Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 września 2012
Całe 3 dni nie biegałam...O matko, jak to brzmi!
We wtorek byłam w Warszawie na szkoleniu, cały dzień poza domem; jak wróciłam to nic mi się nie chciało.
Miałam plan pobiegać w środę, ale jakoś tak się złożyło, że nie miałam chęci...Czułam zmęczenie, na myśl o treningu jeszcze większe. No więc nie poszłam, bo co się będę dobijać. Przetrenowanie na 2 tygodnie przed maratonem nie jest mi potrzebne.
W czwartek praca i znów szkolenie...
W ogóle to jakieś takie sensacje żołądkowe miałam przez ten tydzień...Dziwne.
Pobiegałam dzisiaj. Po tych 3 dniach odstawienia czułam ogromną chęć potruchtania, bez zrywów, po prostu trening 'free your mind' - nie myśleć o obowiązkach, niezałatwionych wciąż sprawach itd. Długo i swobodnie pobiegać, that's it.
Było super, słoneczko świeciło, ja sobie biegałam niestety, na którymś kaemie odezwał się żołądek, uch
Przyczyna jest prosta - ostatni tydzień to nerwy, ilość snu na dobę ok 5h, dużo kawy, fatalne jedzenie. Na szczęście już weekend, może się uda trochę oddechu załapać.
Anyway...
Wyszło mi prawie 16km.
15.50km po 5:40 i przebieżka łączna 0.36km po 4:29
Jutro może wieczorem parę kilometrów przebiegnę. Może. I w niedzielę ostatnie długie wybieganie. Mogłabym je zrobić w 2/3 tempowo, ale nie wiem czy mi się chce. Może sobie po prostu potruchtam...Treningi tempowe już robiłam, teraz cudów nie zdziałam.
Całe 3 dni nie biegałam...O matko, jak to brzmi!
We wtorek byłam w Warszawie na szkoleniu, cały dzień poza domem; jak wróciłam to nic mi się nie chciało.
Miałam plan pobiegać w środę, ale jakoś tak się złożyło, że nie miałam chęci...Czułam zmęczenie, na myśl o treningu jeszcze większe. No więc nie poszłam, bo co się będę dobijać. Przetrenowanie na 2 tygodnie przed maratonem nie jest mi potrzebne.
W czwartek praca i znów szkolenie...
W ogóle to jakieś takie sensacje żołądkowe miałam przez ten tydzień...Dziwne.
Pobiegałam dzisiaj. Po tych 3 dniach odstawienia czułam ogromną chęć potruchtania, bez zrywów, po prostu trening 'free your mind' - nie myśleć o obowiązkach, niezałatwionych wciąż sprawach itd. Długo i swobodnie pobiegać, that's it.
Było super, słoneczko świeciło, ja sobie biegałam niestety, na którymś kaemie odezwał się żołądek, uch
Przyczyna jest prosta - ostatni tydzień to nerwy, ilość snu na dobę ok 5h, dużo kawy, fatalne jedzenie. Na szczęście już weekend, może się uda trochę oddechu załapać.
Anyway...
Wyszło mi prawie 16km.
15.50km po 5:40 i przebieżka łączna 0.36km po 4:29
Jutro może wieczorem parę kilometrów przebiegnę. Może. I w niedzielę ostatnie długie wybieganie. Mogłabym je zrobić w 2/3 tempowo, ale nie wiem czy mi się chce. Może sobie po prostu potruchtam...Treningi tempowe już robiłam, teraz cudów nie zdziałam.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
30 września 2012
Miałam wczoraj biegać, ale jednak odpuściłam.
Dzisiaj najdłuższe wybieganie.
33.66km po 5:55
Mogłam jeszcze dobić do 35km, ale po co...
Już od pierwszych metrów wiedziałam, że it's not my day. Co ja gadam, już po obudzeniu się czułam, że nie będzie tempa. Miałam nadzieję się wyspać, nie nastawiłam budzika...wstaję, paczem, a tu 8 rano miałam nadzieję na dłuższy sen, po deficytowej ilości w tygodniu....
Dlatego wybiegając założyłam sobie, że po prostu zrobię sobie easy jak ta lala.
Jakoś ten czas tak mi szybko minął, ze wszystkich wybiegań to dzisiejsze najmilej mi upłynęło. Biegłam sobie i myślałam, jak idzie Pulchniakowi, Eli, PanTalonowi, potem przypomniało mi się, że biegną jeszcze inni znajomi i tak rozmyślałam, czy są już po, czy dają radę itd.
Anyway, miło było oprócz jednego incydentu. Biegnę, widzę, że jakiś dużych rozmiarów pies stoi i patrzy. Za nim jakiś facet coś stuka przez komórkę. Przystanęłam, pies się zbliża, więc pytam gościa, czy to jego pies. Facet nic. Dalej smsuje. Znów pytam, czy to jego pies. Facet (nie podnosząc głowy): 'Nieee...On tylko powącha...' Ja znów: 'Ale czy to pana pies???' Koleś: 'Tak, ale on nic nie zrobi'. Powiedziałam mu, że w takim razie niech uważa na niego, ale byłam tak podminowana jego (delikatnie mówiąc) niefrasobliwością, że uch! Choć teraz dostrzegam w tym 'nieee' jakiś akcent humorystyczny. Jakoś mnie bawią takie sytuacje po czasie.
Tak w ogóle, to na treningu piątkowym jakiś facet mi trąbił, mnie to akurat nie przeszkadza, zawsze staram się podnieść rękę, bo a nuż to biegacz, a do tego znajomy? No i biegnę sobie i myślę, że jak do tej pory to nie miałam jakichś zaczepek głupich, o których piszą dziewczyny na forum, a to trąbienie to jw. i w ogóle nie wiem o co w tym całym szumie chodzi. No i biegnę sobie dalej, gdzieś po paru km mijam jakiegoś kolesia na rowerze, a ten: "Ale fajny tyłeczek" No to mam za swoje Nie wiem jak on to mógł stwierdzić, bo się mijaliśmy face to face... A poza tym przytyło mi się ostatnio, więc już wogle-gogle...
Wrzesień 294.38km
Najwięcej w tym roku...
Miałam wczoraj biegać, ale jednak odpuściłam.
Dzisiaj najdłuższe wybieganie.
33.66km po 5:55
Mogłam jeszcze dobić do 35km, ale po co...
Już od pierwszych metrów wiedziałam, że it's not my day. Co ja gadam, już po obudzeniu się czułam, że nie będzie tempa. Miałam nadzieję się wyspać, nie nastawiłam budzika...wstaję, paczem, a tu 8 rano miałam nadzieję na dłuższy sen, po deficytowej ilości w tygodniu....
Dlatego wybiegając założyłam sobie, że po prostu zrobię sobie easy jak ta lala.
Jakoś ten czas tak mi szybko minął, ze wszystkich wybiegań to dzisiejsze najmilej mi upłynęło. Biegłam sobie i myślałam, jak idzie Pulchniakowi, Eli, PanTalonowi, potem przypomniało mi się, że biegną jeszcze inni znajomi i tak rozmyślałam, czy są już po, czy dają radę itd.
Anyway, miło było oprócz jednego incydentu. Biegnę, widzę, że jakiś dużych rozmiarów pies stoi i patrzy. Za nim jakiś facet coś stuka przez komórkę. Przystanęłam, pies się zbliża, więc pytam gościa, czy to jego pies. Facet nic. Dalej smsuje. Znów pytam, czy to jego pies. Facet (nie podnosząc głowy): 'Nieee...On tylko powącha...' Ja znów: 'Ale czy to pana pies???' Koleś: 'Tak, ale on nic nie zrobi'. Powiedziałam mu, że w takim razie niech uważa na niego, ale byłam tak podminowana jego (delikatnie mówiąc) niefrasobliwością, że uch! Choć teraz dostrzegam w tym 'nieee' jakiś akcent humorystyczny. Jakoś mnie bawią takie sytuacje po czasie.
