Strasb - w pogoni za formą

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czwartek 03/05/2012

Mały urlopik czyli majówka w górach :uuusmiech:
Ponad 20km; 1008 m n.p.m. -> 1678m n.p.m/ -> 1008 m n.p.m.
Buty Salomon


Jak było? Wyśmienicie! :bum:

Obrazek


Ale po kolei. Wybraliśmy się z moim gośćmi na najwyższy szczyt szwajcarskiej Jury. Wreszcie ładna pogoda, ciepło, podjechaliśmy na brzeg Lac de Joux (tego, po którego zamarzniętej tafli spacerowałam z lutym).

Obrazek

Słoneczko, ptaszki śpiewają, las pachnie, relax. Po pewnym czasie pierwsza niespodzianka:

Obrazek

Uznaliśmy, że to urocze i podziwialiśmy przy okazji coraz to gęstsze dywany krokusów:

Obrazek

Za jakiś czas zza zakrętu dobiegło nas warczenie jakiegoś dużego zwierza. Po minięciu zakrętu zwierz okazał się niedużym szarym peugeotem wiszącym i kaszlącym bezradnie na zaspie śniegu (tym razem już na środku drogi) ku rozpaczy pary starszych państwa. :hahaha: Przywitali nas serdecznie, potem trochę im mina zrzedła na widok wątłej postury jedynego mężczyzny wśród nas, ale żylasty Maciej nie zawiódł. Państwo ewakuowali się skąd przybyli, a my raźno ruszyliśmy w górę, ciesząc się jak dzieci z coraz to liczniejszych śnieżnych połaci do przebycia (no, przynajmniej ja):

Obrazek

Gdy z drogi zaczęliśmy piąć się w górę wśród lasu zaczęliśmy obchodzić, te śnieżne kawałki przy ścianie drzew. W międzyczasie schował nam się szlak, a i wydeptane ślady na śniegu były coraz mniej jednoznaczne. Wybraliśmy te idące najbardziej w górę, po kolejnym wpadnięciu w śnieg po pas zorientowałam się, że to ślady kogoś na rakietach śnieżnych, a nie w zwykłych butkach jak my. Niemniej przebiliśmy się po stromym stoku przez las ku grani. Weszliśmy na zdawałoby się szczyt, gdy obok ukazał się wyższy wierzchołek. A z tamtego drugiego rząd kolejnych z naszym prawdziwym celem nieco w oddali (łaciaty jak mleko :oczko: )

Obrazek
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Już z pierwszego punktu grani panorama Jury była niczego sobie:

Obrazek

Przed dotraciem ostatecznie na Mont Tendre czekało nas jeszcze kilka niespodzianek:

Obrazek

Niemniej nie wahałam się długo:

Obrazek

Żeby walnąć sobie słit focię dla Was :hahaha:

Obrazek

Ale w tyłek zimno, przyznam i masaż lodem łydek na ostro też otrzeźwił. Ostatnia prosta do szczytu:

Obrazek

I ukazało nam się TO:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Całe Jezioro Genewskie i Jezioro Neuchatel, francuskie i szwajcarske Alpy, francuska Jura i zielono-żółte przestrzenie płaskowyżu.

Jednogłośna refleksja przyjęta przez aklamację - warto było!!!

Obrazek

Wracając postanowiliśmy się tym razem grzecznie i uważnie trzymać szlaku. Zejście całkowicie zaśnieżonymi serpentynami szlaku okazało się jeszcze gorsze, a na koniec i tak brnęliśmy na azymut przez chaszcze. :bum: Udało mi się zawisnąć w zaspie w nieprzyjemnym rozkroku, jedną nogą wbita po pas, druga tylko do kolana, ale bez buta. :oczko: Generalnie kolejnymi porcjami śniegu wpadającego do butów się już nie przejmowałam, motto brzmiało, by poruszać się na tyle szybko, by tę wodę wewnątrz utrzymywać ciepłą. Gdy już czuliśmy się nieco bardziej zgubieni, usłyszeliśmy znajomy warkot. Już napięliśmy muskuły, ale tym razem był to traktor odśnieżający znaną nam drogę z zaspami. Powrót na dół bez dalszych przygód.

