"Debiutanci" po debiucie
- Jakub Osina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 576
- Rejestracja: 08 maja 2008, 17:23
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świdnik
- Kontakt:
Dochodzę do siebie po B7D. W zasadzie od razu wróciłem do treningu, chociaż spadek formy czuję ogromny. Do startu docelowego ponad 4 tygodnie (Toruń), ale już dziś wiem, że raczej dobrej formy nie uda się odbudować (czyli nie będzie walki o życiówkę, a o pierwsze miejsce w kategorii samorządowców może być ciężko). Nauczyłem się, że 100km raczej na zakończenie sezonu, lub na tyle wcześnie żeby porządnie (kilka tygodni) odpocząć od biegania. Tak czy inaczej było fajnie, ale szosa jest lepsza dla mnie. W niedzielę biegnę Warszawę - treningowo - chyba pobiegnę z pacemakerem "negative split" na 3:20, to może być całkiem ciekawe doświadczenie. Dziś ostatni trening z ważnych przed niedzielą - danie główne to 6km w tempie 3:55 min/km, przed b7d nic specjalnego, teraz uginają mi się nogi. Trzymajcie się!
ps. ktoś z Was korzysta z garmin connect? lub endomondo?
ps. ktoś z Was korzysta z garmin connect? lub endomondo?
- Bartess
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1338
- Rejestracja: 08 gru 2006, 10:30
- Życiówka na 10k: 999:99
- Życiówka w maratonie: 999:99
- Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice
Hej.
U mnie jak zwykle - ważne zawody i zaczyna się sypać zdrowie... gardło boli, kapkę niżej też... Póki co walczę wszelkimi możliwymi domowymi sposobami, byle jakichś prochów nie brać. Mam nadzieję, że zdążę...
Też używam Endomondo więc Piotrze będziesz mnie mógł śledzić niemal na żywo (o ile w stresie nie zapomnę go włączyć). A Ty, Jakubie też włączysz Endomondo?
U mnie jak zwykle - ważne zawody i zaczyna się sypać zdrowie... gardło boli, kapkę niżej też... Póki co walczę wszelkimi możliwymi domowymi sposobami, byle jakichś prochów nie brać. Mam nadzieję, że zdążę...
Też używam Endomondo więc Piotrze będziesz mnie mógł śledzić niemal na żywo (o ile w stresie nie zapomnę go włączyć). A Ty, Jakubie też włączysz Endomondo?
- Jakub Osina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 576
- Rejestracja: 08 maja 2008, 17:23
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świdnik
- Kontakt:
Ja biegam z Garminem, wiec jako tako na żywo się nie da. teraz zacząłem wrzucać treningi na Garmin Connect, ale zastanawiam się, czy od nowego sezonu nie przenieść się na Endo... (zależy gdzie jest lepiej i więcej znajomych dotąd (i dalej w sumie to robię) zrzucałem wszystko do SportsTracks.
Dziś był ostatni rozruch przed Warszawą, a w środę trening wyszedł super (chociaż trener mi mówi, że za wysokie tętno) http://connect.garmin.com/activity/381224055
Cieszę się na ten maraton, tak po prostu. Z roku na rok maleje "reisefieber", ale ponieważ mało staruję wciąż odczuwam lekkie podniecenie w tygodniu przedstartowym (tylko ostatnio mam taki młyn w pracy i w życiu, że te tygodnie lecą bardzo szybko...). Trzymajcie się!
Dziś był ostatni rozruch przed Warszawą, a w środę trening wyszedł super (chociaż trener mi mówi, że za wysokie tętno) http://connect.garmin.com/activity/381224055
Cieszę się na ten maraton, tak po prostu. Z roku na rok maleje "reisefieber", ale ponieważ mało staruję wciąż odczuwam lekkie podniecenie w tygodniu przedstartowym (tylko ostatnio mam taki młyn w pracy i w życiu, że te tygodnie lecą bardzo szybko...). Trzymajcie się!
- Bartess
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1338
- Rejestracja: 08 gru 2006, 10:30
- Życiówka na 10k: 999:99
- Życiówka w maratonie: 999:99
- Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice
Emocje już opadają, i jakoś idzie zebrać myśli i pierwsze spostrzeżenia do kupy.
