i oczywiście za Prezesa też :hejhej: jak i pozostałych uczestników niedzielnego maratonu. Kolejny wpis po naszym powrocie. Pozdrawiam i życzę udanego weekendu Andrzej.

Obrazek
497 aktywności = 6831,29 km,w 602:53:10 g:m:s
maraton:2h59',półmaraton:1h21', 10km 37'
Awatar użytkownika
maratończyk
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7380
Rejestracja: 05 maja 2012, 18:55
Życiówka na 10k: 35min
Życiówka w maratonie: 2h45min
Lokalizacja: Grudziądz

Nieprzeczytany post

Mikroelementy bez których nie da się żyć
Molibden - wsparcie płodności i odporności

Jeśli w twojej diecie nie brakuje zielonych warzyw, produktów mlecznych, fasoli, podrobów, ryżu i pszenicy, soczewicy bądź czerwonej kapusty, raczej nie grozi ci niedobór molibdenu. I bardzo dobrze, bo ten pierwiastek naprawdę jest potrzebny, jeśli chcesz cieszyć się zdrowiem, płodnością, znakomitą odpornością (a sezon przeziębieniowy tuż tuż), a nawet pięknym uśmiechem.

Molibden umożliwia organizmowi produkcję enzymów niezbędnych do przyswajania cukrów i tłuszczów. Pozwala na prawidłowe przyswajanie żelaza, zachowanie sprawności intelektualnej i seksualnej, zapobiega próchnicy. Możliwe, że zapobiega rozwojowi chorób nowotworowych. Hamuje rozwój bakterii chorobotwórczych i wirusów w naszym organizmie.

Czasem można go znaleźć w preparatach mineralno-witaminowych. Suplementacja zalecana jest jednak przede wszystkim osobom z objawami niedocukrzenia, pod nadzorem lekarza. Nadmiar molibdenu szkodzi: wpływa negatywnie na pracę. układu pokarmowego, prowadzi do
niedokrwistości z powodu niedoboru miedzi (molibden ją wypiera z organizmu), wywołuje obrzęki stawów, a nawet skazę (dnę) moczanową.


Obrazek
497 aktywności = 6831,29 km,w 602:53:10 g:m:s
maraton:2h59',półmaraton:1h21', 10km 37'
Awatar użytkownika
balek13
Dyskutant
Dyskutant
Posty: 26
Rejestracja: 17 cze 2012, 14:18
Życiówka na 10k: 46,01
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Ogromne gratulacje dla wszystkich "akademików" - Warszawa zdobyta! Prezes spisał się na 2.58 "toż to szok", a pozostali ojojoj...po prostu szacunek i jak najmniej schodów przez najbliższe dni :oczko:
Adrian26
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1971
Rejestracja: 07 cze 2012, 22:17
Życiówka na 10k: 38:14
Życiówka w maratonie: 2:57:08
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Pytanie tylko czy ktoś się wstawił w sobotę i/lub niedzielę pod nieobecność prezesa :hej:
Mój blog: http://neversurrender.blog.pl/
Przegrywa tylko ten, kto się poddaje.
zielicho
Wyga
Wyga
Posty: 84
Rejestracja: 05 lut 2012, 19:28
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

I już po Maratonie Warszawskim. Udało mi się poprawić życiówkę o 24 min, po 6 tygodniach tzn po Maratonie Gdańskim.
Da się ? Da się. Czas netto 3:52:54. Dwa kryzysy po drodze jeden po 22 km a konkretna ściana po 33 km. Teraz boję się jutrzejszego wstawania :hej:
W Warszawie zawsze mi się super biega, jest dużo kibiców na trasie, która jest dobrze oznakowana a woda jest serwowana co 2,5 km. Niezapomniane wrażenia to np. bieg tunelem, w którym był jeden wielki wrzask i łomot i stadion który wydawał się taaaki mały.
Na minus na pewno zimny makaron jako posiłek i gorsza niż na półmaratonie organizacja startu, która zmuszała szybszych z zielonej grupy do mijania powolnych żółtych.
Gratulacje dla grudziądzaków debiutantów i tych, którzy poprawili życiówy.
Obrazek
Awatar użytkownika
biegam bo lubię
Rozgrzewający Się
Rozgrzewający Się
Posty: 17
Rejestracja: 14 sie 2013, 07:39
Życiówka na 10k: 0:56:49
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Witam, chciałabym poinformować Prezesa, że w sobotę stawiła się na treningu duża grupka biegających. Prawie wszyscy (z wyjątkiem Jacka G.) pobiegli trasę 7 km (tzw. bieg trzech plaż). W niedzielę natomiast było nas 6 - z chłopaków: Tomek K. Jacek G. Arek S. i Pan, którego imienia nie znam oraz siostry Daria i Aśka. Pobiegliśmy czarny szlak. Dla sióstr było to pierwsze długie wybieganie ;)
Awatar użytkownika
maratończyk
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7380
Rejestracja: 05 maja 2012, 18:55
Życiówka na 10k: 35min
Życiówka w maratonie: 2h45min
Lokalizacja: Grudziądz

Nieprzeczytany post

biegam bo lubię pisze:Witam, chciałabym poinformować Prezesa, że w sobotę stawiła się na treningu duża grupka biegających. Prawie wszyscy (z wyjątkiem Jacka G.) pobiegli trasę 7 km (tzw. bieg trzech plaż). W niedzielę natomiast było nas 6 - z chłopaków: Tomek K. Jacek G. Arek S. i Pan, którego imienia nie znam oraz siostry Daria i Aśka. Pobiegliśmy czarny szlak. Dla sióstr było to pierwsze długie wybieganie ;)
Dziękuję Aśka za informację :uuusmiech: ale miałem tam swojego człowieka i dostałem relację sms na prywatnu numer Prezesa :hahaha: Prze demną nic się nie ukryje. :hahaha: Nie długo relacja z naszego wyjazdu którą właśnie piszę :szok:
497 aktywności = 6831,29 km,w 602:53:10 g:m:s
maraton:2h59',półmaraton:1h21', 10km 37'
Awatar użytkownika
Icenty
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 224
Rejestracja: 11 sie 2010, 13:32
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Czękając na zapewne obszerną relacje Andrzeja postanowiłem zamieścić fotki z naszego wyjazdu do Warszawy. Dziękuję Wszystkim za świętną atmosferę.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Obrazek
birdy
Wyga
Wyga
Posty: 80
Rejestracja: 01 paź 2012, 12:56
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Serdeczne gratulacje koleżanki i koledzy. Trzymałem za was wszystkich kciuki...!

