28 lipca 2013 - niedziela
Wimbledon Common Half Marathon
Ale super dzień
Zaczęło się od tego że lało w nocy i rano wcale nie było upału. Good
Potem trochę przesiadek autobusowo-pociągowych i już byłam w parku Wimbledon. Bardzo runner-friendly park

'trawiasty Wimbledon' był lekko mokry i miękki, wiec dla nóg ok ale dla tempa mniej

A jeśli nie trawa to żwirek. Taka trasa nie na życiówkę a raczej na miłe, niedzelne wybieganie - czyli tak jak planowałam.
Atmosfera trochę inna niż na naszych lokalnych biegach, bo mimo że było ok 700 osób, to mało ludzi się znało. To w końcu London

Sprawny odbiór numerów, nowoczesny chip ( plastikowy pasek z numerem, przyczepiany do buta), krótka rozgrzewka i w drogę

Trasa była 'interesująca'. Najpierw dość stromo pod górkę, potem płasko i na koniec w dół - i tak 2 pętle. No i te mile nieszczęsne. Pierwszy raz biegłam wg anglosaskich oznaczeń i zdecydowanie wolę nasze kaemy. Co za różnica ?? Wielka. Jak masz kryzys i czekasz na każdą tabliczkę z utęsknieniem, to teraz jeszcze dłużej czekasz na tę kolejną..
Świetna organizacja, wszyscy organizatorzy usmiechnięci i to co zwrociło moja uwagę, to wolontariusze, którzy na każdym zakręcie z uśmiechem kibicowali i wołali np 'Well done, you're doing fab' 'Keep going, you're really fantastic'
Jeden jak zawołał 'Go, go. Just 4 miles and after run' powiedzałam sobie w duchu, że to nie 4 miles tylko 4 km i po biegu

Trochę pomogło.
A co do biegu mojego, to trochę zbyt askeracyjna dziś byłam. Chyba bałam się że jestem zmęczona, nie znam trasy itd. W okolicach 2 mili skończył się mocny podbieg i byłam tak nim zmęczona, że mi trochę siadła psycha. Więc co zrobiłam ? Uczepiłam się łydek przede mną

Biegły przede mną takie umięśnione, męskie łydki w podobnym tempie, więc jak się nich uczepiłam, tak do 10 mili jak zahipnotyzowana nie puściłam. Góra mnie nie interesowała w ogóle, tylko równe tempo łydek...
W okolicach 8 mili trochę kusiły mnie inne łydki, ciemnoskóre, bo biegły troszkę szybciej i już miałam polecieć za nimi ale pokornie i wiernie postanowiłam zostać przy białych. Nie to żebym była rasistką

Biegliśmy w tempie śr 5'45 czasem nawet 5'35. Bardzo mi się tak dobrze biegło, moja 'kadencja' czyli drobne kroczki wiec było ok.
Był moment, kiedy minęły mnie dwie dość atrakcyjne dziewczyny i zaraz minęły też mojego osobistego pacemakera. Myślę sobie, jeśli dobrze znam facetów, to łydki się sprężą i przyspieszą

No i co ? Oczywiście, że przyspieszyły

Wołam do niego w duchu "Stój, gdzie lecisz, nie dasz rady. Ja tu wierna lecę za Tobą, a ty mi teraz zwiejesz ?".
Tak to z nimi jest
Niestety, po 10 mili łydki spuchły i musiałam je zostawić. Trochę miałam wyrzuty sumienia ale niezbyt duże.
Zbyt wolne tempo na początku i potem asekuracyjnie do połowy spowodowało, że nawet jak pod koniec prułam w trupa, czasu nie zrobiłam rewelacyjnego
Wyszlo - 1'59'20 netto/ 1'59'54 brutto.
Czas daleki od życiowki, ale okoliczności też inne
Na koniec jak zwykle bawiłam się w 'zaliczanie'. Na pewno nie jestem jedyna, która tak się niewinnie bawi, zwłaszcza kiedy ledwo już się człapie na koniec biegu, czyli :
'Tego w niebieskiej muszę wziąć' a potem 'teraz tą w zielonej czapce'. No więc trochę dziś Anglików się uzbierało

Na mecie
fajna muzyka, owoce i fajna atmosfera.
Warto było przebiec ten bieg, ale nadal nie wiem jak mam zrobić dwa razy taki dystans w Poznaniu
A jutro w końcu do domu. Nareszcie
