27.07.2012
Osoby, którym się chce czytać moje literackie wypociny wiedzą, że ostatnimi czasy narzekam na "złe samopoczucie" pod koniec tygodnia. Praktycznie każdy koniec tygodnia równa się ciężkim udom, ciężkim na tyle, że głowa nie chce mnie wypuszczać na trening i nie chodzi tutaj o żadne zakwasy, to coś innego. To nie jest problem, który pojawił się tydzień, czy dwa tygodnie temu... Próbowałem wachlować dniami, podczas których wykonuję te intensywniejsze jednostki, starałem się sprawdzić czy to jakiś konkretny typ treningu mnie tak absorbuje, ale nie jestem w stanie nic takiego stwierdzić. Jeżeli mam kiedyś dogonić swoje ambicję, to nie mogę ignorować takich oznak i "COŚ" z tym fantem po prostu muszę zrobić. Nie chodzi o to, że jeżeli czuję jakąś choćby najmniejszą oznakę zmęczenia mięśniowego, to odpuszczam i chowam się pod kamień, ciągnę to już jakiś czas. Dzisiaj (piątek) chciałem robić tysiączki, ale odpuszczam je sobie. Jutro wyjeżdżam na swoje tegoroczne wakacje tj 2dni nad jeziorem

, jeżeli chcę kiedykolwiek odpocząć od biegania przed jesiennym maratonem, to jest to właśnie ten weekend. Mógłbym tam zrobić w niedzielę długie wybieganie, ale tego też nie zrobię. Innymi słowy zrobię sobie przerwę do poniedziałku, czyli 2dni jakiegoś tam aktywnego wypoczynku w postaci przepływania jeziora i psychicznego oderwania się od monotonii. Dwa/trzy dni odpoczynku mogą mi wyjść tylko na dobre. Te dwa dni odpoczynku jedynie zaleczą skutek zmęczenia, a przyczyn spróbuję się pozbyć tym:
Skoro moje wychudzone, wypalone pierwszymi zakresami mięśnie nie są w stanie wytrzymać obciążenia, to trzeba im pomóc chemią... Mam trochę grosza, więc jeżeli teraz tego nie spróbuję, to już długo nie będę mieć ku temu okazji.Mam negatywny stosunek do siłownianej chemii, ale trzeba się czymś ratować.
Widzimy się dopiero w poniedziałek
(Chyba, że utonę - wtedy zobaczymy się trochę później)
EDIT: Oczywiście zapomniałem życzyć wam miłej zabawy na Biegu Powstania Warszawskiego

Powodzenia!
Ahoj!