pozdr.
Awatar użytkownika
Da_Vido
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 418
Rejestracja: 17 lip 2012, 08:40
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Zdjęcie z trasy 35. PZU Maratonu Warszawskiego znalezione na stronie POLSKA BIEGA.
Obrazek
Awatar użytkownika
maratończyk
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7380
Rejestracja: 05 maja 2012, 18:55
Życiówka na 10k: 35min
Życiówka w maratonie: 2h45min
Lokalizacja: Grudziądz

Nieprzeczytany post

35 Maraton Warszawski
Witam drodzy kochani biegacze. Czas na króciutką relację z naszego maratońskiego wyjazdu do Warszawy. Troszeczkę z opóźnieniem, ale wczoraj byłem wypompowany i wieczorem po powrocie nie widziałem już dobrze klawiatury. Jednak za nim dotrzemy do samego biegu to rozpocznę swoją rozprawkę od początku. Początek dla naszych maratończyków z pod szyldu Akademii Biegania rozpoczął się już kilka miesięcy wcześniej w momencie, gdy zaplanowali start w tym królewskim biegu. Setki przebiegniętych kilometrów na treningach w różnych warunkach pogodowych, setki wylanego potu, odciski na nogach no i zapewne z kilka komentarzy żony czy męża: „a ty znowuż idziesz biegać a trzeba zrobić to a tamto…” wypowiedzianych z wyrzutem. Niestety takie jest życie biegacza, że coś za coś. Jednak myślę, że większość a nawet wszystkie nasze drugie połowy są z nas dumne pomimo niedogodności, jakie im fundujemy. Widziałem to przede wszystkim wczoraj po biegu na stadionie narodowym jak mąż z żoną obejmowali się i płakali razem. Nawet teraz pisząc to i wspominając te scenki pojawiły mi się łzy w oku. Dla takich chwil warto biegać tym bardziej, że takich sytuacji zaobserwowałem wiele. To naprawdę podbudowuje i jestem dumny z tego, że jestem biegaczem. Jeszcze bardziej jestem dumny, że mam was biegaczy z AB moją druga rodzinę. Wracając do naszego wyjazdu to o godzinie 08.00 w sobotni chłodny poranek z parkingu przy Mac Donaldzie, który już chyba będzie naszą bazą wypadową w kolejnych eskapadach rozpoczęliśmy naszą przygodę z weekendowym wyjazdem do Warszawy. Wyruszyliśmy na trzy samochody w składzie Sebastian z żoną Kasią, Marcinem i Maćkiem na pokładzie. Kolejne auto to Justyna z swym kochanym Januszem a na dokładkę Irek, Rafał i Ja Prezes. W trzecim aucie pojechali Dorota z synem Dawidem i dla obstawy nasz Dawid. Takie rozmieszczenie naszych tyłków gwarantowało ubaw i uśmiech na twarzy przez całą drogę i myślę, że tak było. Niech świadczy o tym pojawienie się na mojej twarzy kolejnych zmarszczek, które jak sobie przypomnę nasze opowieści pojawiają się właśnie w tej chwili. Taka podróż jest naprawdę bezcenna i żałuję, że trwała tak krótko. Chociaż z tym krótko to przesadziłem, bo tłok na drodze niemiłosierny za sprawą jadącej kolumny wojskowej z potężnymi pojazdami, która ruszyła chwilkę przed nami z stacji paliw gdzie w męskim gronie podlewaliśmy naszymi sikawkami trawnik robiąc sobie tam postój na rozprostowanie kości i szybkie śniadanie. Jednak dzięki naszym kierowcom i to nie byle, jakim bo doświadczonymi z setkami tysięcy kilometrów za kółkiem, jako przedstawiciele handlowi samochody łykane były przez nich w zastraszającym tempie. Pomijając kilka sytuacji gdzie nasze przerażone oczy zbieraliśmy z dywaników wszystko przebiegło sprawnie i po kilku godzinach pojawiła się nam Warszawa w pełnej krasie. Dawno tu nie zaglądałem, ale z chęcią do niej wracam. Jak dla mnie piękne miasto, jako turysty. Do zamieszkania już niekoniecznie ze względu na panujący ruch na drodze gdzie można spędzić w korku pół dnia. Zgodnie z naszym planem pierwsze swoje kroki skierowaliśmy do biura zawodów, które mieściło się na Stadionie Narodowym oczywiście najpierw trzeba się było sporo nakręcić dookoła ze względu na zablokowane parkingi i drogi przy stadionie. Akurat trafiliśmy na odbywające się zawody rolkarzy odbywające się w ramach cyklu imprez towarzyszących maratonowi. Jednak po krótkim kręceniu się udało się znaleźć parking niedaleko skąd już pieszo udaliśmy się na stadion. Oczywiście każdy z nas przyjechał w innym czasie, ale zbliżonym i umówiliśmy się, że spotkanie będzie w biurze. Tak też nastąpiło i po chwili staliśmy razem na narodowym. Trudno żeby nie zrobił na mnie wrażenia skoro wcześniej na żywo go nie widziałem a jak byłem ostatnio to nawet fundamentów nie było.Za małego widziałem tylko w tym miejscu stary stadion tysiąclecia i wtedy też wydawał mi się wielki, ale tym razem już, jako duży chłopiec również zrobił na mnie wrażenie potężnego. Samo obejście go i dotarcie do biura zawodów zajęło sporo czasu. W środku również potęga, chociaż myślałem, że sama płyta boiska jest