Chciałbym w cieniu drzew
Przystanąć na chwileczkę
Łyk powietrza wziąć do ust
Wdech i wydech , wdech
I sam się z siebie śmieję
Nie tak łatwo dać na luz
Biegnę jak do mety maratończyk
Ale nie wiem jak ten bieg się skończy
Co mnie wiecznie gna
Nakręca jak sprężynę
Chyba nie wiem sam
I ciebie też nie winię
Więc ty o to nie wiń mnie
Biegnę niby długodystansowiec
Czy tym tempem da się wszędzie dobiec
Martwisz się ,że skończę źle
Więc poprowadź mnie
Pokaż w życiu cel
Więc poprowadź mnie
Pokaż w życiu cel
Dokąd niesie mnie szalona wyobraźnia
Przez bezdroża , piach i kurz
Mówią ludzie ,że do rozdwojenia jaźni
Nie potrzeba serc mieć dwóch
Biegnę jakby wiecznie mnie ktoś gonił
Biegnę po coś albo może po nic
Martwisz się ,że skończę źle
Więc poprowadź mnie
Pokaż w życiu cel
Może drogi kres nie tak ważny jest
Może ważny jest sam bieg
Może drogi kres nie tak ważny jest
Może ważny jest sam bieg
Może drogi kres nie tak ważny jest...
Niektórzy z Was wiedzą, że jestem Łodzianinem. Dokładniej rzecz ujmując wychowałem sie jakieś 1km w lini prostej od stadionu Widzewa Łódź. Pamiętam jak wiele lat temu namówiłem mamę, żeby zabrała mnie na trening drużyny Widzewa. A tam na boisku biegali przeklinając niemiłosiernie Boniek, Młynarczyk, Żmuda i wielu uznanych dziś za najleprzych piłkarzy Polski. Marzyłem wtedy, aby się dostać do szkółki piłkarskiej. Poziom piłki reprezentowany przez Widzew w tamtych latach oddaje poniższy opis:
"5 listopada 1980 roku. Stadio Communale w Turynie. Cisza. Do piłki podchodzi Zbigniew Boniek. Jeśli strzeli karnego, polski zespół awansuje do III rundy Pucharu UEFA. Kilku kolegów Zibiego klęknęło na środku murawy. Trener Jacek Machciński odwraca wzrok od boiska. – Nie mogłem na to patrzeć. Obserwowałem Trapattoniego, po jego reakcjach widziałem co się dzieje – wspomina Machciński. Za chwilę Trap opuszcza zrezygnowany głowę. Machciński triumfuje, Boniek skacze z radości, pozostali piłkarze też, tylko Józef Młynarczyk schodzi jakby w szoku. Jakby nie wierzył w to, co się stało. Kilka minut wcześniej obronił strzały z jedenastki Causio i Cabriniego. Widzew wyeliminował Juventus Turyn!"
A dziś... mieszkam w Grudziądzu i co widzę?
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Cześć wszystkim :uuusmiech: Dzisiaj niedziela więc za chwilę ponownie widzimy się przed plażą miejską na wspólnym bieganiu ,morsowaniu i saunowaniu .Oczywiście jak to w niedzielę grupki się podzielą na biegaczy morsy i biegaczy wybierający dłuższe wybieganie.Jednak przed wybiegnięciem i tak sobie poplotkujemy i pośmiejemy się.
Jeżeli chodzi o wpis Sebastiana to muszę powiedzieć że każdy ma jakieś wspomnienia.Ja przez ostatnie 20 lat mieszkając w Szczecinie byłem fanem Pogoni Szczecin wraz z jego gwiazdą Majdanem i żona Dodą.W tamtych czasach o Olimpii Grudziądz była jeszcze cisza.Jedynie co łączyło oba zespoły to fakt że na terenie stadionów odbywały się co niedzielne giełdy .Teraz już tylko w Grudziądzu jest ten relikt i jestem ciekaw czy ktoś tam chodzi bo ostatnio byłem tam z 15 lat temu.Za małolata to przynajmniej można tam było zakupić lub wymienić film na kasecie vhs To tak narazie tyle ze wspomnień emeryta Pozdrawiam i miłego dnia życzę Andrzej.
Giełdy na Olimpii działają, a jakże. Wpływy z nich stanowią w dodatku poważny zastrzyk do klubowego budżetu . Też lata tam nie byłem, kiedyś najlepsze były zawsze dywany przerzucone przez płot . A za starych czasów byłem fanem Stomilu Grudziądz, który grał na stadionie żużlowym. Dzisiaj ten klub już niestety nie istnieje .
Widzę, że szanownym kolegom zebrało się na wspomnienia to ja jeszcze dorzucę PEWEX, na pewno wszyscy pamiętają ten sklep. Niedawno wspominaliśmy z kolegą jak to szczytem marzeń było dostać 1$ na urodziny i pędem biegło się do PEWEXu po resoraka od MATCHBOXA albo na przykład kasetę do magnetofonu BASF no i czasami jeszcze starczyło na gumę balonową z Donaldem (kaczorem oczywiście) . A na giełdy też chodziłem, zwiedzałem głównie dział ruski, czasami można było kupić jakieś przydatne pierdoły.
amator76 pisze:Giełdy na Olimpii działają, a jakże. Wpływy z nich stanowią w dodatku poważny zastrzyk do klubowego budżetu . Też lata tam nie byłem, kiedyś najlepsze były zawsze dywany przerzucone przez płot . A za starych czasów byłem fanem Stomilu Grudziądz, który grał na stadionie żużlowym. Dzisiaj ten klub już niestety nie istnieje .
