ioannahh wymysły

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

no, już prawie biegam, już praaaaawie...

miałam już wrażenie, że jest w jakichś dziewięćdziesięciu procentach dobrze, ale poczucie to zostało zachwiane po piątkowej rehabilitacji, potem po sobotnim basenie, a potem po niedzielnym gwałtownym oparciu się na tej nodze w pochyleniu (gdy rzuciłam się do niedobrego psa, który podniósł tak dziki wrzask na dźwięk domofonu, że wyzwoliła się we mnie natychmiastowa reakcja wychowawczo-upominająco-doporządkuprzywołująca). to wczorajsze było najgorsze, ale pozytywny akcent wszystkich tych incydentów jest taki, że za każdym razem jednak ten ból szybko przechodził i znowu było OK.
po dzisiejszej fizjoterapii nastąpiła zaś gwałtowna poprawa (znowu), choć jedno z miejsc na mięśniu zostało pierwszy raz zmasakrowane na tyle, że jak stamtąd wychodziłam to miałam wrażenie, jakby mi tam rozerwało wszystkie tkanki :hahaha: :bum:
niekiedy jak spaceruję z psem (/idę do sklepu/wyrzucić śmieci/gdziekolwiek indziej) próbuję sobie podtruchtać kilka-kilkanaście kroków w ramach testów i zazwyczaj stwierdzam, że jest nieźle. gdybym była desperatką i gdybym nie wiedziała, co to za cholera z tej kontuzji, to pewnie już bym mogła pobiegać i być może nawet nie zwróciłabym na ten przyczep uwagi. czekam jednak na oficjalne pozwolenie od fizjoterapeuty. dzisiaj na rehabilitacji po raz pierwszy padł wyczekiwany zwrot 'spróbować pobiegać' w odniesieniu do przyszłego tygodnia :hej: :hej: :hej: :hej: :hej: nie mogę się doczekać, kiedy to wreszcie nastąpi, choć obawiam się, że umrę ze stresu jeszcze zanim założę buty do biegania, a jak odzieję się w Garmina i ruszę do windy to już na pewno zemdleję z wrażenia i będę miała własny, oryginalny test na HRmax :lalala: :bum:
nadal trochę nie wierzę w to całe bieganie.. beznadziejność już tak długo trwa...

tymczasem zaczynam wierzyć w to, że świat nie będzie zawsze taki szary, ciemny i oślizgły jak przez ostatnie miesiące. gwałtownie się rozjaśniło i rozsłoneczniło - doskonale! przyszła pora na zejście z trenażera i zamianę ciągu seriali (na interwały) i książek (na 'rozjazdy') na zmieniające się krajobrazy. zaliczyłam już parę razy pętle Czerniaków-Habdzin, jeździ się wspaniale, choć ostatnie powroty z Powsina to pasmo udręki, jedzie się jak ze stukilogramową oponą doczepioną do roweru. trzy czwarte wycieczki mam milusie i słodziusie, a przez ostatnią piętnastkę żałuję, że rower nie ma napędu silnikowego :bum:
najgorsze jest to mijanie biegaczy..... jakoś mniej bolało, jak wszyscy byli zaśnieżeni, zmarznięci i zmoczeni deszczem. teraz wyglądają tak optymistycznie i pozytywnie, że aż się boję, że w końcu któregoś zamorduję :jatylko:

a przez te nagłe wydłużenie dni coś mi się zrobiło z wewnętrznym zegarkiem i śpię od środka nocy do wczesnego poranka.. chyba się zaczyna działanie na baterię słoneczną - jak co roku ;)

no i tak to wygląda. potrzebuję jakiegoś pozytywnego feedbacku od świata, żeby uwierzyć, że moje całe dotychczasowe biegowe trenowanie to był dopiero początek. tlą mi się w głowie plany i postanowienia, ale dopóki nie przeskoczy mi w głowie parę klepek będę dalej sądziła, że obecny stan to permanentna fataliza... :jatylko:
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