większa. Jednak zostało to wszystko tak rozwiązane, że siedząc gdziekolwiek na krzesełkach widoczność była dobra. U góry przy zamkniętym dachu potężne telebimy, więc nawet osoby z słabszym wzrokiem nie przeoczą żadnego ważnego momentu. Trzeba będzie się tu kiedyś wybrać na dobry koncert. Oczywiście mankamenty również są jak choćby dla mnie biednego emeryta czy chociażby przykładowego ojca z kilkorgiem dzieci, który nagle zgłodniał i chciałby kupić sobie coś do zjedzenia. Zapiekanka wcale nie duża 20 zł, herbata 6 zł. Wyobraźcie sobie jak każdy coś by chciał zjeść do tego pieniądze wydane na bilety i mamy już pustkę w portfelu. No, ale nie zagląda się tutaj, co tydzień a nawet, co miesiąc, więc po odpowiednim zaplanowaniu całego wyjazdu na narodowy można wszystko jakoś opanować. Wracając jednak do biura zawodów to pomimo tego, że przewijało się przed nami setki osób wszystko szło bardzo sprawnie. Pakiety odbierane według nadanych numerów na kilkudziesięciu stanowiskach. Widać było, że dziewczyny miały wprawę i jako wolontariuszki zaliczyły już nie jedną taką imprezę. Dobrze, że takie osoby są i mam nadzieję, że i u nas w malutkim Grudziądzu nie będzie problemu z znalezieniem osób chętnych pomóc w naszych lokalnych inicjatywach. W otrzymanym pakiecie specjalny numer startowy z przyklejonym chipem w formie bardzo cieniutkiego paska a nie jakieś dziwne kręgi montowane w buty. Numery startowe w różnych kolorach w zależności od planowanego wyniku oraz wypisanym imieniem. Mój numer w kolorze czerwonym no, ale to chyba oczywiste, bo prezes może być tylko jeden. Tak na serio to kolory były nadawane według podanego przez nas czasu, jaki osiągamy na 10 km. Jak dla mnie powinno się je nadawać według czasów osiąganych w półmaratonie. Co innego pieg na dziesięć kilometrów a co innego maraton. Widziałem osoby z czerwonymi numerami, które odpadały po drodze i były łykane prze inne kolory. Maraton to nie przebieżka to walka 4x10 km plus 2. Dodatkowo w pakiecie zapakowanym w pomysłowe specjalne worki ala plecaki koszulka techniczna w kolorze czarnym w rozmiarze, który każdy podał i na całe szczęście rozmiarówka zgodna z rozmiarówką jak podałem S to była wymiarowa S. Koszulka dobrej, jakości z ciekawym logo na przodzie gdzie każdy mógł sobie po biegu wpisać osiągnięty wynik. Z tyłu duże logo sponsora no może troszeczkę za dużo, ale cóż skoro pojawił się strategiczny sponsor to trzeba to uwzględnić. Zapewne ja również, jako organizator tak bym postąpił. W tym wypadku był to PZU. Inne maratony mają na przykład Orlean czy Reala itd. Oprócz koszuli techniczna czapeczka w różnych pakietach inny kolor szkoda tylko ze taka duża jakbym miał wodogłowie to pewnie by pasowała no, ale moja główka przy najmniej ta na górze do dużych nie należy. Chociaż widziałem sporo osób biegnących w nich. W pakiecie jeszcze znalazła się gąbka, specjalnie wydana na ta okazje gazetka Bieganie, Izo tonik i różne ulotki. Z jednej strony za te spore wpisowe nie za wiele tam się znalazło, ale z drugiej strony nie ma, co przesadzać jak choćby na wiosennym maratonie Orlen gdzie był bogaty pakiet. Ludzi się wtedy zapisało, bo tanio i bogato pobrało pakiet i nie wystartowało a organizatorzy liczyli na pobicie rekordu. Widać nie tędy droga do sukcesu. Po pobraniu wszystkiego, co było do pobrania zaliczyliśmy rundkę po odbywających się w tym dniu targach. Zrobiło to na mnie wrażenie. W jednym miejscu można było znaleźć, kupić, obejrzeć wszystko, co związane z bieganiem. Stoisk dziesiątki jak na jarmarku kolorowo i gwarno. Oczywiście ceny sami wiecie, jakie są. Branża biegowa się naprawdę rozwija i biznes w tym zakresie idzie już w miliony złotych, ero, dolarów. Z tego, co pamiętam Sebastian kupił sobie taki sam pasek do biegania na numer jak mam ja a Rafał wykupił pół apteki koksu. Po zaliczeniu wszystkich atrakcji na narodowym w tym właśnie odbywającym się zawodom rolkowym gdzie czołówka to profesjonaliści z kosmicznym sprzętem opuściliśmy rejon narodowego i udaliśmy się na kwatery. Dzięki nawigacji udało nam się dotrzeć na miejsce. Było to nie byle, jakie miejsce, bo kwatery mieliśmy zarezerwowane na trakcie Starego Miasta. Kilkadziesiąt metrów do wszystkich najważniejszych atrakcji turystycznych jak Barbakan, Zamek Królewski, kolumna Zygmunta. Umówiliśmy się z wynajmującym właścicielem, który przyjechał z kluczami. Okazało się, że są to dwa apartamenty niestety jeden w jednej kamienicy a drugi w innej oddalonej jakieś kilkaset metrów. Jeden był w stylu retro, czyli jakieś baldachimy stare meble a drugi nowoczesny. Jednak obydwa ładne z kuchnią dwoma pokojami łazienką i czteroma łózkami, więc