Tak w ogóle, to na treningu piątkowym jakiś facet mi trąbił, mnie to akurat nie przeszkadza, zawsze staram się podnieść rękę, bo a nuż to biegacz, a do tego znajomy? No i biegnę sobie i myślę, że jak do tej pory to nie miałam jakichś zaczepek głupich, o których piszą dziewczyny na forum, a to trąbienie to jw. i w ogóle nie wiem o co w tym całym szumie chodzi. No i biegnę sobie dalej, gdzieś po paru km mijam jakiegoś kolesia na rowerze, a ten: "Ale fajny tyłeczek" No to mam za swoje Nie wiem jak on to mógł stwierdzić, bo się mijaliśmy face to face... A poza tym przytyło mi się ostatnio, więc już wogle-gogle...
Wrzesień 294.38km
Najwięcej w tym roku...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
2 października 2012
10km po 5:18
1-5:42
2-5:31
3-5:25
4-5:16
5-5:18
6-5:21
7-5:16
8-5:13
9-5:02
10-4:59
2x wbieg na wiadukt
Biegłam bez patrzenia na tempo. W związku z tym, że na każdym kilometrze pokazywał mi się komunikat, że trzeba by wyrzucić już treningi z maszyny i zasłaniał autolapa, pilnowałam tylko kilometrażu.
Fajnie się biegło. Udało mi się wrócić przed g.7.
Trening o świcie ma tylko jedną wadę. Czy naprawdę...naprawdę...98proc ludzi wybierających się o tej porze do pracy musi jarać fajki na ulicy i to jeszcze te śmierdzące najbardziej, czyli w promocji za 1.50??? Nie cierpię tego!
10km po 5:18
1-5:42
2-5:31
3-5:25
4-5:16
5-5:18
6-5:21
7-5:16
8-5:13
9-5:02
10-4:59
2x wbieg na wiadukt
Biegłam bez patrzenia na tempo. W związku z tym, że na każdym kilometrze pokazywał mi się komunikat, że trzeba by wyrzucić już treningi z maszyny i zasłaniał autolapa, pilnowałam tylko kilometrażu.
Fajnie się biegło. Udało mi się wrócić przed g.7.
Trening o świcie ma tylko jedną wadę. Czy naprawdę...naprawdę...98proc ludzi wybierających się o tej porze do pracy musi jarać fajki na ulicy i to jeszcze te śmierdzące najbardziej, czyli w promocji za 1.50??? Nie cierpię tego!
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
5 października 2012
No ciekawie dzisiaj było
Nie wiedziałam jak się ubrać...Niby mój skopany termostat dyktował długi rękaw i na to krótki, oba z cienkiego materiału, ale wiatr był...więc zmieniłam na krótki rękaw i wiatrówkę...I po 500m żałowałam, ale nic to, biegnę dalej. Po 1km zawracam, coby się przebrać, ale akurat pod wiatr zaczęłam biec, który wydał mi się dość mocny. Więc zawracam z zawrócenia. Ale...po kolejnych 500m myślę sobie, że jak mam się jeszcze przez ileś kaemów wkurzać, to jednak zawrócę. Ostatecznie Poza tym zrzucało mi czapkę z głowy, więc już w ogóle wesoło mi nie było.
Wróciłam do wersji pierwotnej i pobiegłam dalej (po równych 3km). Znów chciałam się ukryć, no i pobiegałam w lasku. Tam też i przebieżki 10x100m z marszem.
Powrót mnie zaskoczył, bo dość szybko wskoczyłam na szybkie tempo i jakoś w ogóle nie schodziłam na niższe.
A szczegółowo przedstawiało się to tak.
Najpierw
7.25km po 5:34 To też mnie zaskoczyło, bo wydawało mi się, że toczę się jak kula śnieżna (to, że zaczynam ją przypominać, to już osobna sprawa.... )
1-5:41
2-5:32
3-5:50
4-5:30
5-5:35
6-5:26
7-5:23
0.25-5:34
Przebieżki
Najwolniejsza 4:46
Najszybsza 3:58
Średnio ok 4:10
Powrót - totalne zaskoczenie. Ale i radość
4.5km po 4:46
1-5:04
2-4:55
3-4:28 (w tym wbieg na wiadukt )
4-4:40
0.5-4:44
Uczciwie przyznam, że ten wiadukt pokonałam z godnościom osobistom Na tyle solidnie, że jak zbiegłam (akurat piknęło 3km) to musiałam się na chwilę zatrzymać.
Well...
Za tydzień maraton. Nie wiem, czy czuję radość. Boję się, jak to będzie. Nie wysypiam się, sporo pracy,nie wysypiam się i znów sie nie wysypiam. 6h to luksus. Mam wrażenie, że mała ilość snu pompuje moje ciało i to co spadło, znów na mnie włazi.
Nerwowo jest. Tak ogólnie. Niby spokojnie, ale jednak w środku gdzieś nerwowo.
Jutro być może uda mi się pobiegać. Zdecyduję w ciągu dnia. Jeśli nie będę czuć zmęczenia, to wyskoczę na jakąś godzinkę.
Niedziela 20km.
Przede wszystkim muszę się wyspać.
W przyszłym tygodniu 2 treningi po 10km.
I niedziela....
No ciekawie dzisiaj było
Nie wiedziałam jak się ubrać...Niby mój skopany termostat dyktował długi rękaw i na to krótki, oba z cienkiego materiału, ale wiatr był...więc zmieniłam na krótki rękaw i wiatrówkę...I po 500m żałowałam, ale nic to, biegnę dalej. Po 1km zawracam, coby się przebrać, ale akurat pod wiatr zaczęłam biec, który wydał mi się dość mocny. Więc zawracam z zawrócenia. Ale...po kolejnych 500m myślę sobie, że jak mam się jeszcze przez ileś kaemów wkurzać, to jednak zawrócę. Ostatecznie Poza tym zrzucało mi czapkę z głowy, więc już w ogóle wesoło mi nie było.
Wróciłam do wersji pierwotnej i pobiegłam dalej (po równych 3km). Znów chciałam się ukryć, no i pobiegałam w lasku. Tam też i przebieżki 10x100m z marszem.
Powrót mnie zaskoczył, bo dość szybko wskoczyłam na szybkie tempo i jakoś w ogóle nie schodziłam na niższe.
A szczegółowo przedstawiało się to tak.
Najpierw
7.25km po 5:34 To też mnie zaskoczyło, bo wydawało mi się, że toczę się jak kula śnieżna (to, że zaczynam ją przypominać, to już osobna sprawa.... )
1-5:41
2-5:32
3-5:50
4-5:30
5-5:35
6-5:26
7-5:23
0.25-5:34
Przebieżki
Najwolniejsza 4:46
Najszybsza 3:58
Średnio ok 4:10
Powrót - totalne zaskoczenie. Ale i radość
4.5km po 4:46
1-5:04
2-4:55
3-4:28 (w tym wbieg na wiadukt )
4-4:40
0.5-4:44
Uczciwie przyznam, że ten wiadukt pokonałam z godnościom osobistom Na tyle solidnie, że jak zbiegłam (akurat piknęło 3km) to musiałam się na chwilę zatrzymać.
Well...
Za tydzień maraton. Nie wiem, czy czuję radość. Boję się, jak to będzie. Nie wysypiam się, sporo pracy,nie wysypiam się i znów sie nie wysypiam. 6h to luksus. Mam wrażenie, że mała ilość snu pompuje moje ciało i to co spadło, znów na mnie włazi.
Nerwowo jest. Tak ogólnie. Niby spokojnie, ale jednak w środku gdzieś nerwowo.
Jutro być może uda mi się pobiegać. Zdecyduję w ciągu dnia. Jeśli nie będę czuć zmęczenia, to wyskoczę na jakąś godzinkę.
Niedziela 20km.
Przede wszystkim muszę się wyspać.
W przyszłym tygodniu 2 treningi po 10km.
I niedziela....
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
6 października 2012
Ale się wyspaaaałaaam
Wczoraj wieczorem zrobiłam podejście nr 2 --> Rzeź.
Oczy zaczęły mi się znów kleić, ale dotrwałam. Biedny album Kokoshka...
Od czasu 'Bękartów Wojny' kocham Christophera Waltz'a, a po wczorajszym jeszcze bardziej.
Fajny film...Trafne obserwacje...
O 20:30 byłam już w łóżku, a zasnęłam chyba z kwadrans później. A wstałam przed 9 rano....Ach, miód malina. I jakie fajne sny miałam
Moc na trening dzisiaj była, ale zastanawiałam się nad czasem. Zanim skończyłam sprzątać, po zakupach itd to była już chyba 16, na dodatek zabrałam się za chocoloading:
i jak skończyłam wypieki, to już prawie 17 była.
Ale jednocześnie czułam potrzebę ruchu, więc szybka decyzja, spodenki, bluzeczki, butki i run Ania run. W między czasie zmiana wymyślonej wcześniej trasy. Miał być BC, a postawiłam na dwie części przedzielone przebieżkami (ach, brzmi jak full profeska )
Cz. I
1-5:27
2-5:21
3-5:05
4-5:05
0.43-5:13
Przebieżki (100m)*
1-3:42
2-3:56
3-3:53
4-3:31
5-3:25
6-3:31
7-3:19
8-3:26
9-3:40
10-3:40
Gdzieś w okolicach 8-9 odcinka zaczęło nieźle padać. Akurat mijałam się z pewnym panem biegaczem, którego w tym miejscu widziałam już drugi raz. I drugi raz nieźle poginał. Zawodowiec. I zawodowe miał dzisiaj, zarąbiaszcze pomarańczowe butki biegowe, tylko nie zdążyłam wylukać jakiej firmy.
* A wogle, wogle...Tak mi dzisiaj te przebieżki szły (pewnie przez to, że na obiad wchłonęłam słuszną porcję makaronu z pesto ), krok długi, równy, wahadła piękne..normalnie jakbym była postronnym obserwatorem mojego treningu, to zachwycona wzięłabym od siebie numer telefonu
A serio - nie pamiętam, kiedy tak fajnie technicznie przebieżki mi wychodziły.
Cz. II
1-5:05
2-5:03
3-5:04
0.69-5:06
Po powrocie kolacyjka i próba muffinek....Pyszka, kawałki czekolady i żurawina, ustawiłam temperaturę na mniejszą niż ostatnio i jest efekt, jest efekt... A JAK smakują, kiedy za oknem deszczowo i wietrznie...
Coś jeszcze miałam napisać, ale nie pamiętam co...
Ale się wyspaaaałaaam
Wczoraj wieczorem zrobiłam podejście nr 2 --> Rzeź.
Oczy zaczęły mi się znów kleić, ale dotrwałam. Biedny album Kokoshka...
Od czasu 'Bękartów Wojny' kocham Christophera Waltz'a, a po wczorajszym jeszcze bardziej.
Fajny film...Trafne obserwacje...
O 20:30 byłam już w łóżku, a zasnęłam chyba z kwadrans później. A wstałam przed 9 rano....Ach, miód malina. I jakie fajne sny miałam
Moc na trening dzisiaj była, ale zastanawiałam się nad czasem. Zanim skończyłam sprzątać, po zakupach itd to była już chyba 16, na dodatek zabrałam się za chocoloading:
i jak skończyłam wypieki, to już prawie 17 była.
Ale jednocześnie czułam potrzebę ruchu, więc szybka decyzja, spodenki, bluzeczki, butki i run Ania run. W między czasie zmiana wymyślonej wcześniej trasy. Miał być BC, a postawiłam na dwie części przedzielone przebieżkami (ach, brzmi jak full profeska )
Cz. I
1-5:27
2-5:21
3-5:05
4-5:05
0.43-5:13
Przebieżki (100m)*
1-3:42
2-3:56
3-3:53
4-3:31
5-3:25
6-3:31
7-3:19
8-3:26
9-3:40
10-3:40
Gdzieś w okolicach 8-9 odcinka zaczęło nieźle padać. Akurat mijałam się z pewnym panem biegaczem, którego w tym miejscu widziałam już drugi raz. I drugi raz nieźle poginał. Zawodowiec. I zawodowe miał dzisiaj, zarąbiaszcze pomarańczowe butki biegowe, tylko nie zdążyłam wylukać jakiej firmy.
* A wogle, wogle...Tak mi dzisiaj te przebieżki szły (pewnie przez to, że na obiad wchłonęłam słuszną porcję makaronu z pesto ), krok długi, równy, wahadła piękne..normalnie jakbym była postronnym obserwatorem mojego treningu, to zachwycona wzięłabym od siebie numer telefonu
A serio - nie pamiętam, kiedy tak fajnie technicznie przebieżki mi wychodziły.
Cz. II
1-5:05
2-5:03
3-5:04
0.69-5:06
Po powrocie kolacyjka i próba muffinek....Pyszka, kawałki czekolady i żurawina, ustawiłam temperaturę na mniejszą niż ostatnio i jest efekt, jest efekt... A JAK smakują, kiedy za oknem deszczowo i wietrznie...
Coś jeszcze miałam napisać, ale nie pamiętam co...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7 października 2012
Ostatnie wybieganie przed-maratońskie.
Pogoda niezbyt fajna, sensacje przeziębieniowe niezbyt fajne. Ubrałam się mimo tego na krótki rękaw, co prawda dwie koszulki, ale jednak chłodek był (tylko w ramiona). Przez cały trening wypociłam zarazki, mam nadzieję, że zostały wybite na 100proc.
Generalnie to się dzisiaj unorałam. Takie miałam wrażenie.
17.70km po 5:40.
Przebieżki 6x100m
Trucht 0.56km po 5:29
Dobrze, że wczoraj ugotowałam obiad, to dzisiaj laba. Akurat spożywam jedną z muffinek, osz no żesz, jeszcze lepsze niż wczoraj... niebezpieczne to, niebezpieczne...
Jak już pisałam wczoraj, jeszcze dwa treningi. Na pewno nie poranne, gdyż się wysypiam i magnezuję. Właśnie, Strasb, wywołuję Cię do porady zalecana dawka to 2 tabletki na dzień, a jak sobie przez ten tydzień zapodam 3, to nic takiego się chyba nie stanie, co...?
W piątek odbiór pakietu. Trochę mi żal, bo w sobotę koncert Doroty Miśkiewicz, no ale o g.20, zanim wróciłabym do domu, to już prawie musiałabym wstawać Tym bardziej, że start jest o 9.
Więc mam nadzieję, że jeszcze na wiosnę DM do Poznania zawita...
Ostatnie wybieganie przed-maratońskie.
