P@weł - na przekór...
Moderator: infernal
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 16.01.2013r.
Miałem już nie zaczynać nocą, miałem odłożyć pisanie, ale nie mogę..Muszę ...
Plan na dziś..
Oj, pod prąd moich założeń, czyli ...Malta. Dwa kółka. Dlaczego pod prąd??..Ciągnąłem towarzystwo do lasu - dosłownie, ale wygrała cywilizacja..Ja lubię spontan, więc powiedziałem OKI - zresztą...miałbym opuścić naszą Drużynę? Co to, to nie ..Problem w tym, że tam twardo..Przeniosłem się z zeszłorocznych asfaltów na leśne dukty, bo mi stopa powiedziała: kochany, dość!..Ale..no właśnie..Raz to nie zawsze Więc dziś MALTA. 20:30.
Jestem nawet chwilę przed czasem..parkuję..Przede mną jakiś cień przemknął, może 10 metrów przed maską..Cień znajomy, to - Maciek .."Ciekawe, czy zrobił już nadprogramowe kółko? " myślę i chcę wysiadać, ale nagle moje bezprzewodowe słuchawki obraziły się na telefon..Jako, że wrażliwy jestem na niesubordynację moich gadżetów, zaczynam walkę pt. "O co kaman?"...W międzyczasie..SMS - to Anita, będzie 5 min. później..Świetnie, bo ja jeszcze walczę. Udaje się. Wreszcie wszystko ok. Wysiadam, czeka Przemo i Maciek ...W tym samym momencie parkuje już Anita i Czesio - ależ on ma odlotową, diodową uprząż!...NO TO JESTEŚMY W KOMPLECIE ...Króciutka rozgrzewka, bo zimno. W drogę...Od początku monitoruję stopę - twarda nawierzchnia jej nie służy..Po świeżym śniegu biegnie się ciężko, wybieram więc wydeptany szlak.. Niech się dzieje wola Boża ...Od początku wiem już, że będzie dziś ciężko..biegowo mam dziś słaby dzień..walczę cały czas z cholernym zaziębieniem, a właściwie to nie wiem z czym - z nosa cieknie permanentnie, zatoki mają swój wieczór ...jest chłodno, a to woda na młyn..Cóż, poddać się nie poddam, ale na pewno dziś nie poszaleję...Stopa też daje o sobie znać...Niestety nie mogę kontrolować, jak szybko biegniemy - niby co jakiś czas latania, ale światło z niej mdłe, a ja dodatkowo ustawiłem dwa ekrany w aktywności, co jeszcze utrudniło podgląd tempa...Szybko to odpuszczam, biegnę na wyczucie....Paliwo jednak wycieka, a nieszczelność dziś spora ...Anita walczy z kolką, troszkę próbuję ją wesprzeć, zatrzymując się i pomagając jej się rozciągnąć, ale to działa doraźnie. To dzielna bardzo dziewczyna, ból jej nie straszny, biegnie z nim dalej...Kończę pierwsze 5km z przeświadczeniem, że już nie pociągnę dychy, nie dziś....Przemo jednak marznie, Maciek czuje się niespełniony, a nam po kilku oddechach wracają siły..Postanawiamy zrobić drugie kółko wolniej...Taaaak...wolniejszy jest tylko początek , szybko tempo - choć i tak rozrywkowe - wraca...Kolki nie ustępują, więc kilka razy zwalniamy i wspieramy Anitę (ja dziś nie mam dnia, więc jestem kontent)..Maciek daleko w przodzie...Około 8go kilometra mam kryzys..zwalniam..nie mam pojęcia, co się dzieje - tracę moc... ...Kiepsko to rokuje przed sobotą....Kilka oddechów i siły wracają..Na ostatniej setce prowokuję Anitę do sprintu ...YEEEEEEES!!!..Meta..Uff, nie było mi dziś łatwo..ale i takie dni muszą być ...
Żeby nie zmarznąć, rozciągamy się...a przy okazji..wydurniamy ..A co!..(Maćka aparat to udokumentował). Mróz każe nam się rozstać, niestety, też - dosłownie - w biegu..Każdy dopada auta, odpala i w drogę. Ja zabieram Maćka, a w drodze fajnie sobie jeszcze o życiu rozmawiamy...
Po powrocie wymarzony prysznic, wytęskniony mega-kubek herbaty z cytryną...i do kompa...Odnajdujemy się szybko wzajemnie on-line'owo ...Przychodzi pobiegowe rozprężenie, refleksje..muza posłana na fejsie....Anita zaprasza Sade, a Sade podaje mi dłoń, kołysze, zabiera w noc...Kieliszek wina...muzyka...i tykanie zegara...Wspaniały deser na zakończenie dnia
(z domowych zapasów)
Poczekajmy na zdjęcia Maćka...na jego blogu...moje są kiepskie...
Jutro dołączę podsumowanie...i wrażenia..choć powyżej już ich troszkę ...Ale też jutro (czyli, patrząc na zegarek, dziś)...najpewniej Drużyna znów się spotka ..Tak, tak...Ale o tym...później...bo sen już zagląda mi pod powieki...Czas powiedzieć: słodkich snów, Moi Mili Biegacze
4h50' - nie pośpię sobie..
Uzupełniam o poranku:
Podsumowanie..
Trasa - J. Maltańskie - dwa kółka wokół, z krótkimi pauzami
Temperatura: -4stp., choć ma się wrażenie większego zimna.., zimowa sceneria
Start: 20:42
Czas: 01:12:58 (Garmin)
Dystans: 10:96/10:49 (G/endo)
Tempo śr.: 6:40/7:03 (G/e)
Max tempo: 3:42/4:27 (G)
Śr. HR: 150bpm
Max HR: 164bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.: 98spm
Wrażenia..
Miałem trochę obaw przed nawierzchnią. Nawet nie trochę, a sporo. Liczyłem na miękki śnieg obok ścieżki spacerowej, że będę spokojnie truchtał tam. Miałem w kieszeni kolce, "w razie Niemca" ...Martwiłem się też, że fotki, które zrobię, będą kiepskie..No i zastanawiałem się nad dystansem tam - dwa kółka, przy czym przez niemal cały czas widzisz, ile Ci zostało......
Obawy się potwierdziły. Troszkę za mało było rozgrzewki, może i to wpłynęło - bo zimno i wszyscy już chcieliśmy ruszać...Bokiem kiepsko się biegło, nogi się rozjeżdżały, wykonywały podwójna pracę, więc wróciłem na ubity śnieg..Stopa szybko o sobie przypomniała..W pewnym momencie nawet mocniej zabolała, jakbym biegł na boso..Po biegu zresztą bolało w niej nie tylko śródstopie.. . Nie wiem dlaczego, ale bolały też biodra....Pod koniec pierwszego kółka miałem ochotę już tylko odpocząć, ale po kilku oddechach i wspólnej motywacji moich przyjaciół ruszyliśmy dalej.....Twarde nawierzchnie, póki nie wyleczę stopy, nie są dla mnie...
Ogólnie - fizycznie to był jeden z gorszych dni, nie mam pojęcia, dlaczego...Jak na złość, nie miałem czołówki, a światła było na tyle mało, że kompletnie nic nie widziałem na moim Garminie, biegłem na wyczucie. Mimo tempa wolniejszego niż moje przeciętne, dziś męczyłem się podwójnie...Ale wygrałem, zrobiliśmy wg Garmina niemal 11km
Świetnie, że Maciek zabrał aparat, bo moje fotki - porażka...Spróbuję coś wrzucić później, ale niewiele na nich widać..
Towarzystwo?..Warto było poczekać na ten wieczór, warto było z nimi tam się spotkać, w tej scenerii...Wiecie już, że nie lubię takiej bliskości cywilizacji i to się nie zmieniło - kółko wokół, pozbawionego o tej porze roku wody, jeziora biegnie po stronie Term spokojniejszą okolicą (widok unoszącej się pary z zewnętrznych basenów - magiczny), ale vis a vis już mamy oświetlony i gwarny (również muzycznie) stok narciarski, pełną aut ulicę Baraniaka i Galerię Maltańską po jej drugiej stronie (choć z daleka, muszę przyznać, wygląda ona pięknie i letnią, i zimową porą)...No ale co tam...Obecność Drużyny zrekompensowała wszelkie niedogodności . Choć w biegu, zwłaszcza na drugim kółku, podzieliliśmy się na dwie podgrupy - tych dziś "silniejszych", czyli Maćka i Przema i zamykających tyły, Anitę i mnie, bardziej skupionych na pokonaniu dzisiejszych słabości, to i tak, kolejny raz, bawiliśmy się świetnie . Zwłaszcza końcówka, gdy się wygłupialiśmy przy rozciąganiu, gdy robiliśmy spontaniczne pompki (Anita również ), a na koniec poleżeliśmy sobie na środku ośnieżonego mostku niczym na plaży w lipcu w Łebie, była SUPER ......No ale że lubimy zachowywać się czasem troszkę.."niestandardowo" , to już wcześniej było wiadomo .
Dziś, bo piszę to czwartkowym porankiem, może wybierzemy się przetrzeć sobotni szlak Serpentyn...Zobaczymy, jak się nam wszystkim ułoży dzień
...te świecące oczy to endorfiny przedbiegowe..
..Drużyna..a za nią mostek, na którym "plażowaliśmy"
Miałem już nie zaczynać nocą, miałem odłożyć pisanie, ale nie mogę..Muszę ...
Plan na dziś..
Oj, pod prąd moich założeń, czyli ...Malta. Dwa kółka. Dlaczego pod prąd??..Ciągnąłem towarzystwo do lasu - dosłownie, ale wygrała cywilizacja..Ja lubię spontan, więc powiedziałem OKI - zresztą...miałbym opuścić naszą Drużynę? Co to, to nie ..Problem w tym, że tam twardo..Przeniosłem się z zeszłorocznych asfaltów na leśne dukty, bo mi stopa powiedziała: kochany, dość!..Ale..no właśnie..Raz to nie zawsze Więc dziś MALTA. 20:30.
Jestem nawet chwilę przed czasem..parkuję..Przede mną jakiś cień przemknął, może 10 metrów przed maską..Cień znajomy, to - Maciek .."Ciekawe, czy zrobił już nadprogramowe kółko? " myślę i chcę wysiadać, ale nagle moje bezprzewodowe słuchawki obraziły się na telefon..Jako, że wrażliwy jestem na niesubordynację moich gadżetów, zaczynam walkę pt. "O co kaman?"...W międzyczasie..SMS - to Anita, będzie 5 min. później..Świetnie, bo ja jeszcze walczę. Udaje się. Wreszcie wszystko ok. Wysiadam, czeka Przemo i Maciek ...W tym samym momencie parkuje już Anita i Czesio - ależ on ma odlotową, diodową uprząż!...NO TO JESTEŚMY W KOMPLECIE ...Króciutka rozgrzewka, bo zimno. W drogę...Od początku monitoruję stopę - twarda nawierzchnia jej nie służy..Po świeżym śniegu biegnie się ciężko, wybieram więc wydeptany szlak.. Niech się dzieje wola Boża ...Od początku wiem już, że będzie dziś ciężko..biegowo mam dziś słaby dzień..walczę cały czas z cholernym zaziębieniem, a właściwie to nie wiem z czym - z nosa cieknie permanentnie, zatoki mają swój wieczór ...jest chłodno, a to woda na młyn..Cóż, poddać się nie poddam, ale na pewno dziś nie poszaleję...Stopa też daje o sobie znać...Niestety nie mogę kontrolować, jak szybko biegniemy - niby co jakiś czas latania, ale światło z niej mdłe, a ja dodatkowo ustawiłem dwa ekrany w aktywności, co jeszcze utrudniło podgląd tempa...Szybko to odpuszczam, biegnę na wyczucie....Paliwo jednak wycieka, a nieszczelność dziś spora ...Anita walczy z kolką, troszkę próbuję ją wesprzeć, zatrzymując się i pomagając jej się rozciągnąć, ale to działa doraźnie. To dzielna bardzo dziewczyna, ból jej nie straszny, biegnie z nim dalej...Kończę pierwsze 5km z przeświadczeniem, że już nie pociągnę dychy, nie dziś....Przemo jednak marznie, Maciek czuje się niespełniony, a nam po kilku oddechach wracają siły..Postanawiamy zrobić drugie kółko wolniej...Taaaak...wolniejszy jest tylko początek , szybko tempo - choć i tak rozrywkowe - wraca...Kolki nie ustępują, więc kilka razy zwalniamy i wspieramy Anitę (ja dziś nie mam dnia, więc jestem kontent)..Maciek daleko w przodzie...Około 8go kilometra mam kryzys..zwalniam..nie mam pojęcia, co się dzieje - tracę moc... ...Kiepsko to rokuje przed sobotą....Kilka oddechów i siły wracają..Na ostatniej setce prowokuję Anitę do sprintu ...YEEEEEEES!!!..Meta..Uff, nie było mi dziś łatwo..ale i takie dni muszą być ...
Żeby nie zmarznąć, rozciągamy się...a przy okazji..wydurniamy ..A co!..(Maćka aparat to udokumentował). Mróz każe nam się rozstać, niestety, też - dosłownie - w biegu..Każdy dopada auta, odpala i w drogę. Ja zabieram Maćka, a w drodze fajnie sobie jeszcze o życiu rozmawiamy...
Po powrocie wymarzony prysznic, wytęskniony mega-kubek herbaty z cytryną...i do kompa...Odnajdujemy się szybko wzajemnie on-line'owo ...Przychodzi pobiegowe rozprężenie, refleksje..muza posłana na fejsie....Anita zaprasza Sade, a Sade podaje mi dłoń, kołysze, zabiera w noc...Kieliszek wina...muzyka...i tykanie zegara...Wspaniały deser na zakończenie dnia
(z domowych zapasów)
Poczekajmy na zdjęcia Maćka...na jego blogu...moje są kiepskie...
Jutro dołączę podsumowanie...i wrażenia..choć powyżej już ich troszkę ...Ale też jutro (czyli, patrząc na zegarek, dziś)...najpewniej Drużyna znów się spotka ..Tak, tak...Ale o tym...później...bo sen już zagląda mi pod powieki...Czas powiedzieć: słodkich snów, Moi Mili Biegacze
4h50' - nie pośpię sobie..
Uzupełniam o poranku:
Podsumowanie..
Trasa - J. Maltańskie - dwa kółka wokół, z krótkimi pauzami
Temperatura: -4stp., choć ma się wrażenie większego zimna.., zimowa sceneria
Start: 20:42
Czas: 01:12:58 (Garmin)
Dystans: 10:96/10:49 (G/endo)
Tempo śr.: 6:40/7:03 (G/e)
Max tempo: 3:42/4:27 (G)
Śr. HR: 150bpm
Max HR: 164bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.: 98spm
Wrażenia..
Miałem trochę obaw przed nawierzchnią. Nawet nie trochę, a sporo. Liczyłem na miękki śnieg obok ścieżki spacerowej, że będę spokojnie truchtał tam. Miałem w kieszeni kolce, "w razie Niemca" ...Martwiłem się też, że fotki, które zrobię, będą kiepskie..No i zastanawiałem się nad dystansem tam - dwa kółka, przy czym przez niemal cały czas widzisz, ile Ci zostało......
Obawy się potwierdziły. Troszkę za mało było rozgrzewki, może i to wpłynęło - bo zimno i wszyscy już chcieliśmy ruszać...Bokiem kiepsko się biegło, nogi się rozjeżdżały, wykonywały podwójna pracę, więc wróciłem na ubity śnieg..Stopa szybko o sobie przypomniała..W pewnym momencie nawet mocniej zabolała, jakbym biegł na boso..Po biegu zresztą bolało w niej nie tylko śródstopie.. . Nie wiem dlaczego, ale bolały też biodra....Pod koniec pierwszego kółka miałem ochotę już tylko odpocząć, ale po kilku oddechach i wspólnej motywacji moich przyjaciół ruszyliśmy dalej.....Twarde nawierzchnie, póki nie wyleczę stopy, nie są dla mnie...
Ogólnie - fizycznie to był jeden z gorszych dni, nie mam pojęcia, dlaczego...Jak na złość, nie miałem czołówki, a światła było na tyle mało, że kompletnie nic nie widziałem na moim Garminie, biegłem na wyczucie. Mimo tempa wolniejszego niż moje przeciętne, dziś męczyłem się podwójnie...Ale wygrałem, zrobiliśmy wg Garmina niemal 11km
Świetnie, że Maciek zabrał aparat, bo moje fotki - porażka...Spróbuję coś wrzucić później, ale niewiele na nich widać..
Towarzystwo?..Warto było poczekać na ten wieczór, warto było z nimi tam się spotkać, w tej scenerii...Wiecie już, że nie lubię takiej bliskości cywilizacji i to się nie zmieniło - kółko wokół, pozbawionego o tej porze roku wody, jeziora biegnie po stronie Term spokojniejszą okolicą (widok unoszącej się pary z zewnętrznych basenów - magiczny), ale vis a vis już mamy oświetlony i gwarny (również muzycznie) stok narciarski, pełną aut ulicę Baraniaka i Galerię Maltańską po jej drugiej stronie (choć z daleka, muszę przyznać, wygląda ona pięknie i letnią, i zimową porą)...No ale co tam...Obecność Drużyny zrekompensowała wszelkie niedogodności . Choć w biegu, zwłaszcza na drugim kółku, podzieliliśmy się na dwie podgrupy - tych dziś "silniejszych", czyli Maćka i Przema i zamykających tyły, Anitę i mnie, bardziej skupionych na pokonaniu dzisiejszych słabości, to i tak, kolejny raz, bawiliśmy się świetnie . Zwłaszcza końcówka, gdy się wygłupialiśmy przy rozciąganiu, gdy robiliśmy spontaniczne pompki (Anita również ), a na koniec poleżeliśmy sobie na środku ośnieżonego mostku niczym na plaży w lipcu w Łebie, była SUPER ......No ale że lubimy zachowywać się czasem troszkę.."niestandardowo" , to już wcześniej było wiadomo .
Dziś, bo piszę to czwartkowym porankiem, może wybierzemy się przetrzeć sobotni szlak Serpentyn...Zobaczymy, jak się nam wszystkim ułoży dzień
...te świecące oczy to endorfiny przedbiegowe..
..Drużyna..a za nią mostek, na którym "plażowaliśmy"
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 17.01.2013r.
Dziś przyszedł kolejny przydatny gadżet . Wysyłam na emeryturę moją starą saszetkę, która może jeszcze by posłużyła, ale posiadała pasek na pewno z czasów...gdy byłem piękniejszy (czyt.: miałem młodą, piękną, ukształtowaną talię osy) i obecnie obejmował mnie tak aby, aby, no i utraciłem ten mały "dynks", za który się zamek ciągnie, a marna podróba ze spinacza biurowego nie dość, że obciachowa była (ale nikt nie widział), to ciachała równo wszystko, co się o nią ocierało...
A przyszło takie oto coś:
Co najważniejsze - saszetka jest płaska, nie powinno nic w niej latać i dzwonić podczas biegania. Jest zgrabna, dwukieszeniowa. Pasek mnie obejmuje (ufff!) nawet z lekkim zapasem. Tylna ścianka dużej kieszeni (ta od strony ciała) wyłożona jest miękką ażurową siateczką, żeby było przewiewniej i mniej "potnie"..
Wewnątrz kieszonka sięga od paska do paska. To mnie cieszy podwójnie, bo będę w stanie schować tam jakieś większe cuda, ale np. mały aparat, jak to wczoraj miał zgrabnie zorganizowane Maciek.
Mniejsza z kieszonek, przewidziana zapewne jako miejsce na mp3-kę (ma gumowany otwór na kabelek od słuchawek) ma dokładnie tyle miejsca, że mieści moje dokumenty: dowód rejestracyjny ze schowanymi w nim prawem jazdy i dowodem osobistym . Tu się wstrzeliłem, bo rozmiaru nie znałem..
Pomyśleć - tyle radochy za 33,- pln z przesyłką.
Dziś przyszedł kolejny przydatny gadżet . Wysyłam na emeryturę moją starą saszetkę, która może jeszcze by posłużyła, ale posiadała pasek na pewno z czasów...gdy byłem piękniejszy (czyt.: miałem młodą, piękną, ukształtowaną talię osy) i obecnie obejmował mnie tak aby, aby, no i utraciłem ten mały "dynks", za który się zamek ciągnie, a marna podróba ze spinacza biurowego nie dość, że obciachowa była (ale nikt nie widział), to ciachała równo wszystko, co się o nią ocierało...