hulaj dusza. Postanowiliśmy demokratycznie, iż apartament retro zajmą pary, czyli Sebastian z żoną, Justyna z przyszywanym mężem Januszem, Dorota z synem. Pozostali zostaliśmy w apartamencie nowoczesnym nawet Ja z Marcinem, pomimo że jesteśmy parą ( na całe szczęście kolega Marcin wybrał sobie na noc Maćka do dużego łoża). Drugą parę utworzył Rafał z Dawidem a Irek i Ja mieliśmy osobne łózka. Oczywiście to również powinno być dla was oczywiste, bo przydział szedł według ustalanych miejsc, jakie mieliśmy zajmować na mecie. Nawet zostało tu uwzględnione moje miejsce na mecie, więc Irek dostał mniejsze i mniej wygodna kanapę. Po rozlokowaniu się i stwierdzeni ze czas już naprawdę coś przekąsić udaliśmy się na miasto. Los wypadł na włoską pizzernię, bo w innych lokalach jak choćby pierogarni nie było na tak dużą ekipę miejsca. Tutaj po dokooptowaniu kilku stolików udało nam się pomieścić. Oczywiście nie obeszło się bez szkód, bo biedna kelnerka na widok potężnego Rafała blokującego wjazd na salę wypuściła tacę z niesioną kawą. Na szczęście spojrzała na moją przepraszającą twarz za kolegę i jakoś rozeszło się po kościach. Zamówiliśmy każdy to, co chciał, czyli jedni pizzę inni inne smakołyki. Nie powiem żeby to był wielki szał, ale cóż grający w brzuch głód sprawił, że zjadłem moją w mgnieniu oka. Do tego, jako jedyny miałem nawadniające piwko a był to dopiero początek tego, co nastąpiło później. Troszeczkę to trwało zanim nam podano strawę jednak już w lepszym nastroju udaliśmy się na spacer po mieście. Jako ze za ciepło już nie było a tłok naprawdę spory gdzie turysta ocierał się o turystę spacer zakończyliśmy w okolicy Zamku Królewskiego. Tutaj ciekawy akcent nastąpił, bo nagle Dorota usłyszała powitanie młodego chłopaka „a co tu robią Morsy”. Nie rozpoznała go, ale dzieciak chyba z nami się kapie a w Wawie był na wycieczce. Rafał również spotkał znajomego. Ja nie spotkałem nikogo, ale za to nacieszyłem wzrok pięknymi mijanymi dziewczynami. Kolejne nasze kroki to kroki do sklepu w celu przygotowania kolacji i śniadania przed niedzielnym maratonem. Wyszliśmy obładowani z niego w snikersy, dżemy, bułki, sery…. A przede wszystkim imprezowe wino. Po ogarnięciu się wszystkich przyszli do nas goście z apartamentu retro i nastąpił czas imprezy tak zwanej pasta party w stylu Akademii Biegania. Nie wiem czy wypada tutaj napisać, ale powiem, że pod koniec Rafał wyskoczył po kolejne butelki wina, których ogólnie poszło około 10. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że nawodnienie to ważna rzecz i trzymaliśmy się tego prawie do północy. Było naprawdę wesoło, czemu nie ma się, co dziwić skoro jedzie tak zgrana załoga. Sami wiecie, że AB potrafi się bawić w każdym mieszanym składzie. To są właśnie zalety naszej znajomości, która niech trwa wiecznie. Jednak do samego końca mieliśmy świadomość, że rano trzeba wstać, zwolnić apartamenty i zabrać swoje tyłeczki na stadion. Jednak zanim się położyliśmy trzeba było dokonać przygotowań ubioru na start podziału koksu na poszczególne etapy itp. rzeczy. Ciężko było się położyć bez wygłupów. Co chwilę do mojego łózka wskakiwali dowcipnisie, aby się pożegnać ze mną całusem na dobranoc. Cóż taki mój urok tylko, dlaczego Irek z radością robił nam z tego zdjęcia. Oj, oj alkohol naprawdę rozluźnia atmosferę. Nie powiem, że zasnąłem od razu skoro Dawid, co chwilę swoim donośnym głosem o coś się pytał a Irek z Rafałem chrapał nie mówiąc o szwendającym się Marcinie chodzącym odcedzić kartofelki. To wszystko jednak pikuś w porównaniu z rannym wstawaniem. Tutaj zapewne załamiecie ręce skoro napisałem tyle o wczorajszym dniu a miała to być króciutka relacja a przed wami jeszcze dalsza z biegu i powrotu, ale uwierzcie mi piszę i tak skrótowo pomijając wiele szczegółów. Może uświadomi to was, że fajnie było by się wybrać kolejnym razem również na takie kilku dniowe zawody z ekipa biegaczy z pod szyldu AB. Gwarantuję, że nie będziecie tego żałować a wspomnienia wyjazdu będą wam towarzyszyć przez kolejne lata opowiadane nawet swoim wnukom. Więc zaczynamy ciąg dalszy od porannej niedzielnej pobudki zafundowanej przez Irka. Kolega chyba pomyślał, że wstaje do pracy i rozpoczął Armagedon o godzinie 05.00. Nie pomogło nawet nakrycie głowy kołdrą. Skoro on się obudził to za chwilę tyłek ruszali następni. Nikt nie rozumiał chyba tego, że po winie głowa boli. Udało mi się jakoś przeleżeć do godziny szóstej i również rozpocząłem pielgrzymkę ludów a to za potrzebą a to śniadanie a to pakowanie. Oczywiście pielgrzymka za potrzebą trwała przez cały czas a najczęściej ta drogę pokonywał Marcin. W końcu nikt z nas nie