SOBOTA 2 MARCA 2013 ROKU
Ostatni bieg z cyklu zBiegiemNatury.pl
Dziś nie wiem od czego zacząć. Już po ostatnim biegu. W głowie endorfiny szaleją jak chcą, wiele myśli, emocji, wrażeń dlatego relacja może być nieco niespójna, chaotyczna, mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Wstałem dość wcześnie bo już przed 7 rano. Śniadanie też wyjątkowo wcześnie, by na trasie nie było żadnych sensacji. Za oknem pięknie świeci słońce, czyste niebo. Niestety to słoneczko miało się później okazać największym przekleństwem chyba nie tylko dla mnie.
Na miejscu gwar, tłoczno, ludzi więcej niż zwykle bo oprócz naszego biegu jeszcze mistrzostwa Night Runnersów i Mistrzostwa Harcerzy. Nasza drużyna szybko się odnalazła. Wszyscy w dobrych humorach - to znaczy będzie dobra zabawa. Do startu jak zwykle lekka kilometrowa przebieżka, tym razem z Konradem. Na starcie ostatnia rozgrzewka pod czujnym okiem Moniki, a po rozgrzewce ostatni start. Tym razem by miec dobrą pozycję startową ustawiłem się niemal przy linii startu, a co mi tam, ostatni raz można - w końcu by osiągnąć mój cel,
który mi moja drużyna narzuciła 
muszę mieć jak najlepsze warunki do wybicia się na początku.
START, to już, lecimy, na naszych oczach dzieje się historia, to my ją tworzymy proszę Państwa. Pierwszy kilometr dobre miarowe tempo, czuję, że jest nadmiar mocy i trzeba ją opanować i zmagazynować na dalsze kilometry. Po pierwszym kilometrze lekkie zwolnienie, ustabilizowanie biegu, za to w głowie zaczyna się bajzel, wszelkiego rodzaju myśli, przemyślenia, emocje... Przez to nie zauważyłem nawet podbiegu, który rozpłynął się gdzieś po drodze. I po podbiegu zaczęło się... błoto, błoto, błoto. Zaczął się prawdziwy przełaj, bieg katorżnika można by powiedzieć. Na pewnych odcinkach nie wiadomo było jak biec. Poza tym kilku wolniejszych uczestników oraz weekendowych biegaczy skutecznie tamowało ruch innym, szybszym zawodnikom, w miejscach, gdzie nie było możliwości jakiejkolwiek mijanki. Niestety raz się wyłożyłem (10 sekund stracone

) dwa razy zwolnienie do lekkiego truchtu i następnie bieg na pełną moc. Ostatni kilometr to już maksimum z maksimum moich możliwości. Ostatnia prosta po betonie i META. Tym razem nie było zegara i spowodowało to lekkie moje zakłopotanie... bo nie wiem czy osiągnąłem cel, czy nie. Zapomniałem, że mam stoper na łapie i wyłączyłem go paręnaście minut po mecie.
A więc dobiegłem, pomimo wielu trudności ukończyłem bieg. Cały ubłocony, ale zadowolony. Chwila odpoczynku i widzę, że na mecie pojawił się Konrad, następnie Piechu. Teraz czekamy na Anitę i Pawła. Są, są, Czesław też pokonał kolejny raz rusałkowate kółko.
Po kilku minutach pojawiły się wyniki. JEST JEST JEST udało się [size=150
]DWADZIEŚCIA MINUT ZŁAMANE[/size] jest
00:19:54 Cel osiągnięty. Drę się na całe gardło, nie mogę powstrzymać emocji. Tak miało być i jest.
Dystans:5km 000m
Czas:19min 51s
Tempo:03:57/km
Prędkość:15.08 km/h
Ekwipunek:Buty - Ekiden 50
Kalorie:480 kcal
Wysiłek:ogromny

Teraz nasuwa mi się tylko jedna myśl, która dla niektórych może wydać się zwykłym banałem -
tak do końca nigdy nie poznamy siebie samych na tyle by stwierdzić, jak wielkie i nieprzebrane siły w nas drzemią i ile mocy i energii jesteśmy w stanie z siebie wykrzesać, by osiągnąć założony cel. Poza tym wsparcie bliskich osób jest niezastąpione. Cieszę się, że mam taką fajną drużynę, nie tylko tą "stacjonarną", ale i tą wirtualną, tu na forum. Dzięki za doping, i za ciepłe słowa (Piechu:
nie pierdziel, będzie 19:XX 
).
Za dwa tygodnie Maniacka Dycha... Pierwszy mój start na 10 km, będzie się działo...