I pomyśleć,że bieg nie zapowiadał się różowo...znowu spóźniona i na wariata przyjechałam do Wiązownej. Porzuciłam samochód gdzieś w rowie, bo na przyzwoite miejsca parkingowe nie było już co liczyć. Potem zaliczyłam nerwowy galopek po zatłoczonych szatniach szkolnych, gdzie składałam depozyt. W międzyczasie okazało się, że nie ma mnie na liście startowej....jest za to mój mąż, który nie biega, ale za to robi przelewy

Potem jeszcze publiczne wypinanie dupencji, jak to zwykle bywa przed startem, gdy wszyscy zaliczają nerwosiki a toi tojów brak.
Wreszcie zupełnie ugotowana stanęłam na starcie. Sama jak palec, bo Bikerka gdzieś w tłumie mi się zapodziała.
Pierwsze 3 km biegłam za szybko, w tempie 5.13....nie wiem dlaczego....może jakoś złe emocje mnie gnały, a może dlatego, że maraton warszawski położyłam właśnie przez zbyt asekuracyjny bieg w pierwszej połowie. Nie chciałam znowu zaliczyć biegu na przebiegnięcie, tylko chciałam zrobić CZAS

No więc biegnę, biegę....planuję wyprzedzić pierwszy tłumek a potem trochę zwolnić...ale tłumek jak był,tak jest a ja coraz bardziej niemrawa. Patrzę na garmina a tu 5.27

Ja oczywiście pognałam dalej. Po 5 km los sie do mnie uśmiechnął i zesłał mi grupę biegową Aktywni Sochaczew. Pan miał na żółtym baloniku napisane 1.55, więc uczepiłam się go jak tonący brzytwy i tak przebiegłam większość trasy.
Przez pierwszą połowę biegliśmy w tempie około 5.20, po nawrotce moim zdumionym oczom ukazała się Bikerka, która gdzieś tam zdecydowała się przycisnąć i teraz praktycznie deptała mi po piętach. Ja i dzielna grupa Sochaczew też przycisnęliśmy i wybiło nam tempo 5.17.
Do 18 km wszystko było ok. Biegło się lekko i przyjemnie. Potem coś jakby się spieprzyło. Najpierw zaczęła mi przeszkadzać muza. Odłączyłam się więc od ipoda. Wtedy usłyszałam własne myśli


Potem zrobiło się jeszcze gorzej. Oto Bikerka wyprzedziła mnie, prowadzona przez Jacka w jakimś kosmicznym tempie. Przebiegła i tyle ją widziałam. Nawet nie starałam się jej gonić. Na szczęście wybiegł mnie Tomek z Accelerate( który biegł wcześniej na 5 km) i mnie zdopingował. Zostawiłam więc Sochaczew i pobiegłam z Tomkiem ostatnie 2km.
Generalnie bieg mi się udał. Na metę dobiegłam cała, bez boleści w członkach i w dobrym humorku. Oczywiście popełniłam parę błędów. Pierwsze kilometry biegłam zupełnie bezmyślnie, także potem nie starczyło sił na piękny finisz. Będę o tym pamiętać w marcu na warszawskim

Ale ogólnie jestem z siebie dumna.
Oto moja pierwsza oficjalna życiówka w półmaratonie:
1.51.57 :uuusmiech: