Qba - misja 3:59/km
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
wtorek, 9 maja
10 km, Minimusy.
w środku 5 x 0,5 km w tempie wyścigu na 3km - ok. 3:55/km.
na przerwie 0,5km
ostatnie pół km znowu szybciej, finiszowo, po 4:00/km ale w końcówce był wręcz sprint.
10 km, Minimusy.
w środku 5 x 0,5 km w tempie wyścigu na 3km - ok. 3:55/km.
na przerwie 0,5km
ostatnie pół km znowu szybciej, finiszowo, po 4:00/km ale w końcówce był wręcz sprint.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
środa, 10 maja
9km, Puma Faas 50
na próbę, z próby, truchcik.
9km, Puma Faas 50
na próbę, z próby, truchcik.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
czwartek, 10 maja
11km, Minimusy.
średnio po 5:26/km, w środku 4 luźne przebieżki.
w lasku roje owadów, masakra. każdy postój grozi śmiercią przez pożarcie.
11km, Minimusy.
średnio po 5:26/km, w środku 4 luźne przebieżki.
w lasku roje owadów, masakra. każdy postój grozi śmiercią przez pożarcie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
sobota, 12 maja
razem 13,9 km, Salomon S-Lab Sense
najpierw rozgrzewka 5,9 km po 4:50/km, trochę ćwiczeń,
GP Poznania - bieg 8., ostatni
dość dobrze, życiówka o jakieś 5-8 sekund, dokładnie nie wiem, bo biegłem z chipem w ręce (do sznurówek Salomonów nie da się przymocować) - ok. 20:42 netto.
nawet na Garminie nie złapałem czasu, ba zamiast na macie wcisnąć lap wcisnąłem stop i wystartowałem go naprawdę po 400m biegu...
w każdym razie dość dobrze poszło.
na koniec jeszcze 3 km "roztruchtania"
niedziela, 13 maja
18 km Minimusy, średnio po 5:39/km.
na koniec 200 przysiadów na schodach.
tyle
razem 13,9 km, Salomon S-Lab Sense
najpierw rozgrzewka 5,9 km po 4:50/km, trochę ćwiczeń,
GP Poznania - bieg 8., ostatni
dość dobrze, życiówka o jakieś 5-8 sekund, dokładnie nie wiem, bo biegłem z chipem w ręce (do sznurówek Salomonów nie da się przymocować) - ok. 20:42 netto.
nawet na Garminie nie złapałem czasu, ba zamiast na macie wcisnąć lap wcisnąłem stop i wystartowałem go naprawdę po 400m biegu...
w każdym razie dość dobrze poszło.
na koniec jeszcze 3 km "roztruchtania"
niedziela, 13 maja
18 km Minimusy, średnio po 5:39/km.
na koniec 200 przysiadów na schodach.
tyle
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
and now... for something (not) completely different:
http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=37&t=28234
http://www.bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=37&t=28234
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
wtorek, 15 maja
10km w Nike Lunar Glite.
dobrze stuningowane, będzie pociecha.
jakoś żwawo, nie mialem garmina więc nie wiem, ale czułem jakieś 5:10/km.
10km w Nike Lunar Glite.
dobrze stuningowane, będzie pociecha.
jakoś żwawo, nie mialem garmina więc nie wiem, ale czułem jakieś 5:10/km.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
środa, 16 maja
5,5 km, Nike Fruwajki.
chciałem napisać, że miałem mało czasu ale de facto wcale go nie miałem.
na próbe 3 km średnio po 5:25/km
z powrotem 2,5 km średnio po 4:22/km.
5,5 km, Nike Fruwajki.
chciałem napisać, że miałem mało czasu ale de facto wcale go nie miałem.
na próbe 3 km średnio po 5:25/km
z powrotem 2,5 km średnio po 4:22/km.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
piszę bo zapomnę.
w czwartek chyba 7,5 km. auto do mechanika, kierowca do lasu. Morasko, 5 sekund po tym jak wbiegłem do lasu przebiegł mi pod nogami lis... pomyślałem, że w takim razie głębiej będę niedźwiedzie i wilki, byli tylko studenci. Nike Fruwajki.
w piątek Śremsong. Dostaliśmy jedną z głównych nagród, była super zabawa, świetny czas spędzony z przyjaciółmi, wspólna Msza Święta, na której służyliśmy chwała Panu.
w sobotę ok. 13 km, Minimusy na bose stopy. niestety lewy but wciąż mnie obciera. ale są wygodne, Salomony się do nich nie umywają. podczas treningu 10 x Mount Marcelin, ale w spokojnym tempie. nogi nie bolały.
w niedzielę 20 km, Puma Faas Trail 250. do tego 250 przysiadów, choć nogi zmęczone weszło i szybko zeszło, lepiej niż poprzednim razem.
poniedziałek nic,
od dzisiaj (wtorek) jestem nad morzem. dzisiaj nic, jutro może coś po plaży, zobaczymy.
