09.09.2012
Zawody 10k Pangbourne
Czas:43'57''
-----------------------------------------------------------------------
No i pierwsza dyszka za mną.Jak tu by zacząć,hmm?Zawody nie daleko od domu,jakieś 10mil od Reading.Ładna,malownicza miejscowość.Pogoda rewelacyjna,ale raczej do plażowania,a nie do biegania.Start zaplanowany na 10:30,a lampa z nieba okrutna,myślę,że lekko było 25C.Zero chmur,zero wiatru,no piękne summer.Wstałem trzy godziny przed,tradycyjne śniadanko(płatki owsiane z bananem i miodem),kawka,duuużo wody.Kumpel przyjechał po mnie z "team support"t(żona,szwagier).Moja żona niestety pracowała

.Szybki dojazd,odebranie numerów startowych(599),rozgrzewka z dużą ilością rozciągania plus kilka przebieżek i na start.Plan na bieg,to trzymać tempo w granicach 4'20''/km.No,ale plan swoje,a życie swoje

,se można planować,szczególnie jak się nie zna profilu trasy

.A ta była hardcorowa

.Pierwszy km i owszem po asfalcie,ale potem to już pola,lasy,pola,lasy....itd.Żeby chociaż ścieżki były szerokie,ale gdzie tam,jedna sztuka chłopa na ścieżce to maks i ni hu hu.Żeby wyprzedzić,trzeba było zapylać polem,a właściwie ścierniskiem.No podbiegi!!!Ja właściwie miałem wrażenie,że cały czas biegniemy pod górę.Nie wiem jak to się robi,więc nie mogę pokazać profilu z Garmina,jak ktoś chce to jest na run-logu

.Wracając do początku biegu,szybko musiałem zweryfikować plany na 4'30''km,a i to nie było łatwe

.Zaraz po starcie szybko wykrystalizowała się czołówka,ok.15 biegaczy, cała reszta musiała się lekko przepychać.Ja mijałem kolejnych biegaczy,ale najwięcej nadrabiałem i wyprzedzałem na podbiegach,to cieszy mnie najbardziej bo znaczy to że siła jest i trening w trudnym terenie,plus podbiegi daje efekty.

.Najgorszy moment miałem na 5-6km,w szczerym polu,pełnym słońcu,gdzie było lekko pod górkę.Wyprzedziłem jednego z zawodników,za którym biegłem jakieś 2km,biegliśmy gęsiego bo była to ścieżka,która przecinała pole.Gdzieś tak w połowie pola stał taki palik drogowy,ja głupi zapylałem dalej,a to był palik gdzie się zawracało

.Gość z tyłu,którego wyprzedziłem darł się do mnie,ale ze stówke metrów nadrzuciłem.Frajer ze mnie i tyle,ale co nawrzucałem marshallowi to moje,bo gamoń dopiero ruszył dupsko jak ja się jebnąłem.Po tym wszystkim zaś musiałem tego goście gonić przez następne 2km.Łyknąłem go dopiero na 2km przed metą,w lesie ,tuż przed ostrym zbiegiem na asfalt.Powiem szczerze,myślałem że gościu będzie się stawiał i będziemy się ścigać do mety,ale wymiękł,został styłu.Dzięki bogu na horyzoncie pojawił się następny cel

,którego dopadłem na jakiś km przed metą.On też nie podjął walki i finisz musiałem rozegrać sam,co niestety nie jest najkorzystniejsze.Ostatni km tylko 4'13'',a chciałem biec poniżej 4'.
Myślę że dałem z siebie wszystko na co mnie w tej chwili stać.Zająłem 29 miejsce(open),na około 400 biegaczy,czyli całkiem,całkiem

.Wygrał niejaki
Julian Sherman z czasem
37'33''.Dla jako takiego wyobrażenia jak wymagająca to była trasa,napiszę,że życiówki tego pana to:10k(34'59'')21.095km(75'08''),wszystkie z tego roku

.A więc nie byle jaki biegacz z niego

.Biegu nie ukończyło ok 60 zawodników.
Z a3 tygodnie mam "dyszke",u siebie w mieście,płaską po asfalcie i mam nadzieję na nową życiówkę.Aaa,kurde najważniejsze!!!Kolano nic a nic nie przeszkadzało,nawet nie pisnęło.Jest doooobrzeeeee :uuusmiech: .