Na wstępie wielka szkoda, że nie udało mi się spotkać z Jakubem . Sam jestem temu winny, bo za mało czasu sobie zostawiłem na depozyt. Idąc tam z worem zapytałem kolesia wracającego jak daleko do depozytu, odpowiedź: „pół kilometra”. Wyśmiałem go, a okazało się, że było jeszcze dalej. Tym sposobem nie zdążyłem na umówione miejsce. Zawaliłem, szkoda.
Na kilka min przed startem uznałem, że ciepło się robi i ściepałem zbędne ciuchy i przerzuciłem je przez płot Narodowego. Oczywiście po biegu zapomniałem se po to zajść...
Z kolegą stanęliśmy przy zającu 4:20 negative split z Bieganie.pl. Co prawda pierwotnie był plan na 4h, ale ten tydzień choróbska nie wiem jak wpłynął i woleliśmy nie ryzykować.
Pogoda idealna do biegania: około 8-9°, pochmurno. Do 17. km było super. W tym miejscu zaczęło świecić słońce, co bardzo mnie zaniepokoiło, wręcz przeraziło, bo słońce to mój kiler, nawet jak jest tak chłodno. Dlatego od tego momentu zacząłem lać się wodą co 2,5 km. Na szczęście dla mnie to słonce jednak nie zabijało. Do 28 km. biegło się przyjemnie, komfortowo, po prostu super. Od tego momentu zaczęły boleć nogi i już tak supr nie było. Wiedziałem, że wcześniej czy później będzie bolało i na to byłem nastawiony. Po 33 km ból zaczął narastać... Powiedziałem sobie, że dobiegnę do następnej flagi, czyli 35 km i przejdę do marszu na minutę i pobiegnę do następnej. Nie wiem jak ja to liczyłem, ale jak dobiegłem do tej flagi i zobaczyłem, ze to dopiero 34 to się podłamałem... Podeptałem moment i pobiegłem dalej. W tym momencie postanowiłem zjeść żel na najbliższym wodopoju (teraz wiem, że to było godzinę za późno!!!). Na efekty tego błędu długo nie musiałem czekać i na własne życzenie dla mnie maraton zaczął się własnie po 35 km... Zaczęły mnie dręczyć kurcze łydek. Błędnie sądziłem, że piciem izotoników co 5 km w wystarczającym stopniu uzupełnię elektrolity. Piłem tego sporo, nawet czasami bałem się, czy nie za dużo, czy nie złapię kolki. Do tego woda co 2,5 km i banany co te 5 km. Tak na marginesie napiszę tylko, że wodopoje były co 2,5 km, a na „pełnych” kilometrach, czyli 10, 15, 20,... były dodatkowo izotoniki i banany. Przez kolejne ~5 km mój „bieg” wyglądał tak: 100-200m biegu, kurcze, stawanie palcami na krawężniku/pachołku, pięty w dół i naciąganie łydek przez 15-20'' i zaś 100-200m itd.... Po jakichś 2 km, które pokonałem siłą rzeczy tempem o 1,5-2' wolniejszym siły też wróciły, ale co z tego, jak nie mogłem... Próbowałem też biec na piętach, jak clown - musiało to komicznie wyglądać. Wtedy udawało się zrobić może 300m.
Jakieś 2,5-3 km przed metą doszła mnie grupa 4:30 i se powiedziałem po japońsku że ni-uja nie dam się im wyprzedzić :D. Była do dodatkowa mobilizacja, poza tym przed flagą z napisem 40 km zaczął chyba żel działać i kurcze były rzadziej, bo co 400-500 m . Jak już za rondem z palmą zobaczyłem Narodowy, to po prostu dostałem skrzydeł. Na Moście Poniatowskiego ludzi mijałem jak tyczki! (oczywiście z przerwami na naciąganie łydek, gdzie zaś to ja byłem mijany). Leciałem jakbym zgubił grupę 3:30 a nie uciekał przed 4:30 . To już był szał i amok . Od zbiegnięcia z mostu na „ślimaka” (niecały km do mety) chciałem już dotargać do końca, ale pod mostem jeszcze raz musiałem naciągać łydy. Później już nic nie mogło mnie powstrzymać :D. Jak już minąłem w tunelu na płytę stadionu flagę „42km”, to już był odlot. Z uśmiechem na twarzy i z rękami w górze, jakbym co najmniej 3h złamał, doleciałem do mety. Jakoś miałem takie szczęście, że miałem pustą drogę do mety i zrobiłem to, co sobie dawno temu obiecałem - na metę wkulałem się robiąc przewrót w przód :D. Łeb mnie po tym trochę bolał, ale jak mus, to mus . Euforii nie będę opisywał, bo się nie da, z resztą akurat Wy to doskonale rozumiecie. No i widać z powyższego .