tyle.
w czwartek chyba 7,5 km. auto do mechanika, kierowca do lasu. Morasko, 5 sekund po tym jak wbiegłem do lasu przebiegł mi pod nogami lis... pomyślałem, że w takim razie głębiej będę niedźwiedzie i wilki, byli tylko studenci. Nike Fruwajki.
w piątek Śremsong. Dostaliśmy jedną z głównych nagród, była super zabawa, świetny czas spędzony z przyjaciółmi, wspólna Msza Święta, na której służyliśmy chwała Panu.
w sobotę ok. 13 km, Minimusy na bose stopy. niestety lewy but wciąż mnie obciera. ale są wygodne, Salomony się do nich nie umywają. podczas treningu 10 x Mount Marcelin, ale w spokojnym tempie. nogi nie bolały.
w niedzielę 20 km, Puma Faas Trail 250. do tego 250 przysiadów, choć nogi zmęczone weszło i szybko zeszło, lepiej niż poprzednim razem.
poniedziałek nic,
od dzisiaj (wtorek) jestem nad morzem. dzisiaj nic, jutro może coś po plaży, zobaczymy.
tyle.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
krótko:
środa, 11 km po plaży, boso.
czwartek, 12 km po plaży, boso. trochę siły na miękkim piachu.
piątek, 12 km minimusy, w tym ok 7 po 4:40/km, średnia z 12 km 4:48/km.
inne sprawy teraz przesłaniają rzeczywistość.
tyle
środa, 11 km po plaży, boso.
czwartek, 12 km po plaży, boso. trochę siły na miękkim piachu.
piątek, 12 km minimusy, w tym ok 7 po 4:40/km, średnia z 12 km 4:48/km.
inne sprawy teraz przesłaniają rzeczywistość.
tyle
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
niedziela, poniedziałek i wtorek - kilka minut ćwiczeń w domu
środa -off
dzisiaj, czwartek, 31 maja
wstałem przed 5 i pobiegłem do lasu. astma rozpruwała mi płuca ale i tak było pięknie. 10km, Puma Faas Trail.
życie pisze takie scenariusze, w których czasami Rzeźnik się nie mieści. Nie przewróciłem jeszcze ostatniej strony ale szanse marne...
środa -off
dzisiaj, czwartek, 31 maja
wstałem przed 5 i pobiegłem do lasu. astma rozpruwała mi płuca ale i tak było pięknie. 10km, Puma Faas Trail.
życie pisze takie scenariusze, w których czasami Rzeźnik się nie mieści. Nie przewróciłem jeszcze ostatniej strony ale szanse marne...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
sobota, 2 czerwca
13,5 km , Nike Oberżyny
dobieg nad Rusałkę i z powrotem. wś rodku miał być test na 5000m, ale po 35000 stwierdziłem, że biec po 4:10/km jest bez sensu i stanąłem., shit happens.
13,5 km , Nike Oberżyny
dobieg nad Rusałkę i z powrotem. wś rodku miał być test na 5000m, ale po 35000 stwierdziłem, że biec po 4:10/km jest bez sensu i stanąłem., shit happens.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
środa przed Rzeźnikiem
10km. chyba w Minimusach chyba po Lasku.
10km. chyba w Minimusach chyba po Lasku.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
Rzeźnik.
Wersja skrócona - ukończyłem.
Wersja rozszerzona:
O to będzie dłuuuugi post i pewnie na raz go nie napiszę.
Przygotowania: pomysł skonkretyzował się pod koniec ubiegłego roku. Adam się zgodził razem pobiec tak więc klamka zapadła. W przygotowaniach nacisk położyłem na wytrzymałość, długie treningi. Kluczowe było 45 km wybieganie połączone z testem butów. Oczywiście jadąc w Bieszczady miałem poczucie, że mogłem wykonać większą pracę ale byłem, jak mi się wydawało, względnie przygotowany.
Dojechaliśmy z Adamem w czwartek po południu, na krótko przed odprawą. Dygresja: ten post będzie zawierał wiele szczegółów dla czytelników nieistotnych ale ja wolę mieć to spisane w jednym miejscu na przyszłość, sorry
Po odprawie przygotowaliśmy rzeczy na przepaki. Do każdego worka włożyłem suche skarpetki, legginsy, koszulkę, Isostara do bukłaka, bułkę i kiełbaski (Biedronka, of course), dwa batoniki i żelki.
Na wyposażeniu miałem plecak z bukłakiem (Salomon S-Lab Advanced Skin 5), buty Puma Faas Trail 250, krótkie getry, koszulka z krótki, koszulka z długim, czapka z daszkiem i buff. Bukłak do pełna zatankowany Isostarem, w plecak żelki, dwa batoniki, Sudokrem, plaster, chusteczki, telefon, czołówka, mapa, rozpiska mięczyczasów, tabletki na brzuch, alergię i przeciwbólowe, inhalator.