chciałby, aby nam pełne zwieracze podczas biegu puściły. Po odpowiednim śniadanku każdy już doświadczony, więc wiedział, co mu najlepiej pasuje przed biegiem nastąpił czas pożegnania z apartamentem, sprawdzeniem czy aby coś nie zostało i wymarsz w dalszą warszawską przygodę. Wstępnie wieczorem ustaliliśmy, że na stadion udajemy się miejskim transportem, bo szkoda było zwalniać takie ładne miejsca parkingowe, jakie mieliśmy wczoraj a przerażała nas perspektywa szukania miejsc przed stadionem. Jednak jak to najczęściej bywa na polu walki sytuacja zmienia się na bieżąco, więc i u nas nastąpiła korekta. Postanowiliśmy pojechać na miejsce autami i tam martwić się o to, co dalej. Wbrew pozorom nie było tak źle. Sebastian i Dorota zaparkowali na bezpłatnym parkingu niedaleko stadionu w tym samym, co my wczoraj. Natomiast Justyna postanowiła wjechać na parking przy samym stadionie gdzie jest miejsc na tysiące aut. Tutaj nastąpiło pierwsze rozczarowanie. Owszem miejsc było tysiące, ale już teraz wiem, dlaczego. Wjazd na niego kosztował 20 zł, co nie wydaje się małą kwotą. Myślałem, że chociaż w dniu biegu zrobią go za darmo jak było rok temu, co mówił Irek. Jednak stadion musi na czymś zarabiać wiec, czemu nie zrobić to kosztem odwiedzających go biegaczy, przed którymi czekało nie lada wyzwanie niech się troszeczkę podkurzają to im doda siły do walki, aby szybciej dobiec i ulotnić się z parkingu. Skoro już wjechaliśmy to opłata została uiszczona i zaparkowaliśmy blisko stadionu, co było dobre ze względu na szybkie dotarcie do auta, jako miejsce naszego depozytu. Po chwili doszła reszta ekipy i ruszyliśmy dalej. Jednak wcześniej troszeczkę się pośmialiśmy z zaparkowanego koło nas auta i rodzinki, która nim przyjechała. Nie było to jakieś nowe BMW, ale renault. Gość rozpoczął zabezpieczenie auta przed kradzieżą od własnej blokady na koła następnie na kierownicę a wszystko doprawił sesją zdjęciową. I jak tu się nie uśmiać. Pozwoliło mi się to troszeczkę rozluźnić przed startem no i dobrze, że byłem wcześniej już dwa razy na kibelku, bo chyba bym popuścił. Widać wielu rzeczy jeszcze nie widziałem. Kolejne rozczarowanie spotkało nas w momencie, gdy chcieliśmy wejść wszyscy na teren stadionu. Wpuszczali tylko osoby z numerem startowym i to na poziom parkingu gdzie był depozyt. Niestety nie chcieli się zgodzić, aby weszła z nami Kasia żona Sebastiana, która miała robić nam zdjęcia zaopiekować się naszym depozytem, bez której ten wyjazd nie był by taki jak powinien. Miała naprawdę sporo na głowie. Nie dość, że pstrykać zdjęcia to nosić ciężką torbę z naszymi rzeczami, wypatrywać nas na mecie i ogólnie siedzieć na stadionie aż wszyscy dobiegniemy, czyli, przez co najmniej 6 godzin. Jesteśmy tobie Kasiu bardzo wdzięczni za takie poświęcenie i z tego, że rozumiesz, jaką pasją jest dla nas bieganie. Szkoda, że nie miałaś towarzystwa ze strony innych naszych najbliższych, ale cóż robić skoro połowa z nas to ludzie z odzysku. Myślę, że następnym razem jak sobie to wszystko poczytacie to stwierdzicie a czemu by nie zabrać kogoś z rodziny na wycieczkę pełną wrażeń. Zawsze można się do tego przygotować, bo nie jeździmy na takie eskapady, co miesiąc a dwa razy w roku. Pokażmy im, co to znaczy duża impreza. Tak, więc na stadion do depozytu weszła tylko Dorota z Dawidem a my udaliśmy się w rejon startu. Do startu troszeczkę czasu było, ale i sporo osób przyjechało tak jak my wcześniej, więc ruch naprawdę spory. Na szczęście mieliśmy Kasię, więc do samego końca coś cieplejszego na sobie mieliśmy. Oczywiście ja z Irkiem stare wygi wcześniej zakupiliśmy sobie ciuch z lumpa za 1 zł, który miał nas chronić przed zimnem a za ciepło z samego rana nie było. To nic, że wyglądaliśmy jak obdarte wieśnaiki a szczególnie ja w za dużej bluzie i rozerwanych na dole spodniach abym nie musiał zdejmować butów. Grunt, że do samego startu było nam ciepło. Pogoda z samego rana to chmury, mgła, wilgoć i niezbyt wysoka temperatura. Teoretycznie w sam raz na długie bieganie i w rzeczywistości sprawdziła się. Nie licząc tylko tego, że na 30 km zaczęło wychodzić słońce to biegło by się naprawdę w super komfortowych warunkach. Jednak podsumowując pogoda beż zastrzeżeń i mój dobrany struj również. Biegłem w krótkich spodenkach i koszulce z krótkim rękawem. Czas do startu upływał szybciutko, więc i coraz więcej biegaczy zaczęło pojawiać się przy linii startu a jeszcze więcej przy toj tojach, których były chyba setki, co daje duży plus dla organizatora. Oczywiście ja wybrałem drzewko w pobliżu i też jestem zadowolony z tego. Start był z pięknego mostu Poniatowskiego specjalnie zamkniętego