niedziela, 29 września
35. Maraton Warszawski
4:58:26 netto
Open: 7821/8506
Kobiety: 815/990
K30: 386/457
Życiówka!

I wielkie emocje
Ale od początku. Jak wiecie, po maratonie winnic biegałam bardzo mało. Najpierw była regeneracja, potem uraz stopy, potem ślizg przez kałużę, przeziębienie, summa summarum przez ostatnie 5 tygodni przebiegłam aby 90 km. Straszliwie mało, jak na przygotowania do maratonu. No ale było mi żal stówki wpisowego, to pojechałam

W sobotę Expo. Zrobiłam zakupy, poprzymierzałam Skechersy (Bioniki Trail bardzo fajne, GoRuny 2 nie do końca mi podeszły, GoRun 3 były za duże) i Skory (ich kopyto jest niekompatybilne z moją stopą), spotkałam kilka znajomych osób, w tym Marcina Świerca, który usiłował mnie pocieszać, że dzięki temu, że mało biegałam, to jestem wypoczęta i superkompensacja, i w ogóle

No a Mistrza się trzeba słuchać

Potem udałam się na spotkanie bieganiowe do lokalu, pogadalim, pojedlim makaron, pośmialim się, powymienialim rady i wskazówki, umówilim się na niedzielny poranek. Następnie udałam się na konkurencyjną imprezę na Grochów, gdzie podczas skomplikowanej uroczystości moim nogom została przekazana kosmiczna energia z Ganimedesa

W niedzielny poranek rozgrzewkę zrobiłam biegnąc do tramwaju - i dobrze, bo zanim obeszłam ten cały stadion, oddałam ciuchy do depozytu, wstąpiłam do toi toia, to już zasadniczo było za 10 dziewiąta i trzeba się było przebijać na start. Umówiona byłam na wpólny bieg z Asią, współobozowiczką. Na ręku rozpiska wg Marco na 4:50 (a co, ambitnie

), obie chciałyśmy złamać 5 godzin.

Przemek Babiarz nawijał, elita wystartowała, my zaraz później, w sumie poszło dość gładko. Początek powolutku, bo i też nie dało się za bardzo szybciej - bardzo dobrze, przynajmniej się rozgrzałyśmy. Jako dobry zając, starałam się hamować Asię i siebie, bo momentami ponosił nas melanż, ale generalnie biegło się na początku bardzo miło - miałyśmy tylko jakieś 10-15 sekund nadróbki do planu.
W tunelu, po 10 km, GPS zgubił sygnał, a potem nie dodał tego dystansu, więc miałam lekkie przekłamanie, ale dało się mniej więcej sprawdzić czas z opaską z międzyczasami - dobrze, że ją wzięłam. Miałyśmy już koło 30-40 sekund nadróbki, no ale nic to. Koło 12 kilometra wypatrzyłam w tłumie kibiców Marcina Świerca. Pobiegł przez chwilę z nami, wsparł dobrym słowem - super! Zaraz potem z tłumu wyskoczył Wolf

Nadal biegło nam się dobrze, chociaż po 15 kilometrze zaczęłam czuć lekkie zmęczenie. Łydki nadal były w porządku, ale coś ciągnęło w lewym pośladku. Nic to, lecimy. Asia w świetnej formie, mówi, że jeszcze nigdy na 18 kilometrze nie rozmawiała sobie tak swobodnie

Mijamy po drodze fantastyczne zespoły, machamy do kibiców, przybijamy piątki z dzieciakami - jest super! Połówka wyszła w okolicy 2:25 z groszami, nie jest źle. Aczkolwiek czekam już z pewną niecierpliwością na świątynię opatrzności, bo wiem, że wtedy robimy nawrotkę do miasta i jakoś tak czuję, że wtedy to już będzie psychicznie w miarę z górki. W końcu jest! Mieszkańcy Wilanowa zrobili sobie przy okazji maratonu festyn uliczny, jest muzyka, tańce, doping. Niestety, jest też zmęczenie. Po raz pierwszy pojawia się myśl, żeby na wodopoju przejść do marszu, a tu dopiero 25 kilometr. Cóż, brakuje długich wybiegań, nie ma się co oszukiwać. Ale wciągam żel i myślę, że w sumie ten kilometr czy dwa mogę jeszcze polecieć. Na Arbuzowej blokady nie było, tylko mili mieszkańcy

