niedziela, 7 kwietnia
33. Vattenfall Berliner Halbmarathon
czyli Ciocia Kaczita na saksach
21,0975 km w 2:14:25
średnie tempo: 6:22
Miejsce Open: 16717/22232
Miejsce Kobiety: 4721/7857
Miejsce K30: 736/1144
Buty: Saucony Mirage 2
Od czegoś trzeba zacząć, więc może zacznę tak - było świetnie!

Na pewno w przyszłym roku startuję w Berlinie, albo w połówce, albo w całym i mam nadzieję, że będę tam często wracać

No a teraz od początku. Zajechałam do Berlę w piątek, w sobotę byłam na Expo - niezłe, ale w sumie d* nie urywało

Oprócz żeli, skarpetek i jakiegoś sztyftu na obtarcia to nic sobie nie kupiłam. Zmierzyłam ze dwie-trzy pary butów (chciałam więcej, ale nie było rozmiarów), z ciuchów też zostały prawie same XLki, więc w sumie nawet nie było z czego wybierać. Ale za to po Expo poszłam sobie do Karstadu na Hermannplatz i tam zakupiłam koszulkę i szorty (takie do pół uda obcisłe) Under Armour. A że z głupia frant spytałam, czy jest jakaś promocja dla uczestników półmaratonu, to za dodatkowe 2,18 EUR dokupiłam 7 saszetek żeli energetycznych

I porozmawiałam z miłą panią sprzedającą, której siostra czy ktoś tam inny z rodziny też miał biec

Start w niedzielę miał być o 10:45, ale został przeniesiony na 10:05, w sumie nie wiem, dlaczego. I tak obudziłam się o 6, więc nie robiło mi to większej różnicy

Prognozy pogody mówiły o 6-7 stopniach, więc zdecydowałam się na długie lajkry i długi rękaw pod bezrękawnik - był to niestety błąd (ok. 13-14 godziny było 12 stopni), ale nie dramatyczny. Większym błędem było moje śniadanie - pół bułeczki z dżemem. No ale jakoś miałam ściśnięty żołądek, poza tym w sobotę jakoś nie miałam głowy do zakupów spożywczych... No ale nic to. Pomaszerowałam dziarsko do autobusu, na przystanku już było mnóstwo biegaczy, w metrze to samo - fajnie, atmosferka już była

Oczywiście oglądałam buty, wyczaiłam jednego faceta i jedną pannę w GoRunach. W okolicy startu było już mnóstwo ludzi, atmosferka coraz lepsza

Oddałam ciuchy do depozytu, odziałam się w folię reklamową od sklepu biegowego (do wyboru była też folia reklamowa boosta

), poszłam do toitoia (oczywiście były kolejki, ale szło sprawnie), a potem na rozgrzewkę - potruchtałam niecałe 2 km, zrobiłam parę przebieżek, porozciągałam się, coś mnie postrzykało, lekkie przykurcze - standard

Niestety, poczułam też, że jestem głodna

Była już 10, więc jeszcze raz stanęłam do toitoia, posocjalizowałam się w kolejce, a potem naderwałam sobie paznokcia u kciuka

No ale na szczęście nie do mięsa, więc luz, jakoś się go obgryzło

Zrzuciłam folię i przelazłam przez barierkę do strefy startowej

Nasza strefa startowała ostatnia, jakieś pół godziny po elicie. Słoneczko świeciło, na niebie żadnej chmurki, fajna muzyka, atmosferka coraz lepsza, nawet trafiłam na rodaków - tatę i córkę

Chwilę pogadaliśmy, a potem start!
Biegło się fajnie - na początku było z górki, emocje, kibice, doping, te sprawy, ale się hamowałam, co nie zawsze się udawało i często musiałam mocno zwalniać

Do wodopoju przed piątym kilometrem garmin brzęczał niemal równo z oznaczeniami kilometrów, potem to się rozjechało. Tempo było dobre, samopoczucie również, atmosferka coraz lepsza

Niestety, przed półmetkiem zaczęłam czuć przyczep. I tu dochodzimy do pierwszego błędu, jaki popełniłam przy tym półmaratonie, a mianowicie powinnam była zaprotestować, kiedy fizjo w czwartek stwierdził, że tym razem przyklei tejpa trochę inaczej niż zwykle. No cóż, bywa. Z tej okazji złapałam lekkiego demota, ale akurat wyprzedzałam jakichś rodaków, więc usłyszałam - po raz kolejny już - "Do przodu, Polska! Dajesz!", no to przecież trzeba było trzymać fason