na tą okazję z obydwu pasów. Zawodnicy ustawiali się według kolorów na numerach startowych oraz według planowanych czasów, na które chcą biec. Było to wszystko bardzo czytelne i nie było problemu z odnalezieniem dla siebie miejsca. To oczywiście kolejny plus dla organizatora i naprawdę duże udogodnienie. Jako że czas biegł nieubłagalnie każdy każdemu życzył powodzenia i udaliśmy się na swoje miejsca. Moja strefa to czerwona a zakładany czas, na jaki chciałem biec to ponownie sprawdzenie się czy dam rade pobić trzy godziny. Nie liczyłem za bardzo na to ze względu na ciągle odzywającą się kontuzję jednak liczyłem, że tabletki przeciwbólowe mi w tym pomogą. Oczywiście zrobiłem sobie założenie ze jak będzie coś nie tak to sobie odpuszczę szybsze ściganie i pobiegnę spokojnie zadowolony z udziału w największym biegu w naszym kraju. Zawsze wszystko weryfikuję po kilku kilometrach i wtedy wiem jak bieg potoczy się dalej. Tym razem również tak było i już po 5 kilometrach wiedziałem, że dam radę. Ustawiłem się za zającem biegnącym z balonikami na 3 godziny. Fajny chłopak jeszcze niższy ode mnie niepozorny z krótkimi nóżkami. Jednak pozory mylą, o czym niejednokrotnie się uświadomiłem na maratonie widząc ludzi biegających w różny sposób. Młody gibki chłopak odpadał po połówce a charczący dziadek przyśpieszał na 35 kilometrze. Bieg z takim zającem to naprawdę świetna sprawa. Trzymał idealnie tempo, informował o punktach z wodą, motywował. Polecam takie bieganie z zającem, jeżeli ktoś chce osiągnąć zamierzony czas. Odchodzi tutaj ciągłe patrzenie w zegarek, co po jakimś czasie staje się uciążliwe a sprawdziłem to na własnej skórze. Na trzy godziny biegła nas naprawdę spora grupka w tym kolega za Wisły z świeckiego naszego bliźniaczego klubu na wzór naszego. Niestety nie wiem czy udało mu się dobiec w założonym czasie do końca, ale to jest maraton i wszystko się mogło wydarzyć. Jeżeli chodzi o mnie to czułem się naprawdę wyśmienicie i czułem, że poradzę sobie z granicą 3 h. Na 32 kilometrze wiedziałem, że nawet zejdę, poniżej więc postanowiłem odbić do przodu spotykając po drodze kolejnego kolegę z zaprzyjaźnionego klubu tym razem był to Klaudiusz z Jeżewa. Krótkie pozdrowienie kilka słów i aby nie marnować sił pognałem dalej. Niestety na 37 km nastąpił kryzysik, ale nie taki z brakiem sił, ale z pęcherzem pomiędzy palcami. Zaczęło szczypać i obcierać, przez co dyskomfort biegu znacznie spadł. Tutaj nastąpiła walka z bólem poprzez odpowiednią motywację w moim mózgu. Odciąłem rozmyślania o bólu a skupiłem się na pięknej trasie i mijanych obiektach oraz rozpocząłem przyśpieszanie widząc już palme na rondzie de gola, most Poniatowskiego oraz stadion narodowy. To bardzo ważne, aby w takich biegach jak maraton móc pracować głową, bo mięśnie są już tak zmęczone, że nic im nie pomoże w regeneracji na trasie. Nawet żaden masaż czy żel czy inna używka. Po zdjęciu buta i skarpetki w domu wszystko zakrwawione i obtarte. Teraz już w tym miejscu specjalny plaster, który znalazłem w pakiecie i regeneracja obtarcia. Wracając jednak do samego maratonu i biegu po stolicy to naprawdę niesamowite wrażenie, które będzie za mną chodzić bardzo długo. Atmosfera na trasie w takim tłumie niesamowita. Doping kibiców, których mijaliśmy na trasie setki tysięcy bezcenny. Co róż jakaś niespodzianka w postaci grających zespołów od jazzu przez chór a na chip chopie kończąc. Jedną z takich niespodzianek, która utkwiła mi w pamięci była wizyta w tunelu, przez który przebiegaliśmy. Niosące się echo śpiewającego chórku a w pobliżu punkt z wodą i bananami bezcenne tym bardziej, że po wybiegnięciu z niego kolejny tłum kibiców, którzy zrobili zwężenie dopingując nas do dalszej walki. Dla takich chwil się biega. Ponownie jak to sobie przypomniałem i stanął mi przed oczami obraz tych scen pojawiły się łzy. Naprawdę ta radość kibiców i nas zawodników to istna euforia i kwintesencja sportu. Oczywiście takich scen i miejsc na całej trasie było naprawdę sporo i zapewne każdy z nas zapamiętał sobie coś innego. Sama trasa bardzo szybka z niewielkimi przewyższeniami poprowadzona wzdłuż najpiękniejszych miejsc Warszawy. Po drodze mijane piękne obiekty jak choćby stare miasto, łazienki świątynia opatrzności, pałac kultury. Kto jeszcze nie widział zabytków to koniecznie musi, chociaż raz w życiu odwiedzić naszą stolicę pod katem turystyki a nie pracy, aby wiedzieć, o czym mówię. Jeszcze większy plus dla organizatora za punkty z wodą, Izo tonikiem i bananami. Praktycznie, co chwila takie miejsce, jeżeli się nie mylę to, co 2,5 km, więc o odwodnienie nie trzeba się było martwić. Ja osobiście