Komentarz porzeźnikowy: zamiast koszulki z długim rękawem lepiej mieć lekką kurtkę przeciwwiatrową. Czapka z daszkiem i buff - idealne połączenie. Buty - generalnie ok ale mógłby być lepszy wybór, szerzej później.
Pobudka przed 2 w nocy bolała ale podekscytowanie zrobiło swoje. Autokar na szczęście nie wytrząsł mnie zbyt mocno i na starcie byłem w dobrym humorze. Ruszyliśmy po ciemku, ale widoczność była na tyle dobra, że można by było biec bez czołówki. Kilka pierwszych kilometrów bardzo łatwo i przyjemnie, drogą, przy budzącym się dniu, potem skręciliśmy na szlak pod Chryszczatą. Zastanawiałem się jak mokro i błotniście będzie i było bardziej niż myślałem Kilka strumyków i kałuż i buty były całkowicie mokre. Nic to. Napieranie pod górę męczące. Od początku parliśmy z Adamem tempem nieco słabszym niżbym sam obrał, to przełożyło się na więcej sił w dalszej części. Pomimo, że początek był w miarę zachowawczy już pierwsze podejście określam jako trudne.
Kolejne zaskoczenie to szlaki. W Bieszczadach byłem na tyle dawno, że się nie liczy :P a jestem przyzwyczajony do szerokich i dobrze utrzymanych szlaków karkonoskich. Tymczasem tutaj było często wąsko, błotniście, wbrew oczekiwaniom stromo, trudno po prostu. Na pierwszy punkt wbiegliśmy po ok. 2:20. kilka łyków wody i w drogę. Kolejne podejście i Adam niestety zaczął dawać po sobie znać, że odczuwa trudy biegu bardziej niżby można było oczekiwać. Od razu zaznaczam, że w żadnym momencie nie miałem do niego pretensji - drużyna to drużyna
Na zbiegach dużo błota, na przepak w Cisnej wpadliśmy po 4:40, w tym momencie mieliśmy międzyczas na ok. 14,5h. Przez ostatnie pół godziny czułem pobolewające stopy jakby zaczynały robić się pęcherze. Oczywiście, skarpety zupełnie mokre, na stopach kalafiory. Suche skarpety i gruba warstwa Sudokremu zdziałały cuda, stopy poczuły się bardzo dobrze. Włożyłem tez wkładki do butów, kolejne dobre posunięcie. Na tym etapie cholewka butów była juz sucha.
Po 15 minutach ruszyliśmy z przepaku i rozpoczęło się podejście na Małe Jasło. Adam zostawał mocno w tyle, musiał odpoczywać i w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że kontynuowanie biegu byłoby nierozsądne. Powiedział, że wróci do Cisnej a ja mam napierać dalej. Uważam, że podjął dobrą decyzję, by się wycofać - szkoda by było ryzykować zdrowiem. Ja podłączyłem się pod chłopaków z drużyny Pasztety i kontynuowałem bieg. Na podejściu pod Jasło i Fereczatą miałem kryzys - spadek sił, niemoc, dół. Bardzo mocno odczuwałem podejścia, na płaskim i zbiegach kłuło mocno pod żebrami. Okazało się (jeden z najważniejszych wniosków), że nie byłem wystarczająco przygotowany siłowo. Nie miałem kijków - wybór tyle świadomy co głupi. Na tym poziomie brak mi mocy w udach by znieść wszystkie podejścia. Michał, który bardzo mocno napierał pod górę, pożyczył mi swoje kijki czym uratował mi tyłek. Znowu duże błoto na zbiegach, zaczęły też boleć kolana (kolejny znak braku wystarczającego przygotowania siłowego). Drogę Mirka powitałem z radością, 7km po w miarę równym i płaskim wcale mi się nie dłużyło Smerek osiągnęliśmy po 4 godzinach od Cisnej - naprawdę dobry wynik i cały czas nadzieja na utrzymanie 14-14,5h na mecie.
Niestety Maćka kolano bolało coraz mocniej tak więc nastawienie się zmieniło - mieliśmy odtąd po prostu ukończyć w limicie nie robiąc sobie zbyt wielkiej krzywdy. Na przepaku byliśmy ponad pół godziny po czym wyruszyliśmy na Wetlińską. Na drugim przepaku Adam przygotował kijki, które z radością zabrałem.
Podejście na Smerek było masakrą. Pierwsze dwadzieścia minut to koszmarne błoto, gdyby nie kijki leżałbym z 5 razu. Błoto bardzo zaklejało bieżnik i buty jeździły ale nie wiem, czy jakiekolwiek buty trzymały tam przyczepność.
Temperatura wzrosła, sił nie przybywało, za to coraz szybciej ubywało picia z bukłaka. Połoniny zaskoczyły mnie wiatrem i kamieniami. Ciężko było w tym terenie złapać rytm, z kolanami było średnio więc elementy biegowe zostały zredukowane do minimum. Dość frustrujące były zejścia – na podbiegach wyprzedzaliśmy, a na płaskim i zbiegach wszyscy nas wyprzedzali. Naprawdę jestem ciekawy co by było gdyby tę jakość z podejść dało się utrzymać na płaskim i zbiegach.
