Witam!
Myśli o limicie w postaci jakiegoś minimum chodzą nam po głowach, ale ja przyznam, że też nie miałem ukończonego nawet żadnego maratonu jak pierwszy raz podchodziłem do Biegu Rzeźnika. Więcej, nie trenowałem już od jakiegoś czasu... Mój partner, Arek Załęcki, w ogóle nigdy wcześniej nie startował na zawodach a na dodatek nie biegał wiecej niz raz, dwa razy w tygodniu 10-12km. I udało się - 11.46 za pierwszym razem.
Z drugiej strony ja miałem za sobą ileśtam lat "kariery" sportowej na średnich dystansach i na belkach i byłem dobrze "ochodzony" w górach, a Arek po górach łaził więcej jeszcze niż ja.
Nie ma reguły. Trzeba być wysportowanym i trzeba mieć "to coś" w głowie (albo nie mieć czegoś

). W każdym razie z roku na rok obserwujemy, że coraz więcej osób przyjeżdża na BRz kompletnie nieprzygotowanych. Schodzą później na Żebraku (bo okazało się, że tam jest pod górkę) lub w Cisnej (bo daleko). Pomijam oczywiście przypadki losowe: nogę skręcić można jeszcze w Komańczy a zejście z powodu kontuzji nie jest dla nikogo ujmą, niemniej jednak wiele osób zdaje się nie doceniać gór.
Oczywiście: jedziemy tam zmierzyć się ze sobą i można nie dać rady, bo to trudny bieg, ale nie dać rady - moim zdaniem - w biegu na blisko 80km to znaczy poddać się po 50km. czy paść gdzieś ze zmęczenia; ktoś, kto przyjechał na 80km i ma to, że ktoś może mieć dość po pierwszym podbiegu zaskakuje mnie za każdym razem.
Tak czy inaczej: życze powodzenia
Pozdrawiam
Mirek