no dobrze.
nie wiem, czy jest bardziej 'powoli', czy bardziej 'do przodu', ale tak czy inaczej powoli do przodu :)
najważniejsze: biegam! choć to zdecydowanie zbyt pompatycznie ujęte. pisząc w ten sposób czuję się trochę tak, jak ci niedzielni biegacze, którzy odziewają się w swoje garminy, najki i riboki, majestatycznie wychodzą na ścieżkę biegową, truchtają przez dwadzieścia minut i resztę dnia postanawiają 'spędzić na zasłużonej regeneracji' :bum: :bum: :bum:

pod koniec zeszłego tygodnia dostałam od fizjoterapeuty zalecenie, żeby do wtorku wizualizować sobie bieganie - byłam bowiem przekonana, że zanim założę buty biegowe i wyjdę z domu, dwa razy umrę na zawał z powodu ataku stresu :bum: jeszcze w niedzielę myśl o wtorkowej próbie napełniała mnie przerażeniem. ostatnie moje wspomnienie z 'próby biegania' było naprawdę traumatyczne - sześć kilometrów w bólu i łzach, a potem dwie godziny na izbie przyjęć oddziału ratunkowego z podejrzeniem złamania zmęczeniowego.. myśl o powtórce z rozrywki i o tym, że moje niegdyś ukochane bieganie znowu może spowodować taki kataklizm spędzała mi sen z powiek. mam wrażenie, że nawet gdybym miała złamaną nogę, to i tak zacisnęłabym zęby i przetruchtała te parę kilometrów.. a co potem? :ojoj:
w poniedziałek jednak było naprawdę nieźle. na spacerze z psem, korzystając z faktu, że miałam na sobie lżejsze niż zwykle buty i spodnie od dresu, próbowałam sobie podtruchtywać po kilka-kilkanaście metrów, żeby sprawdzić, czego w ogóle mogę się spodziewać. we wtorek rano zerwałam się do biegania z optymizmem i z napięciem jednocześnie.
próba wywołała we mnie ambiwalentne uczucia ;) trzy i pół kilometra w zastraszającym tempie 6:15'/km - do tej pory nie sądziłam, że poruszanie się z taką prędkością może jeszcze jakkolwiek przypominać bieg :jatylko: największy error poczułam po bieganiu ('bieganiu' :jatylko: ), bo poziom bólu cofnął się o jakieś trzy tygodnie wstecz i pomyślałam sobie: no to se zrobiłam, teraz znowu nie będę mogła chodzić. jednak z godziny na godzinę było coraz lepiej, nieprzyjemności ustąpiły i.. chyba spotkała mnie jakaś superkompensacja, bo następnego dnia było wprost wyśmienicie. pływałam, chodziłam, rowerowałam, opierałam się bez litości na tej nodze - wszystko super.
druga biegowa próba nastąpiła wczoraj i była nawet trochę bardziej pozytywna. cztery kilometry już w normalnym tempie, 5'/km. to już poziom: 'niedzielny biegacz na finiszu' :hejhej: na początku biegu nie bolało w ogóle, a to co pojawiło się później nie było nawet specjalnie spowalniające (choć wkurzało). ćwiczenia ekscentryczne i rozciąganie zostawiłam sobie na wieczór i to był błąd, bo najwyraźniej noga tylko na to czekała - przez cały dzień frustrował mnie ból podczas chodzenia, a po rozciągnięciu zredukował się on prawie do zera. a dzisiaj znowu miła niespodzianka - znowu jest lepiej niż było przed bieganiem :)
w przyszłym tygodniu planowo biegać będę trzy razy - do pięciu kilometrów na każdej próbie. oby już teraz poszło z górki..

swoją drogą przypomniałam sobie, że dzisiaj rusza nowy sezon Biegam Bo Lubię. rok temu, 19 marca, byliśmy na 'inauguracji' akcji w Warszawie i podczas przedpółmaratońskiego testu pobiegłam swoją najpierwszą w życiu piątkę. było wówczas tak potwornie zimno, że rozebranie się z puchowej kurtki przed startem było gorszym przeżyciem niż finisz (inna sprawa, że tę piątkę pobiegłam.. no, hm... bardzo zachowawczo ;) ), a sam bieg odbyłam w swetrze, czapce i rękawiczkach. dzisiaj biegolubni mieli zdecydowanie lepsze warunki.... :bum:
czuję się wprost zdezorientowana tym, co się stało z pogodą. tak długo była zima-zima-zima-zimno szaro buro ponuro obrzydliwie mokro ciemno i tragedia - a tu nagle zmasowany atak wiosny. do tego za tydzień przestawiamy zegarki (my tych zegarków niewiele do przestawienia mamy, bo kilka cały rok chodzi według czasu letniego, łącząc się ze mną przez całą zimę w ogromnej tęsknocie za latem). trzeba już zapierniczać z tą regeneracją, bo ścieżki biegowe do mnie mówią!!!!
dużo mam planów, marzeń i postanowień w kwestii biegania. ale.. na razie najważniejsze żeby uwierzyć...