Nieważne. Chłopaki uratowali mnie po raz drugi dając picie gdy w bukłaku nie było już nic, pozdrawiam serdecznie i dziękuję. Na ostatni punkt powolutku powolutku udało się dotrzeć. Ech, w tym momencie myśli biegły już tylko w kierunku mety.
Caryńska przypomniała mi drogę do Mordoru Pusto, zimno, wiało jak cholera, uff... Chłopaki po raz kolejny pomogli – Maciek pożyczył mi bluzę, która ochroniła mnie przed wiatrem – kolejne zaskoczenie: pogoda w górach potrafi się kilkakrotnie zmienić w trakcie biegu, rzecz niby oczywista a jednak ją zlekceważyłem i nie miałem w plecaku żadnego ciucha... Ostatnie kilometry w dół to już chillout i radość, że się udało. Chłopaka, który czekał na nas z informacją, że do metry pół kilometra, miałem ochotę wyściskać W dobrych humorach i formie wbiegliśmy na metę w Ustrzykach. Chociaż drużyna bieganie.pl nie została sklasyfikowana, dostałem medal, który jest dla mnie warty chyba tyle, co wszystkie poprzednie razem wzięte. Na mecie przepyszna grochówka i powrót do Cisnej, niestety nie udało się zdążyć na mecz.
No tak... Przed Rzeźnikiem zastanawiałem się czy będę chciał to zrobić jeszcze raz. Gdyby mnie ktoś spytał w trakcie podejść, powiedziałbym, że nie. Zapytany dzisiaj... nie wiem. Za tydzień będę już wiedział, że chcę to zrobić jeszcze raz
Ogólnie o biegu Rzeźnika:
wspaniała organizacja, rewelacyjna atmosfera. Wielkie podziękowania i wyrazy najwyższego uznania dla organizatorów i całej obsługi, w tym kochanych małoletnich wolontariuszy nie znajduję żadnego minusa, nawet nie ma ich gdzie szukać
bardzo fajny pakiet startowy – koszulka techniczna z przebiegiem trasy na plecach (super!), genialny gliniany medal, wspaniała moneta – niby to tylko przedmioty ale natychmiast stały się dla mnie ważne, jakby nasycone zostały tym wysiłkiem biegu i przygotowań do niego.
Trasa znakomita, piękna, wymagająca. Bieszczady są cudowne, połoniny po prostu wyjątkowe. Ten wyjazd to dla mnie wielka lekcja szacunku dla przyrody. Chwile, gdy z innymi uczestnikami zatrzymywałem się na połoninach by nasycić serce przecudownym widokiem, to zrozumienie bez słów, zachwyt nad tym co dokoła nas – bezcenne.
O moim „występie”:
wytrzymałościowo przygotowany byłem dobrze. Siłowo – niedostatecznie. Gdyby nie kijki nie wiem co by było na podbiegach. Przez niedostatki siłowe kolana dostały mocno w kość, i nie mogłem zbiegać.
Na samych przepakach można było zaoszczędzić godzinę. Gdybył był w stanie pracować na płaskim i zbiegach jak pod górę, końcowy czas mógłby być lepszy o kolejne 1-1,5h. Oznacza to, że gdyby wszystko się ułożyło, mogłem ukończyć w ok. 14h, może 13,5. Jest nad czym pracować,
sprzętowo: plecak genialny, ciuchy ok. jak już pisałem, w plecaku powinna być bluza lub kurtka przeciwiatrowa. Jeżeli chodzi o buty, Pumy dały radę ale nie jest to najlepszy wybór na bieg taki jak Rzeźnik. Podeszwa ok, ale cholewka jest na tyle miękka i elastyczna, że stopa na krzywych kamieniach wychodzi poza podeszwę, but za słabo trzyma. W łatwiejszym terenie, po lesie, korzeniach, równych kamieniach ok, ale w miejscach najtrudniejszych i niebezpiecznych – na połoninach, szczególnie na zbiegach, i szczególnie zważywszy na fakt, że to już ostatnie etapy wyścigu i ładne kilka godzin na nogach – przydałoby się coś lepiej chroniącego. Na Góry Stołowe chyba wezmę coś innego, spróbuję przetestować Salomony pod kątem zbiegów po nierównym terenie i trzymania stopy.
O zwycięzcach.
Ej, serio teraz: to są supebohaterowie. Tak jak podziwiam zawodowców, którzy potrafią biec maraton po 3' /km, tak jestem to w stanie myślowo ogarnąć. Jak Marcin i Piotrek dali radę w takim tempie podchodzić i zbiegać – nie mam pojęcia. Największy szacun i podziw. Wow.
