Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
21 lutego 2013
12.43km po 5:27
12-y w ramach przebieżek po 4:59 no i trzeba było wykorzystać odśnieżony chodnik.
4 setki truchcikiem, bo oczywiście dalej już nieodśnieżony kawałek.
Śnieg rozchodzony, biegało się nad zalewem tragicznie, więc po paruset metrach akcja-chodnikowa-ewakuacja.
O dziwo, nie musiałam się wcale motywować do popołudniowego biegania. Lajkuję
Pewnie przez to, że wczoraj dodałam trzy pliki do mojej playlisty i nie mogłam się doczekać, aż je wypróbuję.
Pierwszy się nie sprawdził. Co prawda chodziło mi o moment, w którym mowa jest o cukierku (towar deficytowy ostatnio) ale po paru sekundach stwierdziłam, że z tą linią melodyczną poczekam do chwili kiedy będę biegać maraton w 2:02:02 i mimo wielkiego sentymentu do tej płyty - przełączyłam na coś tam innego.
Drugi plik sprawdził się na wiadukcie. Był rytm, ale myślałam, że więcej się uchacham wewnętrznie - cokolwiek to oznacza
Anyway, dam im jeszcze obu szansę na wybieganiach.
Parę-dużo razy musiałam się zatrzymywać na akcję-chusteczka, no i żeby replayować trzeci plik, który jest rytmicznie boski do tempa i będzie pewnie przez jakiś czas moim ulubionym. Gdybym była jakąś celebrytką, mogłabym się pod nim zamaszyście podpisać - Polecam - A1312
Fajnie się dzisiaj biegało. Aż żal było kończyć...
12.43km po 5:27
12-y w ramach przebieżek po 4:59 no i trzeba było wykorzystać odśnieżony chodnik.
4 setki truchcikiem, bo oczywiście dalej już nieodśnieżony kawałek.
Śnieg rozchodzony, biegało się nad zalewem tragicznie, więc po paruset metrach akcja-chodnikowa-ewakuacja.
O dziwo, nie musiałam się wcale motywować do popołudniowego biegania. Lajkuję
Pewnie przez to, że wczoraj dodałam trzy pliki do mojej playlisty i nie mogłam się doczekać, aż je wypróbuję.
Pierwszy się nie sprawdził. Co prawda chodziło mi o moment, w którym mowa jest o cukierku (towar deficytowy ostatnio) ale po paru sekundach stwierdziłam, że z tą linią melodyczną poczekam do chwili kiedy będę biegać maraton w 2:02:02 i mimo wielkiego sentymentu do tej płyty - przełączyłam na coś tam innego.
Drugi plik sprawdził się na wiadukcie. Był rytm, ale myślałam, że więcej się uchacham wewnętrznie - cokolwiek to oznacza
Anyway, dam im jeszcze obu szansę na wybieganiach.
Parę-dużo razy musiałam się zatrzymywać na akcję-chusteczka, no i żeby replayować trzeci plik, który jest rytmicznie boski do tempa i będzie pewnie przez jakiś czas moim ulubionym. Gdybym była jakąś celebrytką, mogłabym się pod nim zamaszyście podpisać - Polecam - A1312
Fajnie się dzisiaj biegało. Aż żal było kończyć...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
26 lutego 2013
Czołem!
A było to tak....
Sb, 23.02 - z samego rańca 11.47km po 5:29
Ndz, 24.02 - spacerówka 28km po 6:03, w towarzystwie tych oto oraz yvonnej
Dzisiaj 11.47 po...ekhm, 5:09
Głodnam biegania była, od samego początku jakoś tak się trzeba było hamować - np na 3km po 5:11.
Całość następująca:
5:20/ 5:25/ 5:11/ 5:19/ 5:16/ 5:17/ 5:04/ 5:06/ 5:07/ 5:04/ 4:48 i ostatnie 470m po 4:41.
Tak jakoś wyszło, zwolnić się nie dało. Pytanie - Dla-czego były biegane te piosenki?
Tiaa Czyżby nadchodził ten czas?
Anyway, jutro...tak są plany, ale tymczasem jutro... sprawdzone biegowo - daje kopa! Czego Sobie i Wam życzę
Czołem!
A było to tak....
Sb, 23.02 - z samego rańca 11.47km po 5:29
Ndz, 24.02 - spacerówka 28km po 6:03, w towarzystwie tych oto oraz yvonnej
Dzisiaj 11.47 po...ekhm, 5:09
Głodnam biegania była, od samego początku jakoś tak się trzeba było hamować - np na 3km po 5:11.
Całość następująca:
5:20/ 5:25/ 5:11/ 5:19/ 5:16/ 5:17/ 5:04/ 5:06/ 5:07/ 5:04/ 4:48 i ostatnie 470m po 4:41.
Tak jakoś wyszło, zwolnić się nie dało. Pytanie - Dla-czego były biegane te piosenki?
Tiaa Czyżby nadchodził ten czas?
Anyway, jutro...tak są plany, ale tymczasem jutro... sprawdzone biegowo - daje kopa! Czego Sobie i Wam życzę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 lutego 2013
Wczoraj pisałam, że jutro ma dzisiaj być. No i było.
Poleciałam nad zalew, chciałam coś szybkiego, ale do końca nie wiedziałam co
Głodnawa byłam, po śniadaniu dawno ani śladu, mocy trochę brakowało.
No ale nicto.
Zanim doleciałam nad zalew, piknęło 3km po 5:25. Hm, miało być wolniej, ale że po drodze wiadukt, to przy zbiegu wiadomo - szybciej i wpadł ostatni kaem po 5:12. Niestety, potwierdza się to, że jak chcę żwawiej biec po cywilnym poginaniu na obcasach, to jednak trudno będzie to zrobić. Płaskacze rulez
No ale co? Decyzja 10x400m. Łoj ciężko było. Raz, że w ogóle jakiś dzień dziwny. Dwa, że po wczorajszym szybkim bieganiu mogłam być zmęczona, trzy - jak już wspomniałam - śniadanie przeszło do historii, a że wielkie nie było, to cóż. Ja nie Cichy, co to na okruszkach sojowych pogina z miarką w nogach
Wyszło tak: 4:16/ 4:21/ 4:16/ 4:03/ 4:04/ 4:10/ 3:55/ 4:06/ 4:06/ 4:06
Ten siódmy interwał najszybszy, bo wtedy zabrzmiał mi w uszach ten on.. ech, a szpilki w kącie...
No.
Ale wydawało mi się, że trochę mam mało nogi rozbiegane, a że miałam ciut więcej czasu, to poleciałam jeszcze przebieżkowo 10 setek, w podobnych tempach: 3:28/ 3:55/ 3:49/ 4:24/ 4:10/ 4:04/ 3:53/ 4:03/ 4:04.
I wróciłam do domu, bo ile można biegać 3km, wiadukt: 5:14/ 4:47/ 4:49
Miało być wolniej, ale się zasłuchałam i wyszło jak zwykle.
....
Z serii newsy niebiegowe, to poległam ze słodyczami na całej linii, ekhm
Zadziwiająco nie mam wielkich wyrzutów sumienia, ten czas i tak wybitnie łatwy nie jest. Mam nadzieję, że ze względu na znajomości rajskiego drzewa genealogicznego uznają tam na górze, że się stara(ła)m. Chociaż w sumie nie wiem, czy to drzewo więcej szkody mi nie narobiło lata świetlne temu i czy warto się na rodzinę powoływać
Bym zapomniała: luty 259km
Wczoraj pisałam, że jutro ma dzisiaj być. No i było.
Poleciałam nad zalew, chciałam coś szybkiego, ale do końca nie wiedziałam co
Głodnawa byłam, po śniadaniu dawno ani śladu, mocy trochę brakowało.
No ale nicto.