zaliczałem picie na każdym punkcie, bo wiem jak bardzo jest to ważne i bezcenne. Powinniście brać z tej uwagi przykład, jeżeli chcecie dobiec do mety cali i zdrowi. To nic, że nie chce się pić trzeba ten malutki łyczek wody w siebie wlać nawet na siłę, dzięki czemu organizm nam podziękuje w postaci wygospodarowania kolejnej dawki siły na dalsze kilometry. To dzięki odpowiedniemu nawadnianiu ostatnie dwa kilometry biegłem niemal sprintem walcząc już o zejście poniżej trzech godzin nawet nie zauważając na moście poniatowskiego kibicującego nam posła z naszego miasta Szymańskiego, który widział nas biegnących w koszulkach Akademii Biegania Grudziądz. Za to widzieli go nasi pozostali biegacze. Najważniejsze, że ten sprint pozwolił mi zaliczyć kolejną życiówkę, jaką jest teraz 2:58:42.Satysfakcja z tego, co niemiara tym bardziej, że i w miarę przyzwoite miejsce 160 a w kategorii M40 -38 no i ponad 8.000 biegaczy za mną. Wiem, że to jeszcze nie wszystko, na co mnie stać i będę dążył do kolejnych dobrych startów. Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to uczucie pokonać dystans 42 kilometrów, aby na sam koniec wbiec triumfalnie w środek stadionu i otrzymać upragniony medal. Takie rzeczy to tylko z AB, więc kto jeszcze nie zasmakował biegania to zapraszam do nas w imieniu swoim jak i pozostałych biegaczy. Zrobimy z was a właściwie to wy sami tego dokonacie prawdziwych bohaterów, z których kolejni będą brać przykład. Skoro już dobiegłem szczęśliwy na metę odebrałem medal postanowiłem poczekać na pozostałych naszych biegaczy. Nie próbowałem znaleźć Kasi, bo w tłumie kibiców na stadionie to prawie niewykonalne. Zostałem pokierowany labiryntem pod stadionem do depozytu następnie do punktu odżywczego gdzie dostałem makaron, jabłko, picie a na samym końcu przed wyjściem specjalną folię, aby się nie wychłodzić. Stąd już wyjście do miejsca gdzie można na ławeczkach było zjeść na spokojnie a w moim czasie prawie wszystkie miejsca wolne. Postanowiłem poczekać na kolejnych naszych biegaczy a udało mi się wypatrzyć wbiegającego Irka. Już razem ruszyliśmy na poszukiwania kolejnych naszych bohaterów. Udało nam się namierzyć Kasię, Dawida i tak po kolei acz kolwiek nie było to łatwe pozostałych. Co się nachodziliśmy, aby się odnaleźć to nasze w sam raz, aby mięśnie doszły do siebie. Przynajmniej moje i Irka, bo pozostali schodzili z schodów coś po woli. Co do naszych debiutantów Maćka, Dawida, Doroty i syna Dawida to wielki szacun i skłaniam głowę do samej ziemi a wręcz ją całuję. Osiągnęli swój cel i zapewne teraz rozpiera ich duma mnie zresztą za nich też. Osiągnęli to naprawdę swoją ciężką pracą to nie jest tam jakaś popierdułka jak by się komuś wydawało. Spróbujcie to sami zobaczycie, więc przypadkiem nie starajcie się komentować, że każdy tak może. Pozostali nasi uczestnicy również się nieźle popisali ustanawiając życiówki jak również wpisując w swoje cv zaliczenie kolejnego królewskiego dystansu. Nie będę teraz wpisywał wyników, kto jakie osiągnął, bo ich przy sobie nie mam a nie chce się za bardzo rozpisywać he, he widźcie jednak, że były to naprawdę dobre wyniki. W tym momencie powinienem teraz poruszyć temat wyniku mojego serdecznego kolegi Marcina, który niestety nie zrobił życiówki i który nie do końca jest zadowolony z swojego startu acz kolwiek każdy, kto schodzi poniżej 4 godzin jest wielki. Miałem cały tekst zacząć z podśmiewania się z mojego przyjaciela oczywiście nie na poważnie, ale nie zrobię tego, bo ze mnie był jeszcze większy ubaw. Otóż przez cały czas dogryzałem w sposób żartobliwy Marcinowi, że przegrał rywalizację z Sebastianem, co wydawało mi się zabawne. Jednak po jednej takiej akcji słownej w restauracji gdzie zatrzymaliśmy się wszyscy na obiad już po wyjeździe z Warszawy o czymś zapomniałem, o czym wspomnę za chwilę, więc dlatego nie będę się śmiał z niego już nigdy więcej no może prawie nigdy. Chciałbym jeszcze na chwilę wrócić na stadion. Myślałem, że tylko Dorota spotkała znajomego, ale nie ja również byłem tym szczęśliwcem. Spotkałem dwóch kolegów z Szczecina, w którym mieszkałem przez 20 lat. Jednym z nich był kolega, z którym zaczynałem bieganie a drugim kolega z pracy. Jednak to wszystko nic, bo spotkałem a właściwie spotkaliśmy wszyscy, ale tylko moja charakterystyczna gęba została rozpoznana przez naszego kolegę z Śląska, który już dwukrotnie brał udział w naszym biegu trzech plaż. Może niektórzy go pamiętają, bo prócz śląskiego akcentu nosił brodę a do naszego miasta zawsze przyjeżdża rowerem pokonując sporo kilometrów. To się nazywa mieć szczęście spotkać wśród tysięcy kogoś znajomego. Nasza wizyta po