Z Rzeźnika wraca ze wspaniałymi wspomnieniami, zadowolony, ale z nutką niedosytu szczególnie, że nie udało nam się wspólnie z Adamem ukończyć – szkoda.
Wracam też z nową parą butów – w losowaniu nagród na zakończenie miły chłopiec (niech mu się szczęści ) wylosował nasz numer i mogłem sobie wybrać buty Icebuga – zdecydowałem się na Spidery. Nie mogę się doczekać kiedy je wypróbuję w terenie.
Na koniec osobiście- w zeszłą niedzielę, po długiej walce z rakiem moja mama odeszła, wierzę, że do Boga. Miałem ten zaszczyt być przy niej w ostatniej chwili, kiedy wydawała ten ostatni oddech. Mama kochała góry pomimo że od lat z powodu zdrowia a raczej jego braku nie mogła po nich chodzić. Pamiętam jednak wspólne wakacje w Karpaczu, Szklarskiej, w Piwnicznej... Pamiętam winyle Wołosatek i że mama w harcerstwie wędrowała po Bieszczadach. W najtrudniejszych chwilach podczas Rzeźnika mówiłem sobie, że to dla niej.
Wersja skrócona - ukończyłem.
Wersja rozszerzona:
O to będzie dłuuuugi post i pewnie na raz go nie napiszę.
Przygotowania: pomysł skonkretyzował się pod koniec ubiegłego roku. Adam się zgodził razem pobiec tak więc klamka zapadła. W przygotowaniach nacisk położyłem na wytrzymałość, długie treningi. Kluczowe było 45 km wybieganie połączone z testem butów. Oczywiście jadąc w Bieszczady miałem poczucie, że mogłem wykonać większą pracę ale byłem, jak mi się wydawało, względnie przygotowany.
Dojechaliśmy z Adamem w czwartek po południu, na krótko przed odprawą. Dygresja: ten post będzie zawierał wiele szczegółów dla czytelników nieistotnych ale ja wolę mieć to spisane w jednym miejscu na przyszłość, sorry
Po odprawie przygotowaliśmy rzeczy na przepaki. Do każdego worka włożyłem suche skarpetki, legginsy, koszulkę, Isostara do bukłaka, bułkę i kiełbaski (Biedronka, of course), dwa batoniki i żelki.
Na wyposażeniu miałem plecak z bukłakiem (Salomon S-Lab Advanced Skin 5), buty Puma Faas Trail 250, krótkie getry, koszulka z krótki, koszulka z długim, czapka z daszkiem i buff. Bukłak do pełna zatankowany Isostarem, w plecak żelki, dwa batoniki, Sudokrem, plaster, chusteczki, telefon, czołówka, mapa, rozpiska mięczyczasów, tabletki na brzuch, alergię i przeciwbólowe, inhalator.
Komentarz porzeźnikowy: zamiast koszulki z długim rękawem lepiej mieć lekką kurtkę przeciwwiatrową. Czapka z daszkiem i buff - idealne połączenie. Buty - generalnie ok ale mógłby być lepszy wybór, szerzej później.
Pobudka przed 2 w nocy bolała ale podekscytowanie zrobiło swoje. Autokar na szczęście nie wytrząsł mnie zbyt mocno i na starcie byłem w dobrym humorze. Ruszyliśmy po ciemku, ale widoczność była na tyle dobra, że można by było biec bez czołówki. Kilka pierwszych kilometrów bardzo łatwo i przyjemnie, drogą, przy budzącym się dniu, potem skręciliśmy na szlak pod Chryszczatą. Zastanawiałem się jak mokro i błotniście będzie i było bardziej niż myślałem Kilka strumyków i kałuż i buty były całkowicie mokre. Nic to. Napieranie pod górę męczące. Od początku parliśmy z Adamem tempem nieco słabszym niżbym sam obrał, to przełożyło się na więcej sił w dalszej części. Pomimo, że początek był w miarę zachowawczy już pierwsze podejście określam jako trudne.
Kolejne zaskoczenie to szlaki. W Bieszczadach byłem na tyle dawno, że się nie liczy :P a jestem przyzwyczajony do szerokich i dobrze utrzymanych szlaków karkonoskich. Tymczasem tutaj było często wąsko, błotniście, wbrew oczekiwaniom stromo, trudno po prostu. Na pierwszy punkt wbiegliśmy po ok. 2:20. kilka łyków wody i w drogę. Kolejne podejście i Adam niestety zaczął dawać po sobie znać, że odczuwa trudy biegu bardziej niżby można było oczekiwać. Od razu zaznaczam, że w żadnym momencie nie miałem do niego pretensji - drużyna to drużyna
Na zbiegach dużo błota, na przepak w Cisnej wpadliśmy po 4:40, w tym momencie mieliśmy międzyczas na ok. 14,5h. Przez ostatnie pół godziny czułem pobolewające stopy jakby zaczynały robić się pęcherze. Oczywiście, skarpety zupełnie mokre, na stopach kalafiory. Suche skarpety i gruba warstwa Sudokremu zdziałały cuda, stopy poczuły się bardzo dobrze. Włożyłem tez wkładki do butów, kolejne dobre posunięcie. Na tym etapie cholewka butów była juz sucha.