A przyszło takie oto coś:
Co najważniejsze - saszetka jest płaska, nie powinno nic w niej latać i dzwonić podczas biegania. Jest zgrabna, dwukieszeniowa. Pasek mnie obejmuje (ufff!) nawet z lekkim zapasem. Tylna ścianka dużej kieszeni (ta od strony ciała) wyłożona jest miękką ażurową siateczką, żeby było przewiewniej i mniej "potnie"..
Wewnątrz kieszonka sięga od paska do paska. To mnie cieszy podwójnie, bo będę w stanie schować tam jakieś większe cuda, ale np. mały aparat, jak to wczoraj miał zgrabnie zorganizowane Maciek.
Mniejsza z kieszonek, przewidziana zapewne jako miejsce na mp3-kę (ma gumowany otwór na kabelek od słuchawek) ma dokładnie tyle miejsca, że mieści moje dokumenty: dowód rejestracyjny ze schowanymi w nim prawem jazdy i dowodem osobistym . Tu się wstrzeliłem, bo rozmiaru nie znałem..
Pomyśleć - tyle radochy za 33,- pln z przesyłką.
Ostatnio zmieniony 18 sty 2013, 10:45 przez P@weł, łącznie zmieniany 1 raz.
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
W uzupełnieniu mojej wczorajszo-dzisiejszej relacji zapraszam do Maćkowego bloga, gdzie możecie się przyjrzeć m.in., jak się plażuje w styczniu
Maciek, Przemo - dzięki za świetne fotki!!!
Maciek, Przemo - dzięki za świetne fotki!!!
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Piątek 18.01.2013r.
No i stało się. Jak w Japonii z Dreamliner'em...Pani doktor postanowiła mnie uziemić...
12:40 - wizyta u laryngologa. Czułem to już od jakiegoś czasu, ale rozrzut pomiędzy kolejnymi wizytami u lekarza dawał mi handicap...mogłem, póki co, wypełniać sobie tydzień sportem...beztrosko . Do dziś, do 13tej (jak napisała Anita, pechowej..), kiedy usłyszałem to, co powinienem już tydzień temu wiedzieć..(taka to nasza służba zdrowia). Obustronne zapalenie zatok. Oczywiste było wcześniej, gdy w biegu mało się nie utopiłem ..ale dla pani doktor musiałem się naświetlić promieniami X ..Wyrok?..Minimum 14 dni w bezruchu - zero biegania, zero kosza, zero siłowni, a basen - za 1.5 miecha...Jakbym usłyszał od Wysokiego Sądu: "dożywocie, bez możliwości apelacji. Zamykam sprawę"..
Wyszedłem i tak się zastanawiałem, czy wracać do biura , czy może prosto do monopolowego, by uczcić te radosne wieści.. . Jutro nasze "drużynowe" zawody na Morasku, potem miało być wieczorne opijanie sukcesów, a w niedzielę spotkanie nad Rusałką...Zbieram myśli i buduję plan...
Zawody - niestety, jutro będzie mroźno..mam rogatą duszę, ale odpuszczę....Spotkanie??..Co to, to nie!..Z zapaleniem płuc, ale bym się przyczołgał ...Antybiotyk?...Wezmę dopiero w niedzielę ...Rano?..Hmm...noo, może po spotkaniu nad Rusałką No właśnie..niedziela...Powinienem też odpuścić (za tydzień to się zobaczy ) - no dobra, plan minimum: pojawię się z aparatem, będę robił za sekcję "foto", czyli..to co zwykle, ale bardziej statycznie ...Tylko..jak ja dogonię grupę, gdy pobiegnie ćwiczyć??...Jeszcze nie wiem...Jedyna możliwość, to...legginsy i buty do biegania... No dobra, pomyślę później...
Jakby nie było, będę pauzował...W sumie to wpadłem w dołek, a rubaszny styl powyższych zapisów, to wyraz rozpaczy...Całkiem poważnie...Jakoś nie wyobrażam sobie bycia z boku i na zawodach, i na spotkaniu biegowym...Nie czuję się chory, a jedynie..jak normalna osoba z katarem i kaszlem ...Pani doktor chyba wyczytała w moich oczach potok myśli i ich charakter , bo - popatrzywszy znad papierków na biurku - wiedziała, co ma powiedzieć: "jeśli Pan nie zaleczy tego, może mieć Pan ASTMĘ"....To jakby do diagnozy dodała: "jeśli nie będzie mnie Pan słuchał, to Pana pokręci, a potem wysypie jak trędowatego"...Nie powiem, trochę podziałało...Trochę .
W każdym razie wychodzi na to, że w najbliższym czasie będę składał tu relacje z życia naszej grupy biegowej i jej osiągnięć. Z pozycji kibica ...
A kiedy wrócę...Maciek będzie już biegał treningowo 3:30, Anita będzie tak szybka, że to Cześkowi trzeba będzie "rozciągać" kolki , Przemo będzie robił pięć kółek wokół Rusałki tyłem, a Piechu będzie analizował zyski reklamowe z fanpage'a i przeglądał kontrakty na kolejny rok, wyrzucając do kosza Asicsa, New Balance'a, Pumę i innych drobnych oferentów....Ehhhhh....
No i stało się. Jak w Japonii z Dreamliner'em...Pani doktor postanowiła mnie uziemić...
12:40 - wizyta u laryngologa. Czułem to już od jakiegoś czasu, ale rozrzut pomiędzy kolejnymi wizytami u lekarza dawał mi handicap...mogłem, póki co, wypełniać sobie tydzień sportem...beztrosko . Do dziś, do 13tej (jak napisała Anita, pechowej..), kiedy usłyszałem to, co powinienem już tydzień temu wiedzieć..(taka to nasza służba zdrowia). Obustronne zapalenie zatok. Oczywiste było wcześniej, gdy w biegu mało się nie utopiłem ..ale dla pani doktor musiałem się naświetlić promieniami X ..Wyrok?..Minimum 14 dni w bezruchu - zero biegania, zero kosza, zero siłowni, a basen - za 1.5 miecha...Jakbym usłyszał od Wysokiego Sądu: "dożywocie, bez możliwości apelacji. Zamykam sprawę"..
Wyszedłem i tak się zastanawiałem, czy wracać do biura , czy może prosto do monopolowego, by uczcić te radosne wieści.. . Jutro nasze "drużynowe" zawody na Morasku, potem miało być wieczorne opijanie sukcesów, a w niedzielę spotkanie nad Rusałką...Zbieram myśli i buduję plan...
Zawody - niestety, jutro będzie mroźno..mam rogatą duszę, ale odpuszczę....Spotkanie??..Co to, to nie!..Z zapaleniem płuc, ale bym się przyczołgał ...Antybiotyk?...Wezmę dopiero w niedzielę ...Rano?..Hmm...noo, może po spotkaniu nad Rusałką No właśnie..niedziela...Powinienem też odpuścić (za tydzień to się zobaczy ) - no dobra, plan minimum: pojawię się z aparatem, będę robił za sekcję "foto", czyli..to co zwykle, ale bardziej statycznie ...Tylko..jak ja dogonię grupę, gdy pobiegnie ćwiczyć??...Jeszcze nie wiem...Jedyna możliwość, to...legginsy i buty do biegania... No dobra, pomyślę później...
Jakby nie było, będę pauzował...W sumie to wpadłem w dołek, a rubaszny styl powyższych zapisów, to wyraz rozpaczy...Całkiem poważnie...Jakoś nie wyobrażam sobie bycia z boku i na zawodach, i na spotkaniu biegowym...Nie czuję się chory, a jedynie..jak normalna osoba z katarem i kaszlem ...Pani doktor chyba wyczytała w moich oczach potok myśli i ich charakter , bo - popatrzywszy znad papierków na biurku - wiedziała, co ma powiedzieć: "jeśli Pan nie zaleczy tego, może mieć Pan ASTMĘ"....To jakby do diagnozy dodała: "jeśli nie będzie mnie Pan słuchał, to Pana pokręci, a potem wysypie jak trędowatego"...Nie powiem, trochę podziałało...Trochę .
W każdym razie wychodzi na to, że w najbliższym czasie będę składał tu relacje z życia naszej grupy biegowej i jej osiągnięć. Z pozycji kibica ...
A kiedy wrócę...Maciek będzie już biegał treningowo 3:30, Anita będzie tak szybka, że to Cześkowi trzeba będzie "rozciągać" kolki , Przemo będzie robił pięć kółek wokół Rusałki tyłem, a Piechu będzie analizował zyski reklamowe z fanpage'a i przeglądał kontrakty na kolejny rok, wyrzucając do kosza Asicsa, New Balance'a, Pumę i innych drobnych oferentów....Ehhhhh....
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 19.01.2013r. - Serpentyny Moraskie 5km Bieg II
Pogodziłem się..Choć mocno z sobą wczoraj wojowałem, z myślami..Sprawdzałem pogodę, ale złudzeń nie dawała: temperatura -7stp., odczuwalna jeszcze niższa i śnieg...Tak, miało prószyć, nawet gęsto..Pomyślałem sobie: raz nie zawsze , to nie jest ostatni bieg, a tylko jeden z cyklu. Przeżyję. Mam dystans do siebie i do tego co wokół, więc dam radę ...Choć nie powiem, łatwo nie jest..Postanowiłem wieczorem oderwać myśli....
I...cudnie to się udało ...naprawdę...
Plan na dziś..
Dziś wspieram moich biegowych przyjaciół, w zawodach, które miały być naszymi wspólnymi. Trzeba ich zagrzewać, a przy okazji uwiecznić ich walkę. Musze tam być. Będę
Z obawy, że zaśpię chyba, budziłem się ze dwa razy przed budzikiem. Wreszcie 8:45 - stand up!!..Nastrój znakomity . Przecieram oczy, patrzę na świat, w powietrzu wirują już pierwsze płatki...Oj, będą mieli ciężko...Pierwsze, co robię włączam wczorajszą muzykę ...Mmmm...Śniadanie, siadam na chwilę do kompa, czytam forum..Czas umyka..Wreszcie zrywam się do łazienki, bo został mi kwadrans do 10tej...Pakuje aparat, biorę też kolce - a nuż przydadzą się komuś...Zabieram też ze sobą do auta Sade - Lover's Rock..Będzie dziś ze mną...Kiedy ruszam, śnieg ostro już sypie - oczywiście sobotni poranek jest dla drogowców świąteczny ...Ślisko, w zakrętach lekkie drifty ..
Poruszam się pomału, jak wszystkie pojazdy wokół...Skoncentrowany..na czasie, na drodze, na czuciu auta...Gdzieś wewątrz niepokój, by zdążyć na czas, Morasko jest po drugiej stronie miasta...Muzyka mnie uspokaja, wycisza, utrzymuje uśmiech na ustach...Wirujący wokół śnieg..wszechobecna biel..czarnoskóry biegacz, którego mijam..By Your Side..wszystko wydaje się magiczne....King Of Sorrow "puszcza mnie" dopiero, gdy zbliżam się do celu...
Wtedy właśnie przebiega mi przez głowę myśl, że mam wyciszony z nocy telefon.."A jeśli któryś z moich "drużynowych braci (i sióstr )" coś ode mnie potrzebował?..A jeśli dzwonił?"..Wygrzebuje głęboko schowaną komórkę - ups!..telepatia! a jednak!..Kilka minut temu dzwoniła Anita. Oddzwaniam. Jestem blisko przejazdu kolejowego na Morasku, 3-4 minut od celu. jest już po wpół do jedenastej, niecały kwadrans do zamknięcia biura zawodów...Anita się zgubiła, źle skręciła, pojechała w kierunku "starej" sali, w której w poniedziałki grywam w kosza...Szybko umawiamy się czekam na rozjeździe. Jest. Mrygam awaryjnymi, odpowiada - widzi mnie i jedzie za mną. Uff!..Kilka minut i jesteśmy na parkingu. Tym razem Czesiu został w domu. Nie ma nawet czasu się przywitać , ponaglam ją, by podbiegła do biura, potwierdzić udział, pobrać chipa...Sypie mocno śnieg...Maszeruję śladem Anity i vis a vis łącznika pomiędzy dobrze mi znanymi budynkami sportowymi UAM (tu zaglądam we wtorki i czwartki) spotykam rozgrzewającego się Maćka - jego szeroki uśmiech i wsparcie w osobie mamy ...
Zaglądam do biura zawodów..
Szukam wzrokiem Drużyny . Jest. Jak miło ich widzieć - silni, zwarci, gotowi do boju ..
Anita delikatnie zdenerwowana ...Ja też tak miewam, kto z Was nie czuje tremy startowej? ...Mało czasu zostało, wyganiam więc ekipę do rozgrzewki na zewnątrz, ale pod osłoną łącznika pomiędzy pływalnią a salą..Poza nim zacina mocno śnieg..
Jest mój stary, dobry znajomy z sali, siłowni i naszych spotkań niedzielnych, Tomek (w wąskim gronie zwany Kuzynem ) i jego pociecha, która startuje w przedbiegu dla dzieci ..
..a także sobowtór Czesia..
Rzut oka w stronę startu/mety..
Moi przyjaciele wybiegają w teren, rzucić okiem na pierwsze kilkaset metrów..Trzeba się ruszać, zimno jest, koło minus siedmiu plus lekki wiatr...
Maciek jak zwykle w bojowym nastroju..
Anita uśmiechnięta...
Będzie dobrze ...Startują dzieci..
a my chowamy się na moment jeszcze pod dach..Ktoś mnie woła - to mój przyjaciel od dzieciństwa, obecnie trener na UAMie, Maciej, do którego zaglądam tu w tygodniu, by poćwiczyć..
Zamieniamy tylko kilka zdań, bo czas się przemieścić na start...
...który jest bardzo profesjonalnie przygotowany - w tych zawodach nie ma czasu netto/brutto, wszyscy startują z jednej linii..
Ostatnie rozmowy, zagrzewanie...
I RUSZYLI!!!!...
"Nasi" zaczynają ostro ...
I znikają w oddali..(dobrze, że Anita ma tak kontrastową kurtkę, można ją łatwo zlokalizować )..
Trasa tak jest pomyślana, że początkowo meandruje na otwartej przestrzeni, by zbliżyć się ponownie do startu/mety i tu dopiero zakręcić w stronę lasu. Umiejscawiam się na tym łuku, by uchwycić Drużynę w zmaganiach po pierwszych ośmiuset metrach. Po kilku chwilach są...
Tomek - Kuzyn..
Niespodziewanie spotykam tu naszego sympatycznego trenera BBL, Jacka - Yacoola. Zagadujemy się, przez co umyka mi moment, gdy przebiega koło nas Maciek...Ehhhh...czekam więc na pozostałych...
Przemo..
Anita..
Rozmawiam z Yacoolem, czekając na powroty..Po kilkunastu minutach pojawia się pierwszy zawodnik i późniejszy zwycięzca dzisiejszych zawodów..
Ja czekam na "naszych"...Pierwszy jest Tomek-Kuzyn..
Maciek..
Przemo dociera w większej grupie..
Kilka chwil, zakrętów i ostatnia prosta...Maciek finiszuje...
Tymczasem na zakręcie pojawia się mój przyjaciel i trener, Maciej..
..a na finiszu Przemo..
Niecierpliwie wypatruję Anity, trasa dziś jest naprawdę trudna, przy takim wysiłku o kolkę łatwiej niż zwykle...Jest ..Dzielnie walczy...
i zamiast padać ze zmęczenia, jest w świetnym nastroju.., czyli wszystko OK..To dobrze
Maciek w doskonałym humorze raczy się już gorącą herbatą..
podczas gdy kolejni dobiegają do mety...Maciej..
Anita ma jeszcze kawałek - wbrew pozorom najtrudniejszy, bo to ostatni niecały kilometr..Jest..Zostało jej jakieś 100 metrów..
Zaczynamy z Maciejem głośny doping..."A-N-I-T-A....A-N-I-T-A !!!!..Nasza energia chyba ją unosi, bo rozpoczyna finisz i przyspiesza...
..szybciej...
..jeszcze szybciej ..
...walczy z całych sił na ostatnich metrach..
...przekracza linię mety..
..i pada z wysiłku na kolana ...
Ciężko..ale było warto ..można to wyczytać z uśmiechu..
Pięknie!!! Trudna trasa, ale wszyscy ją ukończyli w bardzo dobrym, jak na dzisiejszą aurę, czasie . Każdy ma OGROMNĄ SATYSFAKCJĘ ...A ja - co tu mówić - jestem z nich dumny
Wędrujemy w stronę biura, na herbatę i relacje z biegu. Ciepły napój i drożdżówka smakują po wysiłku wybornie..
Ostatnie zdjęcie..
i czas wracać, nim ciało się wychłodzi...Odprowadzam Drużynę na parking i ruszam do domu. Sade wciąż jest ze mną ...Będę miał troszkę pracy, bo trzeba pilnie obrobić fotki, opublikować i Wam o tym biegu opowiedzieć ...Koniecznie!!
Pilnie, bo wieczorem...świętujemy ...Tak, tak, spotykamy się na Starówce, naszą niedzielną grupą, by podzielić się dzisiejszymi emocjami, porozmawiać o bieganiu, o życiu, o sobie....
Ps. jeśli fotki ze spotkania przejdą cenzurę, kilkoma z nich się podzielę ...
Pogodziłem się..Choć mocno z sobą wczoraj wojowałem, z myślami..Sprawdzałem pogodę, ale złudzeń nie dawała: temperatura -7stp., odczuwalna jeszcze niższa i śnieg...Tak, miało prószyć, nawet gęsto..Pomyślałem sobie: raz nie zawsze , to nie jest ostatni bieg, a tylko jeden z cyklu. Przeżyję. Mam dystans do siebie i do tego co wokół, więc dam radę ...Choć nie powiem, łatwo nie jest..Postanowiłem wieczorem oderwać myśli....
I...cudnie to się udało ...naprawdę...
Plan na dziś..
Dziś wspieram moich biegowych przyjaciół, w zawodach, które miały być naszymi wspólnymi. Trzeba ich zagrzewać, a przy okazji uwiecznić ich walkę. Musze tam być. Będę
Z obawy, że zaśpię chyba, budziłem się ze dwa razy przed budzikiem. Wreszcie 8:45 - stand up!!..Nastrój znakomity . Przecieram oczy, patrzę na świat, w powietrzu wirują już pierwsze płatki...Oj, będą mieli ciężko...Pierwsze, co robię włączam wczorajszą muzykę ...Mmmm...Śniadanie, siadam na chwilę do kompa, czytam forum..Czas umyka..Wreszcie zrywam się do łazienki, bo został mi kwadrans do 10tej...Pakuje aparat, biorę też kolce - a nuż przydadzą się komuś...Zabieram też ze sobą do auta Sade - Lover's Rock..Będzie dziś ze mną...Kiedy ruszam, śnieg ostro już sypie - oczywiście sobotni poranek jest dla drogowców świąteczny ...Ślisko, w zakrętach lekkie drifty ..
Poruszam się pomału, jak wszystkie pojazdy wokół...Skoncentrowany..na czasie, na drodze, na czuciu auta...Gdzieś wewątrz niepokój, by zdążyć na czas, Morasko jest po drugiej stronie miasta...Muzyka mnie uspokaja, wycisza, utrzymuje uśmiech na ustach...Wirujący wokół śnieg..wszechobecna biel..czarnoskóry biegacz, którego mijam..By Your Side..wszystko wydaje się magiczne....King Of Sorrow "puszcza mnie" dopiero, gdy zbliżam się do celu...