Pogoda niezbyt fajna, sensacje przeziębieniowe niezbyt fajne. Ubrałam się mimo tego na krótki rękaw, co prawda dwie koszulki, ale jednak chłodek był (tylko w ramiona). Przez cały trening wypociłam zarazki, mam nadzieję, że zostały wybite na 100proc.
Generalnie to się dzisiaj unorałam. Takie miałam wrażenie.
17.70km po 5:40.
Przebieżki 6x100m
Trucht 0.56km po 5:29
Dobrze, że wczoraj ugotowałam obiad, to dzisiaj laba. Akurat spożywam jedną z muffinek, osz no żesz, jeszcze lepsze niż wczoraj... niebezpieczne to, niebezpieczne...
Jak już pisałam wczoraj, jeszcze dwa treningi. Na pewno nie poranne, gdyż się wysypiam i magnezuję. Właśnie, Strasb, wywołuję Cię do porady zalecana dawka to 2 tabletki na dzień, a jak sobie przez ten tydzień zapodam 3, to nic takiego się chyba nie stanie, co...?
W piątek odbiór pakietu. Trochę mi żal, bo w sobotę koncert Doroty Miśkiewicz, no ale o g.20, zanim wróciłabym do domu, to już prawie musiałabym wstawać Tym bardziej, że start jest o 9.
Więc mam nadzieję, że jeszcze na wiosnę DM do Poznania zawita...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8 października 2012
Spaghetteria mega porcja zrobiona. Carboloading od jutra. Na 3 obiadki styknie.Tzn dzisiaj też było..lekkie...taki tam makaronik w rosole...
A tymczasem....Panikuję
To dla Was whether you like it or not
Spaghetteria mega porcja zrobiona. Carboloading od jutra. Na 3 obiadki styknie.Tzn dzisiaj też było..lekkie...taki tam makaronik w rosole...
A tymczasem....Panikuję
To dla Was whether you like it or not
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 października 2012
Pobiegłam w końcu, katar jeszcze daje znać o sobie, ale jest lepiej.
Miałam chęć na bieg z muzyką, nie wiedziałam co zapodać, żeby się nie spalić. Najpierw pomyślałam o Meli Koteluk, ale potem ostateczny wybór padł na TGD. I dobrze, przynajmniej sobie przypomniałam, co jest ważne
7.64km po 5:39
Przebieżki: 4:09/ 4:00/ 3:52/ 4:02/ 3:35/ 3:38
1.61km po 5:16
To jedyny trening w tym tygodniu.
Jeśli w niedzielę będzie tak jak dzisiaj, to będzie dobrze. Powoli zaczynam się cieszyć
Zapodałam dzisiaj 4 tabletki magnezu. Mam zamiar proceder powtórzyć jutro i pojutrze. Tak więc jeśli w niedzielę zobaczycie biegnące dziewczę, z której uszu będą wystawać młode pędy guarany, to będę to ja
Pobiegłam w końcu, katar jeszcze daje znać o sobie, ale jest lepiej.
Miałam chęć na bieg z muzyką, nie wiedziałam co zapodać, żeby się nie spalić. Najpierw pomyślałam o Meli Koteluk, ale potem ostateczny wybór padł na TGD. I dobrze, przynajmniej sobie przypomniałam, co jest ważne
7.64km po 5:39
Przebieżki: 4:09/ 4:00/ 3:52/ 4:02/ 3:35/ 3:38
1.61km po 5:16
To jedyny trening w tym tygodniu.
Jeśli w niedzielę będzie tak jak dzisiaj, to będzie dobrze. Powoli zaczynam się cieszyć
Zapodałam dzisiaj 4 tabletki magnezu. Mam zamiar proceder powtórzyć jutro i pojutrze. Tak więc jeśli w niedzielę zobaczycie biegnące dziewczę, z której uszu będą wystawać młode pędy guarany, to będę to ja
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
12 października 2012
Pakiet odebrany. Spotkałam Tomka, porozmawialiśmy Dzięki raz jeszcze:)
Zdobyłam się na odwagę i dałam zmierzyć tkankę tłuszczową i inne te niefajne rzeczy. Nie wiem, na ile to jest wiarygodne badanie, ale wyszło mi 19.3, podczas gdy norma zaczyna się od 20. Ach, ach, ach I chyba nawet w zeszłym roku miałam ciut więćej, coś około chyba 21? Ale mogę się mylić....Natomiast waga masy tłuszczowej to 12.4, a norma 10-15. Będę...chcę wierzyć, że tak jest
Bonusy odbierania pakietu Przemiły jest
Pakiet odebrany. Spotkałam Tomka, porozmawialiśmy Dzięki raz jeszcze:)
Zdobyłam się na odwagę i dałam zmierzyć tkankę tłuszczową i inne te niefajne rzeczy. Nie wiem, na ile to jest wiarygodne badanie, ale wyszło mi 19.3, podczas gdy norma zaczyna się od 20. Ach, ach, ach I chyba nawet w zeszłym roku miałam ciut więćej, coś około chyba 21? Ale mogę się mylić....Natomiast waga masy tłuszczowej to 12.4, a norma 10-15. Będę...chcę wierzyć, że tak jest
Bonusy odbierania pakietu Przemiły jest
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 października 2012
Mądrze, z głową, z klasą - tak chcę dzisiaj biec
Ahoj przygodo!
Już dziękuję wszystkim, którzy mnie tak dzielnie dopingowali, wierzyli zwłaszcza w chwilach kiedy mi tej wiary brakowało Do zobaczenia później
ps. Ale by były jaja, jakbym miała nr 1312, tak sobie wczoraj pomyślałam. W przyszłym roku muszę się szybciej zapisać
Mądrze, z głową, z klasą - tak chcę dzisiaj biec
Ahoj przygodo!
Już dziękuję wszystkim, którzy mnie tak dzielnie dopingowali, wierzyli zwłaszcza w chwilach kiedy mi tej wiary brakowało Do zobaczenia później
ps. Ale by były jaja, jakbym miała nr 1312, tak sobie wczoraj pomyślałam. W przyszłym roku muszę się szybciej zapisać
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 października part 2
No to jestem
13. Poznań Maraton
Brutto:4:05:29
Netto:4:02:55
Trochę dzisiaj pobiegałam...
Dobra, jakoś spróbuję to ogarnąć...
Od rana wskoczyłam jeszcze na Expo, porozmawiałam z Tomkiem i resztą ekipy sklepubiegowego.com. W szatni spotkałam kilkoro znajomych, z Klubu i spoza. Nawiasem mówiąc, zastanawiałam się czy kogoś spotkam wśród tylu tysięcy, a tu pach pach, co chwilę "Cześć, co słychać, w jaki czas celujesz, powodzenia itd"
Nie wiedziałam jak mam się ubrać. Zdecydowałam, że pobiegnę w CEPach, krótkich spodenkach, krótki rękaw i czapeczka. I wcale nie było mi super zimno
Dobra, przebrałam się, oddałam worek do depozytu, wychodzę przed budynek i spotykam Kasjera, z którym umówiliśmy się na wspólny bieg. Rozmawialiśmy wiele o tym maratonie, dla Kasjera był to debiut, a ja bardzo chciałam, żeby pobiegł go dobrze, gdyż zwyczajnie lubię kolegę
Rozgrzewka i idziemy na start. Tam już tłok, co minuta coraz większy, więc czuję, że w worku, który na siebie założyłam robi się coraz bardziej gorąco. 3 minuty przed startem ściągam go, ostatnie życzenia udanego biegu, ostatnie ustalenia - Kasjer biegł na tętno, więc jakby co, to mieliśmy się rozdzielić.