Po 15 minutach ruszyliśmy z przepaku i rozpoczęło się podejście na Małe Jasło. Adam zostawał mocno w tyle, musiał odpoczywać i w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że kontynuowanie biegu byłoby nierozsądne. Powiedział, że wróci do Cisnej a ja mam napierać dalej. Uważam, że podjął dobrą decyzję, by się wycofać - szkoda by było ryzykować zdrowiem. Ja podłączyłem się pod chłopaków z drużyny Pasztety i kontynuowałem bieg. Na podejściu pod Jasło i Fereczatą miałem kryzys - spadek sił, niemoc, dół. Bardzo mocno odczuwałem podejścia, na płaskim i zbiegach kłuło mocno pod żebrami. Okazało się (jeden z najważniejszych wniosków), że nie byłem wystarczająco przygotowany siłowo. Nie miałem kijków - wybór tyle świadomy co głupi. Na tym poziomie brak mi mocy w udach by znieść wszystkie podejścia. Michał, który bardzo mocno napierał pod górę, pożyczył mi swoje kijki czym uratował mi tyłek. Znowu duże błoto na zbiegach, zaczęły też boleć kolana (kolejny znak braku wystarczającego przygotowania siłowego). Drogę Mirka powitałem z radością, 7km po w miarę równym i płaskim wcale mi się nie dłużyło Smerek osiągnęliśmy po 4 godzinach od Cisnej - naprawdę dobry wynik i cały czas nadzieja na utrzymanie 14-14,5h na mecie.
Niestety Maćka kolano bolało coraz mocniej tak więc nastawienie się zmieniło - mieliśmy odtąd po prostu ukończyć w limicie nie robiąc sobie zbyt wielkiej krzywdy. Na przepaku byliśmy ponad pół godziny po czym wyruszyliśmy na Wetlińską. Na drugim przepaku Adam przygotował kijki, które z radością zabrałem.
Podejście na Smerek było masakrą. Pierwsze dwadzieścia minut to koszmarne błoto, gdyby nie kijki leżałbym z 5 razu. Błoto bardzo zaklejało bieżnik i buty jeździły ale nie wiem, czy jakiekolwiek buty trzymały tam przyczepność.
Temperatura wzrosła, sił nie przybywało, za to coraz szybciej ubywało picia z bukłaka. Połoniny zaskoczyły mnie wiatrem i kamieniami. Ciężko było w tym terenie złapać rytm, z kolanami było średnio więc elementy biegowe zostały zredukowane do minimum. Dość frustrujące były zejścia – na podbiegach wyprzedzaliśmy, a na płaskim i zbiegach wszyscy nas wyprzedzali. Naprawdę jestem ciekawy co by było gdyby tę jakość z podejść dało się utrzymać na płaskim i zbiegach.
Nieważne. Chłopaki uratowali mnie po raz drugi dając picie gdy w bukłaku nie było już nic, pozdrawiam serdecznie i dziękuję. Na ostatni punkt powolutku powolutku udało się dotrzeć. Ech, w tym momencie myśli biegły już tylko w kierunku mety.
Caryńska przypomniała mi drogę do Mordoru Pusto, zimno, wiało jak cholera, uff... Chłopaki po raz kolejny pomogli – Maciek pożyczył mi bluzę, która ochroniła mnie przed wiatrem – kolejne zaskoczenie: pogoda w górach potrafi się kilkakrotnie zmienić w trakcie biegu, rzecz niby oczywista a jednak ją zlekceważyłem i nie miałem w plecaku żadnego ciucha... Ostatnie kilometry w dół to już chillout i radość, że się udało. Chłopaka, który czekał na nas z informacją, że do metry pół kilometra, miałem ochotę wyściskać W dobrych humorach i formie wbiegliśmy na metę w Ustrzykach. Chociaż drużyna bieganie.pl nie została sklasyfikowana, dostałem medal, który jest dla mnie warty chyba tyle, co wszystkie poprzednie razem wzięte. Na mecie przepyszna grochówka i powrót do Cisnej, niestety nie udało się zdążyć na mecz.
No tak... Przed Rzeźnikiem zastanawiałem się czy będę chciał to zrobić jeszcze raz. Gdyby mnie ktoś spytał w trakcie podejść, powiedziałbym, że nie. Zapytany dzisiaj... nie wiem. Za tydzień będę już wiedział, że chcę to zrobić jeszcze raz
Ogólnie o biegu Rzeźnika:
wspaniała organizacja, rewelacyjna atmosfera. Wielkie podziękowania i wyrazy najwyższego uznania dla organizatorów i całej obsługi, w tym kochanych małoletnich wolontariuszy nie znajduję żadnego minusa, nawet nie ma ich gdzie szukać
bardzo fajny pakiet startowy – koszulka techniczna z przebiegiem trasy na plecach (super!), genialny gliniany medal, wspaniała moneta – niby to tylko przedmioty ale natychmiast stały się dla mnie ważne, jakby nasycone zostały tym wysiłkiem biegu i przygotowań do niego.