poza tym w zeszłym tygodniu, prócz siłkowania i basenowania, wykręciłam prawie 300 km na rowerze - już niestacjonarnym ;) i 'zaledwie' 6h na trenazerze. w tym tygodniu z okazji wybuchu wiosny nie spoglądam nawet na trenażejro i zapodaję nowo wyserwisowaną Myką po asfalcie :) wymieniono mi w rowerze cały napęd, wszystko przesmarowane i odświeżone - Myka pomyka jak dzika. marzenia o szosówce powoli odchodzą w niepamięć - zwłaszcza wtedy, kiedy podmuchem wiatru ląduję nagle z rowerem na środeczku ulicy. na lekkiej szosówie pewnie dowiałoby mnie w podobnej sytuacji gdzieś pod Kraków... :sss: na mojej ulubionej trasie niestety zazwyczaj jest tak, że w stronę DO jadę praktycznie bez wysiłku, a powrót pod wiatr jest męczarnią tysiąclecia. dzisiaj po raz pierwszy było dokładnie odwrotnie :hej: jeździło się więc bardzo miło, z samego rana ruszyłam na wycieczkowanie i mam na liczniku dokładnie 100 km po 25km/h.
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

w ubiegłym tygodniu caaaaałe siedem i pół biegiem ;) pożałowania godne, ale cóż - fajnie, że w końcu pojawił się 'jakiś' biegowy kilometraż ;)
gdyby nie to, że jeszcze nie mogę biegać ile chcę, to już wykręcałabym jakieś straszne ilości kaemów. załączyła mi się bateria słoneczna i zbiorniczek z endorfinami znowu chce być bezustannie napełniany. ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma: od poniedziałku do niedzieli 405 km na rowerze (wczoraj i przedwczoraj po ~100), wioooosna :)

dziś Pokontuzyjny Bieg numer trzy. cztery i pół km nieco poniżej 5min/km. znowu troszkę dłużej - wedle zaleceń, wygląda na to że też jakoś szybciej (pulsometru nie uzywam, wiec nie wiem jak to wyglada od tej strony ;) ale po prostu sobie latam tak, zeby bylo milo. nie za szybko, ale tez nie za wolno, bo jednak tamta proba po 6'15/km byla traumatyczna i czulam sie jak totalna ofiara losu ;) ). bólowe odczucia bardzo podobnie do biegu z czwartku - na początku nic, potem trochę stałego, tępego kłucia podobnego do kolki. tym razem jednak obyło się bez erroru po zakończeniu biegu - nie było może idealnie, ale dało się chodzić bez większego dyskomfortu. dziś noga dość szybko wraca do siebie po tej terapii szokowej :)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

dobra, to co tam było dalej..

22 marca - 5 km (4:43/km)
25 marca - 5.5 km (4:44/km) & nostalgiczna wizyta na Półmaratonie - ciekawe z jakiego powodu za rok tam nie pobiegnę? :lalala:
28 marca - 6.5 km (4:44/km)
31 marca - 7 km (4:35/km?!)
3 kwietnia - 8 km (4:38/km...)
dziś, 6 kwietnia- wreszcie jakis w miare ludzki dystans - 10 km (4:42/km)

(tak, teoretycznie to niezbyt rozsądne tempo jak na rozbiegania, ale w praktyce to sama nie wiem co o tym sądzić. fizjoterapeuta mówi, że najważniejsze, żeby nie było szarpanego przyspieszania/zwalniania i żebym biegala po równym podłożu. stresuję się tragicznie, jak się stresuję to się cała spinam, a jak się spinam to gnam. nie czuję tego, że gnam, nie dyszę i nie czuję potrzeby zwalniania, co może z jednej strony jest optymistyczne, ale jednak nie do końca. i tak o to właśnie wygląda - porażka.)