Z cyferek, to napiszę tyle: netto 4:28:23, m-ce 6426 na8506. Przeglądając międzyczasy to co 5 km przesuwałem się do przodu o 50-70 pozycji, (najwięcej między 5. a 10. km bo aż o 595 miejsc), ale między 25 a 35 km wyprzedziłem 496 osób! Co prawda między 35. a 40.km straciłem 113 pozycji, ale na końcówce wyprzedziłem 111. Ostatnie 2,195 km było najszybsze, mimo że z przerwami, wyszło tempo 5:55, a sama końcówka <5'.
Nie osiągnąłem zamierzonego celu, czyli przebiegnięcia, bez przerw, w czasie <4:20. Ale zważywszy na problemy ze zdrowiem w ostatnim tygodniu i błędy na trasie (jednak trochę zająca wyprzedzałem, czasami nawet ze 150m), to jestem bardzo szczęśliwy, że wreszcie po ponad 4 latach starczyło mi odwagi by znów zmierzyć się z tym magicznym dystansem i pokonać go w stylu, z którego jestem zadowolony, a co ważniejsze świadomy (chyba) popełnionych błędów.
Jeszcze mi się przypomniało: po 30-paru km ktoś zawołał w stylu „Bartek! Super! Dasz radę!"? Ja tak miałem ze 3 razy. Pierwszy raz usłyszałem taki „imienny” doping i se myślę „skąd koleś mnie zna??!!”. Dopiero do tej zmęczonej łepetyny po chwili dotarło, że przecież jestem podpisany na numerze . Ale fakt - doping w tych miejscach, gdzie był, to była niesamowita sprawa i niosła pięknie. A co się piątek naprzybijałem, to moje .
Uda tak mnie w poniedziałek napinkalały, że po schodach musiałem schodzić tyłem
Pozdrawiam tych, co dotrwali do tego miejsca (Resztę też).
Ps.: O przygodzie z telefonem w drodze powrotnej napiszę może przy okazji.
Na wstępie wielka szkoda, że nie udało mi się spotkać z Jakubem . Sam jestem temu winny, bo za mało czasu sobie zostawiłem na depozyt. Idąc tam z worem zapytałem kolesia wracającego jak daleko do depozytu, odpowiedź: „pół kilometra”. Wyśmiałem go, a okazało się, że było jeszcze dalej. Tym sposobem nie zdążyłem na umówione miejsce. Zawaliłem, szkoda.
Na kilka min przed startem uznałem, że ciepło się robi i ściepałem zbędne ciuchy i przerzuciłem je przez płot Narodowego. Oczywiście po biegu zapomniałem se po to zajść...
Z kolegą stanęliśmy przy zającu 4:20 negative split z Bieganie.pl. Co prawda pierwotnie był plan na 4h, ale ten tydzień choróbska nie wiem jak wpłynął i woleliśmy nie ryzykować.
