Dla niecierpliwych...
ZAWODY
XXXIV Bieg V-ciu Stawów w Myszkowie
Był sobie lasek, a w lasku było błotko...
Tak mogłabym zacząć opisywać wczorajszy bieg. Nawet w dniu biegu nie byłam świadoma, tego co mnie czeka. Myślę sobie -
kameralny bieg, pfff przebiegnę na luzie i może na dodatek wyprzedzę całkiem niemały tłum ludzi.
Rzeczywistość dała mi mocno po d...
Pozwólcie, że zacznę od początku. Organizacja trochę mnie zawiodła. Nie było mowy o elektronicznym pomiarze czasu (a WYDAWAŁO mi się, że w regulaminie było napisane, że będzie), mega kolejki do rejestracji - jedna do kasy, a druga do ELEKTRONICZNEJ rejestracji (może z tym mi się pomyliło

). Pani z obsługi ręcznie wklepywała do komputera dane i drukowała kartę uczestnictwa. Dobrą godzinę stałam w kolejce. A nade mną niebieskie sklepienie i żar lejący się z nieba.
Na te chwilę, już poczułam się zmęczona...No ale przede mną bieg! Pobudka!
Ruszamy na linię startu. Ustawiam się jak zwykle z tyłu. Nagle w moich uszach rozbrzmiewa gwizdek. Ruszamy! Jestem w szoku, że to już
A gdzie odliczanie? - myślę sobie.

Tłum ruszył jak szalony. Tempo zdecydowanie nie moje. Jest zbyt szybkie jak na pierwszy kilometr. Jednak nie pozostaje mi nic innego, niż biec za resztą osób. Pierwszy kilometr mija mi w zwartej grupie. Wbiegamy do lasu. Przypominają mi się słowa miłej dziewczyny, która ostrzegała, że w lesie są gigantyczne kałuże, błoto po pas...

Wczorajsza ulewa wyjątkowo urozmaiciła leśną trasę. Słuchałam ją z niedowierzaniem. Może żartowała - ta myśl przeszła mi przez głowę. Przecież to nie Bieg Katorżnika! - zażartowałam sobie

Jednak przestroga sprawdziła się.

Kałuże są, błoto po pas też (kąpieli błotnej zażyje ten, kto pobiegnie tak jak droga prowadzi.).
Ja zdecydowałam się na ich omijanie...A nie było to takie proste! Niejednokrotnie nogi obsuwały się z kanciastego pobocza jak na ślizgawce. Podczas drugiego kilometra noga ugrzęzła w kleistej mazi. Ciężar prawej nogi był odczuwalny, aż do całkowitego wyschnięcia.
Obracam się do tyłu. Za mną biegną...dwie osoby. Po paru metrach wyprzedza mnie starszy pan. Następnie dogania mnie ostatnia osoba! Ku mojemu zdziwieniu wyprzedza mnie i mknie między kałużami.
Obracam się ponownie do tyłu. Nikt za mną nie biegnie. Jestem ostatnia! Ta myśl demotywuje. Jest mi ciężko. Oddech płytki, tempo nijakie. Próbuję mimo wszystko je utrzymać. Lecz jak tego dokonać, jeśli trzeba przedzierać się przez krzaki, skakać między kałużami, uważać na wystające konary z drzew?!
Trasa biegnie cały czas delikatnie pod górę, ale odczuwam to. Próbuje dogonić ostatniego człowieka, który mnie wyprzedził. Po chwili widzę, że jakaś dziewczyna schodzi z trasy, mówiąc, że jednak dalej już nie biegnie. Może i ja tak zrobię...?

Ciągle biję się z myślami. Postanawiam walczyć. Nie po to tutaj przyjechałam, by zejść z trasy!

Zdecydowałam się na bieg, więc należało by go ukończyć.
Przez 4 km biegnę na szarym końcu. Powinnam mieć przypięta kartkę na plecach:
"Koniec biegu". Zastanawiam się jak to możliwe. Czyżbym była aż tak słaba? A może tutaj biegną sami zawodowcy? A nie truchtający amatorzy? Co robić?! To jakiś błotnisty koszmar!
Widzę punkt odżywczy - na starcie dostałam mylące informację - że taki punkt będzie, a potem, że jednak nie. Już na samym początku zdecydowałam się biec z butelką wody - to był dobry wybór.
Niektóre osoby zwalniają. To dobry moment, by powalczyć. Udaje mi się wyprzedzić chłopaka, który wyprzedził mnie na drugim kilometrze. Potem dziewczynę. Następnie drugą. Ta jeszcze próbuję ze mną walczyć. Przyśpiesza, a ja automatycznie robię to samo. Odpuszcza, gdy widzi kolejne błotniste mokradła. Słyszę jej rozpaczliwe
"Jezuuu...". Mijam 5 km. Koniec przełaju. Zaczyna się droga asfaltowa.
Słyszę ten ulubiony dźwięk tuptających nóg

Jest przyjemniej. Jednak przełaj skutecznie mnie sponiewierał...Fizycznie i psychicznie.
Wysiłek fizyczny, nadszarpnięte ego, ciągła gonitwa sumowały się w jakąś piekielną całość. Na dodatek duszno i gorąco, próbuję łapać każde cień. Dobrze, że mam wodę. Piję ją i zraszam się dodając orzeźwienia. Czuję dreszcze. Szczególnie na twarzy. Milion jeżących się punkcików oplata moją głowę. Padnę albo dobiegnę - są dwa wyjścia.
Jakaś para również słabnie, przechodzi do marszu. Uśmiechają się do mnie. Chciałabym im coś powiedzieć, ale nie mam na to siły. Na trasie pojawiają się kibice. Podziwiają biegaczy z okien i balkonów swoich domów. Mówią, że meta już coraz bliżej.
Tym razem wierzę we wszystko co mówią.

Jak naiwne dziecko...
Wyprzedzam kolejną osobę. To starszy pan. Przez chwilę mam ochotę dobiec razem z nim do mety, jednak nogi złapały swój rytm. Nie chcę go zaburzyć. Przed sobą mam dwie kobiety. Próbuje je gonić. Jednak nie jest to takie łatwe. Gdy ja się zbliżam, to one uciekają. Jak magnesy ustawione do siebie tymi samymi biegunami.
Ktoś dopinguje mówiąc, że jeszcze kilometr i meta. Ten ostatni odcinek trasy dłuży się niemiłosiernie. Jeszcze 500 m! Zastanawiam się, czy znajdę siłę na finisz. Mam jej nie wiele... W głowie co jakiś czas miga czerwone światełko. Przegrzałam zwoje mózgowe. Dobrze, że nogi nadal są w ruchu. Przechodzą w sprężysty, szybszy bieg. Metę dosięgam prawie wszystkimi zmysłami. Przekraczam jej linię. Po chwili orientuję się, że nie zastopowałam czasu. Nie wiem w jakim czasie udało mi się ukończyć bieg.
Endo pokazuje 57:26. Jednak to jest najmniej istotne.
Walczyłam i dobiegłam. To jest najważniejsze!
Poczekam na oficjalne wyniki - jeśli będą!