Wtedy właśnie przebiega mi przez głowę myśl, że mam wyciszony z nocy telefon.."A jeśli któryś z moich "drużynowych braci (i sióstr )" coś ode mnie potrzebował?..A jeśli dzwonił?"..Wygrzebuje głęboko schowaną komórkę - ups!..telepatia! a jednak!..Kilka minut temu dzwoniła Anita. Oddzwaniam. Jestem blisko przejazdu kolejowego na Morasku, 3-4 minut od celu. jest już po wpół do jedenastej, niecały kwadrans do zamknięcia biura zawodów...Anita się zgubiła, źle skręciła, pojechała w kierunku "starej" sali, w której w poniedziałki grywam w kosza...Szybko umawiamy się czekam na rozjeździe. Jest. Mrygam awaryjnymi, odpowiada - widzi mnie i jedzie za mną. Uff!..Kilka minut i jesteśmy na parkingu. Tym razem Czesiu został w domu. Nie ma nawet czasu się przywitać , ponaglam ją, by podbiegła do biura, potwierdzić udział, pobrać chipa...Sypie mocno śnieg...Maszeruję śladem Anity i vis a vis łącznika pomiędzy dobrze mi znanymi budynkami sportowymi UAM (tu zaglądam we wtorki i czwartki) spotykam rozgrzewającego się Maćka - jego szeroki uśmiech i wsparcie w osobie mamy ...
Zaglądam do biura zawodów..
Szukam wzrokiem Drużyny . Jest. Jak miło ich widzieć - silni, zwarci, gotowi do boju ..
Anita delikatnie zdenerwowana ...Ja też tak miewam, kto z Was nie czuje tremy startowej? ...Mało czasu zostało, wyganiam więc ekipę do rozgrzewki na zewnątrz, ale pod osłoną łącznika pomiędzy pływalnią a salą..Poza nim zacina mocno śnieg..
Jest mój stary, dobry znajomy z sali, siłowni i naszych spotkań niedzielnych, Tomek (w wąskim gronie zwany Kuzynem ) i jego pociecha, która startuje w przedbiegu dla dzieci ..
..a także sobowtór Czesia..
Rzut oka w stronę startu/mety..
Moi przyjaciele wybiegają w teren, rzucić okiem na pierwsze kilkaset metrów..Trzeba się ruszać, zimno jest, koło minus siedmiu plus lekki wiatr...
Maciek jak zwykle w bojowym nastroju..
Anita uśmiechnięta...
Będzie dobrze ...Startują dzieci..
a my chowamy się na moment jeszcze pod dach..Ktoś mnie woła - to mój przyjaciel od dzieciństwa, obecnie trener na UAMie, Maciej, do którego zaglądam tu w tygodniu, by poćwiczyć..
Zamieniamy tylko kilka zdań, bo czas się przemieścić na start...
...który jest bardzo profesjonalnie przygotowany - w tych zawodach nie ma czasu netto/brutto, wszyscy startują z jednej linii..
Ostatnie rozmowy, zagrzewanie...
I RUSZYLI!!!!...
"Nasi" zaczynają ostro ...
I znikają w oddali..(dobrze, że Anita ma tak kontrastową kurtkę, można ją łatwo zlokalizować )..
Trasa tak jest pomyślana, że początkowo meandruje na otwartej przestrzeni, by zbliżyć się ponownie do startu/mety i tu dopiero zakręcić w stronę lasu. Umiejscawiam się na tym łuku, by uchwycić Drużynę w zmaganiach po pierwszych ośmiuset metrach. Po kilku chwilach są...
Tomek - Kuzyn..
Niespodziewanie spotykam tu naszego sympatycznego trenera BBL, Jacka - Yacoola. Zagadujemy się, przez co umyka mi moment, gdy przebiega koło nas Maciek...Ehhhh...czekam więc na pozostałych...
Przemo..
Anita..
Rozmawiam z Yacoolem, czekając na powroty..Po kilkunastu minutach pojawia się pierwszy zawodnik i późniejszy zwycięzca dzisiejszych zawodów..
Ja czekam na "naszych"...Pierwszy jest Tomek-Kuzyn..
Maciek..
Przemo dociera w większej grupie..
Kilka chwil, zakrętów i ostatnia prosta...Maciek finiszuje...
Tymczasem na zakręcie pojawia się mój przyjaciel i trener, Maciej..
..a na finiszu Przemo..
Niecierpliwie wypatruję Anity, trasa dziś jest naprawdę trudna, przy takim wysiłku o kolkę łatwiej niż zwykle...Jest ..Dzielnie walczy...
i zamiast padać ze zmęczenia, jest w świetnym nastroju.., czyli wszystko OK..To dobrze
Maciek w doskonałym humorze raczy się już gorącą herbatą..
podczas gdy kolejni dobiegają do mety...Maciej..
Anita ma jeszcze kawałek - wbrew pozorom najtrudniejszy, bo to ostatni niecały kilometr..Jest..Zostało jej jakieś 100 metrów..
Zaczynamy z Maciejem głośny doping..."A-N-I-T-A....A-N-I-T-A !!!!..Nasza energia chyba ją unosi, bo rozpoczyna finisz i przyspiesza...
..szybciej...
..jeszcze szybciej ..
...walczy z całych sił na ostatnich metrach..
...przekracza linię mety..
..i pada z wysiłku na kolana ...
Ciężko..ale było warto ..można to wyczytać z uśmiechu..
Pięknie!!! Trudna trasa, ale wszyscy ją ukończyli w bardzo dobrym, jak na dzisiejszą aurę, czasie . Każdy ma OGROMNĄ SATYSFAKCJĘ ...A ja - co tu mówić - jestem z nich dumny
Wędrujemy w stronę biura, na herbatę i relacje z biegu. Ciepły napój i drożdżówka smakują po wysiłku wybornie..
Ostatnie zdjęcie..
i czas wracać, nim ciało się wychłodzi...Odprowadzam Drużynę na parking i ruszam do domu. Sade wciąż jest ze mną ...Będę miał troszkę pracy, bo trzeba pilnie obrobić fotki, opublikować i Wam o tym biegu opowiedzieć ...Koniecznie!!
Pilnie, bo wieczorem...świętujemy ...Tak, tak, spotykamy się na Starówce, naszą niedzielną grupą, by podzielić się dzisiejszymi emocjami, porozmawiać o bieganiu, o życiu, o sobie....
Ps. jeśli fotki ze spotkania przejdą cenzurę, kilkoma z nich się podzielę ...
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota/niedziela 19/20.01.2013r.
Room55, godz. 19:00 - spotkanie sympatyków i uczestników poznańskich spotkań zBiegiemNatury
Pomysł podrzuciła spontanicznie Anita, nasz Team szybko ja podchwycił i zależało nam, by zarazić nim też innych. Oczywiście, gdybyśmy byli tylko Drużyną, czyli we czworo (no Czesio, niestety miał pilnować domu ), też byłoby fajnie, bo to pierwsza okazja, by spokojnie usiąść i bliżej się poznać (choć postronni i tak nie mogą pewnie uwierzyć, że spędziliśmy ze sobą dopiero zaledwie kilkanaście godzin na zajęciach ). Była jednak nadzieja, że będzie nas więcej...I było Łącznie 9 osób: Anita, Dorota i Arek, Kuba, Magda, Maciej, Przemek, Bogdan, moja skromna osoba oraz ościennie - "nie biegający" (jeszcze ) kolega Przemka.
Jak było??? Tak, jakbyśmy spotykali się od lat ..Było wesoło, biegowo i niebiegowo, poważnie i niepoważnie, publicznie i prywatnie...jednym słowem REWELACYJNIE..
Anito - dziękujemy za pomysł i konsekwencję w działaniu, by nas zebrać w jednym miejscu na pogaduchy
A teraz...czas na kolejne niedzielne spotkanie biegowe, czy ze mną, czy beze mnie - zobaczymy
Room55, godz. 19:00 - spotkanie sympatyków i uczestników poznańskich spotkań zBiegiemNatury
Pomysł podrzuciła spontanicznie Anita, nasz Team szybko ja podchwycił i zależało nam, by zarazić nim też innych. Oczywiście, gdybyśmy byli tylko Drużyną, czyli we czworo (no Czesio, niestety miał pilnować domu ), też byłoby fajnie, bo to pierwsza okazja, by spokojnie usiąść i bliżej się poznać (choć postronni i tak nie mogą pewnie uwierzyć, że spędziliśmy ze sobą dopiero zaledwie kilkanaście godzin na zajęciach ). Była jednak nadzieja, że będzie nas więcej...I było Łącznie 9 osób: Anita, Dorota i Arek, Kuba, Magda, Maciej, Przemek, Bogdan, moja skromna osoba oraz ościennie - "nie biegający" (jeszcze ) kolega Przemka.
Jak było??? Tak, jakbyśmy spotykali się od lat ..Było wesoło, biegowo i niebiegowo, poważnie i niepoważnie, publicznie i prywatnie...jednym słowem REWELACYJNIE..
Anito - dziękujemy za pomysł i konsekwencję w działaniu, by nas zebrać w jednym miejscu na pogaduchy
A teraz...czas na kolejne niedzielne spotkanie biegowe, czy ze mną, czy beze mnie - zobaczymy
Ostatnio zmieniony 21 sty 2013, 00:44 przez P@weł, łącznie zmieniany 1 raz.
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 20.01.2013r
Ok. Poważnieję (choć w moim przypadku nie wiem, czy to w ogóle możliwe)..Zaczynam kurację. Nie ma to-tamto - jeśli tego nie zrobię, mój Team biegowy będzie biegał beze mnie, a ja - by kiedykolwiek ich dogonić - będę musiał wrócić do samotnych, wieczornych kółek nad Rusałką....
Umówmy się - idę na kompromis. Zażywam antybiotyk, ale na spotkanie się wybieram.... W "cywilkach".
Plan na dziś..
Może mało atrakcyjny, może niebiegowy, ale przynajmniej będę blisko biegania... Dziś spróbuję, jak we wczorajszych zawodach, łapać w kadr moich przyjaciół...
Może jednak po kolei.
Noc była krótsza, niż zwykle..Poimprezowa . Nie, nie - procenty uszły pewnie zanim położyłem się spać, tym bardziej, że tłukłem się z różnymi myślami...Gdy zadzwonił budzik, miałem wrażenie, że dopiero co zamknąłem oczy...Za oknem zima, ale nie pada dziś...Próbuję muzyką odbudować nastrój, ale kiepsko mi to idzie..Nie czekam więc wiele, po lekkim śniadaniu biorę aparat, wsiadam w auto i dość majestatycznie (znów ślisko - gdzie te służby?) jadę na spotkanie..W drodze zastanawiam się, dokąd jechać, gdzie auto zostawić?..Jest dość wcześnie, będę przed czasem...Tak - chciałem być wcześniej, w głowie kołatały mi się różne myśli, które zamierzałem "wydeptać" znajomymi ścieżkami nad Rusałką. Wariant 1. - jak ostatnimi czasy, jadę na Lotników, tam dziś wcześniej umówił się mój Team na nadprogramowe kilometry, ale ich już nie złapię, a nawet jeśli, to potem mogę spacerem nie zdążyć do mostku...Kiepsko..Wysyłam informacyjnie sms-a i kieruję się więc przed stadion Olimpii...Zabieram lustrzankę i drepczę pod wiadukt - tu, za nim, nie ma jeszcze nikogo, jest pusto...
Przyzwyczaiłem się do barwnej grupy w tym miejscu, bez niej jest tu...wyjątkowo smutno ...Mam dobre dwadzieścia minut, idę więc w stronę miejsca, z którego startuje GP...Patrzę w jezioro, schodzę na brzeg...W głowie ten sam Głos, który dopada mnie w biegu, dziś jednak rozmawia ze mną o wiele poważniej...I nie o bieganiu...
Zima nad Rusałką nie równa się wiośnie, ale ma też swoją specyfikę. Niektórzy nazywają to pięknem i coś w tym jest, ja patrze na to inaczej - widzę w tym i ciszy wokół jakąś magię...nieco odrealniony, biały świat...Co jakiś czas zerkam w stronę mostku..
..chyba wypatrując w tym biało-szaro-czarnym obrazie jaskrawej kurtki Anity (co będzie, gdy kiedyś ubierze inną??..pogubię się zupełnie ), bo to byłby znak, że nasza grupa "sympatycznych nadaktywnych" jest już na miejscu zbiórki...Zawracam...Chwila i pojawia się Czesio..jak zwykle przystojny ..
..i jest moja ulubiona grupa ..Kilka godzin minęło, a można już się za nimi stęsknić..
Z grupą jest dziś ktoś specjalny...
Czy Wy też macie tak, że piszecie z kimś dość długo, motywujecie się wzajemnie, po jakimś czasie macie wrażenie, że znacie się świetnie, choć...nigdy się nie widzieliście? . Jak tak mam a tą osobą jest Patryk, czyli Piechu - na zdjęciu w pomarańczowej kurtce. Skutecznie przeplataliśmy się nieobecnościami w zawodach i problemami zdrowotnymi. Dziś wreszcie możemy się spotkać, z czego bardzo się cieszę . Szkoda, że nie w biegu, ale i na to przyjdzie czas. Piechu, który zaleczył kontuzję, jest naszym "najbardziej udanym transferem zimowym" , a przynajmniej ja na niego stawiam, jeśli chodzi o wzmocnienie naszego Team-u . Towarzyskie również
Dociera Przemek..
..a z oddali nadbiega Monika..
No tak. Pytań o naszą wczorajszą imprezę nie da się uniknąć ..(No jak było?..Wiesz..No..ZAJEFAJNIE")
Są też ustalenia z tajemniczym paparazzi ..
..chwila przywitań z nowymi osobami, ustaleń..pozowania do zdjęć ...
..wzajemnego poznawania..
..i można ruszać.
Patrzę, jak się oddalają i coś za serce ściska...
Włączam muzykę - słuchawki do biegania zabrałem ze sobą...Głosu nie zagłuszę , ale przynajmniej zatopię się w tej bieli, na chwilę odlecę...Postanawiam poczekać aż wrócą, a co mi tam!...Przejdę się spacerem tak, jak kilkanaście minut wcześniej, wyjdę grupie naprzeciw...Tak samo chyba zaplanował sobie paparazzi-konkurent ...
Niby chwile z muzyką się nie dłużą, ale z myślami tak..zwłaszcza takimi życiowymi..pytaniami, na które czasem nie ma odpowiedzi..Mamy jedno życie, a w nim gramy na żywo, nie ma prób, jest klaps..kamera start i musimy grać swoją kwestię...Rzadko udaje się przebiec raz jeszcze ten sam dystans, w idealnie tym samym czasie, idealnie tak samo stawiając kroki...Niczego, co za nami, nie da się zmienić, poprawić...jest tylko to, co przed nami - wartki potok chwil, których nie znamy, ale które trzeba nam przeżyć wartościowo i z sensem, bo jedno jest pewne - nie wrócą...Często wydaje nam się, łapiąc chwile, że zatrzymujemy przemijanie..Niestety..Nie da się...Przybywa nam lat, stajemy się dojrzalsi..W sercu całym sobą czujemy się wciąż młodzi, "stuknięci", "nienormalni", ale czasem...przychodzi taki moment..że ktoś lub coś nam uświadamia...że tak nie jest..że się zestarzeliśmy..i choćbyśmy próbowali..jest materia, są sprawy w których dostaniemy od życia kosza..
Patrzę na zegarek. Minęło dopiero pół godziny, jeszcze sporo czasu...Zaglądam do komórki, przyszedł sms...To Anita - Czesio się zgubił!!...Co ja mam zrobić? - myślę szybko - normalnie natychmiast bym pobiegł, ale na nogach mam wielkie "klamoty".. - śniegowce (!)...Przyspieszam kroku, rozglądając się intensywnie...Na szczęście za chwilę pojawia się jeden z grupowych kolegów z naszą, nieświadomą akcji poszukiwawczej, zgubą Uff..Dzwonię do Anity, by ją uspokoić...
Cała akcja opóźnia powrót grupy...ale w końcu się zjawiają..
...a z nimi beztroski Czesław...(jego Pani, gdzieś daleko z tyłu, samotnie obiega jezioro, łapiąc ciężko oddech po poszukiwaniach..).
Nadciągają następni..
..wśród nich Piotr..
..i Kuba..
Monika normalnie zamyka stawkę, dbając, by nikt nam nie zaginął..
..ale tym razem nie będzie ostatnia.
Grupa dociera nad Mostek..
..gdzie wszyscy łapią oddech po zajęciach..
Dobry humor dopisuje, bo powstają plany dołożenia jeszcze "kółeczka" ...
Piechu "pisze się" na ten pomysł..
A tam w oddali pojawia się znajomy jaskrawy ortalion...Anita walczy z końcówką dystansu, powinna być tu niebawem..I Czesiowi pewnie się po uszach dostanie ..
Jest chwila na rozmowy..
i rozrywkę ..
Piotr, garda wyżej!
I ktoś powie, że u nas nie jest fajnie??
Czekam z aparatem na Anitę..
Wraca szczęśliwa..
..i zmęczona..
Będzie rozmowa...
Bliżej proszę..
"I co to miało być? Hmm?.."
"Wiesz, Czesiu..ja Cię i tak bardzo.. ..dobrze że się znalazłeś"
I ja się cieszę . I My wszyscy ....
Zostaje mi znów popatrzeć, jak mój Team się oddala beze mnie..
Odprowadzam ich wzrokiem i obiektywem najdalej, jak się da...
Zostaję sam i jakby machinalnie ruszam wolnym krokiem ich śladem...Znikam w myślach i muzyce...Zima nad Rusałką mnie wchłania, chowa przed światem...Trwa to długo. Bardzo długo.
Żeby życie (i bieganie również) choć w odrobinie było tak proste, jak pisanie o nim......
Wracam, gdy robi się chłodniej.
Ok. Poważnieję (choć w moim przypadku nie wiem, czy to w ogóle możliwe)..Zaczynam kurację. Nie ma to-tamto - jeśli tego nie zrobię, mój Team biegowy będzie biegał beze mnie, a ja - by kiedykolwiek ich dogonić - będę musiał wrócić do samotnych, wieczornych kółek nad Rusałką....
Umówmy się - idę na kompromis. Zażywam antybiotyk, ale na spotkanie się wybieram.... W "cywilkach".
Plan na dziś..
Może mało atrakcyjny, może niebiegowy, ale przynajmniej będę blisko biegania... Dziś spróbuję, jak we wczorajszych zawodach, łapać w kadr moich przyjaciół...
Może jednak po kolei.
Noc była krótsza, niż zwykle..Poimprezowa . Nie, nie - procenty uszły pewnie zanim położyłem się spać, tym bardziej, że tłukłem się z różnymi myślami...Gdy zadzwonił budzik, miałem wrażenie, że dopiero co zamknąłem oczy...Za oknem zima, ale nie pada dziś...Próbuję muzyką odbudować nastrój, ale kiepsko mi to idzie..Nie czekam więc wiele, po lekkim śniadaniu biorę aparat, wsiadam w auto i dość majestatycznie (znów ślisko - gdzie te służby?) jadę na spotkanie..W drodze zastanawiam się, dokąd jechać, gdzie auto zostawić?..Jest dość wcześnie, będę przed czasem...Tak - chciałem być wcześniej, w głowie kołatały mi się różne myśli, które zamierzałem "wydeptać" znajomymi ścieżkami nad Rusałką. Wariant 1. - jak ostatnimi czasy, jadę na Lotników, tam dziś wcześniej umówił się mój Team na nadprogramowe kilometry, ale ich już nie złapię, a nawet jeśli, to potem mogę spacerem nie zdążyć do mostku...Kiepsko..Wysyłam informacyjnie sms-a i kieruję się więc przed stadion Olimpii...Zabieram lustrzankę i drepczę pod wiadukt - tu, za nim, nie ma jeszcze nikogo, jest pusto...
Przyzwyczaiłem się do barwnej grupy w tym miejscu, bez niej jest tu...wyjątkowo smutno ...Mam dobre dwadzieścia minut, idę więc w stronę miejsca, z którego startuje GP...Patrzę w jezioro, schodzę na brzeg...W głowie ten sam Głos, który dopada mnie w biegu, dziś jednak rozmawia ze mną o wiele poważniej...I nie o bieganiu...
Zima nad Rusałką nie równa się wiośnie, ale ma też swoją specyfikę. Niektórzy nazywają to pięknem i coś w tym jest, ja patrze na to inaczej - widzę w tym i ciszy wokół jakąś magię...nieco odrealniony, biały świat...Co jakiś czas zerkam w stronę mostku..
..chyba wypatrując w tym biało-szaro-czarnym obrazie jaskrawej kurtki Anity (co będzie, gdy kiedyś ubierze inną??..pogubię się zupełnie ), bo to byłby znak, że nasza grupa "sympatycznych nadaktywnych" jest już na miejscu zbiórki...Zawracam...Chwila i pojawia się Czesio..jak zwykle przystojny ..
