To se dzisiaj pobiegałam

Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach. Plany były, 3 okrążenia, niecałe 15km. Siła, energia, chęci, wszystko na swoim miejscu, mąż obok.
Biegniemy, wyprzedzam gdzie się da, na zakrętach ścinam, wyprzedzając bez wysiłku po kilka osób. Biegnie mi się super.
3,5km pierwszego okrążenia spektakularna gleba, pewnie trwało to ułamek sekundy ale osobiście wydaje mi się, że leciałam i leciałam, a potem ryłam w żwir i ryłam. Bo oczywiście nie mogłam polecieć na piachu, albo choćby trawę, nie, jak już to wersja hard.
Na pocieszenie, jeszcze nie zdążyłam się pozbierać, a dziewczyna biegnąca za mną zrobiła repeat akcji, ale nie poobijała się chyba jak ja.
Najważniejsze, że nikt nie potknął się o mnie i nie było więcej poobijanych.
Bilans strat - kolano, obie ręce, w tym jedna mocno otarta, lewy łokieć i lewy bark - wielka czerwona plama,a pod spodem tworzy się właśnie wielki siniak. A co najgorsze, Garmin mi się potargał, musiał nieźle oberwać, skoro mi się na nadgarstku o 180 stopni przekręcił. Ale działa. Teraz czuję z nim większą więź
Do końca pętli zastanawiałam się co zrobić, martwiła mnie ta lewa ręka, bo w tym brudzie naprawdę nieciekawie wyglądała.
Ostatecznie zeszłam po jednej pętli i poszłam się opatrzyć.
Tak oto zakończyłam okres 1,5 roku biegania bezwypadkowego
Czuję się niedobiegana, nastawiłam się na 15km, więc chyba wieczorem pójdziemy jeszcze na jakąś dyszkę.
Czas włącznie z glebą i zbieraniem się bodajże 29min:11sek, co na bieg w lesie i z nieprzewidzianymi atrakcjami wydaje mi się całkiem przyzwoicie
A na koniec wisienka - spotkałam się z Anią-Arribą

Troszkę biegliśmy razem, jak już się pozbierałam, było bardzo fajnie