Po 26 kilometrze jednak na chwilę maszeruję, Asia biegnie dalej. Po chwili biegnę i ja, a Asię spotykam przy toi toiu i w sumie biegniemy dalej. Potem znowu przechodzę do marszu, Asia biegnie i już do końca się nie widzimy. Na Ursynowie doping genialny, mnóstwo ludzi, okrzyki, transparenty - jest super! Ja tymczasem posuwam się do przodu Gallowayem. W głowie wykonuję skomplikowane obliczenia, jak muszę biec, żeby jednak te 5 godzin złamać. Wychodzi mi, że w sumie wystarczy lecieć średnio poniżej 7:30. To jakoś dodaje mi skrzydeł i znowu zaczynam biec. Kilometry lecą nawet dość sprawnie, mijam bramkę Adidasa z napisem "Ściana", mijam kolejne osoby, jest tak jakby dobrze. Na wodopojach maszeruję, ale nadal jest szansa na te 5 godzin. 34 kilometr, 35, 37 - jest dobrze, tempo wystarczające, nawet lekki zapas. Truchtam dalej, liczę w pamięci do stu, potem znowu do stu, i znowu, 38 kilometr, to już w sumie niedaleko, zaraz będzie widać stadion w oddali. Mam zapas, więc w sumie mogłabym chwilę odpocząć w marszu, ale dalej truchtam, żeby się nie wybić z rytmu. Mijam wodopój, piję w truchcie, na kolejnym już nie biorę wody, bo to już tak niedaleko. Widzę palmę, to już blisko, staram się przyspieszyć, nawet się to na chwilę udaje. Skręcam na most, 40 kilometr, to już bardzo blisko, przyspieszam. Widzę ludzi z medalami, słyszę słowa zachęty, że to już niedaleko, uśmiecham się, macham, mijam kolejne osoby, zbiegam po ślimaku, ludzie klaszczą, ja się śmieję od ucha do ucha, mam mnóstwo czasu, przyspieszam, jest pięknie, już tylko 700 metrów, skręcam w stronę stadionu, widzę Andrzeja (tego od Asi, również współobozowicza), Andrzej krzyczy, że złamię 5 godzin, ja - uchachana - krzyczę, że wiem, na zakręcie przed stadionem widzę moją przyjaciółkę z facetem, macham do nich, oni do mnie, śmieję się, biegnę w stronę stadionu, przyspieszam, śmieję się, jest cudownie, wpadam na stadion, ludzie wiwatują, ja w euforii, pędzę, śmieję się, płaczę, wyrzucam ramiona do góry, przyspieszam i jest! Meta! I piątka złamana z zapasem!
No i znowu trzeba było obejść cały stadion do depozytów, po drodze schody (omatkobosko), jakaś rampa, na której spotykam wypompowaną Asię - przybiegła 3 minuty przede mną, jest życiówka

Potem makaron, gratulacje, uściski z przyjaciółką, zmęczenie i nieustający wyszczerz

Facet przyjaciółki, który też biega, mówi, że chciałby na finiszu swojego pierwszego maratonu wyglądać tak przeszczęśliwie jak ja

Powrót do domu, znowu schody

, wieczorem impreza karaoke u kolegów, znowu schody

Dziś znowu schody

Ale nie ma tragedii, chociaż stawy dostały mocno po dupie. Łydki w porządeczku, za to miałam takie śmieszne skurcze palców u stóp - bezbolesne, ale wkurzające, bo palce mi się podwijały...

Biegłam oczywiście w GoRunach. Czułam też mocno mięśnie barków i znowu trice. Jutro mam umówiony masaż, już się cieszę
Na ten rok maratonów mi wstępnie wystarczy. Tzn. chętnie pobiegłabym jakiś, ale rozsądek mówi, że do następnego wypadałoby się przygotować

Ale na razie regeneracja.
Stay tuned!