..i jest moja ulubiona grupa ..Kilka godzin minęło, a można już się za nimi stęsknić..
Z grupą jest dziś ktoś specjalny...
Czy Wy też macie tak, że piszecie z kimś dość długo, motywujecie się wzajemnie, po jakimś czasie macie wrażenie, że znacie się świetnie, choć...nigdy się nie widzieliście? . Jak tak mam a tą osobą jest Patryk, czyli Piechu - na zdjęciu w pomarańczowej kurtce. Skutecznie przeplataliśmy się nieobecnościami w zawodach i problemami zdrowotnymi. Dziś wreszcie możemy się spotkać, z czego bardzo się cieszę . Szkoda, że nie w biegu, ale i na to przyjdzie czas. Piechu, który zaleczył kontuzję, jest naszym "najbardziej udanym transferem zimowym" , a przynajmniej ja na niego stawiam, jeśli chodzi o wzmocnienie naszego Team-u . Towarzyskie również
Dociera Przemek..
..a z oddali nadbiega Monika..
No tak. Pytań o naszą wczorajszą imprezę nie da się uniknąć ..(No jak było?..Wiesz..No..ZAJEFAJNIE")
Są też ustalenia z tajemniczym paparazzi ..
..chwila przywitań z nowymi osobami, ustaleń..pozowania do zdjęć ...
..wzajemnego poznawania..
..i można ruszać.
Patrzę, jak się oddalają i coś za serce ściska...
Włączam muzykę - słuchawki do biegania zabrałem ze sobą...Głosu nie zagłuszę , ale przynajmniej zatopię się w tej bieli, na chwilę odlecę...Postanawiam poczekać aż wrócą, a co mi tam!...Przejdę się spacerem tak, jak kilkanaście minut wcześniej, wyjdę grupie naprzeciw...Tak samo chyba zaplanował sobie paparazzi-konkurent ...
Niby chwile z muzyką się nie dłużą, ale z myślami tak..zwłaszcza takimi życiowymi..pytaniami, na które czasem nie ma odpowiedzi..Mamy jedno życie, a w nim gramy na żywo, nie ma prób, jest klaps..kamera start i musimy grać swoją kwestię...Rzadko udaje się przebiec raz jeszcze ten sam dystans, w idealnie tym samym czasie, idealnie tak samo stawiając kroki...Niczego, co za nami, nie da się zmienić, poprawić...jest tylko to, co przed nami - wartki potok chwil, których nie znamy, ale które trzeba nam przeżyć wartościowo i z sensem, bo jedno jest pewne - nie wrócą...Często wydaje nam się, łapiąc chwile, że zatrzymujemy przemijanie..Niestety..Nie da się...Przybywa nam lat, stajemy się dojrzalsi..W sercu całym sobą czujemy się wciąż młodzi, "stuknięci", "nienormalni", ale czasem...przychodzi taki moment..że ktoś lub coś nam uświadamia...że tak nie jest..że się zestarzeliśmy..i choćbyśmy próbowali..jest materia, są sprawy w których dostaniemy od życia kosza..
Patrzę na zegarek. Minęło dopiero pół godziny, jeszcze sporo czasu...Zaglądam do komórki, przyszedł sms...To Anita - Czesio się zgubił!!...Co ja mam zrobić? - myślę szybko - normalnie natychmiast bym pobiegł, ale na nogach mam wielkie "klamoty".. - śniegowce (!)...Przyspieszam kroku, rozglądając się intensywnie...Na szczęście za chwilę pojawia się jeden z grupowych kolegów z naszą, nieświadomą akcji poszukiwawczej, zgubą Uff..Dzwonię do Anity, by ją uspokoić...
Cała akcja opóźnia powrót grupy...ale w końcu się zjawiają..
...a z nimi beztroski Czesław...(jego Pani, gdzieś daleko z tyłu, samotnie obiega jezioro, łapiąc ciężko oddech po poszukiwaniach..).
Nadciągają następni..
..wśród nich Piotr..
..i Kuba..
Monika normalnie zamyka stawkę, dbając, by nikt nam nie zaginął..
..ale tym razem nie będzie ostatnia.
Grupa dociera nad Mostek..
..gdzie wszyscy łapią oddech po zajęciach..
Dobry humor dopisuje, bo powstają plany dołożenia jeszcze "kółeczka" ...
Piechu "pisze się" na ten pomysł..
A tam w oddali pojawia się znajomy jaskrawy ortalion...Anita walczy z końcówką dystansu, powinna być tu niebawem..I Czesiowi pewnie się po uszach dostanie ..
Jest chwila na rozmowy..
i rozrywkę ..
Piotr, garda wyżej!
I ktoś powie, że u nas nie jest fajnie??
Czekam z aparatem na Anitę..
Wraca szczęśliwa..
..i zmęczona..
Będzie rozmowa...
Bliżej proszę..
"I co to miało być? Hmm?.."
"Wiesz, Czesiu..ja Cię i tak bardzo.. ..dobrze że się znalazłeś"
I ja się cieszę . I My wszyscy ....
Zostaje mi znów popatrzeć, jak mój Team się oddala beze mnie..
Odprowadzam ich wzrokiem i obiektywem najdalej, jak się da...
Zostaję sam i jakby machinalnie ruszam wolnym krokiem ich śladem...Znikam w myślach i muzyce...Zima nad Rusałką mnie wchłania, chowa przed światem...Trwa to długo. Bardzo długo.
Żeby życie (i bieganie również) choć w odrobinie było tak proste, jak pisanie o nim......
Wracam, gdy robi się chłodniej.
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 23.01.2013r.
Szlabanu na bieganie dzień 6. ....
Dziś na 20:30 moi przyjaciele umówili się nad Maltą...Niestety, co bardzo niepokojące, atak zimy na górne drogi oddechowe to już nie "prowokacja gliwicka", a "złamanie granic na Odrze" - do mnie dołączyła Anita i kolejna z biegowych koleżanek..Solidarność w tej formie była akurat najmniej pożądana, bo ja trzymam kciuki za wszystkich, by biegali....Coś jednak jest w tym eksponowaniu gardła na lodowate powietrze....
Maciek dziś dał inny braterski przykład - zrobił trzy kółka nad Rusałką (~16km): jedno swoje, jedno za Anitę, jedno za mnie. To się nazywa Przyjaciel ...
A ja??
Mnie od weekendu nosi, dziś też nie daje spokoju - to trochę jakby tygrysa zamknąć w małej klatce...krążę po domu, krążę...stale gotów do skoku w moje buty biegowe i techniczną "skórę"...Ale nie mogę...Przynajmniej nie w takiej formie ..
Aby detoks mojego umysłu nie przebiegał tak boleśnie, postanawiam wieczorem wsiąść w auto...Oczywiście - powód "dla prasy": auto trzeba odpalać, dla higieny elektryki ...Powód dla mnie: chciałem się przejechać. Dokąd? Tam, gdzie biegam...
Przemykam małymi uliczkami, unikając światła, by nikt nie widział - jak palacz, który musiał rzucić palenie, a teraz chowa się infantylnie do łazienki "tylko na jednego".....Parkuję na Lotników, gdzie z reguły następuje start do wspólnego biegania..dokładnie w miejscu, gdzie niedawno miałbym stłuczkę z Maćkiem na pokładzie..Rzut oka gdzieś w stronę bloków Anity - z solidarności w niebiegowej biedzie, a także z bolącego braku wspólnego, drużynowego truchtania..Ruszam "naszą" trasą na "nasze" miejsce spotkań - tym razem nie w blasku słońca, a pogrążone kameralnie - jak od płomyka świeczki o zapachu wanilii - w mlecznej aurze.....Za tym przejazdem kolejowym jest nasz "mały biegowy raj" ..
"Żelazny szlak", po którym przetaczają się pociągi do Szczecina i z powrotem - jest jak ostra granica dwóch światów - cywilizacji i natury, w zaś głowie - często męczącej codzienności i zbawiennego azylu...Szumu i Ciszy.....
Z uśmiechem przekraczam tory i zatapiam się w las....Maciek miał zupełną rację - biel wokół jest niczym ogromna podświetlana scena - to, co miasto oddaje w "energetycznym odpadzie", tu znajduje schronienie, odwdzięczając się delikatnym, śnieżnym blaskiem...I bezpiecznie prowadząc wytartymi szlakami niestrudzonych nocnych biegaczy....
Nie wytrzymuję - jak ten "ex-palacz, który bierze w usta dym, nie zaciągąjąc się", zaczynam delikatnie truchtać w moich śniegowcach (normalnie, pogięło mnie )...zatrzymuję się po kilkudziesięciu metrach na zbiegu, który zgodnie z kierunkiem naszych zajęć, jest zwykle odwrotnością...Endorfiny łechcą przyjemnie . Mmmm...
Wyciągam telefon, choć nie mam złudzeń...Magii nie da się opisać, co dopiero próbować zapamiętać ją słabym aparatem. To wszystko, na co go stać..
Gdy człowiek znajdzie się w takim miejscu, o tym czasie i o tej porze roku, jest niczym zwierz - jego oko, szybko się adaptujące do warunków słabego światła, bije na głowę nowinki techniki......Niepostrzeżenie, jak zjawa, z mroku pojawia się biegacz, uświadamiając, że nie jestem tu całkiem sam...Słychać tylko "chrzęst" śniegu pod butami i szybki oddech, gdy mnie mija..Jest starszy, tak mi się w półmroku wydaje. Wysoka kadencja - ciekawe, jaki dystans biegnie...Na pewno nie wie, co ja tu robię, ja natomiast wiem dobrze, co robi on......Odnajduję wzrokiem zaśnieżoną ścieżkę i ruszam w kierunku jeziora...Moje Nort Face'y świetnie sobie radzą, śnieg zalega powyżej kostki..
Cisza....Jak w teatrze, gdy czeka się na podniosłą kwestię. Nie opowiem Wam tego, trzeba to poczuć...Oko zaczepiam na małym światełku po drugiej stronie jeziora - wartko się przemieszcza "małym kółkiem" ...Kolejny samotny biegacz - ktoś, kto w swoim życiu coś zmienia....Podążam za nim wzrokiem, śląc nieznajomemu "szacun"....W głowie kołacze się nostalgiczna melodia, która synchronizuje myśli, miejsce i czas......
"Światełko" przebiega kilkanaście metrów za moimi plecami i budzi mnie z letargu ...Skoro on już tu, czas wracać - to miała być tylko chwila, cichaczem i spontanicznie umówione krótkie rendes vous "z biegiem natury"...Odchodzę, zostawiam za sobą zimowy pejzaż i zanurzone w nim jezioro, zabieram - tęsknotę za bieganiem..
Tory. Cywilizacja. W tunelu pod krajową 92-ką jestem sam, nucę coś tam, korzystając z akustyki. Auto. Szybki, rozpoznawczy rzut oka po okolicy - a nuż trafię Czesia na spacerze , to jego teren .Ruszam. Radio milczy, gra telefon. Kolejna porcja dźwieków...Lily Was Here i rozświetlone ulice miasta..."Skąd mój telefon wiedział?" , myślę..
******
Znów niebiegowy wpis. Admin jak nic mnie zbanuje.. ..Może jednak zdążę wrócić do biegania? ...Będzie wtedy konkretniej, mniej tajemniczo i sennie
Póki co - biegajcie za mnie..ups!..za nas . Jak Maciek .
Szlabanu na bieganie dzień 6. ....
Dziś na 20:30 moi przyjaciele umówili się nad Maltą...Niestety, co bardzo niepokojące, atak zimy na górne drogi oddechowe to już nie "prowokacja gliwicka", a "złamanie granic na Odrze" - do mnie dołączyła Anita i kolejna z biegowych koleżanek..Solidarność w tej formie była akurat najmniej pożądana, bo ja trzymam kciuki za wszystkich, by biegali....Coś jednak jest w tym eksponowaniu gardła na lodowate powietrze....
Maciek dziś dał inny braterski przykład - zrobił trzy kółka nad Rusałką (~16km): jedno swoje, jedno za Anitę, jedno za mnie. To się nazywa Przyjaciel ...
A ja??
Mnie od weekendu nosi, dziś też nie daje spokoju - to trochę jakby tygrysa zamknąć w małej klatce...krążę po domu, krążę...stale gotów do skoku w moje buty biegowe i techniczną "skórę"...Ale nie mogę...Przynajmniej nie w takiej formie ..
Aby detoks mojego umysłu nie przebiegał tak boleśnie, postanawiam wieczorem wsiąść w auto...Oczywiście - powód "dla prasy": auto trzeba odpalać, dla higieny elektryki ...Powód dla mnie: chciałem się przejechać. Dokąd? Tam, gdzie biegam...
Przemykam małymi uliczkami, unikając światła, by nikt nie widział - jak palacz, który musiał rzucić palenie, a teraz chowa się infantylnie do łazienki "tylko na jednego".....Parkuję na Lotników, gdzie z reguły następuje start do wspólnego biegania..dokładnie w miejscu, gdzie niedawno miałbym stłuczkę z Maćkiem na pokładzie..Rzut oka gdzieś w stronę bloków Anity - z solidarności w niebiegowej biedzie, a także z bolącego braku wspólnego, drużynowego truchtania..Ruszam "naszą" trasą na "nasze" miejsce spotkań - tym razem nie w blasku słońca, a pogrążone kameralnie - jak od płomyka świeczki o zapachu wanilii - w mlecznej aurze.....Za tym przejazdem kolejowym jest nasz "mały biegowy raj" ..
"Żelazny szlak", po którym przetaczają się pociągi do Szczecina i z powrotem - jest jak ostra granica dwóch światów - cywilizacji i natury, w zaś głowie - często męczącej codzienności i zbawiennego azylu...Szumu i Ciszy.....
Z uśmiechem przekraczam tory i zatapiam się w las....Maciek miał zupełną rację - biel wokół jest niczym ogromna podświetlana scena - to, co miasto oddaje w "energetycznym odpadzie", tu znajduje schronienie, odwdzięczając się delikatnym, śnieżnym blaskiem...I bezpiecznie prowadząc wytartymi szlakami niestrudzonych nocnych biegaczy....
Nie wytrzymuję - jak ten "ex-palacz, który bierze w usta dym, nie zaciągąjąc się", zaczynam delikatnie truchtać w moich śniegowcach (normalnie, pogięło mnie )...zatrzymuję się po kilkudziesięciu metrach na zbiegu, który zgodnie z kierunkiem naszych zajęć, jest zwykle odwrotnością...Endorfiny łechcą przyjemnie . Mmmm...
Wyciągam telefon, choć nie mam złudzeń...Magii nie da się opisać, co dopiero próbować zapamiętać ją słabym aparatem. To wszystko, na co go stać..
Gdy człowiek znajdzie się w takim miejscu, o tym czasie i o tej porze roku, jest niczym zwierz - jego oko, szybko się adaptujące do warunków słabego światła, bije na głowę nowinki techniki......Niepostrzeżenie, jak zjawa, z mroku pojawia się biegacz, uświadamiając, że nie jestem tu całkiem sam...Słychać tylko "chrzęst" śniegu pod butami i szybki oddech, gdy mnie mija..Jest starszy, tak mi się w półmroku wydaje. Wysoka kadencja - ciekawe, jaki dystans biegnie...Na pewno nie wie, co ja tu robię, ja natomiast wiem dobrze, co robi on......Odnajduję wzrokiem zaśnieżoną ścieżkę i ruszam w kierunku jeziora...Moje Nort Face'y świetnie sobie radzą, śnieg zalega powyżej kostki..
Cisza....Jak w teatrze, gdy czeka się na podniosłą kwestię. Nie opowiem Wam tego, trzeba to poczuć...Oko zaczepiam na małym światełku po drugiej stronie jeziora - wartko się przemieszcza "małym kółkiem" ...Kolejny samotny biegacz - ktoś, kto w swoim życiu coś zmienia....Podążam za nim wzrokiem, śląc nieznajomemu "szacun"....W głowie kołacze się nostalgiczna melodia, która synchronizuje myśli, miejsce i czas......
"Światełko" przebiega kilkanaście metrów za moimi plecami i budzi mnie z letargu ...Skoro on już tu, czas wracać - to miała być tylko chwila, cichaczem i spontanicznie umówione krótkie rendes vous "z biegiem natury"...Odchodzę, zostawiam za sobą zimowy pejzaż i zanurzone w nim jezioro, zabieram - tęsknotę za bieganiem..
Tory. Cywilizacja. W tunelu pod krajową 92-ką jestem sam, nucę coś tam, korzystając z akustyki. Auto. Szybki, rozpoznawczy rzut oka po okolicy - a nuż trafię Czesia na spacerze , to jego teren .Ruszam. Radio milczy, gra telefon. Kolejna porcja dźwieków...Lily Was Here i rozświetlone ulice miasta..."Skąd mój telefon wiedział?" , myślę..
******
Znów niebiegowy wpis. Admin jak nic mnie zbanuje.. ..Może jednak zdążę wrócić do biegania? ...Będzie wtedy konkretniej, mniej tajemniczo i sennie
Póki co - biegajcie za mnie..ups!..za nas . Jak Maciek .
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 27.01.2013r.
Szlabanu na bieganie dzień 10. ....
"Ostatecznie jesteśmy tym, co myślimy. Nasze emocje są niewolnikami naszych myśli, a my jesteśmy niewolnikami naszych emocji" Elizabeth Gilbert...
Zapadłem dziś głęboko w siebie..Szukając sensu nie biegając, zawieszam duszę gdzieś pomiędzy szerokim uśmiechem a łzą na policzku...Emocje, które się kumulują, krążą bez świateł na autostradzie pomiędzy sercem a rozumem..Tyle, że rozum nie jest tu synonimem rozsądku, wręcz przeciwnie - ogniskiem spontanicznych, często dość szalonych myśli...
Brak biegania, tej prostej czynności, polegającej na rytmicznym pokonywaniu przestrzeni z własnym oddechem w tle, powoduje, że wszystko we mnie kołacze..kontrastuje..zachwyty mają blask supernowej, smutki - smolistą czerń..Kontrolowane zawirowanie, które raduje i martwi..Emocje chwieją się i trzęsą jak domy w Tokio..
A myślałem, że tylko kobiety tak mają .....
Plan na dziś..
Cotygodniowe spotkanie zBiegiemNatury nad Rusałką.
Chwilowo jako "niebiegacz", mam za sobą dość niezwykły tydzień przygotowań "niebiegowych", dlatego czekam na tą niedzielę bardziej, niż na poprzednie. Zdrowie jak nieugięte podsyca brak biegania. A do biegania wrócić muszę - życie nie znosi pustki . Pomijając formę fizyczną, z każdym dniem tracę sportowo i pozasportowo, w czym utwierdziły mnie ostatnie dni..Ostatecznie nie jest moim przeznaczeniem przychodzić samotnie wieczorami nad brzeg jeziora, czy truchtać ze samym sobą mrocznymi "rusałkowymi" szlakami..Taką mam przynajmniej nadzieję. Jeszcze..
Wczorajszym, mroźnym sobotnim wieczorem wiele nad tym myślałem. Wyszedłem z domu z muzyką na uszach, by poukładać myśli. Muzyka ma moc kształtowania wyobraźni - i magiczną, niezwykłą, telepatyczną siłę, o czym miałem się okazje przekonać...Ten wieczór mógł potoczyć się inaczej, a finalnie miał półsłodko-waniliowy smak ze szczyptą goryczki..
Śpię czujnie, jakby w wyczekiwaniu..Otwieram oczy minutę przed budzikiem (!). Zerkam na czas na komórce, przy okazji sprawdzając, czy są jakieś wiadomości...
Nie chcę zwlekać, chcę dziś pojechać wcześniej nad Rusałkę...Zanim jednak pojawiam się w aucie, mija trochę czasu - w efekcie jestem koło Olimpii 25 minut przed zajęciami..Dużo i mało. Za dużo, by czekać, za mało, by gdzieś zniknąć, dać się przegrać playliście, którą ułożyłem wczoraj w telefonie..