W końcu zaczyna się odliczanie. I 'Rydwany Ognia' a na niebie złoto. Wzruszenie Mówię sobie: "Tata, weź na tej górze wyłącz już żużel w TV i pokibicuj córce razem z Wujaszkiem"
Biegnę, pilnuję, żeby nie przypalić na samym początku, wiadomo tłum niesie...
Jest ok, choć muszę zwalniać. Biegnę po lewej stronie, bo czekam na Kogoś...Na 3km okazuje się, że nie na darmo. Mój Brat czeka z Bratową i Zuzią. Kiwam im i za chwilę podbiegam, całuję Zuzię i wracam na trasę. Boże, jaką oni mi niespodziankę zrobili, że wszyscy razem wyszli! Młody - wiedziałam, że Siory nie zostawi bez dopingu, ale Malutka - jak to dziecko, nigdy nie wiadomo jak ze wstawaniem, a ma rok i 4 mieszki, więc tym bardziej o tej porze dnia...Po raz drugi się wzruszam... A w ogóle Zuzia patrzyła jak zaczarowana...tyle osób biegnących to w życiu nie widziała
Dobra, po 3kaemie plan był na 5:45. Trudno, strasznie trudno utrzymać równe tempo. Praktycznie przez cały bieg. Bliżej mu było do 5:30 i wciąż musiałam pilnować, żeby zwalniać.
Biegnę sobie i myślę o Tacie, o Wuju, który był Jego ulubionym kuzynem. I o różnych innych rzeczach....I wymyślam, że cały trud niech będzie w intencji mojej Rodziny.
10km - 00:59:42
Biegnę dalej, na 14km mam przyspieszyć do 5:40, znów problem z utrzymaniem tempa. Mijam biegacza, który leży na poboczu, przy nim ekipa ratunkowa. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że to chyba coś poważnego, bo na zwykłe osłabnięcie nie wyglądało. Po chwili jedzie karetka. A na mecie dowiedziałam się dlaczego....Niefajne...
Na trasie kibice...fantastyczni! Zwłaszcza dwie małe istotki...Nie pamiętam dokładnie na którym kaemie, ale zza pleców słyszę pełen wzruszenia głos: "Tosia! Tosia!" i nagle dwa małe szkraby, w Tshirtach do ziemi zaczynają skakać i krzyczeć "tata, tata!!!". Nie wiem, kto to był, nie widziałam spotkania, ale było to tak piękne, że wzruszam się po raz trzeci
W którymś momencie na jakiejś długiej prostej rytm kroków setek ludzi powoduje, że biegnę jak w transie...
Czas mija sama nie wiem jak.
20km - 2:03:18
Na treningach zazwyczaj miałam już trudne momenty, ale tym razem jest inaczej. Jest ok. Do chyba 26km. Zresztą, nie pamiętam. Biegnę szybciej, ustalam sobie, że po 20km pobiegnę po 5:35, a potem po 28 zejdę do 5:30. Tempo znów mieszane, cały czas trudno mi je utrzymać. Denerwuje mnie to, bo obawiam się kłopotów później, a nie chcę zwalniać zbyt mocno, bo już nie ma na to czasu.
Przy Orlenie za Antoninkiem doganiam powoli zające na 4:00, przy okazji mijam kolegę z Klubu. Świetnie mu idzie, tym bardziej, że za nim Warszawa. Cały czas biegnę za balonikami, w którymś momencie doganiam je i biegnę w grupie. Rytmicznie, dobrze. Widzę Ziomalkę, zamieniamy kilka słów i biegnę dalej. Czuję zmęczenie, ale nie na tyle wielkie, żeby się martwić o wynik. Skoro 30km tak szybko mi minęło, to znaczy, że przede mną te 12km też powinno (oho! yhym! )
30km - 2:52:48
Na 33 i 34 zwalniam trochę, do 5:40. Cały czas wiem, że jestem w stanie złamać 4h. Gdy nagle...podbiegi. Podbiegów na całej trasie było bardzo dużo, tak myślę. Może nie były jakieś bardzo długie, ale było ich dość sporo - wbiegi/ zbiegi. Myślę, że po części wpłynęło to na moje kłopoty z utrzymaniem tempa. No ale nic. Trzeba biec dalej. I naaagle...Trach! Odcięcie prądu! Welcome to the Wall Książkowo na 35km zmogło mnie. Głowa czysta, a nogi naparzały jak podgrzane na ruszcie. Nie mam skurczy, ale nie mogę nimi poruszać. Bolą mnie tak mocno, że zaczyna mi chodzić po głowie marsz....Ale nadal biegnę. Wiem, że to dziwne, ale naprawdę odczułam to w jednym momencie. Baloniki zaczynają się coraz bardziej oddalać, a ja godzę się z myślą, że nie złamię czwórki. Po 2kaemach nadal ciężko, ale zaczyna się robić lżej. Teren bardziej płaski, udaje mi się przyspieszyć. Lekko nie jest, ale delikatny progres. Powtarzam sobie, że to już naprawdę niedaleko, proszę Tatę o pomoc, zaczynam się modlić, żeby dobiec mądrze i dobrze.
Jest lekka poprawa. Coraz więcej ludzi maszeruje. Mijam kolejne osoby, niektórzy mijają także mnie.
Do 40km...Nagle czuję, że zaczyna mi być niedobrze i jakoś dziwnie słaba się robię. Boje się przyspieszyć, bo wiem, że może się skończyć źle. Zaczynam żałować, że na 35km nie zjadłam banana. Przez cały bieg na każdym punkcie piłam i jadłam (no, na 15km nie wzięłam banana). Nie przechodziłam do marszu, obczaiłam nowy sposób jedzenia - gryz banana po małym kawałeczku w biegu, przez cały czas ani razu nie chwyciła mnie kolka.
Tak więc, kiedy czuję, że opadam z sił, pozwalam sobie na przejście w marsz. Wypiłam chyba ze 4-5 kubków wody i wzięłam czekoladę. Ruszam, wciąż jest nadzieja na wynik okołoczwórkowy, może 4:01... I na 41km kolejny podbieg na most. Nie, nie mam sił. To mój najwolniejszy kilometr z całego maratonu. Nagle ktoś z tłumu krzyczy, że to już niedaleko, że za rogiem już meta.
Zbieram się, wynajduję jakoś siłę i zaczynam biec szybciej. Skręcam w Bukowską, wiem, że jestem coraz bliżej. Skręcam w Targi..po chwili widzę metę, zegar i znajduję w sobie resztki siły...Zaczynam podnosić nogi, coraz wyżej i szybciej...i...jestem po raz czwarty Maratonką Buziak w niebo dla Tatki
Udało się!!!! 2:02:55
W oddali widzę znajomych. Podchodzę, okazuje się, że inny znajomy z Klubu złamał 4h, z czego bardzo się cieszę.
Rozmawiamy, ja wypatruję Ziomalki. Jest! Uściski, gratulacje, chwila rozmowy.
Czekam dalej...I widzę, w końcu widzę przeszczęśliwego Kasjera I to jest ostatnie moje wzruszenie - widzieć jego maratońsko-debiutanckie-szczęście.
Później dowiedziałam się, że na mecie kibicował mi też Starszy Brat z Żoną, ale nikogo nie widziałam, interesowała mnie tylko meta
Idziemy razem na posiłek, dołącza jego córka. Jemy, gadamy sobie, szczęśliwi. Pojawiają się kolejni znajomi. Jest dobrze
Nie decyduję się na prysznic, jest dość zimno. Jadę do Brata. Tęsknię za kawą!!! Herbatą!!! W końcu, po ciepłym prysznicu, z którego nie mogłam się wydostać, jemy ciacho i rogale marcińskie A Zuzka z ciekawością ogląda medal
A teraz nadejszła chwila na wnioski
To, że mnie zmogło...Mimo, że dało mi w kość było bardzo ciekawym doświadczeniem i warto je było przeżyć. Niemniej zdaję sobie sprawę, że w pewnym stopniu przyczyniły się do tego moje problemy z utrzymaniem tempa. Piszę "pewnym" bo gdyby te kilometry były płaskie, dałabym radę.