Pogoda idealna do biegania: około 8-9°, pochmurno. Do 17. km było super. W tym miejscu zaczęło świecić słońce, co bardzo mnie zaniepokoiło, wręcz przeraziło, bo słońce to mój kiler, nawet jak jest tak chłodno. Dlatego od tego momentu zacząłem lać się wodą co 2,5 km. Na szczęście dla mnie to słonce jednak nie zabijało. Do 28 km. biegło się przyjemnie, komfortowo, po prostu super. Od tego momentu zaczęły boleć nogi i już tak supr nie było. Wiedziałem, że wcześniej czy później będzie bolało i na to byłem nastawiony. Po 33 km ból zaczął narastać... Powiedziałem sobie, że dobiegnę do następnej flagi, czyli 35 km i przejdę do marszu na minutę i pobiegnę do następnej. Nie wiem jak ja to liczyłem, ale jak dobiegłem do tej flagi i zobaczyłem, ze to dopiero 34 to się podłamałem... Podeptałem moment i pobiegłem dalej. W tym momencie postanowiłem zjeść żel na najbliższym wodopoju (teraz wiem, że to było godzinę za późno!!!). Na efekty tego błędu długo nie musiałem czekać i na własne życzenie dla mnie maraton zaczął się własnie po 35 km... Zaczęły mnie dręczyć kurcze łydek. Błędnie sądziłem, że piciem izotoników co 5 km w wystarczającym stopniu uzupełnię elektrolity. Piłem tego sporo, nawet czasami bałem się, czy nie za dużo, czy nie złapię kolki. Do tego woda co 2,5 km i banany co te 5 km. Tak na marginesie napiszę tylko, że wodopoje były co 2,5 km, a na „pełnych” kilometrach, czyli 10, 15, 20,... były dodatkowo izotoniki i banany. Przez kolejne ~5 km mój „bieg” wyglądał tak: 100-200m biegu, kurcze, stawanie palcami na krawężniku/pachołku, pięty w dół i naciąganie łydek przez 15-20'' i zaś 100-200m itd.... Po jakichś 2 km, które pokonałem siłą rzeczy tempem o 1,5-2' wolniejszym siły też wróciły, ale co z tego, jak nie mogłem... Próbowałem też biec na piętach, jak clown - musiało to komicznie wyglądać. Wtedy udawało się zrobić może 300m.
Jakieś 2,5-3 km przed metą doszła mnie grupa 4:30 i se powiedziałem po japońsku że ni-uja nie dam się im wyprzedzić :D. Była do dodatkowa mobilizacja, poza tym przed flagą z napisem 40 km zaczął chyba żel działać i kurcze były rzadziej, bo co 400-500 m . Jak już za rondem z palmą zobaczyłem Narodowy, to po prostu dostałem skrzydeł. Na Moście Poniatowskiego ludzi mijałem jak tyczki! (oczywiście z przerwami na naciąganie łydek, gdzie zaś to ja byłem mijany). Leciałem jakbym zgubił grupę 3:30 a nie uciekał przed 4:30 . To już był szał i amok . Od zbiegnięcia z mostu na „ślimaka” (niecały km do mety) chciałem już dotargać do końca, ale pod mostem jeszcze raz musiałem naciągać łydy. Później już nic nie mogło mnie powstrzymać :D. Jak już minąłem w tunelu na płytę stadionu flagę „42km”, to już był odlot. Z uśmiechem na twarzy i z rękami w górze, jakbym co najmniej 3h złamał, doleciałem do mety. Jakoś miałem takie szczęście, że miałem pustą drogę do mety i zrobiłem to, co sobie dawno temu obiecałem - na metę wkulałem się robiąc przewrót w przód :D. Łeb mnie po tym trochę bolał, ale jak mus, to mus . Euforii nie będę opisywał, bo się nie da, z resztą akurat Wy to doskonale rozumiecie. No i widać z powyższego .
Z cyferek, to napiszę tyle: netto 4:28:23, m-ce 6426 na8506. Przeglądając międzyczasy to co 5 km przesuwałem się do przodu o 50-70 pozycji, (najwięcej między 5. a 10. km bo aż o 595 miejsc), ale między 25 a 35 km wyprzedziłem 496 osób! Co prawda między 35. a 40.km straciłem 113 pozycji, ale na końcówce wyprzedziłem 111. Ostatnie 2,195 km było najszybsze, mimo że z przerwami, wyszło tempo 5:55, a sama końcówka <5'.
Nie osiągnąłem zamierzonego celu, czyli przebiegnięcia, bez przerw, w czasie <4:20. Ale zważywszy na problemy ze zdrowiem w ostatnim tygodniu i błędy na trasie (jednak trochę zająca wyprzedzałem, czasami nawet ze 150m), to jestem bardzo szczęśliwy, że wreszcie po ponad 4 latach starczyło mi odwagi by znów zmierzyć się z tym magicznym dystansem i pokonać go w stylu, z którego jestem zadowolony, a co ważniejsze świadomy (chyba) popełnionych błędów.