Zanim doleciałam nad zalew, piknęło 3km po 5:25. Hm, miało być wolniej, ale że po drodze wiadukt, to przy zbiegu wiadomo - szybciej i wpadł ostatni kaem po 5:12. Niestety, potwierdza się to, że jak chcę żwawiej biec po cywilnym poginaniu na obcasach, to jednak trudno będzie to zrobić. Płaskacze rulez
No ale co? Decyzja 10x400m. Łoj ciężko było. Raz, że w ogóle jakiś dzień dziwny. Dwa, że po wczorajszym szybkim bieganiu mogłam być zmęczona, trzy - jak już wspomniałam - śniadanie przeszło do historii, a że wielkie nie było, to cóż. Ja nie Cichy, co to na okruszkach sojowych pogina z miarką w nogach
Wyszło tak: 4:16/ 4:21/ 4:16/ 4:03/ 4:04/ 4:10/ 3:55/ 4:06/ 4:06/ 4:06
Ten siódmy interwał najszybszy, bo wtedy zabrzmiał mi w uszach ten on.. ech, a szpilki w kącie...
No.
Ale wydawało mi się, że trochę mam mało nogi rozbiegane, a że miałam ciut więcej czasu, to poleciałam jeszcze przebieżkowo 10 setek, w podobnych tempach: 3:28/ 3:55/ 3:49/ 4:24/ 4:10/ 4:04/ 3:53/ 4:03/ 4:04.
I wróciłam do domu, bo ile można biegać 3km, wiadukt: 5:14/ 4:47/ 4:49
Miało być wolniej, ale się zasłuchałam i wyszło jak zwykle.
....
Z serii newsy niebiegowe, to poległam ze słodyczami na całej linii, ekhm
Zadziwiająco nie mam wielkich wyrzutów sumienia, ten czas i tak wybitnie łatwy nie jest. Mam nadzieję, że ze względu na znajomości rajskiego drzewa genealogicznego uznają tam na górze, że się stara(ła)m. Chociaż w sumie nie wiem, czy to drzewo więcej szkody mi nie narobiło lata świetlne temu i czy warto się na rodzinę powoływać
Bym zapomniała: luty 259km
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 marca 2013
W końcu słońce
Nie mogłam nie biegać, mimo że nie czułam się zbyt wypoczęta. Gdybym jednak nie pobiegała, czułabym się jeszcze gorzej.
No i słońce, słońce!!! :uuusmiech:
Poleciałam za miacho, coby nacieszyć się promykami.
Pierwsze 4km: 5:43/ 5:34/ 5:24/ 5:33
Potem dały o sobie znać piszczele, mimo że dzisiaj na płasko śmigałam. No ale cóż. Zdarza się, jak biegam po południu.
Spowolniły mnie na kolejne 3km: 5:50/ 6:00/ 5:46; poza tym musiałam się kilka razy zatrzymać na rozciąganie.
Potem już jakoś poszło: 5:37/ 5:26/ 5:33/ 5:31/ 5:20/ 5:35.
Nie, że specjalnie mi zależało na szybszym tempie, ale chciałam odmulić nogi, więc jak mogłam szybciej, to biegłam.
Na dodatek do chyba 9km jakoś bolał mnie brzuch, drugie śniadanie powinno mieć jednak inny skład niż chleb razowy i jabłka, mimo że jedzone kilka godzin przed treningiem. No, ale co, takie pobolewanie to przecież nie powód, żeby wracać do domu...
Tak więc wyszło 13km śr. po 5:36.
Akurat dobiegłam nad zalew, w planach były przebieżki. Ale że już trochę nabiegałam, to zanim dotarłabym nad przebieżkowe miejsce, to dodałabym więcej niż chciałam. Więc poszły podbiegi, w miejscu którego nigdy pod tym kątem nie używałam. Tak naprawdę, to były takie podbiego-przebieżki, bo nachylenie jakieś wielkie nie było, ale dało się je odczuć.
10 setek z marszem.
Tak mi się je skocznie robiło, że miodzio! Przy 3 pomyślałam, że może zrobię dodatkowe 10? Przy 4 stwierdziłam, że może jednak 5 więcej, a przy 9 mówię: "Nie rób scen, dziewczyno..."
Tempowo było tak, jak lubię:
3:47/ 3:45/ 3:35/ 3:27/ 3:43/ 3:36/ 3:13/ 3:29/ 3:37/ 3:39
Porządnie wyszło, satysfakcja była.
Nie chciałam już długo biegać po tych setkach, więc kierunek -->dom.
14km - 5:22
15km - 4:33. Kurka, szybko, ale wiadukt po drodze, wbieg dość energicznie no i zbieg na maksa.
500m - 4:48
Zastanawiałam się, czy nie dokulać do pełnego kaemu, ale stwierdziłam, że bez przesady.
Tym bardziej, że w niedzielę będę jednak chciała popróbować mega wybieganie.
Dobry czas biegowy dzisiaj, piszczele w końcu puściły, setki wyszły, słońce świeciło, jak się utrzyma dłużej niż jeden dzień, to może nawet piegi będą zadowolone
W końcu słońce
Nie mogłam nie biegać, mimo że nie czułam się zbyt wypoczęta. Gdybym jednak nie pobiegała, czułabym się jeszcze gorzej.
No i słońce, słońce!!! :uuusmiech:
Poleciałam za miacho, coby nacieszyć się promykami.
Pierwsze 4km: 5:43/ 5:34/ 5:24/ 5:33
Potem dały o sobie znać piszczele, mimo że dzisiaj na płasko śmigałam. No ale cóż. Zdarza się, jak biegam po południu.
Spowolniły mnie na kolejne 3km: 5:50/ 6:00/ 5:46; poza tym musiałam się kilka razy zatrzymać na rozciąganie.
Potem już jakoś poszło: 5:37/ 5:26/ 5:33/ 5:31/ 5:20/ 5:35.
Nie, że specjalnie mi zależało na szybszym tempie, ale chciałam odmulić nogi, więc jak mogłam szybciej, to biegłam.
Na dodatek do chyba 9km jakoś bolał mnie brzuch, drugie śniadanie powinno mieć jednak inny skład niż chleb razowy i jabłka, mimo że jedzone kilka godzin przed treningiem. No, ale co, takie pobolewanie to przecież nie powód, żeby wracać do domu...
Tak więc wyszło 13km śr. po 5:36.
Akurat dobiegłam nad zalew, w planach były przebieżki. Ale że już trochę nabiegałam, to zanim dotarłabym nad przebieżkowe miejsce, to dodałabym więcej niż chciałam. Więc poszły podbiegi, w miejscu którego nigdy pod tym kątem nie używałam. Tak naprawdę, to były takie podbiego-przebieżki, bo nachylenie jakieś wielkie nie było, ale dało się je odczuć.
10 setek z marszem.
Tak mi się je skocznie robiło, że miodzio! Przy 3 pomyślałam, że może zrobię dodatkowe 10? Przy 4 stwierdziłam, że może jednak 5 więcej, a przy 9 mówię: "Nie rób scen, dziewczyno..."
Tempowo było tak, jak lubię:
3:47/ 3:45/ 3:35/ 3:27/ 3:43/ 3:36/ 3:13/ 3:29/ 3:37/ 3:39
Porządnie wyszło, satysfakcja była.
Nie chciałam już długo biegać po tych setkach, więc kierunek -->dom.
14km - 5:22
15km - 4:33. Kurka, szybko, ale wiadukt po drodze, wbieg dość energicznie no i zbieg na maksa.
500m - 4:48
Zastanawiałam się, czy nie dokulać do pełnego kaemu, ale stwierdziłam, że bez przesady.
Tym bardziej, że w niedzielę będę jednak chciała popróbować mega wybieganie.
Dobry czas biegowy dzisiaj, piszczele w końcu puściły, setki wyszły, słońce świeciło, jak się utrzyma dłużej niż jeden dzień, to może nawet piegi będą zadowolone
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
3 marca 2013
Z uwagi na to, iż nabyłam wczoraj dwie płyty niejakich Raz-Dwa-Trzy, muzycznie będzie monotematycznie
Nie wyspałam się. W momencie, kiedy zasypiałam jakieś małolaty wracające z imprezy i drące się z sobie tylko wiadomych względów, skutecznie mnie wybudziły. Nad ranem spadła mi roleta, prawie zawału dostałam, tak więc niespodzianek moc
Rano za oknem słońce, nie wiedziałam jak się ubrać. Początkowo myślałam o spodenkach 3/4, ale stwierdziłam, że skoro wg prognoz ma być wietrznie to jednak założę długie rajty. Poza tym w oddali gdzieś tam niby jakieś chmury...I przy tym dzisiejszym wietrze błogosławiłam się za rozsądek...