Wolnym krokiem zbliżam się do wiaduktu i, ku zdziwieniu (do zajęć sporo jeszcze czasu..), rozpoznaję znajomą sylwetkę. To Maciek. Podchodzę, a na usta ciśnie się pytanie: "ile już?" (w domyśle: kółek ma za sobą?) Pada odpowiedź: "dwanaście..". Maciek chyba widzi, jak mi się powiększyły źrenice, więc szybko uspokaja: "...minut ". Cóż, w jego przypadku wiele jestem w stanie przyjąć na wiarę ..Za moment zjawia się Kuba.
Dobiega zasadnicza grupa..
z Piotrem..
Night Runners'ami..
oraz...kierownictwem zBN, które zapewne tyle słysząc o nas dobrego, postanowiło przekonać się na własne oczy, jak Poznań rośnie w siłę ..
Pomalutku grupka przy mostku robi się coraz liczniejsza..
Gdzieś koło nóg przebiega Czesio. "Jak miło Cie widzieć!"..
Anita dziś nie biega, podobnie, jak ja, kuruje się. Będziemy razem uwieczniać naszą grupę, a przy okazji będziemy mogli sobie pogadać .
Z małym poślizgiem pada hasło startu..
Ruszają "nasi"..
i spora grupka "żółtych braci" ...Tomek macha na odchodne, a kierownictwo - w osobie Jacka - pilnie dokumentuje..
Odprowadzam wzrokiem ostatnich i cieszę się, że nie zostałem tu dziś znów sam ...W ułamku sekundy jednak tracimy z oczu Czesia, który - jak na rasowego psa-biegacza przystało, nie został z "kibicami", a popędził za całą grupą..."No, ładnie" - pomyślałem - "to teraz będzie pościg ". No ale w sumie Czesiu to bywalec, a skoro dołączył do grupy, zapewne z nią stawi się na łączce treningowej. Jakby spokojniejsi, wartkim spacerem okrążamy jezioro i "łapiemy" grupę przy podbiegu..
Niestety Czesia, póki co brak ...Zjawia się Monika w towarzystwie dziewczyn..
a za nią grupa, która pobiegła większe kółko..
Jest nas dziś sporo..Część ćwiczy siłę biegową na podbiegu, pozostali, pod komendą Moniki, szykują się do ćwiczeń i do "rytmów".
Kiedy na podbiegu wyczerpuje się "paliwo", cała grupa skupia się na ćwiczeniach..
"Wodzowie" również ..
Nie wszystko jest takie proste..
czasem "przyziemne"..
czasem poplątane..
..Monika jednak cierpliwie wyjaśnia
a urocza konkurencja uwiecznia ..
Na moment odwracam wzrok od grupy w kierunku psiego zaprzęgu - niesamowity to obrazek: kawałek Alaski w Poznaniu ..
Tymczasem grupa formuje szyk..
i zaczynają się rytmy ..
Nawet przypadkowi przechodnie nie mogą się nadziwić, jak wiele dziś mocy tkwi w naszej grupie ..
Na koniec jeszcze chwila konsultacji..
i czas wracać...Ku mojej radości odnalazł się nasz uroczy "tropiciel" i "przystojniacha - zaklinacz psich serc" - ozdoba każdego spotkania..
Grupa dziarsko rusza z powrotem, a Anita, kolega Moniki i ja, całkiem już spokojnie, spacerkiem dochodzimy do krosowej ścieżki - tej samej, której śladem w środę wieczorem przyszedłem tu sam nad jezioro. W tym miejscu niestety Czesiu i jego Pani żegnają się, odbijając w kierunku torów...Odprowadzam ich wzrokiem - dwa wesołe kolorowe punkciki pośród bieli ...Machamy do siebie z daleka...
Koło mostku jeszcze włączam się do rozmowy o kształcie zajęć - wymieniamy się z Moniką spostrzeżeniami...Monika jest sumiennym trenerem, ale też niezwykle sympatyczną i uśmiechniętą osobą, czym łatwo zjednuje sobie uczestników biegowych spotkań..Idealnie wkomponowuje swojego dobrego ducha w ideę zajęć - w końcu większość z nas, amatorów, przychodzi tu aktywnie i z radością spędzić niedzielny czas..Nawet Ci, którzy (chwilowo) nie biegają .
Zostaję sam. Patrzę na jezioro..
Niezwykłe miejsce..
Myślę o tym, że to niesprawiedliwe, że tak szybko upływa czas...Zarówno w tym szerszym wymiarze, jak i w skali tego naszego spotkania...Bardzo chciałoby się go zatrzymać, włączyć pauzę, jak na filmie, byle tylko pobyć jeszcze troszkę, ogrzać się uśmiechem i serdecznością biegowych przyjaciół.
Bieganie jest ważne - dla mnie najcenniejsi byli i są jednak zawsze ludzie - to oni tworzą niepowtarzalna atmosferę, przeganiają smutki z serca, od nich się uczę, na nich patrzę, ich podziwiam, nimi się zachwycam, ile się da ich słucham i, jeśli tylko tego chcą, pomagam i dzielę się sobą...
Dlatego, gdy stoję teraz tu przy mostku, a wokół tak pusto - większą pustkę czuję w sobie...
Naciskam przycisk "play" na słuchawce - pustkę wypełniam dźwiękiem...
Muzyka - bez niej nie wyobrażam sobie biegania i życia..Zawsze była dla mnie jak drugi język, to za jej pośrednictwem najprecyzyjniej opowiadałem o tym, co czuję. Wrota duszy. Otwieram je teraz szeroko, znikając w bezkresie bieli...Czy łza jest oznaką słabości, czy odwagi?
Szlabanu na bieganie dzień 10. ....
"Ostatecznie jesteśmy tym, co myślimy. Nasze emocje są niewolnikami naszych myśli, a my jesteśmy niewolnikami naszych emocji" Elizabeth Gilbert...
Zapadłem dziś głęboko w siebie..Szukając sensu nie biegając, zawieszam duszę gdzieś pomiędzy szerokim uśmiechem a łzą na policzku...Emocje, które się kumulują, krążą bez świateł na autostradzie pomiędzy sercem a rozumem..Tyle, że rozum nie jest tu synonimem rozsądku, wręcz przeciwnie - ogniskiem spontanicznych, często dość szalonych myśli...
Brak biegania, tej prostej czynności, polegającej na rytmicznym pokonywaniu przestrzeni z własnym oddechem w tle, powoduje, że wszystko we mnie kołacze..kontrastuje..zachwyty mają blask supernowej, smutki - smolistą czerń..Kontrolowane zawirowanie, które raduje i martwi..Emocje chwieją się i trzęsą jak domy w Tokio..
A myślałem, że tylko kobiety tak mają .....
Plan na dziś..
Cotygodniowe spotkanie zBiegiemNatury nad Rusałką.
Chwilowo jako "niebiegacz", mam za sobą dość niezwykły tydzień przygotowań "niebiegowych", dlatego czekam na tą niedzielę bardziej, niż na poprzednie. Zdrowie jak nieugięte podsyca brak biegania. A do biegania wrócić muszę - życie nie znosi pustki . Pomijając formę fizyczną, z każdym dniem tracę sportowo i pozasportowo, w czym utwierdziły mnie ostatnie dni..Ostatecznie nie jest moim przeznaczeniem przychodzić samotnie wieczorami nad brzeg jeziora, czy truchtać ze samym sobą mrocznymi "rusałkowymi" szlakami..Taką mam przynajmniej nadzieję. Jeszcze..
Wczorajszym, mroźnym sobotnim wieczorem wiele nad tym myślałem. Wyszedłem z domu z muzyką na uszach, by poukładać myśli. Muzyka ma moc kształtowania wyobraźni - i magiczną, niezwykłą, telepatyczną siłę, o czym miałem się okazje przekonać...Ten wieczór mógł potoczyć się inaczej, a finalnie miał półsłodko-waniliowy smak ze szczyptą goryczki..
Śpię czujnie, jakby w wyczekiwaniu..Otwieram oczy minutę przed budzikiem (!). Zerkam na czas na komórce, przy okazji sprawdzając, czy są jakieś wiadomości...
Nie chcę zwlekać, chcę dziś pojechać wcześniej nad Rusałkę...Zanim jednak pojawiam się w aucie, mija trochę czasu - w efekcie jestem koło Olimpii 25 minut przed zajęciami..Dużo i mało. Za dużo, by czekać, za mało, by gdzieś zniknąć, dać się przegrać playliście, którą ułożyłem wczoraj w telefonie..
Wolnym krokiem zbliżam się do wiaduktu i, ku zdziwieniu (do zajęć sporo jeszcze czasu..), rozpoznaję znajomą sylwetkę. To Maciek. Podchodzę, a na usta ciśnie się pytanie: "ile już?" (w domyśle: kółek ma za sobą?) Pada odpowiedź: "dwanaście..". Maciek chyba widzi, jak mi się powiększyły źrenice, więc szybko uspokaja: "...minut ". Cóż, w jego przypadku wiele jestem w stanie przyjąć na wiarę ..Za moment zjawia się Kuba.
Dobiega zasadnicza grupa..
z Piotrem..
Night Runners'ami..
oraz...kierownictwem zBN, które zapewne tyle słysząc o nas dobrego, postanowiło przekonać się na własne oczy, jak Poznań rośnie w siłę ..
Pomalutku grupka przy mostku robi się coraz liczniejsza..
Gdzieś koło nóg przebiega Czesio. "Jak miło Cie widzieć!"..
Anita dziś nie biega, podobnie, jak ja, kuruje się. Będziemy razem uwieczniać naszą grupę, a przy okazji będziemy mogli sobie pogadać .
Z małym poślizgiem pada hasło startu..
Ruszają "nasi"..
i spora grupka "żółtych braci" ...Tomek macha na odchodne, a kierownictwo - w osobie Jacka - pilnie dokumentuje..
Odprowadzam wzrokiem ostatnich i cieszę się, że nie zostałem tu dziś znów sam ...W ułamku sekundy jednak tracimy z oczu Czesia, który - jak na rasowego psa-biegacza przystało, nie został z "kibicami", a popędził za całą grupą..."No, ładnie" - pomyślałem - "to teraz będzie pościg ". No ale w sumie Czesiu to bywalec, a skoro dołączył do grupy, zapewne z nią stawi się na łączce treningowej. Jakby spokojniejsi, wartkim spacerem okrążamy jezioro i "łapiemy" grupę przy podbiegu..
Niestety Czesia, póki co brak ...Zjawia się Monika w towarzystwie dziewczyn..
a za nią grupa, która pobiegła większe kółko..
Jest nas dziś sporo..Część ćwiczy siłę biegową na podbiegu, pozostali, pod komendą Moniki, szykują się do ćwiczeń i do "rytmów".
Kiedy na podbiegu wyczerpuje się "paliwo", cała grupa skupia się na ćwiczeniach..
"Wodzowie" również ..
Nie wszystko jest takie proste..
czasem "przyziemne"..
czasem poplątane..
..Monika jednak cierpliwie wyjaśnia
a urocza konkurencja uwiecznia ..
Na moment odwracam wzrok od grupy w kierunku psiego zaprzęgu - niesamowity to obrazek: kawałek Alaski w Poznaniu ..
Tymczasem grupa formuje szyk..
i zaczynają się rytmy ..
Nawet przypadkowi przechodnie nie mogą się nadziwić, jak wiele dziś mocy tkwi w naszej grupie ..
Na koniec jeszcze chwila konsultacji..
i czas wracać...Ku mojej radości odnalazł się nasz uroczy "tropiciel" i "przystojniacha - zaklinacz psich serc" - ozdoba każdego spotkania..
Grupa dziarsko rusza z powrotem, a Anita, kolega Moniki i ja, całkiem już spokojnie, spacerkiem dochodzimy do krosowej ścieżki - tej samej, której śladem w środę wieczorem przyszedłem tu sam nad jezioro. W tym miejscu niestety Czesiu i jego Pani żegnają się, odbijając w kierunku torów...Odprowadzam ich wzrokiem - dwa wesołe kolorowe punkciki pośród bieli ...Machamy do siebie z daleka...
Koło mostku jeszcze włączam się do rozmowy o kształcie zajęć - wymieniamy się z Moniką spostrzeżeniami...Monika jest sumiennym trenerem, ale też niezwykle sympatyczną i uśmiechniętą osobą, czym łatwo zjednuje sobie uczestników biegowych spotkań..Idealnie wkomponowuje swojego dobrego ducha w ideę zajęć - w końcu większość z nas, amatorów, przychodzi tu aktywnie i z radością spędzić niedzielny czas..Nawet Ci, którzy (chwilowo) nie biegają .
Zostaję sam. Patrzę na jezioro..
Niezwykłe miejsce..
Myślę o tym, że to niesprawiedliwe, że tak szybko upływa czas...Zarówno w tym szerszym wymiarze, jak i w skali tego naszego spotkania...Bardzo chciałoby się go zatrzymać, włączyć pauzę, jak na filmie, byle tylko pobyć jeszcze troszkę, ogrzać się uśmiechem i serdecznością biegowych przyjaciół.
Bieganie jest ważne - dla mnie najcenniejsi byli i są jednak zawsze ludzie - to oni tworzą niepowtarzalna atmosferę, przeganiają smutki z serca, od nich się uczę, na nich patrzę, ich podziwiam, nimi się zachwycam, ile się da ich słucham i, jeśli tylko tego chcą, pomagam i dzielę się sobą...
Dlatego, gdy stoję teraz tu przy mostku, a wokół tak pusto - większą pustkę czuję w sobie...
Naciskam przycisk "play" na słuchawce - pustkę wypełniam dźwiękiem...
Muzyka - bez niej nie wyobrażam sobie biegania i życia..Zawsze była dla mnie jak drugi język, to za jej pośrednictwem najprecyzyjniej opowiadałem o tym, co czuję. Wrota duszy. Otwieram je teraz szeroko, znikając w bezkresie bieli...Czy łza jest oznaką słabości, czy odwagi?
Ostatnio zmieniony 28 sty 2013, 11:45 przez P@weł, łącznie zmieniany 1 raz.
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 28.01.2013r.
Szlabanu na bieganie dzień 11. ...
Godz. 9:50. NZOZ Zespół Poradni Specjalistycznych Grunwald, ul. Kasprzaka..Lekarz - specjalista medycyny rodzinnej. Osłuchanie. Kurtuazyjna wymiana zdań, potem nieco dosadniej z mojej strony. Efekt? Nowy antybiotyk, kolejny tydzień w plecy.
Wybiła druga runda mojej walki z chorobą. Czuje się jak bokser, który już raz był liczony, ale ma wystarczająco siły, sprytu i umiejętności, by zaskoczyć przeciwnika. Niestety moja ławka trenerska jest zdecydowanie kiepska - ulubienica, Pani Doktor Rodzinna (Boże, brzmi jakbyśmy byli co najmniej spokrewnieni..brrr..) nie zawiodła mnie dzisiaj - jak zwykle wyciągnęła z rękawa kilka asów-cytatów z Wielkiej Księgi Przysłów Lekarzy Rodzinnych..."Wie Pan, zespół zapalny zatokowo-oskrzelowy jest najbardziej upierdliwy do wyleczenia" - czytaj: jak przeciwnik okaże się za mocny, wtedy..nie wiem...wal po j***ach, tak radziłam Gołocie i pomogło"...Albo: "ja ostatnio miałam zatoki zawalone przez pół roku i nikt o tym nie wiedział" (współczuję, choć łzami się nie zalałem)..co miało znaczyć: "ze mnie był d**a nie bokser, więc czego ode mnie oczekujesz?"...No właśnie. Dostałem jedyne, co mogłem dostać - receptę.
Trochę tak, jakby mi zapisała kąpiele błotne. Czy na zatoki pomogą?? Pomogą..nie pomogą...ale zawsze do ziemi przyzwyczają
Ring wolny - drugie starcie
Szlabanu na bieganie dzień 11. ...
Godz. 9:50. NZOZ Zespół Poradni Specjalistycznych Grunwald, ul. Kasprzaka..Lekarz - specjalista medycyny rodzinnej. Osłuchanie. Kurtuazyjna wymiana zdań, potem nieco dosadniej z mojej strony. Efekt? Nowy antybiotyk, kolejny tydzień w plecy.
Wybiła druga runda mojej walki z chorobą. Czuje się jak bokser, który już raz był liczony, ale ma wystarczająco siły, sprytu i umiejętności, by zaskoczyć przeciwnika. Niestety moja ławka trenerska jest zdecydowanie kiepska - ulubienica, Pani Doktor Rodzinna (Boże, brzmi jakbyśmy byli co najmniej spokrewnieni..brrr..) nie zawiodła mnie dzisiaj - jak zwykle wyciągnęła z rękawa kilka asów-cytatów z Wielkiej Księgi Przysłów Lekarzy Rodzinnych..."Wie Pan, zespół zapalny zatokowo-oskrzelowy jest najbardziej upierdliwy do wyleczenia" - czytaj: jak przeciwnik okaże się za mocny, wtedy..nie wiem...wal po j***ach, tak radziłam Gołocie i pomogło"...Albo: "ja ostatnio miałam zatoki zawalone przez pół roku i nikt o tym nie wiedział" (współczuję, choć łzami się nie zalałem)..co miało znaczyć: "ze mnie był d**a nie bokser, więc czego ode mnie oczekujesz?"...No właśnie. Dostałem jedyne, co mogłem dostać - receptę.
Trochę tak, jakby mi zapisała kąpiele błotne. Czy na zatoki pomogą?? Pomogą..nie pomogą...ale zawsze do ziemi przyzwyczają
Ring wolny - drugie starcie
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Pisałem tą relację w nocy..potem półtorej godziny rankiem..byłem bliski zakończenia, ale...nieopatrzne zahaczenie palcem któregoś z klawiszy...i wszystko straciłem... ...Pokora zawsze była dla mnie najtrudniejszym wyzwaniem...
Niedziela 03.02.2013r.
Szlabanu na bieganie dzień 17. ...
Wiem...Nic ostatnio tu nie pisałem, bo stanąłem przed małym dylematem...Wszystko, cokolwiek noszę w sobie, co czasem chcę i próbuję przemycić tu pomiędzy wierszami, przeplata się z bieganiem..Mniej lub bardziej, ale to ono nadaje wszystkiemu rytm ...Kiedy dopada mnie poczucie samotnego marszu, zakładam buty, przyspieszam i zaczynam biec bez tchu, kiedy zaś unosi mnie radość, wtedy daje jej upust również w biegu...Pauza zdrowotna chwilowo zabrała tło i kolory mojemu życiu, zatkała naturalny wentyl, którym schodziły ze mnie emocje...Co gorsze - zablokowała możliwość współdzielenia ich z moimi przyjaciółmi, a obawiałem się też, że i kontaktu z nimi - na szczęście finisz tego tygodnia, absolutnie niezwykły i szczególny, przyniósł ogromną dawkę pozytywnych doznań, za co jestem im bardzo wdzięczny...Nie wdając się w niuanse, które pozostawię w zakamarkach duszy, ważne, że po raz kolejny przekonałem się o ich wyjątkowości i szczęściu tego, że nasze ścieżki się zeszły...Obyśmy biegli nimi razem jak najdłużej ...
Życie nauczyło mnie cieszyć się drobiazgami, zachwycać czymś czasem niewidocznym, czymś co drga razem z powietrzem i jest nieuchwytne...Patrzę na ludzi wokół i szukam w nich tego, co najlepsze, najcenniejsze, a gdy już znajdę, mówię im o tym, bo na to zasługują. Nie robię tego, by w czyjekolwiek łaski się wkupić - choć to mocno zbliża - ale dlatego, że staram się im dać coś od siebie kawałek czegoś pozytywnego i dobrego, płynącego z tej lepszej cząstki mnie samego...Nie wiem, czy się udaje, ale niestrudzenie próbuję ...Czasem może wychodzi to nazbyt wprost, czasem może wydawać się, że za szybko..ale..któż z nas wie, ile mamy na to czasu??...Bieganie coraz bardziej zacieśnia nasze relacje..było na początku meritum, sednem, celem samoistnym, dziś stało się również wyjątkowym powodem, by z sobą spędzać czas ...
Plany na dziś..
Nasze coniedzielne spotkanie biegowe nad Rusałką ...
Choć nie biegam dziś i było to już wcześniej wiadome, jednak od piątkowego wieczoru z radością odliczam czas do tego spotkania. Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli wyjątkowy bonus w postaci pogody - dzień przywitał nas w Poznaniu pięknym słońcem!! :uuusmiech: To jest ważne w kontekście biegania, ale też i dla mnie - od pewnego czasu foto-kronikarza naszej grupy .
