Trening: 6 km
Czas: 36:55
Avg pace: 6:08
Wolfik poszedł popływać, a ja poszurać. Cholera, jak nie spiszę na gorąco, to nie pamiętam, co się dziao

Chyba dobrze mi się szurało, chyba plecy odpuściły. Wiał dość mocny wiatr, momentami zatrzymywał.
A po południu po kibicowaniu Justynie poszliśmy na solidny trening siłowy wzmocnić to i owo. Na siłce spędziliśmy jakieś 1,5 h. Rozkminiliśmy jakąś nową maszynę do ćwiczenia mięśni nóg, z taką przekładnią-o jacie, dawała po garach. Ale na nogi nie chciałam przeginać, w zamyśle na niedzielę miałam do zrobienia 12 kaemów.
Wieczorem oblukaliśmy jeszcze galę mistrzów sportu-jak dla mnie bardzo wzruszające momenty, bo fajni ci nasi sportowcy-pomimo tak wielkich sukcesów w większości przypadków to nadal zwyczajni, skromni ludzie. I za to kapelusze z głów.
A, trochę cyferek:
1 km 06:17
2 km 05:59
3 km 06:05
4 km 06:08
5 km 06:13
6 km 06:07
06.01 Niedziela
Trening: 12 km
Czas: 1h14
Avg pace: 06:11
Wolfik szalał na basenie, a ja poszłam na planowane nieco dłuższe szuranko. Nie bardzo mi się chciało. A jak mi się nie chce, to włączam sobie przed oczami obraz naszej mistrzyni Justysi i od razu mi się zachciewa

Nie było lekko. Był ból pleców, ale delikatny, później odpuścił, ale piszczele w obu nogach nie bardzo chciały odpuścić. Piekły gdzieś do 7 kaemu. Więc do 7 kaemu była walka z bólem, potem spokój. No i troszkę prawy achilles piszczał. Po drodze spotkałam dwóch biegnących panów, zaprosili mnie do biegu (miałam być królową wśród dwóch króli, ale tempo było za szybkie,więc grzecznie podziękowałam

Zaplanowałam pobiec sobie do parku i po parku-ale nie wiem, czemu ścieżki parkowe są tak zmrożone, że twardsze od betonu, więc wróciłam na beton. Obiegłam park i nieco za wcześnie powróciłam do domu, więc końcówkę już tak trochę na siłę kręciłam wokół domu.
Jakieś wnioski? Jest kondycja, jest jej zdecydowany powrót, co niezmiernie mnie cieszy. Zapanowałam nad oddychaniem, w sumie prawie do końca czułam się super. Gdyby nie te piszczele i plecy to byłoby idealnie. Ale nie ma co marudzić.
A wgl to niesprawiedliwe-sapałam tyle km i spaliłam raptem 888 kal, a Wolfik popływał se przez godzinę i wypocił ponad pińcet...

Trochę nas zmogło po tym porannym wysiłku, obejrzeliśmy Justynkę, poleżeliśmy odrobinkę i trzeba było się zebrać do kupy na saunę. Jak zwykle było super. Wygrzaliśmy swoje bolące miejsca w przerwach maszerując po świeżutkim, puszystym śniegu

Dopiero wracając do domu dopadło nas totalne zmęczenie... w domu dosłownie padłam na wersalkę. Dopadł mnie taki wszechogarniający ból nóg. Siłą woli upichciłam szybki obiadek, kąpiel i o 19:00 już leżałam w wyrku, jak dziecko.
A jeszcze cyferki:
1 km 06:15
2 km 05:54
3 km 06:12
4 km 06:01
5 km 06:19
6 km 06:08
7 km 06:03
8 km 06:18
9 km 06:09
10 km 06:10
11 km 06:19
12 km 06:17
Ahoj!