Tym razem wzięłam pas z bidonami i biegło mi się o wiele lepiej niż z butelką. Jedyny minus, to ten, że latał mi ten on pas, musiałam go sobie mocniej ściągnąć.
No ale co? Wyszłam i pobiegłam sobie. I tak biegłam, biegłam... Miło i przyjemnie było. Po ok godzinie się skończyło. Za to zaczęło się bieganie w wietrze. Nosz, na 12km wiało tak mocno, że zwolniłam do 6:08. Prawie do samego końca wiatr był z każdej strony. Z jakiejkolwiek strony miasta bym nie biegła, praktycznie non stop pod wiatr i to taki, że ledwo czapka mi się trzymała. Aż nawet zaklęłam w którymś momencie Przy okazji - gratulacje dla kierowcy, który minął mnie o centymetry wyprzedzając inne auto, gdy biegłam poboczem...
Bieg było mocno refleksyjny, bez wniosków - oprócz tego, że jednak wolę nie myśleć, co Tam będzie się działo jak mi pokażą co zrobiłam, a przede wszystkim czego nie zrobiłam.
Fajnie mi się biegło, mimo tego wiatru. Nie nudziłam się, no może na wysokości 24-25km już zaczęłam odliczać kaemy do końca. Przy 23km wbiegłam do lasku nad-zalewowego, tam było trochę spokojniej, ale jak już obiegałam zalew, to wiatr! Też mi nowość...
Generalnie to nie narzekam, że się 13-tego urodziłam, zawsze mam radochę jak jakikolwiek 13ty wypada w piątek, tym bardziej gdy widzę spanikowane oczy niektórych Ale to, że przestało wiać jak miałam jeszcze tylko 3km do domu, to już było przegięcie! Pewnikiem to dlatego, że biegłam do zachodniej strony Plus dodatni taki, że w końcu spokojnie się zrobiło, to jakoś nagle przyspieszyć się dało, no i wiadukt - wiadomo I tym sposobem
33km po 5:40
34km po 5:27
35km po 5:06
Całość wyszła 35km po 5:52
Miałam jeszcze siły na więcej, ale rozsądek zwyciężył.
Mimo wiatru, fajnie się biegło. Słońce świeciło, muzyczka grała, poza wspomnianym kryzysem czas szybko płynął. Jak ściągałam buty już w domku, to aż mi żal było, że to koniec.
Słońca Państwom-biegacz(k)om nie życzę, bo już jest. Tak więc pozostaje jedynie muzyczna pocztówka. Z uwagi na zawartość muzyczno-słowną (a początek gitarowy zapowiada tę ucztę) - z najlepszymi życzeniami
To pisałam ja - Pan Ania (z pozdrowieniami dla Wojtka87 - ilekroć sobie przypomnę "panowie, przestańcie!" to się śmieję
Z uwagi na to, iż nabyłam wczoraj dwie płyty niejakich Raz-Dwa-Trzy, muzycznie będzie monotematycznie
Nie wyspałam się. W momencie, kiedy zasypiałam jakieś małolaty wracające z imprezy i drące się z sobie tylko wiadomych względów, skutecznie mnie wybudziły. Nad ranem spadła mi roleta, prawie zawału dostałam, tak więc niespodzianek moc
Rano za oknem słońce, nie wiedziałam jak się ubrać. Początkowo myślałam o spodenkach 3/4, ale stwierdziłam, że skoro wg prognoz ma być wietrznie to jednak założę długie rajty. Poza tym w oddali gdzieś tam niby jakieś chmury...I przy tym dzisiejszym wietrze błogosławiłam się za rozsądek...
Tym razem wzięłam pas z bidonami i biegło mi się o wiele lepiej niż z butelką. Jedyny minus, to ten, że latał mi ten on pas, musiałam go sobie mocniej ściągnąć.
No ale co? Wyszłam i pobiegłam sobie. I tak biegłam, biegłam... Miło i przyjemnie było. Po ok godzinie się skończyło. Za to zaczęło się bieganie w wietrze. Nosz, na 12km wiało tak mocno, że zwolniłam do 6:08. Prawie do samego końca wiatr był z każdej strony. Z jakiejkolwiek strony miasta bym nie biegła, praktycznie non stop pod wiatr i to taki, że ledwo czapka mi się trzymała. Aż nawet zaklęłam w którymś momencie Przy okazji - gratulacje dla kierowcy, który minął mnie o centymetry wyprzedzając inne auto, gdy biegłam poboczem...
Bieg było mocno refleksyjny, bez wniosków - oprócz tego, że jednak wolę nie myśleć, co Tam będzie się działo jak mi pokażą co zrobiłam, a przede wszystkim czego nie zrobiłam.
Fajnie mi się biegło, mimo tego wiatru. Nie nudziłam się, no może na wysokości 24-25km już zaczęłam odliczać kaemy do końca. Przy 23km wbiegłam do lasku nad-zalewowego, tam było trochę spokojniej, ale jak już obiegałam zalew, to wiatr! Też mi nowość...
Generalnie to nie narzekam, że się 13-tego urodziłam, zawsze mam radochę jak jakikolwiek 13ty wypada w piątek, tym bardziej gdy widzę spanikowane oczy niektórych Ale to, że przestało wiać jak miałam jeszcze tylko 3km do domu, to już było przegięcie! Pewnikiem to dlatego, że biegłam do zachodniej strony Plus dodatni taki, że w końcu spokojnie się zrobiło, to jakoś nagle przyspieszyć się dało, no i wiadukt - wiadomo I tym sposobem
33km po 5:40
34km po 5:27
35km po 5:06
Całość wyszła 35km po 5:52
Miałam jeszcze siły na więcej, ale rozsądek zwyciężył.
Mimo wiatru, fajnie się biegło. Słońce świeciło, muzyczka grała, poza wspomnianym kryzysem czas szybko płynął. Jak ściągałam buty już w domku, to aż mi żal było, że to koniec.
Słońca Państwom-biegacz(k)om nie życzę, bo już jest. Tak więc pozostaje jedynie muzyczna pocztówka. Z uwagi na zawartość muzyczno-słowną (a początek gitarowy zapowiada tę ucztę) - z najlepszymi życzeniami
To pisałam ja - Pan Ania (z pozdrowieniami dla Wojtka87 - ilekroć sobie przypomnę "panowie, przestańcie!" to się śmieję
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
5 marca 2013
Najpierw tysiąc lat wstawałam, bo się nie wyspałam. Potem miliony lat świetlnych szukałam spodenek (dobrze, że nie widzicie, jak wyglądają teraz moje szuflady z ciuchami biegowymi ) W związku z tym, że ma dziś na moich terenach być ok 9 stopni, stwierdziłam, że polecę w spodenkach do kolan, a na nie założę gacie po tacie, czyli spodenki krótkie.
No dobra. Wiem, dziwnie to wyglądało wśród ludzi okutych w kurtki, czapki i szale, a tym bardziej, jak wracając przyuważyłam szron na trawie. Ale umówmy się, że do normalności bywa mi czasem daleko.
Oczywiście te miliony lat świetlnych spędzonych na poszukiwaniu ww elementów garderoby spowodowało, że miałam lekka obsuwę czasową, a co za tym idzie - lekka furia
Okazuje się, że jak jaśniej się robi, to ruch o 6 rano jak w San Francisco w moim 30tys mieście.
No ale nicto. Według wskazówek trenerskich miałam powalczyć o kilometrówki w okolicach 5/km. Na początku 4km siadła mi bateria w mp3, myślę sobie - super Ale z drugiej strony, przynajmniej polecę bez wspomagacza-czasoumilacza.