Jeszcze mi się przypomniało: po 30-paru km ktoś zawołał w stylu „Bartek! Super! Dasz radę!"? Ja tak miałem ze 3 razy. Pierwszy raz usłyszałem taki „imienny” doping i se myślę „skąd koleś mnie zna??!!”. Dopiero do tej zmęczonej łepetyny po chwili dotarło, że przecież jestem podpisany na numerze . Ale fakt - doping w tych miejscach, gdzie był, to była niesamowita sprawa i niosła pięknie. A co się piątek naprzybijałem, to moje .
Uda tak mnie w poniedziałek napinkalały, że po schodach musiałem schodzić tyłem
Pozdrawiam tych, co dotrwali do tego miejsca (Resztę też).
Ps.: O przygodzie z telefonem w drodze powrotnej napiszę może przy okazji.
Ostatnio zmieniony 02 paź 2013, 13:24 przez Bartess, łącznie zmieniany 1 raz.
- Aherus
- Dyskutant
- Posty: 48
- Rejestracja: 24 wrz 2013, 17:32
- Życiówka na 10k: 45:46
- Życiówka w maratonie: 4:08:20
- Lokalizacja: Katowice
- borova
- Wyga
- Posty: 97
- Rejestracja: 12 lut 2013, 21:58
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:56:55
- Lokalizacja: Kraków
Bartek? A próbowałeś biegać w skarpetach/opaskach kompresyjnych? Ja od momentu, w którym żona sprawiła mi cepy przestałem odczuwać jakikolwiek dyskomfort ze strony łyd. Trochę z niedowierzaniem do tego podchodziłem... ale nawet po maratonie, z którego wycisnąłem wszystko na co było mnie stać bolały mnie głównie 4ki i 2ki. Także polecam. Sporo kasy ale chyba warto. Ja wszedłem w opaski... ze względów higieniczno-eksploatacyjnych (przetarcia skarpet itd).
No... ! Ale głównie to chce Ci pogratulować wygranej z własnymi słabościami!! Walczyłeś dzielnie!
Świetnie!!:)
Szkoda, że nie udało się przybić piątki przed startem! Ale! Co się odwlecze to nie uciecze:D
No... ! Ale głównie to chce Ci pogratulować wygranej z własnymi słabościami!! Walczyłeś dzielnie!
Świetnie!!:)
Szkoda, że nie udało się przybić piątki przed startem! Ale! Co się odwlecze to nie uciecze:D
10 - 48:24 - Radom 09.03.14
21,097 - 1:49:12 - Skarżysko-Kamienna 24.08.13
42,195 - 3:56:45 - Paryż 06.04.14
Dzienniczek
21,097 - 1:49:12 - Skarżysko-Kamienna 24.08.13
42,195 - 3:56:45 - Paryż 06.04.14
Dzienniczek
- jakub738
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1372
- Rejestracja: 12 gru 2008, 00:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kedzierzyn-kozle
- ssokolow
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1810
- Rejestracja: 13 lis 2006, 00:22
- Życiówka na 10k: 48:35
- Życiówka w maratonie: 4:04:02
- Lokalizacja: Kraków
Bartek - wygląda na to że zmagaliśmy się z tą samą trasą w całkiem podobnych okolicznościach
Ja o wyjeździe do warszawy zadecydowałem na początku sierpnia... i zacząłem spóźniony przyspieszony trening biegowy
Jak by tego było mało - to jeszcze rozłożyła mnie angina na 2 tygodnie z czego 10 dni na antybiotyku...
W Wawie też postanowiłem odpuścić grupę na 4h... ale ambitnie postanowiłem biec z opaską na 4:10.... NS'em wg bieganie...
efekt był taki że po pierwszych 5km w zółwim tempie potem przyspieszyłem... i tak dotarłem do 35 km...
na szczęście po drodze kilka razy Garmin też mnie oszukał i dodał mi kilka metrów do kilometra - więc biegłem wolniej niż zakłądałem...
i tak z tego przeszacowania sił zabrakło na 35 km... i od tego momentu doczłapałem się do mety...
Ścięło mnie dość szybko i wyraźnie... bo na 32 km myślałem że jeszcze przyspieszę... coś się jednak przeliczyłem...
czas 4:19:03 - mój najgorszy ale jednocześnie z najbardziej porąbanych przygotowań więc tragedii nie ma.
