06.08.2012 Poniedzialek
To ja na poczatku ostrzegam: zuzu, nie czytaj
Dzis w koncu po tygodniu pobytu w Polsce udalo mi sie wybrac na trening ze szwagrem. Nie powiem, mialam treme. Humor mi cos nie dopisywal od wczoraj, powietrze ciezkie, chociaz po burzy sie oczyscilo. Ale sobie mysle: przestan szukac wymowek i idz, przeciez nic sie nie stanie.
Pomna moich ostatnich doswiadczen de volailla z frytkami zjadlam 6 godzin przed planowanym biegiem

a 2 godziny przed pol bulki i pol kostki twarogu. Takze git.
Szwagier mieszka zaraz przy lesie wiec ma obcykane wszystkie sciezki i mowi do mnie: to pobiegniemy takie kolko 6 km

a mi na to wlosy deba stanely, ze jak to, jeszcze tyle nie marszobiegowalam nawet a co dopiero mowic o bieganiu

i w ogole ze ja nie dam rady. No a on do mnie ze mam nie myslec ze nie dam rady tylko ze dam rade, a jak juz nie bede miala sil to bedziemy isc, nie ma problemu.
I po krotkiej rozgrzewce ruszylismy.
I ja od razu poczulam, ze to byl blad.
Do tej pory biegalam tylko po miescie, no ewentualnie parkach. I bylo mi fajnie. Co jakis czas zza budynkow mi mignal fiord, albo gorka, albo jakies drzewo. A dzis mialam bieg po lesie. Po lesnej drodze, pelnej korzeni, kamieni, kaluz, ze w koncu moglam przetestowac moje kilma-odporne buciki (dzialaja, BTW). Jejku, jak ja uwielbiam las!!! Ja juz nie chce biegac po asfalcie!!!!

Nawet gorki i dolinki mi nie przeszkadzaly, po podbiegach spokojnie wyrownywalam oddech w pelnym tlenu powietrzu i bieglam dalej. Czuje sie rewelacyjnie. W zyciu bym nie pomyslala, ze na tyle mnie stac. Wystarczylo tylko troche zwolnic i dalam rade wiecej, niz bym sie spodziewala.
W srode idziemy znowu
A szwagier sie pyta, czy tym razem trzepniemy 8,5 km

ale mu powiedzialam ze moze w przyszlym tygodniu, przed wyjazdem
Dystans: 6,03 km
Czas: 40:06 min
Srednia predkosc: 6:39 min/km
1 km 06:59
2 km 06:55
3 km 06:38
4 km 06:34
5 km 06:29
6 km 05:42