Tak więc leciałam na wyczucie. Przy końcu 6km wbiegłam do parku i tam śmigałam do 9km jakoś, zakręty i podbiegi (na końcu każdego odcinka), ale też i zmęczenie skutecznie mnie spowolniły. No ale już ostatni kilometr dało radę szybciej.
Po każdym kaemie stoper stop i przerwa chusteczkowa, nie wiem ile trwała, ok minutę chyba.
Szczegóły wuala-szafa gra
1-4:58
2-4:23
3-4:42
4-4:37
5-4:38
6-4:49
7-4:46
8-4:46
9-4:47
10-4:36
Średnio wyszło 10km po 4:42
Tak więc powiem szczerze, że zadowolona jestem i dumna z siebie, że ho ho chociaż kompletnie nie wiem, jak mi się to udało...
Pewnie to dzięki hektolitrom wody mineralnej z cytryną, którą ostatnio wypijam. Wiadomo, wit. C... dlatego dzisiaj spożyłam jeszcze kiwi. A skoro o kiwi mowa, przypomniał mi sie dowcip, ulubiony mój. Może juz kiedyś opowiadałam, jesli sie powtarzam, wybaczcie, ale wiek i euforia potreningowa mają swoje prawa
Rozmawiają owoce egzotyczne.
Mówi pierwszy owoc:
- Jestem kiwi, co każdego ożywi.
Mówi drugi owoc:
- Jestem cytryna, lubi mnie cała rodzina.
Mówi trzeci owoc:
- Jestem marakuja, nie wiem, co mam powiedzieć...
Najpierw tysiąc lat wstawałam, bo się nie wyspałam. Potem miliony lat świetlnych szukałam spodenek (dobrze, że nie widzicie, jak wyglądają teraz moje szuflady z ciuchami biegowymi ) W związku z tym, że ma dziś na moich terenach być ok 9 stopni, stwierdziłam, że polecę w spodenkach do kolan, a na nie założę gacie po tacie, czyli spodenki krótkie.
No dobra. Wiem, dziwnie to wyglądało wśród ludzi okutych w kurtki, czapki i szale, a tym bardziej, jak wracając przyuważyłam szron na trawie. Ale umówmy się, że do normalności bywa mi czasem daleko.
Oczywiście te miliony lat świetlnych spędzonych na poszukiwaniu ww elementów garderoby spowodowało, że miałam lekka obsuwę czasową, a co za tym idzie - lekka furia
Okazuje się, że jak jaśniej się robi, to ruch o 6 rano jak w San Francisco w moim 30tys mieście.
No ale nicto. Według wskazówek trenerskich miałam powalczyć o kilometrówki w okolicach 5/km. Na początku 4km siadła mi bateria w mp3, myślę sobie - super Ale z drugiej strony, przynajmniej polecę bez wspomagacza-czasoumilacza.
Tak więc leciałam na wyczucie. Przy końcu 6km wbiegłam do parku i tam śmigałam do 9km jakoś, zakręty i podbiegi (na końcu każdego odcinka), ale też i zmęczenie skutecznie mnie spowolniły. No ale już ostatni kilometr dało radę szybciej.
Po każdym kaemie stoper stop i przerwa chusteczkowa, nie wiem ile trwała, ok minutę chyba.
Szczegóły wuala-szafa gra
1-4:58
2-4:23
3-4:42
4-4:37
5-4:38
6-4:49
7-4:46
8-4:46
9-4:47
10-4:36
Średnio wyszło 10km po 4:42
Tak więc powiem szczerze, że zadowolona jestem i dumna z siebie, że ho ho chociaż kompletnie nie wiem, jak mi się to udało...
Pewnie to dzięki hektolitrom wody mineralnej z cytryną, którą ostatnio wypijam. Wiadomo, wit. C... dlatego dzisiaj spożyłam jeszcze kiwi. A skoro o kiwi mowa, przypomniał mi sie dowcip, ulubiony mój. Może juz kiedyś opowiadałam, jesli sie powtarzam, wybaczcie, ale wiek i euforia potreningowa mają swoje prawa
Rozmawiają owoce egzotyczne.
Mówi pierwszy owoc:
- Jestem kiwi, co każdego ożywi.
Mówi drugi owoc:
- Jestem cytryna, lubi mnie cała rodzina.
Mówi trzeci owoc:
- Jestem marakuja, nie wiem, co mam powiedzieć...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 marca 2013
Dobra, zacznę od cyferek, bo od czego innego tu zacząć?
Albo nie, najpierw uwaga mała, że jakoś coraz lepiej mi wskakują popołudniowe treningi. Się wie, że wolę ranne, ale zazwyczaj po południu często sobie odpuszczałam. A teraz nie, a teraz nie...Zobaczymy jak długo, bo to czasem jak w kalejdoskopie.
Najpierw 6km po 5:40.
Wolniej niż zwykle i dobrze, bo powoli się rozkręciłam, a jakbym od razu pognała, to mur beton piszczele by zastrajkowały. A poza tym skoro Panucci wolniej biegł dzisiaj, to co ja? Gorsza będę? W końcu się zna na przygotowaniu do maratonów, jak będę biegła Poznań, w sam raz się wskazówki przydadzą
Potem przebieżki. Ale przed przebieżkami chwila rozciągania i w porę, w samiusieńką porę zauważyłam właścicielkę psa, który był chyba większy ode mnie. Patrzę wymownie w jej stronę, a pani beztrosko z pieskiem idzie dalej i ani myśli wziąć go na smycz, albo co...No to z tej niecierpliwości i niezrozumienia wyrwało mi się pewne staropolskie słowo na "a" zakończone Chyba nawet Pani je usłyszała, ale cóż..
W końcu przeszła obok mojej duszy na ramieniu i mogłam przebieżkować.
8 setek z przerwą w truchcie. Chyba mi się kondycja poprawiła, bo kiedyś trucht mnie męczył, a teraz marszowo mi się nudzi - rzecz jasna jeśli mówimy o setkach...
Przebieżkowo było tak: 3:54/ 4:12/ 3:49/ 3:52/ 3:45/ 3:56/ 3:42/ 3:39
No i powrót 4km: 5:29/ 5:34/ 5:12/ 4:48.
Tak jak ostatnio, padła mi bateria, tym razem przed wiaduktem, czyli niecałe 2km przed końcem treningu. Lepiej się wbiega z muzyką, ale cóż....
A w ogóle, to czteropak superkompensacyjny dziś rozpoczęłam, zobaczymy jak będzie dalej. W sobotę próba generalna. Mimo, że tak się podjarałam tym wtorkowym treningiem, to trochę już się zaczynam denerwować, bo oczywiście biec tak dyszkę z minutową przerwą to co innego, niż biec ją bez przerwy.
Muszę się zatem maniacko-luzacko odpowiednio nastawić
Znowu się rozpisałam, a mogłabym przecież cyferkowo relację zdawać
No i last but not least - w końcu dopięliśmy regulamin, wrzucony na stronę, więc z wielką przyjemnością zapraszam Was do siebie
Dobra, zacznę od cyferek, bo od czego innego tu zacząć?
Albo nie, najpierw uwaga mała, że jakoś coraz lepiej mi wskakują popołudniowe treningi. Się wie, że wolę ranne, ale zazwyczaj po południu często sobie odpuszczałam. A teraz nie, a teraz nie...Zobaczymy jak długo, bo to czasem jak w kalejdoskopie.
Najpierw 6km po 5:40.
Wolniej niż zwykle i dobrze, bo powoli się rozkręciłam, a jakbym od razu pognała, to mur beton piszczele by zastrajkowały. A poza tym skoro Panucci wolniej biegł dzisiaj, to co ja? Gorsza będę? W końcu się zna na przygotowaniu do maratonów, jak będę biegła Poznań, w sam raz się wskazówki przydadzą
Potem przebieżki. Ale przed przebieżkami chwila rozciągania i w porę, w samiusieńką porę zauważyłam właścicielkę psa, który był chyba większy ode mnie. Patrzę wymownie w jej stronę, a pani beztrosko z pieskiem idzie dalej i ani myśli wziąć go na smycz, albo co...No to z tej niecierpliwości i niezrozumienia wyrwało mi się pewne staropolskie słowo na "a" zakończone Chyba nawet Pani je usłyszała, ale cóż..