Jeden tylko wniosek na przyszłość - że na następnym maraton się przygotuję !
a kiedy to będzie - nie wiem... na razie czekam na mojego pierworodnego który pojawi się na dniach i pewnie przeorganizuje
to wszystkie priorytety - przynajmniej na jakiś czas...
Ja o wyjeździe do warszawy zadecydowałem na początku sierpnia... i zacząłem spóźniony przyspieszony trening biegowy
Jak by tego było mało - to jeszcze rozłożyła mnie angina na 2 tygodnie z czego 10 dni na antybiotyku...
W Wawie też postanowiłem odpuścić grupę na 4h... ale ambitnie postanowiłem biec z opaską na 4:10.... NS'em wg bieganie...
efekt był taki że po pierwszych 5km w zółwim tempie potem przyspieszyłem... i tak dotarłem do 35 km...
na szczęście po drodze kilka razy Garmin też mnie oszukał i dodał mi kilka metrów do kilometra - więc biegłem wolniej niż zakłądałem...
i tak z tego przeszacowania sił zabrakło na 35 km... i od tego momentu doczłapałem się do mety...
Ścięło mnie dość szybko i wyraźnie... bo na 32 km myślałem że jeszcze przyspieszę... coś się jednak przeliczyłem...
czas 4:19:03 - mój najgorszy ale jednocześnie z najbardziej porąbanych przygotowań więc tragedii nie ma.
Jeden tylko wniosek na przyszłość - że na następnym maraton się przygotuję !
a kiedy to będzie - nie wiem... na razie czekam na mojego pierworodnego który pojawi się na dniach i pewnie przeorganizuje
to wszystkie priorytety - przynajmniej na jakiś czas...
- Jakub Osina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 576
- Rejestracja: 08 maja 2008, 17:23
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świdnik
- Kontakt:
Ja Warszawę będę bardzo miło wspominał. Pobiegłem w grupą NS z biegania.pl na 3:20. Do połówki mniej więcej grzecznie z pacem, potem lekko szybciej (zmęczyło mnie bieganie w grupie i chciałem trochę luzu mieć, więc wyprzedziłem grupę o jakieś 30sek może minutę), a po 32km po prostu biegłem sobie coraz szybciej wyprzedzając kolejnych biegaczy. Wspaniałe uczucie. Ostatnie 500m bardzo wolno, bo biegłem za rękę z synem (5:30 na finiszu masę osób nas wyprzedziło.... Ostatecznie mimo to druga połówka ok. 4 min szybsza i wynik 3:18 na mecie. Praktycznie nie odczułem tego biegu. Bardzo chciałbym pobiec kiedyś maraton na maksa w tej strategii - może zdecyduję się na to w moim docelowym starcie w Toruniu. Póki co trenuję,
a tutaj jest zapis Warszawy http://connect.garmin.com/activity/383765697
a tutaj jest zapis Warszawy http://connect.garmin.com/activity/383765697
- jakub738
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1372
- Rejestracja: 12 gru 2008, 00:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kedzierzyn-kozle
Witam i juz po Poznanskim maratonie dobrym pomyslem organizatorow bylo przeniesienie biura zawodow na MTP,wszedzie blisko choc te wczesniejsze maratony gdzie meta byla nad malta byly dla mnie niesamowite.Co do samego biegu to nie cierpie biegania w grupie a jednak bieglem,ciagle gubilem rytm,ludzie krecili mi sie pod nogami wyprzedzic grupy mi sie nie chcialo.Teraz czas na spokojne przezimowanie (oby bez kontuzji) i wiosną zadziwic swiat nowymi życiówkami pozdrawiam,dużo zdrówka i niech moc będzie z Wami.
- Bartess
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1338
- Rejestracja: 08 gru 2006, 10:30
- Życiówka na 10k: 999:99
- Życiówka w maratonie: 999:99
- Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice
Piotrek - obserwowałem Twoje międzyczasy w Poznaniu . Jacek - Twoje też.
Borova - Mam takie skarpety (CW-X). Kupiłem je głównie dlatego, że żonka mi suszyła głowę, że mi łydki nieładnie wyglądają (problemy z żyłami). Teraz chyba przerzucę się na opaski, bo faktycznie wygodniejsze w użyciu. A skurcze pewnie z tego, że zamiast pić i jeść suplementy, to faszerowałem się czosnkiem...