W drodze na Golęcin, radio rozpieszcza mnie muzyką...W efekcie tego, gdy parkuję przed stadionem ok. 10:40, zamiast wysiadać, przerzucam auto w poszukiwaniu płyty Michael'a Jacksona..Uff, jest! ...Będę jej słuchał, wracając..
Nim ruszam pod wiadukt, spotykam uśmiechniętego Bogdana, rozmawiamy..przy mostku jest już oczywiście Maciek i jedna z naszych koleżanek
Oj, pięknie dziś zapowiada się przedpołudnie nad Rusałką.. :uuusmiech:
Dołącza Monika i kolejni biegacze..
Dziś nasza Pani trener ma ze sobą młodego podopiecznego, którym się na co dzień indywidualnie zajmuje..(na zdjęciu centralnie na pierwszym planie)..Będzie biegał i ćwiczył z nami..
Nadciąga Konrad, czyli Kony ..
..a z drugiej strony finiszują w sprinterskim tempie koledzy, którzy biegali tu dziś już wcześniej..
O, jest i Piechu , który - po mało przyjemnym, wtorkowym bieganiu nad Rusałką w roztopowym błocie - miał wczoraj spore wątpliwości, czy się dziś zjawić...Fajnie, że jest, choć, jak widać, wątpliwości go chyba nie opuszczają ..
Jedenasta na zegarku tuż, tuż..grupa się formuje...
zaczynając nerwowo wypatrywać ostatnich nieobecnych - Anity i Czesia..
Wreszcie pojawia się nasz "znak firmowy" ..
..i jego "Mama" - zapowiedzi się nie potwierdziły, dziś jednak znów razem będziemy dopingować z boku naszą Drużynę ..
Oczywiście, Pani trener oczekuje stosownych wyjaśnień..
..podejrzewając "leserstwo" i uchylanie się od "biegowych obowiązków" ..
...no ale słuszne argumenty zostają..dość przekonywująco..przedstawione ....
Zbyszek, przyjaciel Moniki, nie zamierza się mieszać .
Monika chce dziś do ćwiczeń wprowadzić "drabinkę", potrzebne będą kijki. Maciek już się zaopatrzył, a teraz chętnie popędziłby nim grupę naszych parzystokopytnych , bo mimo słońca, ujemna temperatura wychładza..
Wreszcie start..
Anita wzdycha "serce się kraje.." - znam to uczucie, dziś nie jestem sam..
Razem ze Zbyszkiem ruszamy wokół jeziora na spotkanie grupie, w kierunku tradycyjnej łączki..Czesio raz jest z tyłu, raz z przodu..po drodze oczywiście nie odpuszcza "dziewczynom" - jedyna metoda, by go okiełznać, to zapanować nad jego piłką ..Kto ma piłkę, ma władzę
Znów idealnie zgrywamy się z grupą..Akurat rozkładają "tor przeszkód" ...Zabawa się rozkręca
Najpierw "lajtowo", małymi kroczkami pomiędzy "szczebelkami"..
..potem dochodzą wymachy ramion..
.."międzyszczebelkowy" skip A..
..ostrożnie, ostrożnie, żeby nic nie podeptać ...
"A teraz boczkiem, boczkiem, miłe Panie i Panowie"..
"Loża szyderców" ma popas ...
ale przychodzi "kryska na Matyska" - Monika w tle przypomina o unoszeniu kolan..
i odpowiednim dystansie przy stawianiu kroków..
W międzyczasie, gdzieś niedaleko moich stóp, Czesio "melioruje" łąkę , próbując koniecznie ukryć przed światem swój ulubiony gadżet..(i jedyny środek prewencyjny )..
Ostatnio była Alaska, teraz jest Australia - grupa w wieloskoku obunóż przedrzeźnia kangury ..
Raz na dole...
raz u góry..
Czasem przyprawia to o ból głowy ...
..ale nie jest to przeszkodą
Najważniejsza jest koncentracja..i te "kocie ruchy"
Monika czuwa..
..dziewczyny pilnie ćwiczą
..a endorfiny można wyczuć w powietrzu ..
Czesio-kret nie próżnuje...
..drąży temat..
..wnikliwie, nie zwracając na kontrast sierści i błota najmniejszej uwagi..(dobrze, że dziś wdzianko zostało w domu..)
Piechu tymczasem z niepokojem patrzy na dalszy rozwój wydarzeń..
Będzie się dziać - "małymi kroczkami wbiegamy i wybiegamy pomiędzy szczebelki"..
"będzie ubaw" mówią uśmiechy na twarzach ..
..i JEST ..
Skupienie to połowa sukcesu..
Tymczasem Czesio zostaje odwirowany ..
"No dobrze, fajnie było, ale może oddałbyś Pani patyk, hmm?"
......niekoniecznie ..
Za plecami przebiega mi Piechu..
Nie, nie - to nie dramatyczna ucieczka , to sprinty..
Monika zwołuje grupę na podsumowanie..
..przekazuje ostatnie uwagi...
i zarządza powrót..
..co niektórzy przyjmują z radością ..
..ja natomiast tego nie podzielam...Godzina spędzona w przepięknym, niemal wiosennym słońcu, w przemiłym towarzystwie minęła błyskawicznie - znów przyjdzie czekać dłuuuugi tydzień a kolejne spotkanie..
Nie przejmuje się tylko Czesiek - on już dawno stracił głowę...
...dla świetnej zabawy ..
To, co nam się kończy..dla niego..nieprzerwanie trwa
U zbiegu ścieżek żegnamy Anitę.....
...ale Czesio najwidoczniej rozstać się z nami wcale nie zamierza
Kiedy wreszcie udaje się z nim porozmawiać, przekonać z pomocą jego gadżetu, że musi z Panią, nie z nami ...(Czesio - my tez będziemy tęsknić! ), kieruję się ze Zbyszkiem do mostku...
W drodze do auta zastanawiam się, czy tak szybko rozstawać się z tym miejscem..Pięknie dziś, wiosennie, w sam raz na spacer z muzyką na uszach...
Ale zanim robię w tył zwrot, rozmawiam jeszcze sympatycznie z Bogdanem, a na finał z Konym - w zeszłym tygodniu tak niefortunnie umknęło mi jego pojawienie się, teraz mam okazję się zrehabilitować i wspólnie się z tego pośmiać..
Rusałka przyciąga jak magnes i wchłania...
...nastraja...
..zachwyca..
..urzeka..
..zaciekawia..
..daje myślom ulecieć..
..poszybować z wiatrem, zaszumieć..
Chwila.
Znów umknęła....schowała się w nas...rozsiadła w myślach...Coś we mnie wibruje pozytywnie, miałbym ochotę się tym podzielić, ale teraz jestem sam.....Przyjdzie kolejna, a po niej następna...okazja, by się lepiej poznać...."Mamy dużo czasu"...Taaaak...Ufam i mam nadzieję...
Z uśmiechniętą duszą...wracam. Piątkowo-niedzielny nastrój trwa....
********
Późniejszym wieczorem..spontanicznie..cichutko znów zaglądam nad Rusałkę....Ciągnie... jak syreni śpiew ....
Niedziela 03.02.2013r.
Szlabanu na bieganie dzień 17. ...
Wiem...Nic ostatnio tu nie pisałem, bo stanąłem przed małym dylematem...Wszystko, cokolwiek noszę w sobie, co czasem chcę i próbuję przemycić tu pomiędzy wierszami, przeplata się z bieganiem..Mniej lub bardziej, ale to ono nadaje wszystkiemu rytm ...Kiedy dopada mnie poczucie samotnego marszu, zakładam buty, przyspieszam i zaczynam biec bez tchu, kiedy zaś unosi mnie radość, wtedy daje jej upust również w biegu...Pauza zdrowotna chwilowo zabrała tło i kolory mojemu życiu, zatkała naturalny wentyl, którym schodziły ze mnie emocje...Co gorsze - zablokowała możliwość współdzielenia ich z moimi przyjaciółmi, a obawiałem się też, że i kontaktu z nimi - na szczęście finisz tego tygodnia, absolutnie niezwykły i szczególny, przyniósł ogromną dawkę pozytywnych doznań, za co jestem im bardzo wdzięczny...Nie wdając się w niuanse, które pozostawię w zakamarkach duszy, ważne, że po raz kolejny przekonałem się o ich wyjątkowości i szczęściu tego, że nasze ścieżki się zeszły...Obyśmy biegli nimi razem jak najdłużej ...
Życie nauczyło mnie cieszyć się drobiazgami, zachwycać czymś czasem niewidocznym, czymś co drga razem z powietrzem i jest nieuchwytne...Patrzę na ludzi wokół i szukam w nich tego, co najlepsze, najcenniejsze, a gdy już znajdę, mówię im o tym, bo na to zasługują. Nie robię tego, by w czyjekolwiek łaski się wkupić - choć to mocno zbliża - ale dlatego, że staram się im dać coś od siebie kawałek czegoś pozytywnego i dobrego, płynącego z tej lepszej cząstki mnie samego...Nie wiem, czy się udaje, ale niestrudzenie próbuję ...Czasem może wychodzi to nazbyt wprost, czasem może wydawać się, że za szybko..ale..któż z nas wie, ile mamy na to czasu??...Bieganie coraz bardziej zacieśnia nasze relacje..było na początku meritum, sednem, celem samoistnym, dziś stało się również wyjątkowym powodem, by z sobą spędzać czas ...
Plany na dziś..
Nasze coniedzielne spotkanie biegowe nad Rusałką ...
Choć nie biegam dziś i było to już wcześniej wiadome, jednak od piątkowego wieczoru z radością odliczam czas do tego spotkania. Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli wyjątkowy bonus w postaci pogody - dzień przywitał nas w Poznaniu pięknym słońcem!! :uuusmiech: To jest ważne w kontekście biegania, ale też i dla mnie - od pewnego czasu foto-kronikarza naszej grupy .
W drodze na Golęcin, radio rozpieszcza mnie muzyką...W efekcie tego, gdy parkuję przed stadionem ok. 10:40, zamiast wysiadać, przerzucam auto w poszukiwaniu płyty Michael'a Jacksona..Uff, jest! ...Będę jej słuchał, wracając..
Nim ruszam pod wiadukt, spotykam uśmiechniętego Bogdana, rozmawiamy..przy mostku jest już oczywiście Maciek i jedna z naszych koleżanek
Oj, pięknie dziś zapowiada się przedpołudnie nad Rusałką.. :uuusmiech:
Dołącza Monika i kolejni biegacze..
Dziś nasza Pani trener ma ze sobą młodego podopiecznego, którym się na co dzień indywidualnie zajmuje..(na zdjęciu centralnie na pierwszym planie)..Będzie biegał i ćwiczył z nami..
Nadciąga Konrad, czyli Kony ..
..a z drugiej strony finiszują w sprinterskim tempie koledzy, którzy biegali tu dziś już wcześniej..
O, jest i Piechu , który - po mało przyjemnym, wtorkowym bieganiu nad Rusałką w roztopowym błocie - miał wczoraj spore wątpliwości, czy się dziś zjawić...Fajnie, że jest, choć, jak widać, wątpliwości go chyba nie opuszczają ..
Jedenasta na zegarku tuż, tuż..grupa się formuje...
zaczynając nerwowo wypatrywać ostatnich nieobecnych - Anity i Czesia..
Wreszcie pojawia się nasz "znak firmowy" ..
..i jego "Mama" - zapowiedzi się nie potwierdziły, dziś jednak znów razem będziemy dopingować z boku naszą Drużynę ..
Oczywiście, Pani trener oczekuje stosownych wyjaśnień..
..podejrzewając "leserstwo" i uchylanie się od "biegowych obowiązków" ..
...no ale słuszne argumenty zostają..dość przekonywująco..przedstawione ....
Zbyszek, przyjaciel Moniki, nie zamierza się mieszać .
Monika chce dziś do ćwiczeń wprowadzić "drabinkę", potrzebne będą kijki. Maciek już się zaopatrzył, a teraz chętnie popędziłby nim grupę naszych parzystokopytnych , bo mimo słońca, ujemna temperatura wychładza..
Wreszcie start..
Anita wzdycha "serce się kraje.." - znam to uczucie, dziś nie jestem sam..
Razem ze Zbyszkiem ruszamy wokół jeziora na spotkanie grupie, w kierunku tradycyjnej łączki..Czesio raz jest z tyłu, raz z przodu..po drodze oczywiście nie odpuszcza "dziewczynom" - jedyna metoda, by go okiełznać, to zapanować nad jego piłką ..Kto ma piłkę, ma władzę
Znów idealnie zgrywamy się z grupą..Akurat rozkładają "tor przeszkód" ...Zabawa się rozkręca
Najpierw "lajtowo", małymi kroczkami pomiędzy "szczebelkami"..
..potem dochodzą wymachy ramion..
.."międzyszczebelkowy" skip A..
..ostrożnie, ostrożnie, żeby nic nie podeptać ...
"A teraz boczkiem, boczkiem, miłe Panie i Panowie"..
"Loża szyderców" ma popas ...
ale przychodzi "kryska na Matyska" - Monika w tle przypomina o unoszeniu kolan..
i odpowiednim dystansie przy stawianiu kroków..
W międzyczasie, gdzieś niedaleko moich stóp, Czesio "melioruje" łąkę , próbując koniecznie ukryć przed światem swój ulubiony gadżet..(i jedyny środek prewencyjny )..
Ostatnio była Alaska, teraz jest Australia - grupa w wieloskoku obunóż przedrzeźnia kangury ..
Raz na dole...
raz u góry..
Czasem przyprawia to o ból głowy ...
..ale nie jest to przeszkodą
Najważniejsza jest koncentracja..i te "kocie ruchy"
Monika czuwa..
..dziewczyny pilnie ćwiczą
..a endorfiny można wyczuć w powietrzu ..
Czesio-kret nie próżnuje...
..drąży temat..
..wnikliwie, nie zwracając na kontrast sierści i błota najmniejszej uwagi..(dobrze, że dziś wdzianko zostało w domu..)
Piechu tymczasem z niepokojem patrzy na dalszy rozwój wydarzeń..
Będzie się dziać - "małymi kroczkami wbiegamy i wybiegamy pomiędzy szczebelki"..
"będzie ubaw" mówią uśmiechy na twarzach ..
..i JEST ..
Skupienie to połowa sukcesu..
Tymczasem Czesio zostaje odwirowany ..
"No dobrze, fajnie było, ale może oddałbyś Pani patyk, hmm?"
......niekoniecznie ..
Za plecami przebiega mi Piechu..
Nie, nie - to nie dramatyczna ucieczka , to sprinty..
Monika zwołuje grupę na podsumowanie..
..przekazuje ostatnie uwagi...
i zarządza powrót..
..co niektórzy przyjmują z radością ..
..ja natomiast tego nie podzielam...Godzina spędzona w przepięknym, niemal wiosennym słońcu, w przemiłym towarzystwie minęła błyskawicznie - znów przyjdzie czekać dłuuuugi tydzień a kolejne spotkanie..
Nie przejmuje się tylko Czesiek - on już dawno stracił głowę...
...dla świetnej zabawy ..
To, co nam się kończy..dla niego..nieprzerwanie trwa
U zbiegu ścieżek żegnamy Anitę.....
...ale Czesio najwidoczniej rozstać się z nami wcale nie zamierza
Kiedy wreszcie udaje się z nim porozmawiać, przekonać z pomocą jego gadżetu, że musi z Panią, nie z nami ...(Czesio - my tez będziemy tęsknić! ), kieruję się ze Zbyszkiem do mostku...
W drodze do auta zastanawiam się, czy tak szybko rozstawać się z tym miejscem..Pięknie dziś, wiosennie, w sam raz na spacer z muzyką na uszach...
Ale zanim robię w tył zwrot, rozmawiam jeszcze sympatycznie z Bogdanem, a na finał z Konym - w zeszłym tygodniu tak niefortunnie umknęło mi jego pojawienie się, teraz mam okazję się zrehabilitować i wspólnie się z tego pośmiać..
Rusałka przyciąga jak magnes i wchłania...
...nastraja...
..zachwyca..
..urzeka..
..zaciekawia..
..daje myślom ulecieć..
..poszybować z wiatrem, zaszumieć..
Chwila.
Znów umknęła....schowała się w nas...rozsiadła w myślach...Coś we mnie wibruje pozytywnie, miałbym ochotę się tym podzielić, ale teraz jestem sam.....Przyjdzie kolejna, a po niej następna...okazja, by się lepiej poznać...."Mamy dużo czasu"...Taaaak...Ufam i mam nadzieję...
Z uśmiechniętą duszą...wracam. Piątkowo-niedzielny nastrój trwa....
********
Późniejszym wieczorem..spontanicznie..cichutko znów zaglądam nad Rusałkę....Ciągnie... jak syreni śpiew ....
Ostatnio zmieniony 04 lut 2013, 15:45 przez P@weł, łącznie zmieniany 1 raz.
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 04.02.2013r.
Szlabanu na bieganie dzień 18. ...
12:30 obniżam średnią wieku (tak, tak) kolejki u mojej "rodzinnej" znachorki...Poniedziałek jest "the best" - spokojnie można zabrać gry planszowe, chętnych by nie zabrakło . Na szczęście mam komórkę, w niej "fejsa", skrobię więc krótki meldunek z poczekalni (nazwa pochodzi od czekania, aż załapiesz "coś nowego", dawców nie brakuje )..
Chłopaki piszą..
Piechu: no ale jaki efekt? jest zielone światło, czy wieża kontrolna nadal nie pozwala na start? (do pytania dołącza Maciek)...
Po audiencji odpisuję: obsada tej wieży jest ze Smoleńska, ja słyszę "Pull-up! Pul-up!" i nie wiem co robić, a brzoza czeka ....Właściwie mogę powiedzieć, że dostałem nowy lek i "wszedłem na trzeci krąg"... W piątek będę się widział z laryngologiem, póki co mam latać i cieszyć się widokami...
Piechu: ja myślę, że jest to zamach!! zamach na Twoją formę i plany startowo-treningowe!
Maciek dodaje: proponuję powołać zespół parlamentarny...
odpisuję: Dzwoniłem już. Macierewicz potwierdza
Humor, humorem...Dalej będę korodował...jak smoleński wrak..
Szlabanu na bieganie dzień 18. ...
12:30 obniżam średnią wieku (tak, tak) kolejki u mojej "rodzinnej" znachorki...Poniedziałek jest "the best" - spokojnie można zabrać gry planszowe, chętnych by nie zabrakło . Na szczęście mam komórkę, w niej "fejsa", skrobię więc krótki meldunek z poczekalni (nazwa pochodzi od czekania, aż załapiesz "coś nowego", dawców nie brakuje )..
Chłopaki piszą..
Piechu: no ale jaki efekt? jest zielone światło, czy wieża kontrolna nadal nie pozwala na start? (do pytania dołącza Maciek)...
Po audiencji odpisuję: obsada tej wieży jest ze Smoleńska, ja słyszę "Pull-up! Pul-up!" i nie wiem co robić, a brzoza czeka ....Właściwie mogę powiedzieć, że dostałem nowy lek i "wszedłem na trzeci krąg"... W piątek będę się widział z laryngologiem, póki co mam latać i cieszyć się widokami...
Piechu: ja myślę, że jest to zamach!! zamach na Twoją formę i plany startowo-treningowe!
Maciek dodaje: proponuję powołać zespół parlamentarny...
odpisuję: Dzwoniłem już. Macierewicz potwierdza
Humor, humorem...Dalej będę korodował...jak smoleński wrak..
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Wtorek 05.02.2013r.
...Maciejowi....
"Kiedy jesteś w dołku...
Niemal każdy wyczynowy biegacz, jakiego znam, w pewnym momencie przeżywa okres zwątpienia i ma ochotę zrezygnować. Ja również zaliczam się do tej kategorii. Cała ironia w tym, że cechy, które pozwalają zaliczyć sportowca do tego elitarnego grona - skupienie, wysiłek, zainteresowanie nowoczesną technologią - wcale nie przynoszą odpowiedzi na to, jak pozbyć się przygnębienia. Przekonałem się, że w moim przypadku najlepszym sposobem na odzyskanie woli walki jest odrzucenie technologii, zapomnienie o wynikach, po prostu bieganie swobodne. Nie myśl, że bieganie musi wiązać się z bólem albo że jest karą (...). Biegaj tak, jak biegałeś, gdy byłeś dzieckiem: dla frajdy. Zdejmij zegarek. Pobiegaj w dżinsach. Pościgaj się ze swoim psem (czy on wygląda na zmartwionego?). Biegaj z kimś starszym albo młodszym, a inaczej spojrzysz na bieganie i na świat. Tak było w moim przypadku.