W końcu przeszła obok mojej duszy na ramieniu i mogłam przebieżkować.
8 setek z przerwą w truchcie. Chyba mi się kondycja poprawiła, bo kiedyś trucht mnie męczył, a teraz marszowo mi się nudzi - rzecz jasna jeśli mówimy o setkach...
Przebieżkowo było tak: 3:54/ 4:12/ 3:49/ 3:52/ 3:45/ 3:56/ 3:42/ 3:39
No i powrót 4km: 5:29/ 5:34/ 5:12/ 4:48.
Tak jak ostatnio, padła mi bateria, tym razem przed wiaduktem, czyli niecałe 2km przed końcem treningu. Lepiej się wbiega z muzyką, ale cóż....
A w ogóle, to czteropak superkompensacyjny dziś rozpoczęłam, zobaczymy jak będzie dalej. W sobotę próba generalna. Mimo, że tak się podjarałam tym wtorkowym treningiem, to trochę już się zaczynam denerwować, bo oczywiście biec tak dyszkę z minutową przerwą to co innego, niż biec ją bez przerwy.
Muszę się zatem maniacko-luzacko odpowiednio nastawić
Znowu się rozpisałam, a mogłabym przecież cyferkowo relację zdawać
No i last but not least - w końcu dopięliśmy regulamin, wrzucony na stronę, więc z wielką przyjemnością zapraszam Was do siebie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 marca 2013
Tiaaa....wstało się rano, do pracy się wyszło i gdyby się nie spieszyło, to by się łagodnie zaśpiewało
Za to po pracy się pobiegało, ot co!
Drugi dzień czteropaka.
Początek luźno w miarę, tak mi się wydawało, a okazało się 5:34. Potem już ciut wolniej 5:43 i znów 5:33. No a potem to już huzia na józia. No cóż, tak wyszło...
4km - 5:14
5km - 5:02
6km - 5:09
Wleciałam na wylotówkę do Pozka (ale oczywiście w przeciwnym kierunku) i jak mnie sieknął wiatr i coś, co dawało po twarzy niczym grad, to co? Tylko mogłam szybciej biec, żeby się skończyła ta męka. Mam nadzieję, że chociaż zmarszczki mi to coś zmniejszyło
Tym sposobem:
7km - 5:00
8km - 5:04
9km - 4:54
10km - już rozsądkiem wolniej - 5:24.
Kurka, nie mogłam się zatrzymać jakoś dzisiaj. Jeśli jutro test, a pewnie tak, to będę na nim zdychać.
Średnio dzisiaj wyszło po 5:16.
Mam nadzieję, że na maniackiej akcja chusteczka nie będzie się dawać mocno we znaki, bo teraz co biegam, to mi się z nosa gaśnica robi
Dziewczęta - różu, pudru i słodkości
Tiaaa....wstało się rano, do pracy się wyszło i gdyby się nie spieszyło, to by się łagodnie zaśpiewało
Za to po pracy się pobiegało, ot co!
Drugi dzień czteropaka.
Początek luźno w miarę, tak mi się wydawało, a okazało się 5:34. Potem już ciut wolniej 5:43 i znów 5:33. No a potem to już huzia na józia. No cóż, tak wyszło...
4km - 5:14
5km - 5:02
6km - 5:09
Wleciałam na wylotówkę do Pozka (ale oczywiście w przeciwnym kierunku) i jak mnie sieknął wiatr i coś, co dawało po twarzy niczym grad, to co? Tylko mogłam szybciej biec, żeby się skończyła ta męka. Mam nadzieję, że chociaż zmarszczki mi to coś zmniejszyło
Tym sposobem:
7km - 5:00
8km - 5:04
9km - 4:54
10km - już rozsądkiem wolniej - 5:24.
Kurka, nie mogłam się zatrzymać jakoś dzisiaj. Jeśli jutro test, a pewnie tak, to będę na nim zdychać.
Średnio dzisiaj wyszło po 5:16.
Mam nadzieję, że na maniackiej akcja chusteczka nie będzie się dawać mocno we znaki, bo teraz co biegam, to mi się z nosa gaśnica robi
Dziewczęta - różu, pudru i słodkości
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
9 marca 2013
Jakoś wstałam. Choć łatwo nie było i wyszłam 15 minut później niż zakładałam.
Na początek 1km po 5:33, że niby rozgrzewka
Interwały, 10x1km. Marsz w 3 minutach.
Zegarek miałam tak ustawiony, że nie widziałam tempa ani w trakcie, ani po lapie, więc leciałam na wyczucie. generalnie to ciężkawo, bo Anna-Bieganna, Zakrętańce i Lodołamańce momentami. Więc przy zakrętach trzeba było zwalniać. Najbardziej pasowało mi właśnie rano pobiegać, zastanawiałam się nad zalewem, ale o tej porze to tam jest ciemno, pusto i głucho, a poza tym myślałam, że tam będzie niezła chlapa.
Wleciałam jednak zalewowo na ostatnie 3km i żałowałam, że jednak wcześniej tego nie zrobiłam, bo okazało się, że w nocy ścięło mrozem i lodu było mniej, niż na chodnikach. Na dodatek jeszcze jeden biegacz śmigał przede mną.
No ale do rzeczy. Jakoś wyszły te interwały. Z jednej strony miałam nadzieję na lepsze międzyczasy, a z drugiej, po wczorajszym tempie spodziewałam się wolniejszych Mogą być. Lepiej że nie przypiliłam, oby prędkość na zawody została.
1-4:54
2-4:49
3-4:34
4-4:43
5-4:40
6-4:43
7-4:46
8-4:51
9-4:44
10-4:43
Ostatnie dwa miały być szybciej. Wrażenie miałam, ale okazuje się, że na tym się skończyło
Skończyłam trochę dalej od domu, więc musiałam dobiec ciut; wiadukt, tym razem na lajcie.
1-5:43
2-5:55
300m-6:16
Trochę się nazbierało, bo aż 13km...
I tak w miarę dobrze mi dzisiaj poszło. Jak na zmęczenie po wczorajszym treningu i niecałych 5h snu, było ok.
A wczoraj przypomniał mi się jeden z moich ulubionych filmów Zajrzę do niego niebawem, już nie wiem który raz
Jakoś wstałam. Choć łatwo nie było i wyszłam 15 minut później niż zakładałam.
Na początek 1km po 5:33, że niby rozgrzewka
Interwały, 10x1km. Marsz w 3 minutach.
Zegarek miałam tak ustawiony, że nie widziałam tempa ani w trakcie, ani po lapie, więc leciałam na wyczucie. generalnie to ciężkawo, bo Anna-Bieganna, Zakrętańce i Lodołamańce momentami. Więc przy zakrętach trzeba było zwalniać. Najbardziej pasowało mi właśnie rano pobiegać, zastanawiałam się nad zalewem, ale o tej porze to tam jest ciemno, pusto i głucho, a poza tym myślałam, że tam będzie niezła chlapa.
Wleciałam jednak zalewowo na ostatnie 3km i żałowałam, że jednak wcześniej tego nie zrobiłam, bo okazało się, że w nocy ścięło mrozem i lodu było mniej, niż na chodnikach. Na dodatek jeszcze jeden biegacz śmigał przede mną.
No ale do rzeczy. Jakoś wyszły te interwały. Z jednej strony miałam nadzieję na lepsze międzyczasy, a z drugiej, po wczorajszym tempie spodziewałam się wolniejszych Mogą być. Lepiej że nie przypiliłam, oby prędkość na zawody została.
1-4:54
2-4:49
3-4:34
4-4:43
5-4:40
6-4:43
7-4:46
8-4:51
9-4:44
10-4:43
Ostatnie dwa miały być szybciej. Wrażenie miałam, ale okazuje się, że na tym się skończyło
Skończyłam trochę dalej od domu, więc musiałam dobiec ciut; wiadukt, tym razem na lajcie.
1-5:43
2-5:55
300m-6:16
Trochę się nazbierało, bo aż 13km...