Cóż, nie do końca wyszło planowane opalanie się na szczycie itp. ale ja nawet tak wolę. :bum:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 05/05/2012

30'E + 21' zbiegu
Buty Evo


W ramach rozgrzewki wejście na drewnianą wieżę widokową, potem półgodzinki rodzinnego szurania na dwie pary Evo po okolicznym lasku, a następnie ekipa zebrała się do domu samochodem, a strasb przez szutry, schody, bruki i chodniki zwykłe pomknęła około 250m metrów w dół na stopach własnych. Najbardziej technicznie było na początku, największe zdziwienie towarzyszyło mi w ścisłym centrum. :oczko:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Niedziela 06/05/2012

20'E + 3x2km (6:07/6:04/5:56) p=2' + 10'E
Buty Hyperspeed


Rano wyjechali goście, po południu teatr, a wieczorem bieganko. Wyszliśmy razem z małżonkiem, pierwsze 20 minut razem, potem on zrobił w tył zwrot a ja wymęczyłam te dwukilometrówki w lekko narastającym tempie (miało być 6:09/6:04/6:00). By feel było chyba ciężej niż w intencjach autora planu, ale zawzięłam się i pogoniłam. Pierwsza dwójka wzdłuż ulicy, było trochę lekko w górę, trochę lekko w dół, raczej się wyzerowało. Dwie następne trasą spacerową wzdłuż jeziora, tj. taką półką wiszącą nad jeziorem, z ostrymi zakrętami, gdzie grozi zimna kąpiel lub zderzenie z idącymi/biegnącymi z przeciwka (wzdłuż trasy gęste, wysokie żywopłoty). Do tego czasami jest taki stary bruk i co chwila parę kroczków w dół, parę w górę. Szczęśliwie o tej porze nie ma spacerowiczów.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Podsumowanie tygodnia:

Obrazek

30.IV - 06.V

Obrazek

3 treningi: 53' E
51' E (21' zbiegu -250m)
long 1h10' (3x2km tempo półmaraton)
1 wycieczka w góry >20km, >+700m/-700m


Wykonanie planu 3/3 - i jeszcze bonusowe góry

Hyperspeed - 1 raz
Light Silence - 1 raz
Salomony - 1 raz
Evo - 1 raz

Mąż się pytał ostatnio, czy mam już więcej niż 10 par butów biegowych. :hahaha:

Obrazek

Od ćwiczeń urlop. m.in. z okazji przemiłych gości

Grzybki -jak wyżej.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 09/05/2012

45' E(?) w tym 20' pod górę
Buty Light Silence


Wczoraj była jakaś totalna niemoc, nie było mowy o treningu. Dziś odwrotnie, świeżo, lekko, energicznie. Bardzo kombinowałam, co by tu pobiec. Bo w zasadzie to ja zmieniam plan treningowy. Tylko jeszcze nie wiem na jaki, zdecydować się nie mogę. I chciałam pobiegać w LS i nie na stadionie więc odpadało coś na zadane tempo. W końcu postanowiłam, że może 45' + przebieżki. Wyszłam i w sumie zdecydowało się samo. A może po prostu pobiegnę pod górę. Jeszcze trochę i jeszcze trochę. Ależ mi się dobrze biegło, zupełnie na azymut, jedynie świateł czerwonych mogłoby być mniej. Aż postanowiłam, że dobiegnę pod katedrę, jak to się robi na trasie 20km de Lausanne (aczkolwiek zupełnie inną drogą i tam jest trochę góra -dół zamiast czystego podbiegu, jak ja zrobiłam). W każdym razie po 20 minutach przebiegałam pod katedrą i zatrzymałam się chwilę potem na tarasie widokowym przy zamku. Szybkie spojrzenie i dawaj w dół trasą edytowaną na żywo. Wyszukiwałam sobie co ciekawsze zbiegi (i podbiegi też się trafiły) i szałam, głównie po starym mieście. Co za FREEwolność. :oczko:

Trochę nowych przemyśleń co do LS: jednak od Hyperspeedów różni je brak stabilizacji ruchów skrętnych. Na zbiegu po bruku (nie kostce brukowej, tylko porządnym staromiejskim bruku) okazało się, że jednak nie trzymają tak źle. Tym bardziej rośnie moje zadowolenie z ich posiadania. I dzisiaj z taką mocą się biegło, może mistrz Zenon zaklął w nich rytm?