W sobotę byłem w okolicach Rybnika, na mistrzostwach Śląska w BnO. Z „metryki” miałem być w kategorii M35, ale chciałem zmierzyć się z najdłuższą i najtrudniejszą trasą i dlatego zapisałem się do M21. Trasa 5,1 km (licząc po azymucie z PK na PK), 70 m przewyższeń, 18 punktów kontrolnych. Świetna sprawa, ale wyszedł mój brak doświadczenia. Z a dużo czasu spędzałem nad wyznaczaniem azymutu albo wyszukiwaniu optymalnej drogi. Jak na spokojnie w domu pooglądałem mapę to kilka punktów szło zrobić dużo prościej wyszukując je np. wg elementów terenu typu ścieżka, strumyk itp. Pomijając już to, że raz obróciłem sobie mapę o 180° i polazłem z 200 m w przeciwnym kierunku. A w lesie to w cale tak nie jest, że wystarczy się obrócić i wrócić, bo od drugiej strony ten sam las to już zupełnie inaczej wygląda. W sumie zdarło mi się w tym lesie 72,5' - 2x więcej niż zwycięzcy (byłem 15. na 18 w tej kategorii). Eh.. gdybym wystartował w swojej kategorii to byłbym 3 .
Córce poszło lepiej - była 11 na 16 w jej kategorii, ale była pierwsza z dzieciaków, które nie są zapisane do żadnego klubu.
Przygodę z tel. opiszę następnym razem, bo czas goni... Przy następnej okazji napiszę też co zorganizowałem dzieciakom z klasy mojej córki .
Pozdrawiam.
A mapkę też Wam wrzucę.
Borova - Mam takie skarpety (CW-X). Kupiłem je głównie dlatego, że żonka mi suszyła głowę, że mi łydki nieładnie wyglądają (problemy z żyłami). Teraz chyba przerzucę się na opaski, bo faktycznie wygodniejsze w użyciu. A skurcze pewnie z tego, że zamiast pić i jeść suplementy, to faszerowałem się czosnkiem...
W sobotę byłem w okolicach Rybnika, na mistrzostwach Śląska w BnO. Z „metryki” miałem być w kategorii M35, ale chciałem zmierzyć się z najdłuższą i najtrudniejszą trasą i dlatego zapisałem się do M21. Trasa 5,1 km (licząc po azymucie z PK na PK), 70 m przewyższeń, 18 punktów kontrolnych. Świetna sprawa, ale wyszedł mój brak doświadczenia. Z a dużo czasu spędzałem nad wyznaczaniem azymutu albo wyszukiwaniu optymalnej drogi. Jak na spokojnie w domu pooglądałem mapę to kilka punktów szło zrobić dużo prościej wyszukując je np. wg elementów terenu typu ścieżka, strumyk itp. Pomijając już to, że raz obróciłem sobie mapę o 180° i polazłem z 200 m w przeciwnym kierunku. A w lesie to w cale tak nie jest, że wystarczy się obrócić i wrócić, bo od drugiej strony ten sam las to już zupełnie inaczej wygląda. W sumie zdarło mi się w tym lesie 72,5' - 2x więcej niż zwycięzcy (byłem 15. na 18 w tej kategorii). Eh.. gdybym wystartował w swojej kategorii to byłbym 3 .
Córce poszło lepiej - była 11 na 16 w jej kategorii, ale była pierwsza z dzieciaków, które nie są zapisane do żadnego klubu.
Przygodę z tel. opiszę następnym razem, bo czas goni... Przy następnej okazji napiszę też co zorganizowałem dzieciakom z klasy mojej córki .
Pozdrawiam.
A mapkę też Wam wrzucę.
- jakub738
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1372
- Rejestracja: 12 gru 2008, 00:08
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kedzierzyn-kozle
Fanx gratulacje,spóżnione ale szczere,to zes sobie pobiegał
Jakubie mistrzostwo Polski zoobowiazuje,bron tytulu,nie daj sie
A u mnie po maratonach zrobilem sobie jeszcze jeden wypad na bieg a raczej cos w rodzaju duatlonu - 19km rowerek+15 km cross po gorze sw anny + rower 19km. Sam bieg to albo pod gorke albo z gorki i tak 3 petle po 5 km,moze plaskiego bylo tam niecaly kilometr,zaczynam lubiec te gorki a nogi nie . Ale zamiast odpoczac po biegu dalem sie namowic na granie w pilke na hali,gralo sie fajnie a na nastepny dzien nie potrafilem podniesc nogi,normalnie jakbym mial je z olowiu,po maratonie nie mialem takich problemow jak po godzinie kopania pilki pozdrawiam.