Trasa znakomita, piękna, wymagająca. Bieszczady są cudowne, połoniny po prostu wyjątkowe. Ten wyjazd to dla mnie wielka lekcja szacunku dla przyrody. Chwile, gdy z innymi uczestnikami zatrzymywałem się na połoninach by nasycić serce przecudownym widokiem, to zrozumienie bez słów, zachwyt nad tym co dokoła nas – bezcenne.
O moim „występie”:
wytrzymałościowo przygotowany byłem dobrze. Siłowo – niedostatecznie. Gdyby nie kijki nie wiem co by było na podbiegach. Przez niedostatki siłowe kolana dostały mocno w kość, i nie mogłem zbiegać.
Na samych przepakach można było zaoszczędzić godzinę. Gdybył był w stanie pracować na płaskim i zbiegach jak pod górę, końcowy czas mógłby być lepszy o kolejne 1-1,5h. Oznacza to, że gdyby wszystko się ułożyło, mogłem ukończyć w ok. 14h, może 13,5. Jest nad czym pracować,
sprzętowo: plecak genialny, ciuchy ok. jak już pisałem, w plecaku powinna być bluza lub kurtka przeciwiatrowa. Jeżeli chodzi o buty, Pumy dały radę ale nie jest to najlepszy wybór na bieg taki jak Rzeźnik. Podeszwa ok, ale cholewka jest na tyle miękka i elastyczna, że stopa na krzywych kamieniach wychodzi poza podeszwę, but za słabo trzyma. W łatwiejszym terenie, po lesie, korzeniach, równych kamieniach ok, ale w miejscach najtrudniejszych i niebezpiecznych – na połoninach, szczególnie na zbiegach, i szczególnie zważywszy na fakt, że to już ostatnie etapy wyścigu i ładne kilka godzin na nogach – przydałoby się coś lepiej chroniącego. Na Góry Stołowe chyba wezmę coś innego, spróbuję przetestować Salomony pod kątem zbiegów po nierównym terenie i trzymania stopy.
O zwycięzcach.
Ej, serio teraz: to są supebohaterowie. Tak jak podziwiam zawodowców, którzy potrafią biec maraton po 3' /km, tak jestem to w stanie myślowo ogarnąć. Jak Marcin i Piotrek dali radę w takim tempie podchodzić i zbiegać – nie mam pojęcia. Największy szacun i podziw. Wow.
Z Rzeźnika wraca ze wspaniałymi wspomnieniami, zadowolony, ale z nutką niedosytu szczególnie, że nie udało nam się wspólnie z Adamem ukończyć – szkoda.
Wracam też z nową parą butów – w losowaniu nagród na zakończenie miły chłopiec (niech mu się szczęści ) wylosował nasz numer i mogłem sobie wybrać buty Icebuga – zdecydowałem się na Spidery. Nie mogę się doczekać kiedy je wypróbuję w terenie.
Na koniec osobiście- w zeszłą niedzielę, po długiej walce z rakiem moja mama odeszła, wierzę, że do Boga. Miałem ten zaszczyt być przy niej w ostatniej chwili, kiedy wydawała ten ostatni oddech. Mama kochała góry pomimo że od lat z powodu zdrowia a raczej jego braku nie mogła po nich chodzić. Pamiętam jednak wspólne wakacje w Karpaczu, Szklarskiej, w Piwnicznej... Pamiętam winyle Wołosatek i że mama w harcerstwie wędrowała po Bieszczadach. W najtrudniejszych chwilach podczas Rzeźnika mówiłem sobie, że to dla niej.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
ciąg dalszy rzeźnickiej relacji, piszę w nowym poście żeby nie trzeba było doczytywać w tym przydługim...
kolejne elementy składające się na wyjątkowość tego biegu:
- wspaniali organizatorzy, wystarczy z nimi spędzić 5 minut i już się ich lubi. Mirek jest wspaniały, z autoironicznych komentarzy jego kolegi (przepraszam, nie pomnę imienia) na imprezie kończącej zaśmiewałem się do łez.
- Wiewiórka na Drzewie. Jak się zdążyłem zorientować, ten zespół jest nieodłącznym elementem Rzeźnika. Dobrze rozumiem dlaczego - chłopaki są świetni. Ogromnie się cieszę z tego, że do pakietu dołączono ich EPkę. Z pewnością będę jej słuchał w kółko ługi czas, szczególnie podczas biegania po lesie...
- odżywianie - generalnie zabierałem z sobą zbyt dużo jedzenia na trasę, nie zjadłem połowy żelek. batoniki musli to był strzał w dziesiątkę, nadmiar żelek zamulał, bułki z kiełbaskami na przepakach to kolejny strzał w dziesiątkę - przełamywały ogólne zasłodzenie i dawały jakiś konkret w brzuchu.