Cieszy mnie to, że nie leciałam jak głupia, nawinie wierząc, że skoro TERAZ się dobrze czuję, to za 20km też tak będzie. Tak się po prostu złożyło. Pilnowałam tempa przez cały czas, no może z wyjątkiem ostatnich kilometrów, gdzie już nie miałam siły.
Jeszcze raz baaardzo Wam wszystkim dziękuję. Wiem, że miałam Wasze wsparcie, czułam to, naprawdę to dzisiaj czułam.... Dziękuję!
ps. W 2011 było 4:11:27 - jest progres
No to jestem
13. Poznań Maraton
Brutto:4:05:29
Netto:4:02:55
Trochę dzisiaj pobiegałam...
Dobra, jakoś spróbuję to ogarnąć...
Od rana wskoczyłam jeszcze na Expo, porozmawiałam z Tomkiem i resztą ekipy sklepubiegowego.com. W szatni spotkałam kilkoro znajomych, z Klubu i spoza. Nawiasem mówiąc, zastanawiałam się czy kogoś spotkam wśród tylu tysięcy, a tu pach pach, co chwilę "Cześć, co słychać, w jaki czas celujesz, powodzenia itd"
Nie wiedziałam jak mam się ubrać. Zdecydowałam, że pobiegnę w CEPach, krótkich spodenkach, krótki rękaw i czapeczka. I wcale nie było mi super zimno
Dobra, przebrałam się, oddałam worek do depozytu, wychodzę przed budynek i spotykam Kasjera, z którym umówiliśmy się na wspólny bieg. Rozmawialiśmy wiele o tym maratonie, dla Kasjera był to debiut, a ja bardzo chciałam, żeby pobiegł go dobrze, gdyż zwyczajnie lubię kolegę
Rozgrzewka i idziemy na start. Tam już tłok, co minuta coraz większy, więc czuję, że w worku, który na siebie założyłam robi się coraz bardziej gorąco. 3 minuty przed startem ściągam go, ostatnie życzenia udanego biegu, ostatnie ustalenia - Kasjer biegł na tętno, więc jakby co, to mieliśmy się rozdzielić.
W końcu zaczyna się odliczanie. I 'Rydwany Ognia' a na niebie złoto. Wzruszenie Mówię sobie: "Tata, weź na tej górze wyłącz już żużel w TV i pokibicuj córce razem z Wujaszkiem"
Biegnę, pilnuję, żeby nie przypalić na samym początku, wiadomo tłum niesie...
Jest ok, choć muszę zwalniać. Biegnę po lewej stronie, bo czekam na Kogoś...Na 3km okazuje się, że nie na darmo. Mój Brat czeka z Bratową i Zuzią. Kiwam im i za chwilę podbiegam, całuję Zuzię i wracam na trasę. Boże, jaką oni mi niespodziankę zrobili, że wszyscy razem wyszli! Młody - wiedziałam, że Siory nie zostawi bez dopingu, ale Malutka - jak to dziecko, nigdy nie wiadomo jak ze wstawaniem, a ma rok i 4 mieszki, więc tym bardziej o tej porze dnia...Po raz drugi się wzruszam... A w ogóle Zuzia patrzyła jak zaczarowana...tyle osób biegnących to w życiu nie widziała
Dobra, po 3kaemie plan był na 5:45. Trudno, strasznie trudno utrzymać równe tempo. Praktycznie przez cały bieg. Bliżej mu było do 5:30 i wciąż musiałam pilnować, żeby zwalniać.
Biegnę sobie i myślę o Tacie, o Wuju, który był Jego ulubionym kuzynem. I o różnych innych rzeczach....I wymyślam, że cały trud niech będzie w intencji mojej Rodziny.
10km - 00:59:42
Biegnę dalej, na 14km mam przyspieszyć do 5:40, znów problem z utrzymaniem tempa. Mijam biegacza, który leży na poboczu, przy nim ekipa ratunkowa. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że to chyba coś poważnego, bo na zwykłe osłabnięcie nie wyglądało. Po chwili jedzie karetka. A na mecie dowiedziałam się dlaczego....Niefajne...
Na trasie kibice...fantastyczni! Zwłaszcza dwie małe istotki...Nie pamiętam dokładnie na którym kaemie, ale zza pleców słyszę pełen wzruszenia głos: "Tosia! Tosia!" i nagle dwa małe szkraby, w Tshirtach do ziemi zaczynają skakać i krzyczeć "tata, tata!!!". Nie wiem, kto to był, nie widziałam spotkania, ale było to tak piękne, że wzruszam się po raz trzeci
W którymś momencie na jakiejś długiej prostej rytm kroków setek ludzi powoduje, że biegnę jak w transie...
Czas mija sama nie wiem jak.
20km - 2:03:18
Na treningach zazwyczaj miałam już trudne momenty, ale tym razem jest inaczej. Jest ok. Do chyba 26km. Zresztą, nie pamiętam. Biegnę szybciej, ustalam sobie, że po 20km pobiegnę po 5:35, a potem po 28 zejdę do 5:30. Tempo znów mieszane, cały czas trudno mi je utrzymać. Denerwuje mnie to, bo obawiam się kłopotów później, a nie chcę zwalniać zbyt mocno, bo już nie ma na to czasu.
Przy Orlenie za Antoninkiem doganiam powoli zające na 4:00, przy okazji mijam kolegę z Klubu. Świetnie mu idzie, tym bardziej, że za nim Warszawa. Cały czas biegnę za balonikami, w którymś momencie doganiam je i biegnę w grupie. Rytmicznie, dobrze. Widzę Ziomalkę, zamieniamy kilka słów i biegnę dalej. Czuję zmęczenie, ale nie na tyle wielkie, żeby się martwić o wynik. Skoro 30km tak szybko mi minęło, to znaczy, że przede mną te 12km też powinno (oho! yhym! )
30km - 2:52:48
Na 33 i 34 zwalniam trochę, do 5:40. Cały czas wiem, że jestem w stanie złamać 4h. Gdy nagle...podbiegi. Podbiegów na całej trasie było bardzo dużo, tak myślę. Może nie były jakieś bardzo długie, ale było ich dość sporo - wbiegi/ zbiegi. Myślę, że po części wpłynęło to na moje kłopoty z utrzymaniem tempa. No ale nic. Trzeba biec dalej. I naaagle...Trach! Odcięcie prądu! Welcome to the Wall Książkowo na 35km zmogło mnie. Głowa czysta, a nogi naparzały jak podgrzane na ruszcie. Nie mam skurczy, ale nie mogę nimi poruszać. Bolą mnie tak mocno, że zaczyna mi chodzić po głowie marsz....Ale nadal biegnę. Wiem, że to dziwne, ale naprawdę odczułam to w jednym momencie. Baloniki zaczynają się coraz bardziej oddalać, a ja godzę się z myślą, że nie złamię czwórki. Po 2kaemach nadal ciężko, ale zaczyna się robić lżej. Teren bardziej płaski, udaje mi się przyspieszyć. Lekko nie jest, ale delikatny progres. Powtarzam sobie, że to już naprawdę niedaleko, proszę Tatę o pomoc, zaczynam się modlić, żeby dobiec mądrze i dobrze.