kilku dobrych godzinach spędzonych na stadionie dobiegła końca. Udaliśmy się do aut i nastąpiła podróż powrotna jednak z pewnymi zmianami. Irek przesiadł się do Doroty a właściwie został jej kierowcą, co zresztą zrozumiałe do auta Justyny kierowanego tym razem przez Janusza dokooptowaliśmy naszego kolegę Łukasza również z Grudziądza. Był on zającem na 3: 20 w maratonie i po drodze wiele nam opowiedział o tym jak został zaangażowany do tej robótki jednak o tym opowiem już na jednym z treningów, bo powoli ręce mnie bolą od stukania w klawiaturę a nie chce się jeszcze bardziej wgłębiać. Tak, więc ruszyliśmy wszyscy w podróż powrotną zatrzymując się na wspomniany wcześniej obiad. Była to restauracja z kuchnią polską notabene bardzo dobrą, o czym świadczyła spora ilość aut przed wejściem i chyba znana wśród podróżujących. O ile pamięć mnie nie myli to miejscowość nazywała się Drobin a knajpka należy do sławnej rodziny Olewnika. Troszeczkę trzeba było poczekać na swój zamówiony obiad, bo i spory tam ruch jednak jedzenie bardzo dobre. Żurek palce lizać a do tego hamburger z pysznym mięsem. Inni steki, kaszanki itp., ale ich talerze też zostały puste. Przy obiedzie nastąpił czas wspomnień, komentarzy no i dogryzek z mojej strony wobec biednego Marcinka. Każdy, kto wchodził od razu widział, że ma do czynienia z ekipa biegaczy. Były nawet gratulacje od gości a właściwie pięknej blondynki z pięknym kuferkiem w leginsach i może to to spowodowało, że straciłem głowę a dlaczego to się okazało po około 20 kilometrach jak odjechaliśmy w kierunku domu. W pewnym momencie otrzymałem telefon z nieznanego numeru. Od kobiecego głosu usłyszałem czy przypadkiem czegoś mi nie brakuje ważnego. Byłem zdezorientowany, bo nie zajarzyłem, o co biega i czy ktoś mnie nie wkręca. Uprzejmy głos poinformował mnie ze zostawiłem w knajpce torbę z dokumentami i wszystkim, co najważniejsze w podróży pod ręką. W tym momencie oblał mnie zimny pot i nasuwające się słowo o k..wa gdzie moja saszetka. Dobrze, że jechałem z moją kochaną Justyną i jej kochanym Januszem, więc szybka nawrotka na ręcznym i po chwili byliśmy spowrotem. Wchodząc do restauracji kontem oka zobaczyłem, że blondynka jeszcze siedziała. Po drodze po zgubę zastanawiałem się skąd oni wytrzasnęli numer do mnie. Na miejscu serdecznie podziękowałem i zapewniłem ze od teraz za każdym razem, gdy będę jechał w kierunku Warszawy obiad tylko u nich. Zapytałem jak im się udało odnaleźć numer do mnie skoro komórkę miałem przy sobie. Pani powiedziała ze nie jestem pierwszy, który coś u nich pozostawił i zawsze przeszukują portfel, aby dowiedzieć się więcej o zakręconym właścicielu. Na moje szczęście była tam wizytówka Akademii Biegania z numerem do mnie, o której nie wiedziałem, że jest. Jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej rozmawiałem z Justyna ze takie powinienem mieć to wtedy wręczyłbym tej blondynce. Ten świat jest naprawdę dziwny. Reasumując szczęście w nieszczęściu a wszystko ratuje ponownie Akademia Biegania. Na szczęście dalsza część podróży już bez przeszkód i około 20 dotarliśmy do Grudziądza. Nie wiem jak ja wam wszystkim odwdzięczę się za to wszystko zarówno całej ekipie z warszawy a szczególnie Justynie jak i wszystkim z AB, od których otrzymałem mnóstwo sms -ów z gratulacjami i informacjami, że jesteśmy na żywo w mediach. Przepraszam, że nie odpisywałem, ale telefon był schowany a nie miałem do niego dostępu. To tak pokrótce, jeżeli chodzi o wyjazd AB do Warszawy. Więcej dla zainteresowanych na najbliższym treningu, czyli w środę o ile ktoś dotarł do tego momentu. Pozdrawiam Andrzej.

Obrazek
497 aktywności = 6831,29 km,w 602:53:10 g:m:s
maraton:2h59',półmaraton:1h21', 10km 37'
Awatar użytkownika
maciek75
Stary Wyga
Stary Wyga
Posty: 197
Rejestracja: 09 maja 2012, 22:13
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Relacja godna maratonu :hahaha:
Obrazek
Awatar użytkownika
amator76
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 284
Rejestracja: 16 maja 2012, 21:02
Życiówka na 10k: 53
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Oooo widać mnie z Rafciem, jak wbiegamy do tunelu, z prawej strony za panem w zielonej koszulce. Tunel był niezły, kilka minut pod ziemią, jak tłum biegaczy ryknął w pewnym momencie, to aż się wszystko trzęsło.
Obrazek
Awatar użytkownika
biegam bo lubię
Rozgrzewający Się
Rozgrzewający Się
Posty: 17
Rejestracja: 14 sie 2013, 07:39
Życiówka na 10k: 0:56:49
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Ufff ... udało mi się przeczytać ale relacja .... czuje się tak jakbym była z Wami. Gratulacje jeszcze raz - dla Wszystkich !!!
ODPOWIEDZ