30.09.2012

Temperatura OK. Trochę słońca i sporo wiatru prosto w twarz.
34. Maraton Warszawski
Czas
Brutto:
3:10:59
Czas
Netto:
3:10:51
Miejsce w Open: 250
Miejsce w M18: 18
Dane z Garmina:
1 4:16.3 1.00 4:16
2 4:18.3 1.00 4:18
3 4:10.6 1.00 4:11
4 4:10.5 1.00 4:11
5 4:19.5 1.00 4:20
6 4:09.2 1.00 4:09
7 4:06.5 1.00 4:07
8 4:21.2 1.00 4:21
9 4:21.9 1.00 4:22
10 4:16.8 1.00 4:17
11 4:15.8 1.00 4:16
12 4:17.6 1.00 4:18
13 4:18.7 1.00 4:19
14 4:18.6 1.00 4:19
15 4:15.8 1.00 4:16
16 4:17.3 1.00 4:17
17 4:16.9 1.00 4:17
18 4:16.3 1.00 4:16
19 4:17.1 1.00 4:17
20 4:17.7 1.00 4:18
21 4:21.3 1.00 4:21
22 4:21.6 1.00 4:22
23 4:23.8 1.00 4:24
24 4:23.9 1.00 4:24
25 4:30.9 1.00 4:31
26 4:33.6 1.00 4:34
27 4:30.8 1.00 4:31
28 4:35.5 1.00 4:36
29 4:40.7 1.00 4:41
30 4:41.0 1.00 4:41
31 4:48.4 1.00 4:48
32 4:47.0 1.00 4:47
33 4:42.4 1.00 4:42
34 4:56.2 1.00 4:56
35 5:01.1 1.00 5:01
36 4:54.6 1.00 4:55
37 5:04.6 1.00 5:05
38 4:45.6 1.00 4:46
39 4:55.7 1.00 4:56
40 4:53.2 1.00 4:53
41 4:48.6 1.00 4:49
42 4:52.6 1.00 4:53
43 1:56.0 0.42 4:33
Ja zaraz będę wklepywać swój bełkot, tak że jeżeli ktoś chce obejrzeć suche fakty, to niech zakończy wizytę na w/w liczbach i niech wie, że pobiegłem bardzo źle.
Bełkot:
Żeby zachować chronologiczność dzisiejszego dnia, to zacznę od samego rana, bo już po przebudzeniu zdążyłem się ładnie zdenerwować. Wyobraźcie sobie, że mamuśce zachciało się w nocy otworzyć okno... Nie wiem ile było na dworze w nocy, ale jak się obudziłem byłem zmarznięty i miałem wychłodzone gardło. Już z rana przyszło mi się unieść... Oczywiście to nie jest przyczyną wyniku, który uważam za porażkę. Ale serio, płakać mi się chciało po tym. OK, mamuśka nie pomyślała, ale wiedziała jak bardzo zależało mi na tym starcie, i że musiałem jednak coś dać od siebie w trakcie przygotowań, a napompowany chodziłem przez cały tydzień... Ale OK, zdarza się, ale takie coś może wyprowadzić z równowagi.
Ustawiłem się za grupą na 3:00 i biegłem na Garmina. I zrobiłem cholernie dobrze, bo podobno zając pierwsze 2km poleciał po 4:04. Biegło mi się bardzo fajnie, czułem luz. I tak mi to wsio zeszło do 23KM, gdzie nagle uderzyła we mnie cholernie solidna kolka, a tak mocnej kolki nigdy dotąd nie było mi dane zaznać. Zwalniam na chwilkę i wyczekuję poprawy - DUPA - no to kładę obie dłonie i mocno ściskam biegnąc przez chwilę i myślę sobie, że po problemie, ale nie... Kolka wraca i to wraca raz za razem, a ja nie mogę nic na to poradzić. Jest źle, jest bardzo źle... Ciągnie się to tak do podbiegu w parku Natolin na 26-27KM (już nie pamiętam na którym on był) po czym się sytuacja uspokaja i uznaję koniec kryzysu. Wciąż jestem na podbiegu. Już wiem, że z 3h nic nie wyjdzie, ale z 3:05 mogę jeszcze wykręcić i ruszam odrabiać starty na podbiegu, ale nieee.... To gówno co chwile wraca, a jakby tego było mało to zaczynał się etap trasy na Urysnowie, gdzie mocno wiało w twarz. Wiało na tyle mocno, że momentami przeszkadzało mi z równym stawianiem kroków. Nie mogę biec szybciej jak jakieś 4:40, a to dziadostwo cały czas tam gdzieś jest i tylko czeka aż przyśpieszę. Gdzieś na 30~32km już uznałem, że ten maraton jest zmarnowany. Nic mi nie dolegało, żadne problemy z cukrem, żadne skurcze, po prostu, @#$%^ mać, nie mogłem przyśpieszyć. Już mi się naprawdę nie chciało tego biec, byłem zdruzgotany i wypruty z jakiejkolwiek chęci dalszej walki... Strasznie mi się biegło. Postanowiłem lecieć dalej na jakiś zgniły kompromis i poprawić te nędzne 3:16, żeby mieć na co patrzeć przez zimę... Nie czułem potrzeby przejścia w marsz. Te 3:09 może bym jeszcze zrobił, ale już mi się po prostu nie chciało walczyć o te ochłapy. Powiem tak, 3h bym prawdopodobnie nie złamał, ale troszkę ponad te 3h byłbym w stanie zrobić, gdyby... gdyby babcia miała wąsy. Nawet jak wbiegłem na ten stadion, to nie potrafiłem się cieszyć. A miałem się z czego cieszyć, bo byłem praktycznie sam na stadionie... Klaskałem w stronę wszystkich kibiców/rodzin oczekujących na swoich lubych w ramach podziękowań, że im się chce, a tłum się odwdzięczył, bo wywołałem piękne oklaski... Nie potrafię się cieszyć z tego startu. Ba! Nie mogę się z niego cieszyć. Powiem więcej, jestem zdruzgotany. Chyba wiem co musiał czuć jackma biegnąc Cracovię... On miał wszystko, żeby zrobić czas, który by go satysfakcjonował, ale nie mógł... Ja też nie mogłem. Jeżeli chce mieć jakąś motywację do zimy, to muszę zrobić coś, co uznam za sukces, bo mówiąc szczerze jestem trochę zdruzgotany. Nie czuję się nawet zmęczony... a przynajmniej nie tak jak powinienem się czuć. Żal dupę ściska. Tyle przygotowań i taki cyrk.
Tłumaczenia, tłumaczenia... Żałosny jestem, wiem. Nawet mi się nie chciało czekać na ceremonię klubową... Ciekaw jestem rywalizacji Entre vs Warszawiaky. Wiem, że jeden z czołowych Warszawiaky'ów miał jakiś problem na trasie i go wyprzedziłem. Chyba kontuzja.
Aha. Gdyby tego wszystkiego było mało, to przy zdejmowaniu buta znalazłem taki prezent:

Fart, że nic nie czułem.
Btw, nie miałem gdzie oddać chipa i mam go przed sobą, chyba mi nie naliczą czegoś za to, co?
Ahoj!