Jest lekka poprawa. Coraz więcej ludzi maszeruje. Mijam kolejne osoby, niektórzy mijają także mnie.
Do 40km...Nagle czuję, że zaczyna mi być niedobrze i jakoś dziwnie słaba się robię. Boje się przyspieszyć, bo wiem, że może się skończyć źle. Zaczynam żałować, że na 35km nie zjadłam banana. Przez cały bieg na każdym punkcie piłam i jadłam (no, na 15km nie wzięłam banana). Nie przechodziłam do marszu, obczaiłam nowy sposób jedzenia - gryz banana po małym kawałeczku w biegu, przez cały czas ani razu nie chwyciła mnie kolka.
Tak więc, kiedy czuję, że opadam z sił, pozwalam sobie na przejście w marsz. Wypiłam chyba ze 4-5 kubków wody i wzięłam czekoladę. Ruszam, wciąż jest nadzieja na wynik okołoczwórkowy, może 4:01... I na 41km kolejny podbieg na most. Nie, nie mam sił. To mój najwolniejszy kilometr z całego maratonu. Nagle ktoś z tłumu krzyczy, że to już niedaleko, że za rogiem już meta.
Zbieram się, wynajduję jakoś siłę i zaczynam biec szybciej. Skręcam w Bukowską, wiem, że jestem coraz bliżej. Skręcam w Targi..po chwili widzę metę, zegar i znajduję w sobie resztki siły...Zaczynam podnosić nogi, coraz wyżej i szybciej...i...jestem po raz czwarty Maratonką Buziak w niebo dla Tatki
Udało się!!!! 2:02:55
W oddali widzę znajomych. Podchodzę, okazuje się, że inny znajomy z Klubu złamał 4h, z czego bardzo się cieszę.
Rozmawiamy, ja wypatruję Ziomalki. Jest! Uściski, gratulacje, chwila rozmowy.
Czekam dalej...I widzę, w końcu widzę przeszczęśliwego Kasjera I to jest ostatnie moje wzruszenie - widzieć jego maratońsko-debiutanckie-szczęście.
Później dowiedziałam się, że na mecie kibicował mi też Starszy Brat z Żoną, ale nikogo nie widziałam, interesowała mnie tylko meta
Idziemy razem na posiłek, dołącza jego córka. Jemy, gadamy sobie, szczęśliwi. Pojawiają się kolejni znajomi. Jest dobrze
Nie decyduję się na prysznic, jest dość zimno. Jadę do Brata. Tęsknię za kawą!!! Herbatą!!! W końcu, po ciepłym prysznicu, z którego nie mogłam się wydostać, jemy ciacho i rogale marcińskie A Zuzka z ciekawością ogląda medal
A teraz nadejszła chwila na wnioski
To, że mnie zmogło...Mimo, że dało mi w kość było bardzo ciekawym doświadczeniem i warto je było przeżyć. Niemniej zdaję sobie sprawę, że w pewnym stopniu przyczyniły się do tego moje problemy z utrzymaniem tempa. Piszę "pewnym" bo gdyby te kilometry były płaskie, dałabym radę.
Cieszy mnie to, że nie leciałam jak głupia, nawinie wierząc, że skoro TERAZ się dobrze czuję, to za 20km też tak będzie. Tak się po prostu złożyło. Pilnowałam tempa przez cały czas, no może z wyjątkiem ostatnich kilometrów, gdzie już nie miałam siły.
Jeszcze raz baaardzo Wam wszystkim dziękuję. Wiem, że miałam Wasze wsparcie, czułam to, naprawdę to dzisiaj czułam.... Dziękuję!
ps. W 2011 było 4:11:27 - jest progres
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
18 października 2012
Drugi trening po-niedzielny.
Part 1 7km po 5:48
Part 2 Przebieżki 10x100m + marsz
Part 3 3.6km po 5:04
Takie fajne zdjęcie znalazłam. Chyba sobie zamówię pakiet.
A tak dziękowałam Tatom na mecie
No to zobaczymy jak to będzie w niedzielę Jakkolwiek będzie, na pewno dobrze
Drugi trening po-niedzielny.
Part 1 7km po 5:48
Part 2 Przebieżki 10x100m + marsz
Part 3 3.6km po 5:04
Takie fajne zdjęcie znalazłam. Chyba sobie zamówię pakiet.
A tak dziękowałam Tatom na mecie
No to zobaczymy jak to będzie w niedzielę Jakkolwiek będzie, na pewno dobrze
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
21 października 2012
II SAMSUNG PÓŁMARATON
Jest życiówka
Brutto 1:50:50
Netto 1:50:18 (wg Garmina)
K 30 - 9
No...w końcu się udało!!!
Od 2010, kiedy nabiegałam 1:52:49 nie mogłam pobić tego rekordu. Więcej, na połówkach oscylowałam bardziej w okolicach 2h. W tym roku biegłam połówkę w Poznaniu (1:57:30) i Śremie (2:01:40). Tym bardziej się cieszę. Może progres nie jest wielki, ale JEST!
No ale od początku...
O mały włos nie pobiegłabym.
Wyruszyliśmy rano, ok 8. Mgła była okropna, widoczność tragiczna. No ale nic. Jedziemy. Kolega prowadził. (nawet nie zakodowałam czy to autostrada, czy trasa szybkiego ruchu, bo jakoś specjalnie mnie to nie interesowało). Dwa pasy jazdy, mały ruch. Nie jechaliśmy szybko, ze względu na warunki. Właśnie zaczynaliśmy wyprzedzać, kiedy nagle gwałtowne odbicie w prawo. Jakieś auto jechało lewym pasem pod prąd... I jechało naprzeciw nas! Czołówka byłaby jak nic i nie sądzę, że ktokolwiek z nas by przeżył. W tej mgle światła było widać dopiero z bliskiej odległości i gdyby nie refleks kolegi, to... Ale na szczęście dalsza podróż odbyła się bez takich niespodzianek.
Na miejscu odbiór pakietu w minutę-dwie. I spotkanie z Kachitą Start przesunięto na 11:30, jedna wersja dotyczyła mgły właśnie (coby umożliwić zawodnikom dotarcie na czas), druga - stłuczki na trasie, której skutki trzeba było uprzątnąć. Nie wiedziałam jak się ubrać, tzn. czy założyć CEPy. Bo reszta to wiadomo - krótki rękaw, krótki spodenki. Miało być 18 stopni i pełne słońce. W końcu stwierdziłam, że nie biorę CEPów i śmigam w normalnych skarpetkach.
Zaniosłam torbę do depozytu. Było jeszcze sporo czasu, więc zostałyśmy w budynku, coby nie tracić ciepła...no i pogadać, się wie
W końcu jednak trzeba było wyjść...Zimno było, oj zimno. Ale zaczęłyśmy truchtać, ćwiczenia obozowe, przebieżki...Szybko zrobiło się ciepło, a już na starcie to w ogóle miodzio. No i 11:30 padł strzał i ruszyłyśmy. Po konsultacjach ze znajomymi zaczęłam ok 5:30. Straszny tłok był na pierwszym kilometrze. Na chyba 4km zaczął biec ze mną pewien pan, który chyba chciał, żeby go poprowadzić. No to tak biegliśmy do ok 10km, wtedy powiedziałam, że teraz delikatnie przyspieszamy, ale chyba za szybko to było, bo zdecydował się biec swoim tempem.