Po powrocie ćwiczenia na stopy.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Piątek 11/05/2012

16'E + 2*(8x30"/30") p=3' + 14'E
Buty Evo


Pod wieczór w upalny dzień. To ciepło przyszło niespodziewanie i nie bardzo był czas się przyzwyczaić, ale postanowiłam powalczyć. Udało się dzięki dobrej wentylacji w stroju: biegowy stanik + oldschoolowe szorty. Trzydziestki biegałam na stadionie, na jedną wchodziło mi około 120m.

Sobota - nagle 20 stopni mniej, wichury, ulewy, bieganie odpuściłam.

Niedziela 13/05/2012

12km po pagórkach w lesie z mężem, ok. 1h:25
Buty Light Silence


Ale było fajnie, słonecznie choć ze sporym przewiewiem, zupełnie inaczej niż w piątek. Małżonej dzielnie przebiegł cały dystans (a biega teraz naprawdę niewiele!), tylko na 2 podbiegach trochę podeszliśmy. Jakoś Light Silence coraz bardziej zdobywają moje serce, w lesie nie było za dużo błota, więc ładnie dały radę. Na błocie jednak trzeba się bardzo pilnować. Na kamieniach i korzeniach wspomagają ćwiczenie koordynacji i propriocepcji. Szkoda tylko, że pianka (w zasadzie w miejscach po usuniętymi łatkami) tak szybko im się zjada.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Podsumowanie tygodnia:

Obrazek

07. V - 13.V

Obrazek

3 treningi: 45' E (w tym 20' pod górę)
2*(8*30"/30")
long 1h25' w terenie + pagórki


Wykonanie planu 3/4 - takie życie, ale zupełnie nie mam wyrzutów sumienia.

Light Silence - 2 razy
Evo - 1 raz

Obrazek

Jedynie 1 raz ćwiczenia na stopy, zobaczymy co będzie dalej.

Grzybki - nic.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Środa 16/05/2012

30'E buty Hyperspeed

Jakoś na więcej od początku tygodnia nie było czasu. I presji też aż tak nie, bo zmęczenia w tygodniu miało być jeszcze dość, oj dość. :oczko:
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Polski majowy weekend spędziłam (w większości) przykładnie w pracy, więc dla równowagi urządziliśmy sobie długi weekend korzystając z wolnego czwartku Wniebowstąpienia. Plany do ostatniego momentu były bardzo zmienne, a to brakowało gdzieś noclegu, a to straszyli złą pogodą. Najbardziej ekstremalne serwisy ogłosiły w środę śnieg... w Lozannie. Gdy ten kataklizm nie nadszedł, a uśredniona z kilku źródeł prognoza mówiła: czwartek cudnie - piątek czasem przekropi - sobota podobnie - w czwartek rano ruszyliśmy na trzydniowy podbój Alp, a dokładniej Przedalp Szwajcarskich.

Plan przedstawiał się tak:

Czwartek
Dojazd do Les Diableretes

Les Diableretes - L'Etivaz (21km, suma przewyższeń 1250m, czas marszu 7h15)

Nocleg w hotelu w l'Etivaz.

Piątek

na pewno L'Etivaz - Chateau d'Oex (14km, suma przewyższeń 1000m, czas marszu 5h35 - choć były i źródła podajace 4h30-3h30 - teraz to już wiem, że raczej inną trasą :hahaha: )

po odpoczynku przerzucenie się do Rossiniere (jakieś 6km, względnie płasko, z 1h30)

i jak będzie naprawdę dobrze to Rossiniere - Les Allieres (o jakiś 4h tu pisali :lalala: )

Nocleg na sianku w Les Allieres

Sobota

Les Allieres - Station de Jaman - Rochers de Naye (około 4h do Jaman, z 1h30 na szczyt)

Na szczycie opcjonalnie groty i takie tam.

Zejście Rochers de Naye-Montreux (1600m w dół...) jeśli naprawdę będziemy chcieli lub zjazd pociągiem.

