IX Półmaraton Jurajski
Brutto: 2:19:27
Netto: 2:18:38
OPEN: 1147
M30: 363
Dzień się zaczął tuż przed siódmą - wstałem, rzuciłem niecenzuralne słowo, bo zaspałem - ok. 7:15 umówiliśmy się z Sosikiem pod moim blokiem. Szybko przygotowałem coś na śniadanie, spakowałem torbę, dopadła mnie nerwówka - a ta u mnie oznacza jedno, biegunkę

Ale jakoś na 7:30 wytarabaniłem się z domu, Paweł już czekał, ruszyliśmy do Rudawy. Odbiór pakietu, kibelek, poszukiwania depozytu, a potem rodzinki Mihumorów - Sosik nie znał wcześniej Lidki, a chciał się pod nią podczepić na trasie, a nie mieliśmy pewności, czy Michał pobiegnie, czy nie. Znaleźliśmy się, pogadaliśmy chwilę, pobiegaliśmy leciutko - rozgrzewać się nie było sensu, bo 30C i bezchmurne niebo. Lidka, Michał i Paweł to inna liga - stanęli gdzieś hen przede mną, mniej więcej na 1:45, a ja sobie w pobliżu balonu na 2:00 się przyczaiłem. Założenie było - żadne, bo nie miałem pojęcia, na co mnie stać po przerwie. Zacząłem i tak z głową, bo dość wolno. Do 9km żarło nienajgorzej:
1km - 5:41
2km - 11:20 (5:39)
3km - 16:16 (4:56)
4km - 22:02 (5:46)
5km - 27:39 (5:37)
6km - 33:22 (5:43)
7km - 38:31 (5:09)
8km - 44:14 (5:43)
9km - 50:13 (5:59)
Ale tam już się zaczął konkretny podbieg, który z małymi wypłaszczeniami ciągnął się do ok. 14-15 km. Było gorąco, a ja de facto nie miałem strasznego parcia na 1:59 (choć do tego momentu biegłem z, lub 2 kroki przed, balonikiem na 2 godziny). Zacząłem spacer pod górkę. Od razu się to przełożyło na:
10km - 58:08 (7:55)
Myślę sobie - szedłem na dwie godziny. Kilometr wyszedł w 8 zamiast zakładanych na papierze sześciu w tym miejscu. Jeszcze 4 takie kilosy ostro w górę - to będzie w sumie 5 x 2 = 10 minut straty. 2h10 w tych warunkach i tak będzie fajnie
I to był koniec walki, za to początek przyjemności. Upajałem się jurajską przyrodą, oglądałem widoki po prawej i lewej stronie. Wlokłem się z rozkoszą:
11km - 1:05:50 (7:42)
12km - 1:13:55 (8:05)
13km - 1:20:15 (6:20)
14km - 1:28:41 (8:26)
Potem było w dół. Teoretycznie, bo w praktyce po każdym zbiegu był podbieg. A mnie się spodobała idea biegu w dół i spaceru w górę, więc szło tak:
15km - 1:35:17 (6:36)
16km - 1:42:20 (7:03)
W tym miejscu poznałem nowego kolegę - Michała (nie mylić z mihumorem)

"Dopingowaliśmy się nawzajem", tzn:
- 2:10 już nie damy rady
- No nie
- Ale 2:15 z palcem, nawet jak pod górkę podejdziemy jeszcze raz czy dwa.
- No tak
17km - 1:48:37 (6:17)
18km - 1:56:11 (7:34)
Dalszy ciąg "dopingu wzajemnego":
- Na 2:15 nie ma się co spinać
- No jasne, za to 2:20 robimy tyłem
19km - 2:04:01 (7:50)
20km - 2:12:23 (8:22)
- To co, wypada zafiniszować, bo jeszcze 2:20 nie złamiemy, i będzie siara.
- No, to ogień!
I poszedł "długi finisz" - w zasadzie to nie tyle finisz, co po prostu zaczęliśmy biec i od znacznika "20km" minęliśmy z 50 osób. A wpadłem na metę raczej nie zmęczony - oczywiście na ile w taki upał, na tej trasie, na takim dystansie, można było nie być zmęczonym
21,1km - 2:18:38 (6:15 - śr. 5:41)
Na metę wchodzę, a raczej zatrzymuję się na samej linii - mam nadzieję, że tym razem fotoreporterzy mnie uchwycili dobrze

Tym bardziej, że "biegłem dla rodziny" - założyłem zwykły, bawełniany podkoszulek, na którym nabazgrałem w sercu napis: ASIA JAŚ HANIA, i miło byłoby, gdyby go gdzieś uwieczniono

Miałem zrobić transparent i napis miał być duży, planowałem z nim przebiec metę, ale wczoraj wieczorem myślę - ma być upał, nie będę dymał połówki ze starą poszewką na poduchę w łapie, bo mi rąk zabraknie do obsługi wody/izotoniku/szamy na trasie
Gwoli kronikarskiego obowiązku, średnie tętno - 174, HRmax - 201.
Potem pyszna grochówa, piwko, dyskusje z Michałem i Pawłem. Graty, panowie - no i Lidka również, a raczej przede wszystkim (kolejne podium!). Zgodziliśmy się co do jednego - nie mam serca do niczego powyżej dychy, bo nie robię longów i porządnego kilometrażu. A nie robię, bo najlepiej czuję się na trenie 5-7km, a mój optymalny long nie przekracza 15km. Więc to znowu każe mi raczej w stronę dyszek, jako docelowego dystansu, spoglądać.
Potem z Sosikiem żyliśmy przez godzinę nadzieją, że któryś z nas wyjedzie Dacią Logan, a potem, jak te głupki (w końcu, czyją matką jest nadzieja?) zebraliśmy się do Krakowa.
Dzięki Paweł, za transport. Michał - dzięki za pożyczkę na czapeczkę (zapomniałem rano i czapki, i okularów - te drugie przeboleć można, ale czapa musiała być) - podeślij mi na pw numer konta, to Ci przeleję kasę.