A ja swoje tempo dopiero obmyślałam na trasie. Zdecydowałam, że pierwsze 3km się rozbujam po ok 5:30, potem do 10km pobiegnę po 5:20, później ok 5:15, a potem w okolicach 5:00. Bywało różnie, ale generalnie zgodnie z założeniem. Mniej więcej tak wyszło:
1-5:33
2-5:25
3-5:11
4-5:16
5-5:20
6-5:20
7-5:20
8-5:15
9-5:21
10-5:16
11-5:07
12-5:13
13-5:14
14-5:11
15-5:18
16-5:10
17-5:04
18-5:01
19-5:00
20-5:03
21-4:46
200m-3:43
śr. po 5:12
Nawet nie wiedziałam, że dam radę tak mocno pobiec końcówkę Już przed samą metą, słysząc doping Brata i jego znajomych, zebrałam się na maksa, krzyknęłam, wyciągnęłam nogi (taki finisz to lubię ) i przyspieszyłam jeszcze trochę
Dobra, chwila na złapanie oddechu, chwila rozmowy z Januszem i Bratem i lecę na poszukiwania Kachity, coby jej potowarzyszyć na ostatnich metrach. Przy okazji trochę dopingu dla Bratowej, znajomych z Klubu i paru innych osób. Biegnę, rozglądam się, Kachity nie widzę. Przed biegiem spierałyśmy się, co do jej wyniku. Ja byłam pewna, że może zejść poniżej 2h, Kachita uparcie twierdziła, że nie. Wytargowałam 2:05
No więc truchtam i patrzę i nic. Przystanęłam i wypatruję...W końcu jest. Idzie. Już się zbieram, żeby ją op..dzielić, że to już kawałek, że da radę itd, kiedy mówi mi, że złapała ją kontuzja, boli, na zmianę biegnie i maszeruje. No i wstyd mi się robi, żem taka niedelikatna była... Biegniemy i maszerujemy razem. A jak biegniemy, to Kachita nie próżnuje, znać silną psychikę W końcu meta, usuwam się na bok (coby Kasia miała sówj finisz, a mnie czujniki dwa razy nie chwyciły ) a Kachita wpada na metę.
No! That's the spirit
A mgła utrzymywała się przez cały bieg ale to dobrze, bo przynajmniej nie widać było ile ludzi przede mną...
Fajny bieg Jeszcze tylko dyszka w Luboniu i może Kleczew (o ile w tym roku będzie organizowany) i koniec startów w tym roku
II SAMSUNG PÓŁMARATON
Jest życiówka
Brutto 1:50:50
Netto 1:50:18 (wg Garmina)
K 30 - 9
No...w końcu się udało!!!
Od 2010, kiedy nabiegałam 1:52:49 nie mogłam pobić tego rekordu. Więcej, na połówkach oscylowałam bardziej w okolicach 2h. W tym roku biegłam połówkę w Poznaniu (1:57:30) i Śremie (2:01:40). Tym bardziej się cieszę. Może progres nie jest wielki, ale JEST!
No ale od początku...
O mały włos nie pobiegłabym.
Wyruszyliśmy rano, ok 8. Mgła była okropna, widoczność tragiczna. No ale nic. Jedziemy. Kolega prowadził. (nawet nie zakodowałam czy to autostrada, czy trasa szybkiego ruchu, bo jakoś specjalnie mnie to nie interesowało). Dwa pasy jazdy, mały ruch. Nie jechaliśmy szybko, ze względu na warunki. Właśnie zaczynaliśmy wyprzedzać, kiedy nagle gwałtowne odbicie w prawo. Jakieś auto jechało lewym pasem pod prąd... I jechało naprzeciw nas! Czołówka byłaby jak nic i nie sądzę, że ktokolwiek z nas by przeżył. W tej mgle światła było widać dopiero z bliskiej odległości i gdyby nie refleks kolegi, to... Ale na szczęście dalsza podróż odbyła się bez takich niespodzianek.
Na miejscu odbiór pakietu w minutę-dwie. I spotkanie z Kachitą Start przesunięto na 11:30, jedna wersja dotyczyła mgły właśnie (coby umożliwić zawodnikom dotarcie na czas), druga - stłuczki na trasie, której skutki trzeba było uprzątnąć. Nie wiedziałam jak się ubrać, tzn. czy założyć CEPy. Bo reszta to wiadomo - krótki rękaw, krótki spodenki. Miało być 18 stopni i pełne słońce. W końcu stwierdziłam, że nie biorę CEPów i śmigam w normalnych skarpetkach.
Zaniosłam torbę do depozytu. Było jeszcze sporo czasu, więc zostałyśmy w budynku, coby nie tracić ciepła...no i pogadać, się wie
W końcu jednak trzeba było wyjść...Zimno było, oj zimno. Ale zaczęłyśmy truchtać, ćwiczenia obozowe, przebieżki...Szybko zrobiło się ciepło, a już na starcie to w ogóle miodzio. No i 11:30 padł strzał i ruszyłyśmy. Po konsultacjach ze znajomymi zaczęłam ok 5:30. Straszny tłok był na pierwszym kilometrze. Na chyba 4km zaczął biec ze mną pewien pan, który chyba chciał, żeby go poprowadzić. No to tak biegliśmy do ok 10km, wtedy powiedziałam, że teraz delikatnie przyspieszamy, ale chyba za szybko to było, bo zdecydował się biec swoim tempem.
A ja swoje tempo dopiero obmyślałam na trasie. Zdecydowałam, że pierwsze 3km się rozbujam po ok 5:30, potem do 10km pobiegnę po 5:20, później ok 5:15, a potem w okolicach 5:00. Bywało różnie, ale generalnie zgodnie z założeniem. Mniej więcej tak wyszło:
1-5:33
2-5:25
3-5:11
4-5:16
5-5:20
6-5:20
7-5:20
8-5:15
9-5:21
10-5:16
11-5:07
12-5:13
13-5:14
14-5:11
15-5:18
16-5:10
17-5:04
18-5:01
19-5:00
20-5:03
21-4:46
200m-3:43
śr. po 5:12
Nawet nie wiedziałam, że dam radę tak mocno pobiec końcówkę Już przed samą metą, słysząc doping Brata i jego znajomych, zebrałam się na maksa, krzyknęłam, wyciągnęłam nogi (taki finisz to lubię ) i przyspieszyłam jeszcze trochę
Dobra, chwila na złapanie oddechu, chwila rozmowy z Januszem i Bratem i lecę na poszukiwania Kachity, coby jej potowarzyszyć na ostatnich metrach. Przy okazji trochę dopingu dla Bratowej, znajomych z Klubu i paru innych osób. Biegnę, rozglądam się, Kachity nie widzę. Przed biegiem spierałyśmy się, co do jej wyniku. Ja byłam pewna, że może zejść poniżej 2h, Kachita uparcie twierdziła, że nie. Wytargowałam 2:05
No więc truchtam i patrzę i nic. Przystanęłam i wypatruję...W końcu jest. Idzie. Już się zbieram, żeby ją op..dzielić, że to już kawałek, że da radę itd, kiedy mówi mi, że złapała ją kontuzja, boli, na zmianę biegnie i maszeruje. No i wstyd mi się robi, żem taka niedelikatna była... Biegniemy i maszerujemy razem. A jak biegniemy, to Kachita nie próżnuje, znać silną psychikę W końcu meta, usuwam się na bok (coby Kasia miała sówj finisz, a mnie czujniki dwa razy nie chwyciły ) a Kachita wpada na metę.
No! That's the spirit
A mgła utrzymywała się przez cały bieg ale to dobrze, bo przynajmniej nie widać było ile ludzi przede mną...
Fajny bieg Jeszcze tylko dyszka w Luboniu i może Kleczew (o ile w tym roku będzie organizowany) i koniec startów w tym roku