- picie - na moim poziomie nie warto się zastanawiać czy napełniać bukłak do pełna - o wiele mocniej boli brak picia niż dodatkowe, "niepotrzebne" pół kilo przez kilka kilometrów.
- koleżeński, niemal rodzinny klimat biegu. to jest coś co się czuje pod skórą, czego nie trzeba reklamować, wskazywać, co samo dotyka i przekonuje by tam wrócić.
- kilka szczególnych momentów, które utkwiły mi w pamięci:
start przy wystrzale z prawdziwej strzelby, po ciemku, i pierwsze kilometry wśród śpiewu ptaków obwieszczających nadejście nowego dnia
jeziorka duszatyńskie, magiczne, jak z bajki
pierwszy przepak, koledzy dzielący się herbatą
pierwsze wejście powyżej granicy lasu, pierwsza panorama Bieszczadów, pierwsze porywy wiatru, i nurek w krzaczory po czapkę pożyczoną od Ani, którą z głowy zerwał wiatr.
poczucie beznadziei i znoju podczas podejścia na Smerek, dające właściwe pojęcie o tym, czym jesteśmy w "starciu" z górami.
szczyt Smereka. taniec traw poruszanych wiatrem. wspomnienie mamy.
dziesiątki jeżeli nie setki "cześć" od mijanych turystów. każde dodawało energii i pozwalało napierać wbrew zmęczeniu.
pustka na Caryńskiej. wrażenie krańca świata. dla takiego mieszczucha jak ja bezcenne.
Adam czekający przed metą. pewnie sam nie wie ile dla mnie znaczył widok partnera, z którym zacząłem bieg.
ciężar glinianego medalu na szyi.
kolejne elementy składające się na wyjątkowość tego biegu:
- wspaniali organizatorzy, wystarczy z nimi spędzić 5 minut i już się ich lubi. Mirek jest wspaniały, z autoironicznych komentarzy jego kolegi (przepraszam, nie pomnę imienia) na imprezie kończącej zaśmiewałem się do łez.
- Wiewiórka na Drzewie. Jak się zdążyłem zorientować, ten zespół jest nieodłącznym elementem Rzeźnika. Dobrze rozumiem dlaczego - chłopaki są świetni. Ogromnie się cieszę z tego, że do pakietu dołączono ich EPkę. Z pewnością będę jej słuchał w kółko ługi czas, szczególnie podczas biegania po lesie...
- odżywianie - generalnie zabierałem z sobą zbyt dużo jedzenia na trasę, nie zjadłem połowy żelek. batoniki musli to był strzał w dziesiątkę, nadmiar żelek zamulał, bułki z kiełbaskami na przepakach to kolejny strzał w dziesiątkę - przełamywały ogólne zasłodzenie i dawały jakiś konkret w brzuchu.
- picie - na moim poziomie nie warto się zastanawiać czy napełniać bukłak do pełna - o wiele mocniej boli brak picia niż dodatkowe, "niepotrzebne" pół kilo przez kilka kilometrów.
- koleżeński, niemal rodzinny klimat biegu. to jest coś co się czuje pod skórą, czego nie trzeba reklamować, wskazywać, co samo dotyka i przekonuje by tam wrócić.
- kilka szczególnych momentów, które utkwiły mi w pamięci:
start przy wystrzale z prawdziwej strzelby, po ciemku, i pierwsze kilometry wśród śpiewu ptaków obwieszczających nadejście nowego dnia
jeziorka duszatyńskie, magiczne, jak z bajki
pierwszy przepak, koledzy dzielący się herbatą
pierwsze wejście powyżej granicy lasu, pierwsza panorama Bieszczadów, pierwsze porywy wiatru, i nurek w krzaczory po czapkę pożyczoną od Ani, którą z głowy zerwał wiatr.
poczucie beznadziei i znoju podczas podejścia na Smerek, dające właściwe pojęcie o tym, czym jesteśmy w "starciu" z górami.
szczyt Smereka. taniec traw poruszanych wiatrem. wspomnienie mamy.
dziesiątki jeżeli nie setki "cześć" od mijanych turystów. każde dodawało energii i pozwalało napierać wbrew zmęczeniu.
pustka na Caryńskiej. wrażenie krańca świata. dla takiego mieszczucha jak ja bezcenne.
Adam czekający przed metą. pewnie sam nie wie ile dla mnie znaczył widok partnera, z którym zacząłem bieg.
ciężar glinianego medalu na szyi.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 11474
- Rejestracja: 16 kwie 2008, 22:31
czwartek, 14 czerwca
10km Minimusy
wreszcie coś pobiegałem, mięśnie bardzo dobrze, kolana dobrze.
plus 300 upsów.
10km Minimusy
wreszcie coś pobiegałem, mięśnie bardzo dobrze, kolana dobrze.
plus 300 upsów.