Ekwipunek na wszystkie dni + jedzenie na obiady i częściowo kolacje mieliśmy na grzbiecie. Pd wpływem meteo dołożyliśmy w ostatniej chwili czapki, szaliki, rękawiczki. Po raz pierwszy wyprawa z kijami, zaopatrzyliśmy się na próbę w dość tanie i składane na trzy - jakby bardzo przeszkadzały to się przypnie do plecaka a i kasy aż tak żal nie będzie. Małżonek szedł w klasycznych trekkingowych butach za kostkę, ja w niskich Salomonach już Wam tu znanych. Każde z nas miało jeszcze w plecaku po parze Evo.

Plany planami, a jak wyszło? Posłuchajcie.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Czwartek 17/05/2012

Zwarci i gotowi pojawiamy się na dworcu po siódmej i najpierw jedziemy do Aigle, tam przesiadka na autobus (tory w remoncie) i po bardzo malowniczej wspinaczce serpentynami lądujemy w Les Diableretes. Słonko świeci, humory dopisują, w centrum wioski targ, kupujemy po bułce i pudełko galaretek borówkowych. Kije naszykowane i ruszamy za strzałkami. W jednym punkcie lekkie zawahanie, a że akurat to obok infromacji turystycznej i ta otwarta, to mąż wchodzi zapytać, czy na pewno dobrze nam się wydaje, gdzie skręcić. Wraca z informacją - trasa wysoce odradzana z powodu wciąż dużego zaśnieżenia i niebezpieczeństwa lawin, taki rok. Muszę przyznać, że zaskoczenie totalne, przez chwilę mamy ochotę na "że co? MY nie damy rady?", ale szybko rozsądek zwycięża. W sumie pierwszy plan na czwartek obejmował wyruszenie z Gstaad a nie z Diableretes - to może do Gstaad? Tam informacja jeszcze nie czynna, tutaj o tamtych szlakach nic nie wiedzą. Okazuje się, że za parę minut odjeżdża pocztowy autobus do Gstaad (taka szwajcarska specjalność, gdzie już nic nie dojeżdża do wszelkich przysiółków typu 3 chaty na krzyż, tam zwykle docierają linie autobusowe poczty). Ryzykujemy, ładujemy się na pokład. Szybkie licznie kijów, brakuje nam jednej pary - ups, zostały w infromacji, mąż pięknie prosi pana kierowcę o poczekanie i biegnie po nie. Jedziemy, większość osób wysiadła na punkcie przesiadkowych do gondoli na Glacier 3000 - wciąż działający ośrodek narciarski. Podziwiamy widoki, dojeżdżamy do Gstaad - jakoś szczęśliwie ta dolina zdaje się być mniej zaśnieżona. Do informacji idziemy o lawiny pytać. Hmmm, nie bardzo wiedzą, w ogóle bardziej nastawieni do udzielania informacji o spacerkach po kurorcie niż o dalszych wyprawach. Dostajemy w końcu telefon do lokalnego przewodnika górskiego, mówi, że trochę śniegu będzie, ale przejdziemy. Uff. Krem słoneczny na ryjek i ruszamy.

Szybko strome podejście przez las i pod kolejką linową. Na górze - piękne widoki w ctery strony świata w nagrodę:
Obrazek

Obrazek

Zapawamy się, jemy kanapki i gasimy pragnienie krystaliczną alpejską wodą. :oczko:

Obrazek

Potem odcinek płaskiego, napawamy się górskim powietrzem, cieszymy się z jak dzieci z małych przejść po śniegu itp. itd.

Obrazek

Nagle szlak odbija w las i pod górę, gdzie na pierwszy rzut oka wcale nie ma ścieżki. Zmiana o 180 stopni. Stromo, ślisko, w poprzek stoku ze stromizną zaledwie o pół fałszywego kroku z w bok scieżki. Często nie widać spod śniego oznaczeń szlaku, prowadzą nas jedynie ślady dwóch par butów. Błogosławimy kijki, ale kilku ślizgów nie udaje się uniknąć, zwłaszcza mnie na śniegu. Przez jedno miejsce przenosi mnie mąż. Czasami szlak jest zagrodzony zwalonymi drzewami, nie zawsze można je obejść:

Obrazek

Gdy wyjdziemy znów na łąki jesteśmy taaaacy szczęśliwi...że aż przegapimy skręt naszego szlaku i pójdziemy innym. Aż on zatonie w śniegu przy słupku infromacyjnym z poobrywanymi tabliczkami. Skręcamy za jedyną ostałą strzałką, choć wewnętrzy gps mówi, że idziemy dokładnie w przeciwnym kierunku niż trzeba. I ten szlak niebawem tonie w zaspach nad strumieniem. Dobywamy mapek, gpsu w telefonie i wracamy na przełaj pod górę. Lądujemy na znanej drodze i decydujemy się wracać aż do miejsca, gdzie porzuciliśmy właściwy szlak (choć tą dróżką też by się doszło), bo jeszcze przecież duuużo czasu. Odnajdujemy przeoczony skręt. To znów strome odbicie w las gdzie nie bardzo jest ścieżka a jedynie czasami jakaś jej sugestia, dużo zwalonych drzew etc. Nie ma już śladów innych stóp, jesteśmy tu wyraźnie pierwsi w tym roku. Docieramy w okolice najwyższego punktu trasy (ok. 1950 m n.p.m., nie na szczycie a poniżej skalistego masywu). I tu robi się już totalna biel, pomino kilkukrotnych prób nie odnajdujemy więcej szlaku. I tu zaczynam się nieźle bać, przynajmniej wciąż wiemy, w którym kierunku mniej więcej trzeba iść. Tylko jesteśmy na stronym zboczu w gęstym lesie...Na przełaj, na przełaj, gdy wychodzimy na drogę tuż obok punktu, z pourywanymi tabliczkami jesteśmy ogromnie szczęśliwi.

Przerwa na picie itp., coś żółtego błyska pod śniegiem i wykopuję brakujący drogowskaz! Gdybyśmy go widzieli od początku, to byśmy się nie cofali... Ruszamy raźno, bo czas leci nieubłaganie, a końcówka szlaku do zejście na łeb na szyję. Przed nami znów te znane odciski dwóch par butów i w sumie gdyby nie one, to coraz ciężej znaleźć właściwą drogę na przełęcz w głębszym i głębszym śniegu. Mąż coś zostaje z tyłu i nagle mówi mi, że on już dalej nie da rady. Znów skok adrenaliny, jesteśmy pośrodku niczego!!! Kanapka, czekolada, szkoda, że umknęło mojej uwadze, że odmówił picia. Niemniej wstał z kolan, wspinamy się po kilkadziesiat metrów - do tego kamienia, do tamtego słupka etc. Zobacz, za tamtymi dwoma słupkami kończy się podejście, już będzie tylko w dół. Dochodzę za zakręt i widzę zamiast tego kolejne 3 razy tyle podejścia w śniegu do przełęczy, jak ja mu to powiem?! Droga się ciągnie niemiłosiernie, wreszcie wbiegam na przełęcz i krzyczę mu, że po drugiej stronie trawa, zielono i w dóóół.

Obrazek

Myśleliśmy, że śnieg to najgorsze, ale dla odmiany toniemy w błocie. Ale to nic, mąż odżył, bo się okazało, że to raczej było odwodnienie i picie na przełęczy powróciło mu siły. Schodzimy - najpierw w błocie, potem przez las - stromo, kręto, korzenie, kamienie, cieszymy się, że zdążamy tuż przez zmrokiem. Wreszcie, po 10 godzinach marszu, ok.25km, efektywnym przewyższeniu pewnie >1500m jesteśmy w hotelu. Wyciągamy komplet nieubłoconych ubrań na zmianę, wciągamy w hotelowej restauracji fondue z lokalnego sera w rekordowym czasie, toast lampką wina i padamy spać. To był dłuuuugi dzień.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Piątek 18/05/2012

Nie budzimy się bladym świtem, nauczeni doświadczeniami z dnia poprzedniego wiemy już, że przejdziemy tylko do Chateau d'Oex, no max do Rossiniere, a reszta pociągiem. Pyszne śniadanko w sali z panoramicznym oknem na góry otaczające dolinę z Etivaz. Dzięki temu doskonale widać, gdy zaczyna lać. Na szczęście napychamy brzuchy wystarczająco długo, by zdążyło skończyć. :hahaha: Pożegnanie z sympatycznymi właścicielami, wskakujemy w ubłocone "robocze" ciuchy i ruszamy. Mała sprzeczka, czy naprawdę musimy najpierw podejść niezłą część tego wczorajszego karkołomnego zejścia w lesie, zamiast popędzić za pierwszą strzałką na Chateau d'Oex od niemal drzwi hotelowych (droga szosą). Udaje mi się przefosować opcję moją (i kieszonkowej mapki :oczko:), szybko napotkana duża mapka potwierdza moje słowa. Wyliczamy, że czeka nas 5 większych serpentyn w górę, dłuższa prosta, 9 mniejszych i końcowe 200 m do szczytu nawet bez serpnetyn. Ruszamy, liczymy zakręty dla rozrywki. Dużo zwalonych drzew, coraz trudniejszych do przejścia:

Obrazek

Obrazek
(swoją drogą widoczne wczorajsze błoto)

Przechodzimy też przez mniej lub bardziej ruchome piargi, na szczęście takie oglądamy z oddali tylko:

Obrazek

Zostający za nami stok coraz bardziej stromy:

Obrazek

Aaa, widoki na drugim krańcu doliny też niezłe, w centrum moja ulubiona góra z choinkowym irokezem :hahaha:

Obrazek

Pod koniec serpentym chatka:

Obrazek

Ostatnie spojrzenie w dolinę przed atakiem na szczyt:

Obrazek

Obrazek

Potem już za stromo na zdjęcia, mówimy sobie - dobrze, że to słoneczna strona tym razem i nie ma takiego śniegu, jak wczoraj. Wchodzimy na grań i przed nami ukazuje się następna dolina, czy w zasadzie kocioł o stromych ścianach, cały w śniegu. I nasz szlak ginący po 5m w tychże zaspach. Wieje, nie ma słońca. Chyba wracamy. Chyba żeby...Spojrzenie na mapkę, spojrzenie na siebie...Podchodzimy tuż nad granicą śniegu torchę dalej, by spojrzeć dokąd ten śnieg i czy nie widać szlaku. Śniegu dużo, szlaku nie widać, choć porównanie mapki i terenu sugeruje w zasadzie jedyną możliwą drogę przejścia. I jednak dostrzegamy jeszcze ze dwa oznaczenia szlaku wychodzące spod śniegu, mąż je idzie oglądać, jak się boję panicznie śliskiego śniegu, schodzę powolutko po trawie i kamieniach. Czasami zsuwam się wraz z nimi, rozcinam spodnie na tyłku, ale nagle na przeciwnej stronie kotła dostrzegam tablicę z drogowskazami! I okazuje się, że gdy już nie ma kamieni, tylko śnieżna pokrywa to wspaniale jedzie się w dół na butach, odpychając kijami. Śnieg nie jest kopny, czysta frajda! :hahaha: I nawet są ślady innych slizgów, nie wiadomo czy na nartach, czy jak my na butach.

Obrazek

Podchodzimy pod drogowskazy na Przełęczy Jable. W prawym górnym rogu to grań, przez którą przeszliśmy ze słonecznego stoku to krainy śniegu:

Obrazek

(Spodnie rozdarłam schodząc z prawego krańca tego skalistego masywu na środku)

Kontynuujemy prześwietny zjazd na butach. W pewnym momencie jednak śnieg robi się jakiś taki spieniony i brudny, cieżej się ślizgać, ja raczej idę. Pod koniec tego obszaru mnie oświeca - to lawinisko...Dreszczwzdłuż kręgosłupa, nie ociągamy się, oddalamy się z kotła, o zdjęciach nie myślimy więcej. Przyjdzie nam przejść jeszcze jedno lawinisko. Na szczęście schodzi się szybciutko i już niebawem jesteśmy na łące wśród cudnych kwiatów. Teraz już tylko ze dwie godziny szeroką drogą wzdluż strumienia, toż to autostrada! Do czasu:

Obrazek

Obrazek

Na koniec wodospady:

Obrazek

Obrazek

podwieszany most

Obrazek

i jesteśmy w Chateau d'Oex. Kupujemy bilety, szybka kawka, rozsiadamy się w pociągu, przychodzi konduktor i murkliwie stwierdza, że do Allieres nie dojedziemy. Chwila paniki...ale nie trasa dobra, tylko ten pociąg się nie zatrzymuje, wysiąść w Montobovon i czekać godzinkę na następny. Mogło być gorzej. Godzinkę w Montobovon wykorzystujemy na pikniko-kolację, właściwy pociąg przyjeżdża i jeszcze przed zmrokiem lądujemy w oberży w wiosce na końcu świata.
Ostatnio zmieniony 20 maja 2012, 15:03 przez strasb, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Sobota 19/05/2012