Jakubie mistrzostwo Polski zoobowiazuje,bron tytulu,nie daj sie
A u mnie po maratonach zrobilem sobie jeszcze jeden wypad na bieg a raczej cos w rodzaju duatlonu - 19km rowerek+15 km cross po gorze sw anny + rower 19km. Sam bieg to albo pod gorke albo z gorki i tak 3 petle po 5 km,moze plaskiego bylo tam niecaly kilometr,zaczynam lubiec te gorki a nogi nie . Ale zamiast odpoczac po biegu dalem sie namowic na granie w pilke na hali,gralo sie fajnie a na nastepny dzien nie potrafilem podniesc nogi,normalnie jakbym mial je z olowiu,po maratonie nie mialem takich problemow jak po godzinie kopania pilki pozdrawiam.
- Jakub Osina
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 576
- Rejestracja: 08 maja 2008, 17:23
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świdnik
- Kontakt:
Zakończyłem w poniedziałek rekordowo długi (13 miesięcy) i raczej nieudany sezon. W Toruniu kompletna klęska 3:03... i 5 msc. w kategorii samorządowców. 11.11 u siebie w Biegu Niepodległości nawet nieźle (chociaż chciałem lepiej) - 20:58 (dystans oficjalny 5300 m), a więc 3:55 min/km (dokładnie rok temu na tej samej trasie 4:05 min/km, ale wtedy był to początek sezonu).
Teraz 3 lub 4 tygodnie roztrenowania - muszę porządnie odpocząć, bo strasznie zmęczył mnie sezon (w oddzielnym poście napiszę liczbę treningów i kilometraż, jak tylko policzę). Były 4 maratony, setka, dwie połówki i 2 dyszki (za mało dyszek!) no i dwie piątki + bieg w Choszczówce. A do tego 5 treningów w tygodniu (czasami 6).
W następnym sezonie taktyka będzie prosta. Dwa maratony (wiosna raczej towarzysko Lublin + atak na dobry wynik jesienią), dwie lub trzy połówki (Warszawa + 2 inne) i kilka dyszek. sezon zaczynam później (początek grudnia) i chcę dociągnąć do 11.11.2014 roku i pobiec kolejny raz 5300 m tym razem z celem 19:59... Póki co jedna odpoczynek i łapanie kilogramów (od stycznia planuję przejście testowe na dietę wegetariańską na kwartał). Wziąłem się od miesiąca ostro za mięśnie brzucha nie czekając na nowy sezon.
No i tyle. Co u Was?
ps. wróciłem do pisania od czasu do czasu bloga na maratonach polskich jakby ktoś korzystał z tego serwisu to zapraszam
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index. ... &code=5614
Teraz 3 lub 4 tygodnie roztrenowania - muszę porządnie odpocząć, bo strasznie zmęczył mnie sezon (w oddzielnym poście napiszę liczbę treningów i kilometraż, jak tylko policzę). Były 4 maratony, setka, dwie połówki i 2 dyszki (za mało dyszek!) no i dwie piątki + bieg w Choszczówce. A do tego 5 treningów w tygodniu (czasami 6).
W następnym sezonie taktyka będzie prosta. Dwa maratony (wiosna raczej towarzysko Lublin + atak na dobry wynik jesienią), dwie lub trzy połówki (Warszawa + 2 inne) i kilka dyszek. sezon zaczynam później (początek grudnia) i chcę dociągnąć do 11.11.2014 roku i pobiec kolejny raz 5300 m tym razem z celem 19:59... Póki co jedna odpoczynek i łapanie kilogramów (od stycznia planuję przejście testowe na dietę wegetariańską na kwartał). Wziąłem się od miesiąca ostro za mięśnie brzucha nie czekając na nowy sezon.
No i tyle. Co u Was?
ps. wróciłem do pisania od czasu do czasu bloga na maratonach polskich jakby ktoś korzystał z tego serwisu to zapraszam
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index. ... &code=5614