Marcin - ja też chodziłem na mecze Stomilu . Trzecia liga to było wtedy naprawdę coś. Pamiętam jak kiedyś na meczu, jako 13-letni chłopak pierwszy raz dostałem od milicjanta pałą przez plecy. Nie tonfą tylko taką białą gumową, która rozciągała się przy uderzeniu i zostawiała siny ślad od karku aż po pośladki. Milicjantowi nie podobało się, że tak głośno dopingujemy swoją drużynę a ja wtedy pomyślałem, że fajnie byłoby w przyszłości nauczyć się bronić przed takimi uderzeniami, co w końcu udało mi się zrealizować...
Dziękuję wszystkim za mile spędzone przedpołudnie :uuusmiech: .Zaczeliśmy od wspólnego biegania i z góry przepraszam za zmianę trasy .Pobiegliśmy dookoła jeziora wybiegając o 09.05 a całkiem zapomniałem o spóźnialskim Rafale.Na mecie okazało się że gonił nasz peleton widmo jeszcze Maciek no i Rafał. Póżniej rozgrzewka dla morsów z elementami zabawy.Zrobiliśmy walentynkowy węzeł gordyjski.Myślę że powtórzymy to jeszcze na kolejnych spotkaniach. .Co do morsowania to wolał bym aby na zewnątrz był większy mróz i słoneczko bo dzisiejsza pogoda taka troszeczkę szara.Jednak już jak dojechaliśmy na saunę i to sporą ekipą humor sie poprawił.Było ciepło,wesoło i nawet załapaliśmy sie na dwie długości basenu .Już nie mogę doczekać się kolejnej niedzieli.
Jeżeli chodzi o wspomnienia to Pewex gdzie był na Wybickiego czy koło PKP bo mogę mylić miejsca z Baltoną.
Pewex był oczywiście koło dworca, dzisiejsza Królewska, wtedy XX lecia PRL. Też biegałem tam z jednym dolcem w rękach, co ja gadam w rękach, ukrytym w najgłębszej kieszeni jak relikwia. Lego było niedoścignionym marzeniem, a teraz przewracam się o te klocki w chałupie i co rusz wciągam jakiś odkurzaczem. Ech to były czasy.
Aha, co do Stomilu, właśnie o czasach III ligi myślałem. Drewniane kwadratowe słupki i te mecze: Elana, Chemik, Wierzyca, Gryf itd. Muszę po raz drugi napisać: ech to były czasy.
Tak Wam się zebralo na wspomnienia a mnie się przypomniał jeden gość: EMIL ZATOPEK-co za gość...
Igrzyska w Helsinkach (1952) zaczął od obrony złota na 10 km. Gdy zapytano go, czy wystartuje na 5 km, odpowiedział: "Maratonu jeszcze długo nie będzie (był za 8 dni), więc do tego czasu muszę coś robić". W eliminacjach dobrze się bawił, na ostatnim okrążeniu przepuszczał rywali, zapraszał ich do wyprzedzania. W finale poprawił rekord życiowy o 14 sekund.
Pytany, dlaczego startuje jeszcze w maratonie, odpowiedział: "Wynik rywalizacji rodziny Zatopków wynosi 2-1. To dla mnie za mało. Pobiegnę w maratonie, by zyskać więcej prestiżu". Wtedy też wymyślono odpowiedź na pytanie, jakie państwo jest w lekkiej atletyce najsilniejsze na świecie - państwo Zatopkowie. Emil Zatopek nigdy wcześniej nie biegł w maratonie. Jeśli coś go martwiło, to nie wytrzymałość, lecz właściwa taktyka biegu. Postanowił trzymać się jednego z faworytów, Brytyjczyka Jima Petersa, który parę tygodni wcześniej przebiegł maraton najszybciej na świecie. Jeszcze przed połową trasy spytał go: "Czy biegniemy w dobrym tempie?" Ambitny rywal odrzekł: "Nie, za wolno". Po kilku chwilach Zatopek spytał ponownie: "Powiedziałeś - za wolno?" "Tak" - usłyszał. Wobec takiej opinii specjalisty chwilę później zostawił Petersa z tyłu.
Kroku dotrzymywał mu tylko Szwed Jansson, który zaskoczył go tym, że odświeżał się, ssąc cytrynę. "Jeśli dalej będzie tak dobrze biegł, to w następnym punkcie żywieniowym wezmę dwie cytryny" - pomyślał Zatopek. Szwed nie wytrzymał. Czech wkrótce biegł sam. Miał taką przewagę, że rozmawiał z policjantami, widzami i rowerzystami na trasie. Na stadionie odbył rundę honorową na ramionach członków sztafety 4x400 m z Jamajki. Chociaż wygrał tak wspaniale, później wspominał: "Nie byłem w stanie chodzić przez następny tydzień. Ale było to najwspanialsze wyczerpanie, jakie znałem".
W Melbourne (1956) był w maratonie szósty. Wystartował w Australii sześć tygodni po operacji przepukliny. Lekarze zabronili mu biegania przez dwa miesiące, on zaczął przebieżki dzień po wyjściu ze szpitala.
To ciekawe, ale wczoraj zerknąłem Wikipedie żeby poczytać o Zatopku. Obejżałem też kilka jego biegów. Co ciekawe to również jego słynny styl w którym kręcił podczas biegu głową, co dziś uznanoby za błąd techniczny. Słynna też był jego grymas na twarzy podczas biegu. Coś w stylu mojego po przebiegnieciu 30km -