I tak w miarę dobrze mi dzisiaj poszło. Jak na zmęczenie po wczorajszym treningu i niecałych 5h snu, było ok.
A wczoraj przypomniał mi się jeden z moich ulubionych filmów Zajrzę do niego niebawem, już nie wiem który raz
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
10 marca 2013
Cóż. Niedziela jest zazwyczaj dniem, w którym się wysypiam. Ale dzięki porannemu "szur, szur, szur" pani odgarniającej śnieg, ....a się nie dało! Jasne, 7 zawsze później niż 5, ale marne to pocieszenie. To, że sypiam po 5h w tygodniu, to mój wybór, ale jak już wybieram wyspanie się, to chciałabym, żeby tak było Tak więc wstałam w nienajlepszym nastroju, lustro się dołożyło. Mam nadzieję, że chociaż te stuptuty, co to nie wiem czemu wciąż w marcu muszę zakładać, mnie wyszczupliły
Anyway, jako że miałam ochotę na wolny bieg, do uszu poszła druga płyta z ostatniego duopaku 1-2-3. Bo tak w ogle, to ja jestem dziecko swojej, nie obecnej epoki i mimo różnych opcji mp3, wciąż lubię wziąć pudełko do ręki, obejrzeć to, co do płyty dołączone, poczytać podziękowania (a formy bywają różne ). To samo mam z czasopismami i książkami, Kindle i inne tablety nie dla mnie.
No to poleciałam. Generalnie warunki bio-meteo-psycho niekorzystne dzisiaj. Cóż, bywa. Pogoda nie pomogła. I tym sposobem w tę i wewtę 16.69km po 5:47. Ostatnie 690m po 5:15.
Wiatr dawał w twarz, się biegło przez pola to się miało na własne życzenie wygładzanie zmarszczek.
Patrzę na statystyki moich butów i Lexusy już na 3 miejscu. Ja co prawda mam skromne 6 par, nie to co Ten, który niechybnie ma po kryjomu kupione kolejne 20 jeszcze chwila i dla kaprysu kupi sobie czerwone szpilki do biegania, zobaczycie...)
Podsumowując - pomimo nastrojów różnych, w luźnym tempie, był to całkiem przyjemny spacer i takiejż właśnie melodii również i Państwu życzę
Cóż. Niedziela jest zazwyczaj dniem, w którym się wysypiam. Ale dzięki porannemu "szur, szur, szur" pani odgarniającej śnieg, ....a się nie dało! Jasne, 7 zawsze później niż 5, ale marne to pocieszenie. To, że sypiam po 5h w tygodniu, to mój wybór, ale jak już wybieram wyspanie się, to chciałabym, żeby tak było Tak więc wstałam w nienajlepszym nastroju, lustro się dołożyło. Mam nadzieję, że chociaż te stuptuty, co to nie wiem czemu wciąż w marcu muszę zakładać, mnie wyszczupliły
Anyway, jako że miałam ochotę na wolny bieg, do uszu poszła druga płyta z ostatniego duopaku 1-2-3. Bo tak w ogle, to ja jestem dziecko swojej, nie obecnej epoki i mimo różnych opcji mp3, wciąż lubię wziąć pudełko do ręki, obejrzeć to, co do płyty dołączone, poczytać podziękowania (a formy bywają różne ). To samo mam z czasopismami i książkami, Kindle i inne tablety nie dla mnie.
No to poleciałam. Generalnie warunki bio-meteo-psycho niekorzystne dzisiaj. Cóż, bywa. Pogoda nie pomogła. I tym sposobem w tę i wewtę 16.69km po 5:47. Ostatnie 690m po 5:15.
Wiatr dawał w twarz, się biegło przez pola to się miało na własne życzenie wygładzanie zmarszczek.
Patrzę na statystyki moich butów i Lexusy już na 3 miejscu. Ja co prawda mam skromne 6 par, nie to co Ten, który niechybnie ma po kryjomu kupione kolejne 20 jeszcze chwila i dla kaprysu kupi sobie czerwone szpilki do biegania, zobaczycie...)
Podsumowując - pomimo nastrojów różnych, w luźnym tempie, był to całkiem przyjemny spacer i takiejż właśnie melodii również i Państwu życzę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 marca 2013
Home sweet home - wróciłam
Wyjazdowo służbowo, niemniej jednak udało się pobiegać. Plan był na środę, ewentualnie piątek, ale że w środę wczesne wstawanie i mega-ekspresowe zwiedzanie centrum sąsiedniej stolicy, to przełożyłam rozruch przed-maniacki na czwartek rano. Wniosek - po niemieckich chodnikach biega się tak samo jak po polskich nawet godzina mojego rannego biegania podobna, w końcu nie można wychodzić z wprawy
Tak więc:
7km po 5:23
Miało być wolniej, ale jakoś tak szybko mi się biegło, nie wiedzieć czemu.
Potem 5 setek z truchtem: 3:42/ 3:41/ 3:43/ 3:56/ 4:13
Dokulanie się przez 400m
Wieczorem mecz w siatkówkę, w którą nie grałam wieki całe, a powrót z meczyku jeszcze ok 700m, pewnym-nie-truchcikiem, ale dokładnie jak szybko to nie wiem, garminiaka nie miałam.
No, a jutro jak będzie, to nie wiem. A jakoś pobiegnę
Home sweet home - wróciłam
Wyjazdowo służbowo, niemniej jednak udało się pobiegać. Plan był na środę, ewentualnie piątek, ale że w środę wczesne wstawanie i mega-ekspresowe zwiedzanie centrum sąsiedniej stolicy, to przełożyłam rozruch przed-maniacki na czwartek rano. Wniosek - po niemieckich chodnikach biega się tak samo jak po polskich nawet godzina mojego rannego biegania podobna, w końcu nie można wychodzić z wprawy
Tak więc:
7km po 5:23
Miało być wolniej, ale jakoś tak szybko mi się biegło, nie wiedzieć czemu.
Potem 5 setek z truchtem: 3:42/ 3:41/ 3:43/ 3:56/ 4:13
Dokulanie się przez 400m
Wieczorem mecz w siatkówkę, w którą nie grałam wieki całe, a powrót z meczyku jeszcze ok 700m, pewnym-nie-truchcikiem, ale dokładnie jak szybko to nie wiem, garminiaka nie miałam.
No, a jutro jak będzie, to nie wiem. A jakoś pobiegnę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
16 marca 2013
No i po 9. Maniackiej Dyszce
Zaczęło się od spotkania z Cichym i Gife. Bardzo miłe spotkanie, chociaż to "Cichy" nie wiem skąd się wzięło, bo nadaje on jak nakręcony Potem dołączyła Kachita i w końcu dotarł Mimik, któremu na starcie zaoferowaliśmy co nieco do jedzenia
Oczywiście, jak zwykle źle wyliczyłam czas na dojście do auta po ciuchy na przebranie i gnałam jak szalona na ostatnią chwilę. W tej kwestii to się chyba już nie zmienię...
Wzięłam krótkie gacie-po tacie i spodenki do kolan, ale że ciepło się robiło, słońce grzało, to zdecydowałam się polecieć w gatkach.
Dobra, szybko się przebrałam, czapka na głowę, słuchawki do uszu i biegniem biegniem na linię startu. Udało mi się jeszcze pożyczyć szybkości Kachicie i Cichaczowi, spotkałam przy okazji kolegę, tak więc luzik. Wystrzał i ruszamy. Strasznie wolno, mnóstwo ludzi, nie mogę przyspieszyć, bo co chwila na kogoś wpadam. W końcu trochę luzu i można szybciej. Biegnę i myślę: "Ło matko, co to będzie, olaboga, znów TRZEBA biec szybciej..." Po raz kolejny odezwało się to "zawodowe" obciążenie. Na treningu lekko jakoś, a zawody - szkoda gadać. Ale nic to. Biegniem dalej. Nie jest źle, tempo poniżej 5/km, bez większego wysiłku.
Na 7km zaczynam jakoś tracić siłę, nie wiem czemu, może przez to, że trochę podbiegowo się zrobiło?