Skręć na szlak, którym nigdy wcześniej nie biegłeś. Wyznacz sobie nowy cel: zawody lub trasę, które Cie motywowały do ruszenia się z domu w paskudny dzień. Rób wszystko albo tylko niektóre z tych rzeczy wystarczająco często, a wkrótce przypomnisz sobie, dlaczego w ogóle zacząłeś biegać: bo to dobra zabawa"
Scott Jurek
...Maciejowi....
"Kiedy jesteś w dołku...
Niemal każdy wyczynowy biegacz, jakiego znam, w pewnym momencie przeżywa okres zwątpienia i ma ochotę zrezygnować. Ja również zaliczam się do tej kategorii. Cała ironia w tym, że cechy, które pozwalają zaliczyć sportowca do tego elitarnego grona - skupienie, wysiłek, zainteresowanie nowoczesną technologią - wcale nie przynoszą odpowiedzi na to, jak pozbyć się przygnębienia. Przekonałem się, że w moim przypadku najlepszym sposobem na odzyskanie woli walki jest odrzucenie technologii, zapomnienie o wynikach, po prostu bieganie swobodne. Nie myśl, że bieganie musi wiązać się z bólem albo że jest karą (...). Biegaj tak, jak biegałeś, gdy byłeś dzieckiem: dla frajdy. Zdejmij zegarek. Pobiegaj w dżinsach. Pościgaj się ze swoim psem (czy on wygląda na zmartwionego?). Biegaj z kimś starszym albo młodszym, a inaczej spojrzysz na bieganie i na świat. Tak było w moim przypadku.
Skręć na szlak, którym nigdy wcześniej nie biegłeś. Wyznacz sobie nowy cel: zawody lub trasę, które Cie motywowały do ruszenia się z domu w paskudny dzień. Rób wszystko albo tylko niektóre z tych rzeczy wystarczająco często, a wkrótce przypomnisz sobie, dlaczego w ogóle zacząłeś biegać: bo to dobra zabawa"
Scott Jurek
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 07.02.2013r.
Dziś coś się przesiliło..emocjonalnie, znaczy głęboko w głowie ...Naród wyszedł na ulice, sprawy wymknęły się spod kontroli, rewolucja stała się faktem...
Trzy tygodnie grzecznie czekałem na cud, który się nie wydarzył...Jutro co prawda mam "kontrolne" spotkanie u laryngologa, ale straciłem cierpliwość...Dziś jest czwartek, "normalnie" dzień wizyty na siłowni....
Ponieważ nie dopada mnie już spazmatyczny kaszel rodem z oddziału chorób płucnych, który mógłby wypłoszyć miłośników rzeźbienia zdrowego ciała, spakowałem ciuchy, ubrałem najulubieńsze sportowe łachy , zabrałem na pokład brata, który po majowym wypadku musi pracować nad sobą i pożeglowałem na Morasko...
Powiem tyle: WRÓCIŁEM ...na razie pod dachem i nie w biegu, ale wreszcie, po długiej przerwie poczułem potreningowe endorfiny....Mmmm..Jestem wygłodniały jak wilk zimą .....Jeszcze co prawda żywię się antybiotykiem, ale mam nadzieję, że finiszuję z tym paskudztwem, które "zamelinowało się" w zatokach i oskrzelach...
Żal mi strasznie, że odpuszczę sobotnie GP ...jako jedyny z naszego Team'u...Mam nadzieję, że to będzie już ostatni akt poświęcenia.....
Dziś coś się przesiliło..emocjonalnie, znaczy głęboko w głowie ...Naród wyszedł na ulice, sprawy wymknęły się spod kontroli, rewolucja stała się faktem...
Trzy tygodnie grzecznie czekałem na cud, który się nie wydarzył...Jutro co prawda mam "kontrolne" spotkanie u laryngologa, ale straciłem cierpliwość...Dziś jest czwartek, "normalnie" dzień wizyty na siłowni....
Ponieważ nie dopada mnie już spazmatyczny kaszel rodem z oddziału chorób płucnych, który mógłby wypłoszyć miłośników rzeźbienia zdrowego ciała, spakowałem ciuchy, ubrałem najulubieńsze sportowe łachy , zabrałem na pokład brata, który po majowym wypadku musi pracować nad sobą i pożeglowałem na Morasko...
Powiem tyle: WRÓCIŁEM ...na razie pod dachem i nie w biegu, ale wreszcie, po długiej przerwie poczułem potreningowe endorfiny....Mmmm..Jestem wygłodniały jak wilk zimą .....Jeszcze co prawda żywię się antybiotykiem, ale mam nadzieję, że finiszuję z tym paskudztwem, które "zamelinowało się" w zatokach i oskrzelach...
Żal mi strasznie, że odpuszczę sobotnie GP ...jako jedyny z naszego Team'u...Mam nadzieję, że to będzie już ostatni akt poświęcenia.....
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 09.02.2013r.
Grand Prix Poznania zBiegiemNatury Bieg IV
Korciło mnie...oj korciło bardzo..Cały piątek o tym myślałem, by zaskoczyć wszystkich i pojawić się w ciuchach biegowych ..Wcześniej już pojąłem decyzję "na nie", ale tym, co mnie pchnęło w tą głęboką zadumę była decyzja Anity, że biegnie..No i rozpoczęła się rozmowa z Głosem ..Anita zmaga się z jakąś infekcją, podobnie, jak ja kaszle, jest zakatarzona, ma kłopot z głosem, a w piątek oznajmiła, że ma też prawdopodobnie zapalenie ucha...Ale biegnie! . Ona i Czesiu. Decyzja nieodwołalna! Z jednej strony nie pochwalam, z drugiej...uwielbiam takie decyzje! Raz podjęte. Twarde. Rozsądek wyjeżdża na weekend .
Jednak pasuję..Strasznie, strasznie chcę..ale te trzy tygodnie uczą pokory..Pobiegłbym bez przeszkód, zdrowotnie nic by się nie przydarzyło, to już wiem, choć wyleczony na 100% nie jestem, ale forma jest niewiadomą...nie wiem ile paliwa jest w baku, ile musiałbym "podciagnąć" na dopalaczach z głowy...Nic nie wiem. Nigdy nie miałem tyle intensywnego ruchu i nagle, kilka tygodni, nic..Chcę bardzo biegać już regularnie co niedzielę i w tygodniu, może taki jednorazowy wyskok, bieg w solidnym tempie (w zawodach inny scenariusz to pobożne życzenie) okazałby się wybrykiem, znów za jakąś cenę...Nie, nie chcę. Nie na siłę, chcę wrócić do biegania, do przyjaciół. Koniec, kropka.
Klamka zapadła. Dziś wystąpię w starej-nowej roli, z obiektywem w garści. Starej, bo "fociłem" już na Serpentynach, nowej - bo tam się nie przemieszczałem . Dziś muszę być w ruchu. Wbrew pozorom to nie jest takie łatwe za pierwszym razem, choć nowe, ciekawe wyzwanie . Podczas ostatniego poznańskiego maratonu już "pracowałem" na rowerze, chwytając w kadr mojego kolegę i przyjaciela "spod nieba", Marka. Tam jednak było to 42km i ~4h30' czasu na moją pracę, więc mogłem między jednym "stanowiskiem" a drugim, gdybym chciał, skoczyć na "przerywnik z Mac'a" . Tu będzie niewiele ponad 20 minut (!!), by "chwycić w kadr" początek, potem zaczaić się gdzieś na trasie i zdążyć na finisze przyjaciół. Musze się z tym zmierzyć
Rano pobudka, śniadanie, szykowanie sprzętu. Ubrany, przygotowany, z małym zapasem czasu, idę po rower. I tu staje się coś nieprzewidzianego i idiotycznego zarazem....Tam, gdzie aktualnie mam swoją "przechowalnię sprzętów wszelakich" nie ma klamki, jest gałka - wyprowadzając rower zatrzaskuję w środku wszystkie klucze (!) ...Szlag mnie trafia z uwagi na konieczny pośpiech...Jak już sobie poużywałem niecenzuralnie, spokorniałem przed drzwiami, które okazały się nie do przejścia nawet przy mało dyplomatycznym podejściu , zorientowałem się, że wewnątrz został tylko sam klucz od pomieszczenia ...Straciłem jednak cenny kwadrans. W pośpiechu wrzucam rower na tyły Vivaro i z piskiem wytaczam się na ulicę...Go, go, go!...Nie jest jeszcze tak źle - na szczęście sobotnie przedpołudnie okazuje się niezbyt ruchliwe. Kierunek - mały parking przed Wielkopolską Izbą Rolniczą na Golęcinie.
Dobry wybór - choć sporo tu już aut i biegaczy wokół, miejsce do parkowania znajduję idealne . Plecak ze sprzętem na plecy, rower i jadę do biura zawodów.
GWAR..KOLOROWO..Prawdziwe święto biegania. Super! ...Pogoda wymarzona, zza chmurek wygląda słońce. W pobliżu Mety dopadam Tomka - Kuzyna i zostawiam na chwilę pod jego okiem rower. Przed biurem są już "nasi": Bodziu..
..Anita, Monika i Maciek ..Monia nie traci czasu - rozciąga i przygotowuje Anitę na wypadek nieodłącznych kolek...
Humory są wyśmienite, radość bije z oczu ...
Są techniczno-taktyczne pytania..
..i pogaduchy..
Czesiu - "zacumowany" w okolicy mojego roweru - ma dziś swój wielki debiut - pobiegnie z Anitą Póki co, jak na zawodowca przystało, zachowuje spokój wyścigowego charta..
..czujnie kontrolując to, co dzieje się wokół..
Ponieważ czas nagli, a do linii startu jest kilometr z groszem, Monika dyscyplinuje towarzystwo i truchtem ruszają naszymi niedzielnymi ścieżkami w tamtym kierunku. Jeszcze rzucam okiem na miejsce, gdzie odbędzie się finisz..
a potem, w nagrodę, "wcinanie" pączków...
i podążam śladem przyjaciół.
W głowie układam sobie plan...Pojadę najpierw na rozgrzewkę, potem wrócę ok. 200 metrów w okolicę naszego niedzielnego miejsca spotkań, gdzie "podziałam" z aparatem z murku przy mostku, a jak już mnie miną startujący - pognam "pod prąd", by złapać ich możliwie jak najdalej w lesie po drugiej stronie jeziora. Jak wszystko się uda, zdążę "zamknąć kółko" i stawić się na linii mety zanim nabiegną pierwsi "nasi" . Brzmi to sensownie, nie wiem, jak będzie w praktyce..
Tuż za mostkiem natrafiam na grupkę - jest już z nimi Konrad-Kony i Piechu. Dziewczyny kontynuują terapię "antykolkową"..
która budzi niezwykłą wesołość naszych kolegów..
One jednak robią swoje..
choć to chwilami bolesne..
..Piechu zaś, zwany w naszych kręgach - z uwagi na (chyba wrodzony) nie gasnący uśmiech i bystry dowcip - Jednoosobową Lożą Szyderców , nie omieszka potekścić ...
No dobra..mu ty gadu-gadu..
..a czas na rozgrzewkę , którą przecież tradycyjnie prowadzi, dla wszystkich uczestników biegu, Monika. Jako, że z moim foto-plecaczkiem, rzucam się w oczy, następuje ceremonia przekazania mi wszelkich drobiazgów, które przyjaciołom będą zbędne w rywalizacji. Mam już izotonik Anity, teraz mam klucze od auta, dokumenty i czapeczkę Piecha, "gadżety" Kony'ego, a nawet otrzymuję pod opiekę bluzę Moniki ...
Ruszamy na polankę za linią startu..
Tu następuje rytuał "pobudzenia" aparatu ruchu , głownie przez oddanie czci Matce Ziemi
ale też przez krótki stretching..
pokręcenie biodrami, kolanami i wypięcie szlachetnych części ciała.. Monika wyjaśnia..
i pokazuje..
Piechu i brać biegowa pilnie, w skupieniu wykonują..
Bodziu ramionka..
Anita kolanka...a Czesiu - Czesiu jest już dawno gotowy i spokojnie bada teren ..
Kony się chyba niecierpliwi..
a Piechu - jak zwykle - dobrze bawi
choć tu i ówdzie musi się jeszcze dopasować
Maciek też wprowadza ostatnie poprawki..
cały czas zachowując czujność..
Tuż przed startem wszyscy jednak wyglądają na zrelaksowanych i spokojnych o swoje życiówki ..
Ok. Czas na mnie. Muszę zająć pierwszy punkt obserwacyjny - na mostku. Ponieważ na starcie już jest strasznie tłoczno i nieprzejezdnie, pomykam "objazdem" w stronę wiaduktu i ul. Botanicznej, a potem ostro w lewo (mam nadzieję, że nie wystartują beze mnie ). Lokuję się na murku, stąd widzę linię startu, tędy też wszyscy przebiegną, a ja spróbuję wyłowić z tłumu naszych bohaterów ..
Wreszcie ruszają..Pierwsi błyskawicznie są obok mnie ..Nie udaje mi się zmienić obiektywu - trudno, będę penetrował "lufą"..Zadanie okazuje się arcytrudne - na starcie stawiło się ponad 500 osób i wszyscy teraz tłumnie biegną wprost na mnie..
Po prawej stronie wyławiam Maćka i Piecha (pomarańczowa kurtka, tu zasłonięta nieco)..
teraz troszkę bliżej..
Pierwszy koło mnie przebiega Kony..
skupiam się na nim, tymczasem o mało co przegapiłbym Macieja..
ale niestety nie udaje mi się uchwycić Piecha...Znów celuje w tłum szukając Anity z Czesiem..Wiem, że z uwagi na samopoczucie i jednak "tandemowy" bieg, odpuściła przodom i będzie teraz gdzieś drugiej części nadbiegającej grupy..Szukam różowej wiatrówki, ale w kolory to dzisiaj obrodziło i można dostać oczopląsu ...
Jest!..Tradycyjny uśmiech w stronę mediów
Czesiu trzyma tempo ..
Grupa pomału odbiega trasą wyścigu..
ja tymczasem zeskakuje, pakuje sprzęt do plecaka, odpalam mojego "bolida" i gnam południowym brzegiem..Mam niewiele czasu, stawka już na początku się rozciągnęła - między "przodami", w których lokowało się nasze "trio": Kony-Maciek-Piechu, a ostatnimi grupkami zrobiło się już troszkę dystansu..Mam mało czasu..Wrzucam na manetce wysokie biegi ..Docieram do rozjazdu dróg "dużego" i "małego" kółka, tu błyskawiczna decyzja - jadę brzegiem, będzie szybciej..Przy okazji zrywam taśmę wyznaczającą kierunek biegu, hacząc "garbem", czyli plecaczkiem . Szybki serwis i gnam dalej..Nagle uświadamiam sobie, że w ten sposób mogą mnie minąć, bo za moment na tej wysokości powinni pojawić się pierwsi prowadzący. Ostre hamowanie, w tył zwrot, znów pod tą samą taśmą i w prawo z powrotem na trasę biegu...Ścieżka się zwęża, co gorsza - biegnie zacienionym odcinkiem, więc jest wilgotno, błotnie i ślisko..Mijają mnie liderzy wyścigu..za nimi znów troszkę miejsca, a potem zaczyna się zagęszczać..
Pierwsza znajoma twarz, Tomek-Kuzyn..
Ponieważ wiem, że jego życiówka oscyluje poniżej 19 minut, uświadamiam sobie, że za minutę, może dwie powinno zjawić się "nasze trio"...Niestety, nie chcąc przeszkadzać, nie mogę przemieszczać się do przodu i pojawiają się obawy, czy zdążę wszystkich uwiecznić na finiszu... ... Namierzam wreszcie obiektywem Maćka..
..nadciąga..MOC..
Maciek mocno pracuje..czuję, że będzie dobry czas ...
Za nim, jak cień, biegnie Kony ..
Wielką Trójkę zamyka Piechu...
..widać, że też wkłada w bieg masę sił i serca..
ale poczucie humoru nawet w takiej chwili go nie opuszcza
Obawy przeradzają się w poważny niepokój, czy wyrobię się na metę ...Gdybym złapał czołówkę nieco dalej, miałbym większe szanse, teraz nie wygląda to najlepiej...Pojawił się dodatkowy problem - ścieżka w miejscu, w którym jestem, nie jest najszersza, z obu stron są krzaki a teren grząski...Ustępuję nadbiegającym, nie chcę im przeszkadzać, a jednocześnie nie mam ich jak obejść, bo błoto po bokach po kostki..Jestem w małym potrzasku, ale mimo wszystko jakoś próbuję sforsować przeszkodę..Cały czas przy tym muszę być czujny - na trasie jest jeszcze SuperDuo, czyli Anita&Czesio - dopiero, gdy ich "ustrzelę", mogę popędzić dalej...
Są!...
I to w świetnej formie!!..To cieszy
Dosiadam pędem swoich dwóch kółek, podkręcam tempo...Muszę zdążyć, muszę!...Robi się znów mokro i błotnie, niebezpiecznie, ale nie mam wyjścia..dociskam jeszcze bardziej...Koło mostku mijam i pozdrawiam Panią Marię Pańczak, zwaną Panią Parasolką (z uwagi na nieodłączny gadżet) - najstarszą i najwytrwalszą, stałą uczestniczkę większości poznańskich imprez biegowych .
Gdy zza drzew wyłania się Biuro Zawodów i Meta, słyszę w głośnikach meldunek, o kolejnych zawodnikach, kończących bieg..."Boże, żebym zdążył!!"...Porzucam rower gdzieś koło Depozytu, w biegu wyciągam aparat i zerkam okiem na zegar:..21:xx...Nie wiem, czy się udało...Lawirując pomiędzy wbiegającymi, przeskakuję na druga stronę, by w kadr łapać również wyświetlany czas...Nagle pojawia się jaskrawa kurtka..Piechu...
..przecina linię mety..
22:14!..Rewelacja!! - życiówka!! Brawo!!....Ale studzi mnie natychmiast inna myśl...SPÓŹNIŁEM SIĘ... ...Maciek i zapewne Kony musieli już przybiec ...Niestety, potwierdza się to - Maciek klepie mnie w ramię po chwili...Sory, Maćku, nie udało się..może następnym razem... . Humor polepsza mi jednak jego wiadomość: 20:44! Szok! Kony - 21:19! Niesamowite - dwie życiówki!! BRAWO, CHŁOPAKI!!! Niewiele po nich finiszuje Paweł Golak (688), kolejny kolega z naszych spotkań niedzielnych - 22:57! Kapitalnie!..
Są inni znajomi z BBLa..Marek Zięba (178)..
Agata Dziubałka (411)..
Niesamowitym finiszem popisuje się nasz grupowy kolega, Arek Świątek i ich koleżanka, Dominika
wbiegają na metę razem
Czekam jednak z aparatem na głównych bohaterów dnia, Anitę i naszego Czesia ...
Szperam obiektywem...Nagle, pojawia się znajomy jaskrawy kolor kurtki ...Są!..
50..40..30 metrów...Przyspieszają, zaczynam z Maćkiem doping ...Rozpoczyna się wyjątkowy finisz..
i spontaniczny SKOK RADOŚCI na linii mety!
...a potem kontakt z Matką Ziemią i upadek na kolana...
Auć!...aż mnie zabolało!...Taki już chyba znak firmowy każdej końcówki zawodów w wykonaniu Anity ..To na pewno boli..
ale jest spontaniczne, a endorfiny, póki co, uśmierzają ..Dorota pomaga się pozbierać..
a prasa ma swoje 5 minut
Anita i Czesiu też notują swoją życiówkę 30:29! , wpisując się pięknie w sukces naszej grupy GRATULACJE!!! Ogromną radością było dla mnie móc to uwiecznić
Czas na nagrodę - herbatę i pączka . Piechu jest chyba najbardziej dumny z wyniku
ale radość jest wspólna!
