Adam Klein pisze:
No właśnie ja myslę, że zaczynając wolno (tak wolno jak zaproponowałem) większość z tych elementów, typu: zła pogoda, nie mój dzień, nie niosły nogi itp itd zostaną przez was na 32 kilometrze uznane za pierduły. Poczujecie się tak mocno jak jeszcze nigdy w życiu. Trudno jest znaleźć takie przypadki. Ale mam nadzieję, że Ci którzy zaryzykują nie będą żałowali.
Z tym się nie do końca zgodzę. Owszem, najważniejsze jest odpowiednie przygotowanie, ale sprawy okołostartowe jak odpowiedni odpoczynek w ostatnim tygodniu czy dwóch, odpowiednie nawodnienie i dożywianie w trakcie, jak i ta pogoda też mają znaczenie. Nie wierze, że ktoś jest w stanie spełnić swoje założenia czasowe w maratonie przy temperaturze przekraczającej 25 stopni i palącym słońcu (pomijam osoby, które biegną bardzo asekuracyjnie względem swoich innych wyników). Jeżeli te czynniki nie współgrają, to nawet bardzo rozsądny i spokojny początek nie pomoże
Adam Klein pisze:Rzeczywiście, ciągle słysze takie komentarze ale jest to zawsze u ludzi którzy:
- wzięli swoje planowane tempo z kosmosu (tzn nie mieli żadnych podstaw do takich wyników lub nie trenowali) -
albo
- za mocno zaczęli.
Przedyskutowałem kwestię tej strategii w maratonie z kilkoma osobami, które albo same osiągały bardzo dobre wyniki na tym dystansie albo mają sporą wiedzę o bieganiu. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że opcja z NS jest najlepsza, ale tempo 4:03 w końcówce jest sporym ryzykiem. Nikt nie powiedział, że jest to nierealne, ale obarczone dosyć dużą niepewnością. Nie chodzi tutaj o to czy dane tempo osoba dobrze znosi, bo myśle że samo w sobie ono nie stanowi problemu dla osoby chcącej złamać 3h w maratonie, tylko jak organizm zareaguje na to tempo przy zmęczeniu, a tak czy siak ono będzie na 35 km, bo nie wierze że jesteśmy w stanie go uniknąć, nawet zaczynając po 5:00/km. Ja co prawda robiłem w ten sposób ostatnią trzydziestkę. Zacząłem od 5:00/km, a kończyłem na 4:01. Czułem, że mógłbym biec dalej tym tempem, ale nie byłbym w stanie przewidzieć co by się działo na 35, 37 czy 40 kilometrze - to jest zagadka

Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w bieganiu maratonów, ale wiem, że zawsze ściana przychodziła nagle. Jeden kilometr biegło mi się rewelacyjnie, a na następnym jakby mi ktoś ołowiu do ud nawpychał.
Adam Klein pisze:Zastanawiam się jeszcze jak to zmierzyć, bo mocny początek powinien sie obrazowac tym, że dane tempo jest "energetycznie" trudniej utrzymać. Tymczasem tak nie jest. Dryft tętna sprawia, że nawet przy równym tempie wyższe tętno mamy później, więc to się może wydawać jakimś paradoksem. Ale można spędzić całe życie na wyjaśnianiu paradoksu który działa.
Tu nie ma co wyjaśniać, to trzeba przetestować na sobie

Kiedyś tydzień po tygodniu pobiegłem dwa ciągi. Obydwa miały po 15 km. W pierwszym przypadku zacząłem w tempie koło 4:15-4:20 i stopniowo je zwiększałem, końcowe kilometry (bodajże 2) biegnąc poniżej 4 min/km. W trzeci zakres wszedłem dopiero na przedostatnim kilometrze.
W następnym tygodniu zacząłem szybko, pierwszy kilometr był nieco poniżej 4 min/km. Od razu wskoczyłem na trzeci zakres i biegłem na nim już do końca, mimo że skorygowałem tempo i przez kilka kilometrów biegłem o te kilka sekund wolniej. Co ciekawe średnia prędkość z obydwu biegów wyszła mi podobna, ale komfort biegania był skrajnie różny. Wnioski są chyba oczywiste