Wbiegamy w końcu na Maltę, a tam...śnieg i do tego wąsko. Patrzę na garminiaka, jest ok, myślę sobie, że może uda mi się zrobić 48minut z kawałkiem. Czasem udaje mi się kogoś wyprzedzić, ale nie jest to łatwe, bo inni też chcą wyprzedzać, a warunki niezbyt ku temu sprzyjające. Ale biegnie mi się już ciężko, jest zmęczenie, nogi pracują, ale jakby słabiej. Nicto, meta coraz bliżej, mijam kolejne osoby, inni mijają mnie. Jeszcze kilkaset metrów, kończy się śnieg, robię użytek z długich nóg i wyciągam je najmocniej jak się da...i jest META. W końcu! Wyłączam zegarek - jest 49:23 - idealnie zgodnie z czasem netto z smsa z wynikami. Średnio po 4:51.
No!
Tak szczerze, to miałam nadzieję coby zmieścić się między 48 a 49 minut, ale jak na pierwszy bieg w sezonie, a do tego pierwszy w całości przebiegnięty poniżej 5/km i bez zatrzymywania się - nie jest źle
Oczywiście, mam niedosyt, ale popracujem i będzie ok. W Gnieźnie mam nadzieję, pójdzie mi lepiej.
Rano dostałam prikaz, coby się cieszyć jak ta oto tutaj, więc nie mam wyjścia
Cichacz oczywiście rześki i jak nowonarodzony, po swoich 40min. Poczekaliśmy na Kachitę, ale że zimno było, to ewakuacja pod prysznice. Kachita nagle wyrosła spod ziemi też zadowolona z wyniku Ogarka i na dół do chłopaków - oni to mają dobrze, loków suszyć 5mln lat świetlnych nie muszą a na dole raj na ziemi - le-gen-darny blok czekoladowy Kachity. ło matko, ależ on smakował! Nawet Mimik wsunął 2 kawałki
Cichacz z kumplami się ewakuował z do domu, a my (Kachita, Gife i Mimik) poszliśmy na jedzenie do galerii. Nie wspomnę, kto od kogo miał większe porcje, ale jak jesteście domyślni to ten, ekhm...
Potem Wrocław musiał wracać, a ja jeszcze spontanicznie wiosennie uzupełniłam garderobę w jednym takim sklepie.
Nie łaziłam za długo, bo ludu mnóstwo, a tego nie lubię.
Cieszyłam się na szybki powrót do domu, zmęczona byłam, nawet do brata i Zuzixa nie jechałam. Idę na parking, idę, nie widzę auta. A że zaaferowana byłam tym, że po iluś minutach krążenia po parkingu w różnych kierunkach w końcu znalazłam jakieś miejsce i w głowie miałam to, że pewnie już tam na mnie czekają, to zapomniałam na jakim poziomie to było. Ok, pewnie nie ten poziom.Idę wyżej, auta dalej nie ma. Idę jeszcze wyżej, to samo. No i tak kilka razy. Zeszła mi chyba godzina. Już miałam wizję, że ktoś się cieszy z mojego garmina, który zostawiłam w torbie... Rzadko bywam bezradna, ale tym razem tak właśnie się czułam. W końcu telefon do braciszka, oczywiście wsiadł w auto na ratunek. Przyjeżdża i mówi - to zacznijmy od poziomu 0. Ja mówię, że tam na pewno nie parkowałam. No to ładujemy się na jedynkę (zaznaczam, że zwiedzałam wyższe poziomy). Wychodzimy, a Młody: "O widzisz, jest autko "
No, gnanie na ostatnią chwilę to raz. Dwa - moja orientacja w terenie żadna.
Ale nicto, przynajmniej spaliłam tego kebaba z obiadu i lody z deseru
I tym optymistycznym akcentem dziękuję Państwu za uwagę i życzę dobrej nocy
No i po 9. Maniackiej Dyszce
Zaczęło się od spotkania z Cichym i Gife. Bardzo miłe spotkanie, chociaż to "Cichy" nie wiem skąd się wzięło, bo nadaje on jak nakręcony Potem dołączyła Kachita i w końcu dotarł Mimik, któremu na starcie zaoferowaliśmy co nieco do jedzenia
Oczywiście, jak zwykle źle wyliczyłam czas na dojście do auta po ciuchy na przebranie i gnałam jak szalona na ostatnią chwilę. W tej kwestii to się chyba już nie zmienię...
Wzięłam krótkie gacie-po tacie i spodenki do kolan, ale że ciepło się robiło, słońce grzało, to zdecydowałam się polecieć w gatkach.
Dobra, szybko się przebrałam, czapka na głowę, słuchawki do uszu i biegniem biegniem na linię startu. Udało mi się jeszcze pożyczyć szybkości Kachicie i Cichaczowi, spotkałam przy okazji kolegę, tak więc luzik. Wystrzał i ruszamy. Strasznie wolno, mnóstwo ludzi, nie mogę przyspieszyć, bo co chwila na kogoś wpadam. W końcu trochę luzu i można szybciej. Biegnę i myślę: "Ło matko, co to będzie, olaboga, znów TRZEBA biec szybciej..." Po raz kolejny odezwało się to "zawodowe" obciążenie. Na treningu lekko jakoś, a zawody - szkoda gadać. Ale nic to. Biegniem dalej. Nie jest źle, tempo poniżej 5/km, bez większego wysiłku.
Na 7km zaczynam jakoś tracić siłę, nie wiem czemu, może przez to, że trochę podbiegowo się zrobiło?
Wbiegamy w końcu na Maltę, a tam...śnieg i do tego wąsko. Patrzę na garminiaka, jest ok, myślę sobie, że może uda mi się zrobić 48minut z kawałkiem. Czasem udaje mi się kogoś wyprzedzić, ale nie jest to łatwe, bo inni też chcą wyprzedzać, a warunki niezbyt ku temu sprzyjające. Ale biegnie mi się już ciężko, jest zmęczenie, nogi pracują, ale jakby słabiej. Nicto, meta coraz bliżej, mijam kolejne osoby, inni mijają mnie. Jeszcze kilkaset metrów, kończy się śnieg, robię użytek z długich nóg i wyciągam je najmocniej jak się da...i jest META. W końcu! Wyłączam zegarek - jest 49:23 - idealnie zgodnie z czasem netto z smsa z wynikami. Średnio po 4:51.
No!
Tak szczerze, to miałam nadzieję coby zmieścić się między 48 a 49 minut, ale jak na pierwszy bieg w sezonie, a do tego pierwszy w całości przebiegnięty poniżej 5/km i bez zatrzymywania się - nie jest źle
Oczywiście, mam niedosyt, ale popracujem i będzie ok. W Gnieźnie mam nadzieję, pójdzie mi lepiej.
Rano dostałam prikaz, coby się cieszyć jak ta oto tutaj, więc nie mam wyjścia
Cichacz oczywiście rześki i jak nowonarodzony, po swoich 40min. Poczekaliśmy na Kachitę, ale że zimno było, to ewakuacja pod prysznice. Kachita nagle wyrosła spod ziemi też zadowolona z wyniku Ogarka i na dół do chłopaków - oni to mają dobrze, loków suszyć 5mln lat świetlnych nie muszą a na dole raj na ziemi - le-gen-darny blok czekoladowy Kachity. ło matko, ależ on smakował! Nawet Mimik wsunął 2 kawałki
Cichacz z kumplami się ewakuował z do domu, a my (Kachita, Gife i Mimik) poszliśmy na jedzenie do galerii. Nie wspomnę, kto od kogo miał większe porcje, ale jak jesteście domyślni to ten, ekhm...
Potem Wrocław musiał wracać, a ja jeszcze spontanicznie wiosennie uzupełniłam garderobę w jednym takim sklepie.
Nie łaziłam za długo, bo ludu mnóstwo, a tego nie lubię.