Oczywiście słodkości musi tez otrzymać nasz czworonożny bohater, a co - zapracował sobie!
Jest okazja pogadać w szerszym gronie..
Bodziu wygląda na zadowolonego ..
A Maciek - na zupełnie niezmęczonego
Tymczasem do mety dobiega Pani Maria..niezwykła i wyjątkowa to postać!
Budzi podziw, szacunek i sympatię wszystkich - i biegaczy, i kibiców
Pamiątkową fotkę robią sobie nasi "żółci bracia", Night Runners'i..
a my tymczasem rozmawiamy z organizatorem i naszym kolegą, Piotrem Książkiewiczem..
Pojawia się też nasz forumowy kolega, Szymon, z uśmiechem na twarzy - ogromnie miło poznać "na żywo" kolejna osobę, którą zna się już "on-line'owo" i pisuje kawałek czasu Szymon, dzięki za spotkanie i do następnego!!!
Na koniec porywamy jeszcze Panią Parasolkę do wspólnego zdjęcia
Dzięki uprzejmości Agaty, udaje i mnie się wcisnąć w kadr ..
Chłodno się robi, czas wracać. Żegnamy się serdecznie - to był wielki dzień Życiowe czasy, emocje, atmosfera biegowej fiesty...Trzeba tam być, by to poczuć ..Mnóstwo uśmiechu wokół, serdeczności, pozytywnej energii - można zostawić za sobą całą codzienność, zanurzyć się w tą atmosferę i przepaść bez reszty ...Nawet mnie, dziś foto-kronikarzowi, jest żal opuszczać to ulubione miejsce....
Na osłodę pozostaje fakt, że zabieram Anitę i Czesia, więc odwożąc ich, jeszcze przez chwilę będzie okazja, by wspólnie cieszyć się i pogadać . Wrzucam rower "na pakę", wsiadamy i ruszamy. Oczywiście rozmowom nie ma końca :uuusmiech: , a tu czas na obiad ....Pa-pa, "Cześki" - żegnamy się, a ja obieram kurs na dom...tam przyjdzie mi powalczyć z zatrzaśniętymi drzwiami, ale co tam - teraz mam uśmiech na ustach, a myśli - już przy wieczorze, kiedy to spotkamy się znów na Starym Rynku, by pooglądać zdjęcia i ponownie podelektować się tymi dzisiejszymi, wyjątkowymi chwilami
Wspólny wysiłek, wiara w sukces i praca, wzajemne wspieranie się i dzielenie doświadczeniem - tym biegowym i tym życiowym - rodzi niewidzialną więź, która w niezwykły sposób oplata naszą grupkę coraz ciaśniej i ciaśniej... :uuusmiech: I nie powiem - to fajne uczucie
Grand Prix Poznania zBiegiemNatury Bieg IV
Korciło mnie...oj korciło bardzo..Cały piątek o tym myślałem, by zaskoczyć wszystkich i pojawić się w ciuchach biegowych ..Wcześniej już pojąłem decyzję "na nie", ale tym, co mnie pchnęło w tą głęboką zadumę była decyzja Anity, że biegnie..No i rozpoczęła się rozmowa z Głosem ..Anita zmaga się z jakąś infekcją, podobnie, jak ja kaszle, jest zakatarzona, ma kłopot z głosem, a w piątek oznajmiła, że ma też prawdopodobnie zapalenie ucha...Ale biegnie! . Ona i Czesiu. Decyzja nieodwołalna! Z jednej strony nie pochwalam, z drugiej...uwielbiam takie decyzje! Raz podjęte. Twarde. Rozsądek wyjeżdża na weekend .
Jednak pasuję..Strasznie, strasznie chcę..ale te trzy tygodnie uczą pokory..Pobiegłbym bez przeszkód, zdrowotnie nic by się nie przydarzyło, to już wiem, choć wyleczony na 100% nie jestem, ale forma jest niewiadomą...nie wiem ile paliwa jest w baku, ile musiałbym "podciagnąć" na dopalaczach z głowy...Nic nie wiem. Nigdy nie miałem tyle intensywnego ruchu i nagle, kilka tygodni, nic..Chcę bardzo biegać już regularnie co niedzielę i w tygodniu, może taki jednorazowy wyskok, bieg w solidnym tempie (w zawodach inny scenariusz to pobożne życzenie) okazałby się wybrykiem, znów za jakąś cenę...Nie, nie chcę. Nie na siłę, chcę wrócić do biegania, do przyjaciół. Koniec, kropka.
Klamka zapadła. Dziś wystąpię w starej-nowej roli, z obiektywem w garści. Starej, bo "fociłem" już na Serpentynach, nowej - bo tam się nie przemieszczałem . Dziś muszę być w ruchu. Wbrew pozorom to nie jest takie łatwe za pierwszym razem, choć nowe, ciekawe wyzwanie . Podczas ostatniego poznańskiego maratonu już "pracowałem" na rowerze, chwytając w kadr mojego kolegę i przyjaciela "spod nieba", Marka. Tam jednak było to 42km i ~4h30' czasu na moją pracę, więc mogłem między jednym "stanowiskiem" a drugim, gdybym chciał, skoczyć na "przerywnik z Mac'a" . Tu będzie niewiele ponad 20 minut (!!), by "chwycić w kadr" początek, potem zaczaić się gdzieś na trasie i zdążyć na finisze przyjaciół. Musze się z tym zmierzyć
Rano pobudka, śniadanie, szykowanie sprzętu. Ubrany, przygotowany, z małym zapasem czasu, idę po rower. I tu staje się coś nieprzewidzianego i idiotycznego zarazem....Tam, gdzie aktualnie mam swoją "przechowalnię sprzętów wszelakich" nie ma klamki, jest gałka - wyprowadzając rower zatrzaskuję w środku wszystkie klucze (!) ...Szlag mnie trafia z uwagi na konieczny pośpiech...Jak już sobie poużywałem niecenzuralnie, spokorniałem przed drzwiami, które okazały się nie do przejścia nawet przy mało dyplomatycznym podejściu , zorientowałem się, że wewnątrz został tylko sam klucz od pomieszczenia ...Straciłem jednak cenny kwadrans. W pośpiechu wrzucam rower na tyły Vivaro i z piskiem wytaczam się na ulicę...Go, go, go!...Nie jest jeszcze tak źle - na szczęście sobotnie przedpołudnie okazuje się niezbyt ruchliwe. Kierunek - mały parking przed Wielkopolską Izbą Rolniczą na Golęcinie.
Dobry wybór - choć sporo tu już aut i biegaczy wokół, miejsce do parkowania znajduję idealne . Plecak ze sprzętem na plecy, rower i jadę do biura zawodów.
GWAR..KOLOROWO..Prawdziwe święto biegania. Super! ...Pogoda wymarzona, zza chmurek wygląda słońce. W pobliżu Mety dopadam Tomka - Kuzyna i zostawiam na chwilę pod jego okiem rower. Przed biurem są już "nasi": Bodziu..
..Anita, Monika i Maciek ..Monia nie traci czasu - rozciąga i przygotowuje Anitę na wypadek nieodłącznych kolek...
Humory są wyśmienite, radość bije z oczu ...
Są techniczno-taktyczne pytania..
..i pogaduchy..
Czesiu - "zacumowany" w okolicy mojego roweru - ma dziś swój wielki debiut - pobiegnie z Anitą Póki co, jak na zawodowca przystało, zachowuje spokój wyścigowego charta..
..czujnie kontrolując to, co dzieje się wokół..
Ponieważ czas nagli, a do linii startu jest kilometr z groszem, Monika dyscyplinuje towarzystwo i truchtem ruszają naszymi niedzielnymi ścieżkami w tamtym kierunku. Jeszcze rzucam okiem na miejsce, gdzie odbędzie się finisz..
a potem, w nagrodę, "wcinanie" pączków...
i podążam śladem przyjaciół.
W głowie układam sobie plan...Pojadę najpierw na rozgrzewkę, potem wrócę ok. 200 metrów w okolicę naszego niedzielnego miejsca spotkań, gdzie "podziałam" z aparatem z murku przy mostku, a jak już mnie miną startujący - pognam "pod prąd", by złapać ich możliwie jak najdalej w lesie po drugiej stronie jeziora. Jak wszystko się uda, zdążę "zamknąć kółko" i stawić się na linii mety zanim nabiegną pierwsi "nasi" . Brzmi to sensownie, nie wiem, jak będzie w praktyce..
Tuż za mostkiem natrafiam na grupkę - jest już z nimi Konrad-Kony i Piechu. Dziewczyny kontynuują terapię "antykolkową"..
która budzi niezwykłą wesołość naszych kolegów..
One jednak robią swoje..
choć to chwilami bolesne..
..Piechu zaś, zwany w naszych kręgach - z uwagi na (chyba wrodzony) nie gasnący uśmiech i bystry dowcip - Jednoosobową Lożą Szyderców , nie omieszka potekścić ...
No dobra..mu ty gadu-gadu..
..a czas na rozgrzewkę , którą przecież tradycyjnie prowadzi, dla wszystkich uczestników biegu, Monika. Jako, że z moim foto-plecaczkiem, rzucam się w oczy, następuje ceremonia przekazania mi wszelkich drobiazgów, które przyjaciołom będą zbędne w rywalizacji. Mam już izotonik Anity, teraz mam klucze od auta, dokumenty i czapeczkę Piecha, "gadżety" Kony'ego, a nawet otrzymuję pod opiekę bluzę Moniki ...
Ruszamy na polankę za linią startu..
Tu następuje rytuał "pobudzenia" aparatu ruchu , głownie przez oddanie czci Matce Ziemi
ale też przez krótki stretching..
pokręcenie biodrami, kolanami i wypięcie szlachetnych części ciała.. Monika wyjaśnia..
i pokazuje..
Piechu i brać biegowa pilnie, w skupieniu wykonują..
Bodziu ramionka..
Anita kolanka...a Czesiu - Czesiu jest już dawno gotowy i spokojnie bada teren ..
Kony się chyba niecierpliwi..
a Piechu - jak zwykle - dobrze bawi
choć tu i ówdzie musi się jeszcze dopasować
Maciek też wprowadza ostatnie poprawki..
cały czas zachowując czujność..
Tuż przed startem wszyscy jednak wyglądają na zrelaksowanych i spokojnych o swoje życiówki ..
Ok. Czas na mnie. Muszę zająć pierwszy punkt obserwacyjny - na mostku. Ponieważ na starcie już jest strasznie tłoczno i nieprzejezdnie, pomykam "objazdem" w stronę wiaduktu i ul. Botanicznej, a potem ostro w lewo (mam nadzieję, że nie wystartują beze mnie ). Lokuję się na murku, stąd widzę linię startu, tędy też wszyscy przebiegną, a ja spróbuję wyłowić z tłumu naszych bohaterów ..
Wreszcie ruszają..Pierwsi błyskawicznie są obok mnie ..Nie udaje mi się zmienić obiektywu - trudno, będę penetrował "lufą"..Zadanie okazuje się arcytrudne - na starcie stawiło się ponad 500 osób i wszyscy teraz tłumnie biegną wprost na mnie..
Po prawej stronie wyławiam Maćka i Piecha (pomarańczowa kurtka, tu zasłonięta nieco)..
teraz troszkę bliżej..
Pierwszy koło mnie przebiega Kony..
skupiam się na nim, tymczasem o mało co przegapiłbym Macieja..
ale niestety nie udaje mi się uchwycić Piecha...Znów celuje w tłum szukając Anity z Czesiem..Wiem, że z uwagi na samopoczucie i jednak "tandemowy" bieg, odpuściła przodom i będzie teraz gdzieś drugiej części nadbiegającej grupy..Szukam różowej wiatrówki, ale w kolory to dzisiaj obrodziło i można dostać oczopląsu ...
Jest!..Tradycyjny uśmiech w stronę mediów
Czesiu trzyma tempo ..
Grupa pomału odbiega trasą wyścigu..
ja tymczasem zeskakuje, pakuje sprzęt do plecaka, odpalam mojego "bolida" i gnam południowym brzegiem..Mam niewiele czasu, stawka już na początku się rozciągnęła - między "przodami", w których lokowało się nasze "trio": Kony-Maciek-Piechu, a ostatnimi grupkami zrobiło się już troszkę dystansu..Mam mało czasu..Wrzucam na manetce wysokie biegi ..Docieram do rozjazdu dróg "dużego" i "małego" kółka, tu błyskawiczna decyzja - jadę brzegiem, będzie szybciej..Przy okazji zrywam taśmę wyznaczającą kierunek biegu, hacząc "garbem", czyli plecaczkiem . Szybki serwis i gnam dalej..Nagle uświadamiam sobie, że w ten sposób mogą mnie minąć, bo za moment na tej wysokości powinni pojawić się pierwsi prowadzący. Ostre hamowanie, w tył zwrot, znów pod tą samą taśmą i w prawo z powrotem na trasę biegu...Ścieżka się zwęża, co gorsza - biegnie zacienionym odcinkiem, więc jest wilgotno, błotnie i ślisko..Mijają mnie liderzy wyścigu..za nimi znów troszkę miejsca, a potem zaczyna się zagęszczać..
Pierwsza znajoma twarz, Tomek-Kuzyn..
Ponieważ wiem, że jego życiówka oscyluje poniżej 19 minut, uświadamiam sobie, że za minutę, może dwie powinno zjawić się "nasze trio"...Niestety, nie chcąc przeszkadzać, nie mogę przemieszczać się do przodu i pojawiają się obawy, czy zdążę wszystkich uwiecznić na finiszu... ... Namierzam wreszcie obiektywem Maćka..
..nadciąga..MOC..
Maciek mocno pracuje..czuję, że będzie dobry czas ...
Za nim, jak cień, biegnie Kony ..
Wielką Trójkę zamyka Piechu...
..widać, że też wkłada w bieg masę sił i serca..
ale poczucie humoru nawet w takiej chwili go nie opuszcza
Obawy przeradzają się w poważny niepokój, czy wyrobię się na metę ...Gdybym złapał czołówkę nieco dalej, miałbym większe szanse, teraz nie wygląda to najlepiej...Pojawił się dodatkowy problem - ścieżka w miejscu, w którym jestem, nie jest najszersza, z obu stron są krzaki a teren grząski...Ustępuję nadbiegającym, nie chcę im przeszkadzać, a jednocześnie nie mam ich jak obejść, bo błoto po bokach po kostki..Jestem w małym potrzasku, ale mimo wszystko jakoś próbuję sforsować przeszkodę..Cały czas przy tym muszę być czujny - na trasie jest jeszcze SuperDuo, czyli Anita&Czesio - dopiero, gdy ich "ustrzelę", mogę popędzić dalej...
Są!...
I to w świetnej formie!!..To cieszy
Dosiadam pędem swoich dwóch kółek, podkręcam tempo...Muszę zdążyć, muszę!...Robi się znów mokro i błotnie, niebezpiecznie, ale nie mam wyjścia..dociskam jeszcze bardziej...Koło mostku mijam i pozdrawiam Panią Marię Pańczak, zwaną Panią Parasolką (z uwagi na nieodłączny gadżet) - najstarszą i najwytrwalszą, stałą uczestniczkę większości poznańskich imprez biegowych .
Gdy zza drzew wyłania się Biuro Zawodów i Meta, słyszę w głośnikach meldunek, o kolejnych zawodnikach, kończących bieg..."Boże, żebym zdążył!!"...Porzucam rower gdzieś koło Depozytu, w biegu wyciągam aparat i zerkam okiem na zegar:..21:xx...Nie wiem, czy się udało...Lawirując pomiędzy wbiegającymi, przeskakuję na druga stronę, by w kadr łapać również wyświetlany czas...Nagle pojawia się jaskrawa kurtka..Piechu...
..przecina linię mety..
22:14!..Rewelacja!! - życiówka!! Brawo!!....Ale studzi mnie natychmiast inna myśl...SPÓŹNIŁEM SIĘ... ...Maciek i zapewne Kony musieli już przybiec ...Niestety, potwierdza się to - Maciek klepie mnie w ramię po chwili...Sory, Maćku, nie udało się..może następnym razem... . Humor polepsza mi jednak jego wiadomość: 20:44! Szok! Kony - 21:19! Niesamowite - dwie życiówki!! BRAWO, CHŁOPAKI!!! Niewiele po nich finiszuje Paweł Golak (688), kolejny kolega z naszych spotkań niedzielnych - 22:57! Kapitalnie!..
Są inni znajomi z BBLa..Marek Zięba (178)..
Agata Dziubałka (411)..
Niesamowitym finiszem popisuje się nasz grupowy kolega, Arek Świątek i ich koleżanka, Dominika
wbiegają na metę razem
Czekam jednak z aparatem na głównych bohaterów dnia, Anitę i naszego Czesia ...
Szperam obiektywem...Nagle, pojawia się znajomy jaskrawy kolor kurtki ...Są!..
50..40..30 metrów...Przyspieszają, zaczynam z Maćkiem doping ...Rozpoczyna się wyjątkowy finisz..
i spontaniczny SKOK RADOŚCI na linii mety!
...a potem kontakt z Matką Ziemią i upadek na kolana...
Auć!...aż mnie zabolało!...Taki już chyba znak firmowy każdej końcówki zawodów w wykonaniu Anity ..To na pewno boli..
ale jest spontaniczne, a endorfiny, póki co, uśmierzają ..Dorota pomaga się pozbierać..
a prasa ma swoje 5 minut
Anita i Czesiu też notują swoją życiówkę 30:29! , wpisując się pięknie w sukces naszej grupy GRATULACJE!!! Ogromną radością było dla mnie móc to uwiecznić
Czas na nagrodę - herbatę i pączka . Piechu jest chyba najbardziej dumny z wyniku
ale radość jest wspólna!
Oczywiście słodkości musi tez otrzymać nasz czworonożny bohater, a co - zapracował sobie!
Jest okazja pogadać w szerszym gronie..
Bodziu wygląda na zadowolonego ..
A Maciek - na zupełnie niezmęczonego
Tymczasem do mety dobiega Pani Maria..niezwykła i wyjątkowa to postać!
Budzi podziw, szacunek i sympatię wszystkich - i biegaczy, i kibiców
Pamiątkową fotkę robią sobie nasi "żółci bracia", Night Runners'i..
a my tymczasem rozmawiamy z organizatorem i naszym kolegą, Piotrem Książkiewiczem..
Pojawia się też nasz forumowy kolega, Szymon, z uśmiechem na twarzy - ogromnie miło poznać "na żywo" kolejna osobę, którą zna się już "on-line'owo" i pisuje kawałek czasu Szymon, dzięki za spotkanie i do następnego!!!
Na koniec porywamy jeszcze Panią Parasolkę do wspólnego zdjęcia
Dzięki uprzejmości Agaty, udaje i mnie się wcisnąć w kadr ..
Chłodno się robi, czas wracać. Żegnamy się serdecznie - to był wielki dzień Życiowe czasy, emocje, atmosfera biegowej fiesty...Trzeba tam być, by to poczuć ..Mnóstwo uśmiechu wokół, serdeczności, pozytywnej energii - można zostawić za sobą całą codzienność, zanurzyć się w tą atmosferę i przepaść bez reszty ...Nawet mnie, dziś foto-kronikarzowi, jest żal opuszczać to ulubione miejsce....
Na osłodę pozostaje fakt, że zabieram Anitę i Czesia, więc odwożąc ich, jeszcze przez chwilę będzie okazja, by wspólnie cieszyć się i pogadać . Wrzucam rower "na pakę", wsiadamy i ruszamy. Oczywiście rozmowom nie ma końca :uuusmiech: , a tu czas na obiad ....Pa-pa, "Cześki" - żegnamy się, a ja obieram kurs na dom...tam przyjdzie mi powalczyć z zatrzaśniętymi drzwiami, ale co tam - teraz mam uśmiech na ustach, a myśli - już przy wieczorze, kiedy to spotkamy się znów na Starym Rynku, by pooglądać zdjęcia i ponownie podelektować się tymi dzisiejszymi, wyjątkowymi chwilami
Wspólny wysiłek, wiara w sukces i praca, wzajemne wspieranie się i dzielenie doświadczeniem - tym biegowym i tym życiowym - rodzi niewidzialną więź, która w niezwykły sposób oplata naszą grupkę coraz ciaśniej i ciaśniej... :uuusmiech: I nie powiem - to fajne uczucie
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...