Potem wybiegliśmy na Kudamm, gdzie była kibicowska kulminacja. Generalnie kibiców było mnóstwo wzdłuż całej trasy. Kibice byli świetni, bili brawa, trzymali zabawne szyldy, wykrzykiwali słowa zachęty, jedna pani nawet zadarła koszulkę, a pod stanikiem miała umocowane piwo

Na trasie było też 30 zespołów, mnóstwo cheerleaderek, było rewelacyjnie pod tym względem, kryzysy mijały jak ręką odjął

No i na tym Kudammie słońce grzało już tak mocno, że się gotowałam - więc zrobiłam mały striptiz

Zdjęłam w biegu obie koszulki, tą z długim rękawem uwiązałam u pasa, a bezrękawnik włożyłam z powrotem

To było dobre posunięcie, bo od razu biegło się lepiej. Niestety, przyczep już bolał. Porzuciłam myśli o dobrym wyniku i skupiłam się na frajdzie

Jak pisałam, przybijałam piątki z dzieciakami, na wodopojach spokojnie sobie szłam, gadałam z rodakami, dawałam odpocząć przyczepowi. 19 i 20 kilometr był marszobiegiem, bo już nieco kulałam. Jakiś dzieciak, lat może 10-12, tak się zaangażował w doping, że chyba głos stracił - krzyczał non stop "Jesteście super! Dalej! Jeszcze 2 kilometry! Do przodu!" itd. (oczywiście po niemiecku

) Jak mnie przyuważył, to wykrzyczał "Go Polska!" - no paszcza się sama śmiała

Jak minęłam tabliczkę 20 km, zaczęłam znowu biec i do tego przyspieszać, żeby na koniec wrzucić niemal sprint

Wyprzedziłam mnóstwo osób, mnie wyprzedziły może ze dwie osoby, a na koniec nawet były siły, żeby wbiec na metę z uśmiechem i ramionami w górze

Garmin pokazał ok. 200m więcej, no ale to przez wodopoje i te piątki z dzieciakami
Tuż przed metą było nagle przewężenie - kawałek jezdni był osłonięty foliami (wolontariusz kierował ruchem, żeby nie było zatorów), widać było, że coś się stało. Jak się potem okazało, młody chłopak, 24 lata, zasłabł i mimo akcji reanimacyjnej zmarł w szpitalu. Strasznie to przykre...
W strefie mety wszystko szło bardzo sprawnie, tak samo zresztą jak w strefie startu - medal (wyjątkowo niespektakularny), folia, woda, banan i piwo :D Bezalkoholowe, oczywiście, pszeniczny Erdinger. W ogóle na tej połówce nie widziałam nigdzie izotoników - na wodopojach (łącznie 4) była woda i herbata, na mecie też - plus to piwo. Potem słit focia od maratonfoto.de (dżiz, jakie tam są ceny, ale i tak kupię, bo nie mam innych zdjęć

), oddanie czipa, odbiór depozytu (błyskawica), smsy do rodziny i znajomych, oraz telefon do kumpli, którzy już na mnie czekali przy normalnym piwku

Jak to jeden z nich stwierdził - myślał, że to będzie taki sportowy dzień, a tymczasem wszystko wyglądało tak, jak na każdym festynie ulicznym - browary, kiełbaski z grilla, ludzie siedzący na czym tylko się da, i tylko trochę więcej facetów w rajtuzach

Udało się dobiec poniżej 2h 15min, taki miałam cel minimum, który sobie jakoś tam ustaliłam na półmetku. Mimo tego, że mogło być lepiej, że kolano nadal trochę boli, że popełniłam te głupie błędy, że to był mój najwolniejszy półmaraton, to i tak jestem bardzo zadowolona

Podobno cały dzień szczerzyłam się jak głupi do sera i promieniowałam na maksa pozytywną energią - kolega mnie nawet porównał do uśmiechniętego Buddy (i nie chodziło mu bynajmniej o tuszę

). Trasa wspaniała, jak biegliśmy pod Bramą Brandenburską i w oddali widać było anioła na Siegessaeule, to aż się wzruszyłam

Polecam start w Berlinie, bo jest naprawdę niesamowicie
A tutaj mini-ja, czyli słit focia z medalem i piwkiem