Cieszyłam się na szybki powrót do domu, zmęczona byłam, nawet do brata i Zuzixa nie jechałam. Idę na parking, idę, nie widzę auta. A że zaaferowana byłam tym, że po iluś minutach krążenia po parkingu w różnych kierunkach w końcu znalazłam jakieś miejsce i w głowie miałam to, że pewnie już tam na mnie czekają, to zapomniałam na jakim poziomie to było. Ok, pewnie nie ten poziom.Idę wyżej, auta dalej nie ma. Idę jeszcze wyżej, to samo. No i tak kilka razy. Zeszła mi chyba godzina. Już miałam wizję, że ktoś się cieszy z mojego garmina, który zostawiłam w torbie... Rzadko bywam bezradna, ale tym razem tak właśnie się czułam. W końcu telefon do braciszka, oczywiście wsiadł w auto na ratunek. Przyjeżdża i mówi - to zacznijmy od poziomu 0. Ja mówię, że tam na pewno nie parkowałam. No to ładujemy się na jedynkę (zaznaczam, że zwiedzałam wyższe poziomy). Wychodzimy, a Młody: "O widzisz, jest autko "
No, gnanie na ostatnią chwilę to raz. Dwa - moja orientacja w terenie żadna.
Ale nicto, przynajmniej spaliłam tego kebaba z obiadu i lody z deseru
I tym optymistycznym akcentem dziękuję Państwu za uwagę i życzę dobrej nocy
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
17 marca 2013
Kurde, a chciałam się wyspać...
Śniło mi się, że biegłam maraton, już dobiegałam do mety, coś tam konferansjer krzyczał, że jakaś dziewiątka, coś tam...w sensie, że przed 4:00....i się obudziłam. 6:13 a.m. I już nie zasnęłam.
Poleżałam, wstałam, trochę piszczele mnie dzisiaj bolały przy chodzeniu. No ale nic, trzeba było się zbierać i je rozbiegać.
35.3km po 5:47
Tak jakoś wyszło.
Oczywiście miałam wiele przemyśleń, bo co można robić, jak się tak długo biegnie, zwłaszcza, że bateria padła na 26km? Ale już mi gdzieś odleciały w przestrzeń.
W sumie to myślałam, że skończy się na 30km, ale akurat dobiegałam do Teskacza, przede mną drugi wiadukt, na który czasem wbiegam. Myślę sobie, o nie....przy tym wietrze, o nieee...zwłaszcza, że trzeba wbiec, zrobić nawrotkę i wbiec raz jeszcze. O nie.... No i oczywiście wbiegłam I jakoś juz później się dokulało do tej 35.
Aha, wg wyników okazało się, że wczoraj byłam w swojej kategorii 34/ 209. No i jeśli biorąc pod uwagę, że mój najlepszy wynik 48:48 pochodzi z trasy niedomierzonej o jakieś ok 300m, to wczorajszy bieg zaliczę sobie do życiówki. Ot co!
PS. Mimo czapki z daszkiem chyba się opaliłam w tym pięknym słońcu
Kurde, a chciałam się wyspać...
Śniło mi się, że biegłam maraton, już dobiegałam do mety, coś tam konferansjer krzyczał, że jakaś dziewiątka, coś tam...w sensie, że przed 4:00....i się obudziłam. 6:13 a.m. I już nie zasnęłam.
Poleżałam, wstałam, trochę piszczele mnie dzisiaj bolały przy chodzeniu. No ale nic, trzeba było się zbierać i je rozbiegać.
35.3km po 5:47
Tak jakoś wyszło.
Oczywiście miałam wiele przemyśleń, bo co można robić, jak się tak długo biegnie, zwłaszcza, że bateria padła na 26km? Ale już mi gdzieś odleciały w przestrzeń.
W sumie to myślałam, że skończy się na 30km, ale akurat dobiegałam do Teskacza, przede mną drugi wiadukt, na który czasem wbiegam. Myślę sobie, o nie....przy tym wietrze, o nieee...zwłaszcza, że trzeba wbiec, zrobić nawrotkę i wbiec raz jeszcze. O nie.... No i oczywiście wbiegłam I jakoś juz później się dokulało do tej 35.
Aha, wg wyników okazało się, że wczoraj byłam w swojej kategorii 34/ 209. No i jeśli biorąc pod uwagę, że mój najlepszy wynik 48:48 pochodzi z trasy niedomierzonej o jakieś ok 300m, to wczorajszy bieg zaliczę sobie do życiówki. Ot co!
PS. Mimo czapki z daszkiem chyba się opaliłam w tym pięknym słońcu
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
Maniacka Edition
Kachita wrzuca, Cichacz wrzuca, to i ja wrzucę... w myśl pewnego dowcipu
Zaraz po starcie jakoś...
Po starcie, przed spróbowaniem legendarnego bloku, aż nam się buźki z apetytu śmieją
Dowcip taki, znany pewnie już:
Siedzi Janko Muzykant nad rzeką, pod wierzbą i wzdycha: Beethoven nie żyje, Mozart nie żyje...A i ja jakoś kiepsko się czuję...
Kachita wrzuca, Cichacz wrzuca, to i ja wrzucę... w myśl pewnego dowcipu
Zaraz po starcie jakoś...
Po starcie, przed spróbowaniem legendarnego bloku, aż nam się buźki z apetytu śmieją
Dowcip taki, znany pewnie już:
Siedzi Janko Muzykant nad rzeką, pod wierzbą i wzdycha: Beethoven nie żyje, Mozart nie żyje...A i ja jakoś kiepsko się czuję...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
19 marca 2013
Wychodzi się rano pobiegać, a tu już jasno, dziwnie jakoś, księżyc zniknął....
Tak, czyli znów nam się zima nie skończyła. Wychodzi na to, że przez cały rok (prawie) mamy jedną porę, a nie jak to kiedyś bywało cztery
Fajnie się biegło, tylko się nie wyspałam, bo wczoraj układałam nową playlistę i byłam taka nią podjarana, że jeszcze jej w łóżku słuchałam myśląc, do których utworów fajnie mi się będzie biegać. Ale generalnie musiałabym zacząć się wysypiać w końcu, jakieś suplementy brać, albo co w końcu już niedługo...wiosna będzie, co nie, Panucci?
Podczas biegu okazało się, że najprzyjemniej jednak jest jak mówię sobie, że fajnie się biegnie
No i tak miło dzisiaj się skakało po tym śniegu, bez kontroli tempa, wpadło 11.52 po 5:35
Po południu nie ma lypy - siła wpadnie - odśnieżanie balkonu, bo śniegu napadało tyle, że prawie do bioder mi sięga....a mała to ja nie jestem, o nie...
A tymczasem lecę zaraz już w nadziei, że dobry nastrój pomimo tej gupiej zimy się utrzyma. Czego i Państwu życzę
ps. No tak, biega się zawody, godzinami lata po parkingach, na drugi dzień 35kaemów, a waga -0.2kg Ci pokaże. I weź tu się nie denerwuj
Wychodzi się rano pobiegać, a tu już jasno, dziwnie jakoś, księżyc zniknął....
Tak, czyli znów nam się zima nie skończyła. Wychodzi na to, że przez cały rok (prawie) mamy jedną porę, a nie jak to kiedyś bywało cztery
Fajnie się biegło, tylko się nie wyspałam, bo wczoraj układałam nową playlistę i byłam taka nią podjarana, że jeszcze jej w łóżku słuchałam myśląc, do których utworów fajnie mi się będzie biegać. Ale generalnie musiałabym zacząć się wysypiać w końcu, jakieś suplementy brać, albo co w końcu już niedługo...wiosna będzie, co nie, Panucci?
Podczas biegu okazało się, że najprzyjemniej jednak jest jak mówię sobie, że fajnie się biegnie
No i tak miło dzisiaj się skakało po tym śniegu, bez kontroli tempa, wpadło 11.52 po 5:35
Po południu nie ma lypy - siła wpadnie - odśnieżanie balkonu, bo śniegu napadało tyle, że prawie do bioder mi sięga....a mała to ja nie jestem, o nie...
A tymczasem lecę zaraz już w nadziei, że dobry nastrój pomimo tej gupiej zimy się utrzyma. Czego i Państwu życzę
ps. No tak, biega się zawody, godzinami lata po parkingach, na drugi dzień 35kaemów, a waga -0.2kg Ci pokaże. I weź tu się nie denerwuj