IV Kwidzyński Bieg Papiernia 10 km
Uffff... Doszedłem jakoś do siebie po wczorajszym upale, ale od początku...
Piątek tel od kierownika, bym podszedł odebrać koszulkę na bieg. Przychodzę, patrzę, załamka... Koszulka jest...
CZARNA. Co ku.... czy ktoś w tej firmie nie myśli.... Na zapowiadany 35 st upał.... Nie no nie wierzę...
Sobota. Ze Świecia wruszamy krótko przed godz 8:00 na drodze spokój, więc parę minut po dziewiątej jesteśmy przed biurem zawodów. Tu zaskoczenie, bo spotykam Ciacha, z którym pracowałem i mieszkałem w czasie mojego angielskiego epizodu

(do tego biegniemy w jednym teamie) Błyskawiczny odbiór pakietu startowego i wracamy do samochodu, aby się przebrać. W powietrzu unosi się atmosfera śwęta. Jola kilkakrotnie powtarza "Jak ja wam zazdroszczę..." na co ja "Nie masz czego, bo będzie piekło", i niestety tak jest. Przed jedenastąudajaemy się na miejsce startu, buziak na szczęście i idę się troszkę rozgrzać, choć chyba niepotrzebnie
Wezwanie do ustawienia się na starcie, więc ustawiam się na początku strefy 50-55 min, bo zamierzam jednak powalczyć. Startują wózkarze, całość przesówa sę do przodu i ląduję w strefie 40-45

w której znów spotykam Ciacha. Mówię mu, że chyba odpalę Endo, coby Jola wiedziała w którym szpitalu mnie szukać, ale nie zdążyłem wyciągnąć telefonu, pada strzał, ruszamy...
Najpierw okrążenie wokół stadionu, macham żonce, wybiegamy na ulice i jedyny dług podbieg...
Pierwszy kilometr delikatnie poniżej założeń 5:02, na drugim delikatny zbieg i tempo 4:52 czyli troszkę za dużo więc delikatnie zwalniam. Na trzecim km punkt odżywczy i kurtyna wodna. Oooooo jakkk miło.... Ale niestety tylko na chwilę po kilku minutach czarna, mokra koszulka zaczyna parzyć... Tempo spadło do 5:06. Czwarty i piąty kilometr w miarę równo czyli 5:04 i 5:03 średnie temp z 5 km to 5:01 a więc cały czas jest szansa na złamanie 50 min... Ale niestety od tego czasu jest już tylko coraz gorzej. Słońce daje się we znaki coraz bardziej i tempo zamiast rosnąć spada 5:06 na szóstym i na siódmym zaczynają się prawdziwe schody. Dopada mnie kolka, zwalniam coraz bardziej i nachwilę przechodzę do marszu, tempo 5:14. Osmy kilometr podobnie, tylk tym razem staję, aby się chwilę rozciągnąć i tu 5:24

Póżniej siły dodają grupki kibicujących dzieciaków więc jakoś się trzymam jednak przyspieszyć nie idzie. W końcu 10 km, i statnie 500 m zbieg, postaawiam finiszować.. Nogi chcą biec jednak reszta organizmu się buntuje... Na ostatnich metrach jeszcze staram sie przyspieszyć... I jest upragniona meta.... Medal na szyji... Dwa izotoiki wciągnięte nawet nie wiem kiedy, do tego dwie butelki wody, pomału dochodzę do siebie... Spotkania ze znajomymi, wzajemnie gratulacje przedewszystkim za walkę w tych warunkach.
Oficjalne wyniki:
Miejsce open 750/1541 M40 - 165
Czas - 51:50
Jak pisałem już wczoraj, udało się urwać 2 sek z życiówki, więc cel minimum wykonany. Cel numer dwa pokonać mojego dyrektora - wykonany

Cel numer trzy złamać 50 min, co się dwlecze to nie uciecze
Co do imprezy przygotowana perfekcyjnie. Opłaty startowej brak. mimo to w pakiecie czapeczka Kalenji, jakiś batonik, kilka innych gadżetów. Do tego pamiątkowe zdjęcie drukowane na miejscu, grochóweczka, mnóstwo losowanych nagród, (niestety niczego nie wygrałem, ale wdocznie w myśl pewnego powiedzenia jestem zbyt inteligentny

)
Z ciekawostek, startujący w biegu Kenijczyk biegu nie ukończył... Jak głosi plotka, wystartował w stroju letnim, i byłomu za zimno by kontynuował, a sam widziałem go później obutego w jakieś grube ciuchy
Dwa jestem pełen podziwu dla pana, który przebiegł ten dystans o kulach...
Napewno następna impreza, którą będę polecał i na której stawię się w przyszłym roku.