W nocy coś tam popadało, ale poranek słoneczny. Noc na sianku z dźwiękiem kozich i krowich dzwonków w tle. Śniadanko znów pyszne i ruszamy. Znów mała dyskusja, którą wersją trasy idziemy, w końcu przy trzecim odbiciu na Rochers de Naye się decydujemy. Porzucamy asfaltówkę na dnie doliny na rzecz błotnistej wspinaczki w lesie. Wychodziny na łąkę ze starą chatką i zaczyna padać. Ale jeszcze tak znośnie, wyciągamy krutki, pokrowce na plecaki i dalej do przodu. Deszcz się wzmaga, do lasu prawie biegiem. Przeczekujemy trochę (opady miały być przelotne), ale leje równo, a nam zaczyna być zimno. Do tego to rozpływające się coraz bardziej podłoże. Ryzykowaliśmy już dwa dni, tym razem grzecznie w tył zwrot, w dobrym tempie, by zdążyć na pociąg. Oczywiście przy zejściu deszcz słabnie, ale powtarzamy sobie - będzie za ślisko. Na alsfaltówce już prawie nie pada i rozgrzaliśmy się. No to przejdziemy się przynajmniej doliną do Montbovon. To tylko 1h30 jak co. Ale zaraz, trasę na 2h30 też mieli, przecież już w zasadzie słońce. :hahaha:

Obrazek

Spotkana na asfaltówce - wyglądała jak porzucona gumowa zabawka. :hahaha:

W końcu przy drogowskazach nas oświeca - przecież możemy zrobić od tyłu trasę nr 3 planowaną na piątek! Prowiantu nie mamy dużo, ale mąż decyduje, że da radę. Schodzimy w błotko na dnie doliny, uzupełniamy zapasy wody w strumieniu. Na początek wspinamy się łagodnie, przechodzimy do sąsiedniej doliny przez przerwę między skalnymi masywami i tam zaczyna się oooostro w górę. Precz z kurtkami, bluzami, nawet w tshircie się z nas leje. I taka ścieżka zdrowia lasem (czyli kamienie, korzenie, zwalone drzewa) przez jakieś 500m przewyższenia aż do La Lecherette. Kolejne etap - podejście pod Crojon (nasz najwyższy punkt tego dnia) to już sielanka. Na górze parę płatów śniegu

Obrazek

słoneczko i otwierający się piękny widok w naszą docelową dolinę:

Obrazek

Droga "dwupasmówka" ale spadek w dół daje po nogach. Czeka nas też jeszcze kilka niespodzianek:

zagradzające drogę lawiny - na szczęście z wykopanymi tunelami

Obrazek

Obrazek

I pokaz sprawności psów pasterskich, przed momentem te owieczki były na całym stoku:

Obrazek

Tymczasem naszą drogę przecina strumień, jakoś się przechodzi po kamieniach, ale następny jest o wiele szerszy. I jeszcze z przeciwka nadciąga owa trupa owiec:

Obrazek

przyprowadzona przez większego z psów:

Obrazek

Odsuwamy się na bok i dajemy im przejść.

Obrazek

Obrazek

Szybko robi się korek, do akcji na przód zostaje wysłany agent specjalny - drugi mniejszy piesek.

Obrazek

Strumyk pokonuję w nurcie naturalnym barefoot, potem jdnak wyciągam ręczniczek i na powrót zakładam skarpetki i buty:

Obrazek

Na stację docieramy minutę przed odjazdem pociągu, przebiegamy pod zamykającymi się barierami. Ogólnie jest to linia pociągów turystyczno-panoramicznych, ale tez miał dodatkowo stylizowane wagony na elegancko. I w to wpadliśmy my w błocie po zęby i pachnący jak... trzy dni przeprawy przez góry. :hahaha: Nie było kłopotów z miejscami siedzącymi. :oczko:

Bilans:
- było ekstra!
- przygoda niesamowita
- najadłam się sporo strachu czasami
- nabraliśmy sporo respektu do tych gór, okazało się, że wybralismy się nieco na wariata i pewnie mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu
- wyposażenie w zasadzie perfekt, nie mieliśmy chyba nic zbędnego, niczego nam w zasadzie nie brakowało
- polubiliśmy się z kijami, wchodzą na stałe do teamu :oczko:
- następnym razem na majowe włóczęgi chyba jednak "poważne" buty trekkingowe
- najbardziej bolą mięśnie nóg i pośladków, skumulowane zmęczenie dopadło mnie na ostatnim asfaltowym odcinku pod koniec dnia trzeciego
- jak dobrze, że jest niedziela, by wypocząć! :hej:
Ostatnio zmieniony 20 maja 2012, 15:29 przez strasb, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Jeszcze bonus - szwajcarska precyzja. :oczko:

Obrazek
Awatar użytkownika
strasb
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 4779
Rejestracja: 01 sie 2010, 11:25
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Lozanna

Nieprzeczytany post

Jakoś mi się nie chce pisać, dobrze, że chociaż coś pobiegałam.

Wtorek 22/05/12

45'E, buty Light Silence

Pierwsze wyjście po wielkim przeczołganiu weekendowym. :bum: Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Okazało się, że należało się spodziewać upału. Chyba za mało piłam w ciągu dnia i było cięęęężko. Jak się dowlokłam do domu (dzielnie zaliczyłam ostatni ponad kilometr pod górę), to mąż stwierdził, że dawno taka spocona z biegania nie wróciłam. O przebieżkach nie było mowy, była czysta walka o przetrwanie.

Czwartek 24/05/12

Zapisałam się na 10km du Mont Blanc (+325/-325m) - 30.06

A skoro rzekło się A, to należało wyjść na trening i to najlepiej zgodnie z planem. A w planie stały interwały, no ciekawe, ciekawe co z tego będzie - mówiłam sobie.

19'E + 2x(6x300m p=1') P=3' + 10'E; razem godzina biegania, buty Hyperspeed

Dzień upalny chylił się ku wieczorowi, zbierało się za to na burzę. Przynajmniej przewiew, a na stadionie jest w razie czego gdzie się schować. W zasadzie jak się zjawiłam, to wszyscy biegacze już się zbierali, na spokojnie odpaliłam powoli motorek i zaczęłam tupać rozgrzewkę. Popijałam co parę kółek, szybko też pozbyłam się koszulki. Termicznie lepiej, ale nogi ciężkie. Trzeba było jednak się przełamać i pocisnać tuzin razy te 80-90s (tak mi mniej więcej wywróżył na trzysetki pan McMillan zaindagowany). Minutka przerwy to pokonanie brakujących do pełnego koła 100m. Ciężko było jeszcze przed końcem pierwszego powtórzenia, ale zacisnęłam zęby. A w zasadzie dzięki samotnemu kręceniu kółek biegłam bardzo skupiona i te nadchodzące kolejne objawy zmęczenia najpierw rejestrowałam, potem akceptowałam i mentalnie pokonywałam. Jest ciężko, ale znośnie ciężko, nie o wiele ciężej jeśli zrobisz jeszcze te 50m, następne...

I tak pierwsza seria: 80/82.9/83.9/85.9/87/89 - klasyczny za szybki start :hahaha:

Co 100m patrzyłam na stoper, poza tym tempo na czuja. Pierwsze 100m pod ostry wiatr w pysk, logika (i geometria) nakazują, że wobec tego ostatnie 100m z wiatrem w plecy, ale nie czułam - choć cyferkowo rzeczywiście zwykle najszybsze było.

Druga seria: 88.6/87.8/90/87.7/90/88.2

Ostatnie powtórzenie dla rozrywki boso (zawsze to przyjemniej liczyć, że jeszcze zostało 1 raz + 1 raz boso niż że 2 razy :hej: ). Schłodzenie też boso, po wzorowo utrzymanej trawce wewnątrz. Troszkę rozciągania przy przeszkodzie, w sztormowym już wietrze znad jeziora (stadion tuż nad brzegiem niemal). Tak mi było dobrze, spokój, zadowolenie z treningu, rozluźnienie...do czasu aż znalazłam na parkingu auto (własne) z rozbitą szybą. W Szwajcarii? Skandal!
ODPOWIEDZ