w tygodniu 19-25 marca az pietnascie km biegiem ;) i 425 km rowerem plus sporo siłkowania. basenu w tym tygodniu nie było, bo na samą myśl umarłam z zimna, po dwóch poprzednich wizytach na pływalni została we mnie trauma ;)
26 marca-1 kwietnia to całe 13.5 km biegiem ( :jatylko: ............) i jakies 190 rowerem (plus siłka tak, basen nie - traumy ciąg dalszy)

generalnie to.. jestem pełna ambiwalentnych uczuć, ale nie warto się o tym rozpisywać. nie wiem dokąd zmierzam..
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

biegam, nie biegam... sama nie wiem, co bardziej.
niby biegam (8 kwietnia, 11 kwietnia), ale co to za bieganie.. raczej proba przetrwania.

kiedyś taka poranna dyszka była dla mnie czyms wyjatkowo przyjemnym i zarazem zupelnie zwyczajnym, w pozytywnym tego slowa znaczeniu. teraz stresuje sie sama mysla, ze w planach na kolejny dzien mam bieganie....

szkoda, ze bol jest tak relatywna kwestia.
w Ortorehu pozwolili mi zwiekszyc dystans do 10 km i tak sobie kicać co drugi dzień, jesli nic sie nie bedzie zlego dziac, ale..
czy sie dzieje zle - nie jestem w stanie tego ocenic, ale za dobrze chyba tez nie jest. wczesniejsze proby, wedle tego co opisywalam, nie byly komfortowe z racji bolu/ciagniecia/uczucia łupania w nodze, ale spodziewalam sie, ze z treningu na trening bedzie coraz lepiej.
mam wrażenie, że ja jestem po prostu zdesperowana i odporna, i że przeciętny człowiek raczej by uznał, że z takimi odczuciami ze strony kontuzjowanej nogi to raczej się nie da biec...

co prawda ból nie narasta podczas biegu, ale jest nieprzyjemnie. do tego stopnia, że nie jestem w stanie myśleć o niczym innym. i tak sobie biegnę dziesięć kilometrów i podczas tych dziesięciu kilometrów każdy krok to skupienie na nodze.. trochę to ryje beret.
spinam się przez to potwornie i nagle się okazuje, że 'truchtam sobie' po 4:30/km. nie czuję tego zupełnie.
we wtorek kilka razy świadomie lekko przyspieszyłam, żeby zdążyć na światłach, i miałam wtedy wrażenie że jest jakby lepiej, wygodniej - ale przecież to byłby absurd, żeby w ten sposób sobie radzić.

najgorsze jest to, że naprawdę strasznie chce mi się biegać. czuję że chętnie walnęłabym sobie jakieś podbiegi, rytmy, cokolwiek.. na dworze wreszcie jest jasno, miło i ciepło. tak lekko i swobodnie mi się biega..... tylko ten ból. wychodzę z bloku, naciskam garminowy 'start' i już wiem, że oto zaczyna się walka umysłu z ciałem...
boję się, że jak jeszcze raz pójdę i pobiegam z takimi doznaniami, to coś mi się zbuntuje i przełączy we mnie tak, że nieprędko wyjdę na kolejny trening. kiedy budzę się rano i wiem, że zaraz pójdę biegać - nie mogę wstać. wydaje mi się, że jestem niewyspana, zmęczona, obolała. to się u mnie normalnie nie zdarza, zazwyczaj wyskakuję z łóżka i jestem gotowa do działania. znam jednak to uczucie skądinąd - czasem przed zawodami, na których mi zależało, czułam takie zwiotczenie: że dziś nie jest dobry dzień na bieganie, że właściwie to wszystko mnie boli i nie ma sensu startować...

naprawdę nikomu nie życzę, żeby znalazł się w takim położeniu, w jakim ja jestem obecnie...

mam wrażenie (graniczące z pewnością), że to, co mnie obecnie najbardziej w tej nodze boli, to wcale nie jest ten nieszczęsny przyczep. ciągnie mnie coś w pachwinie, w biodrze - a przyczep stosunkowo cicho siedzi, przynajmniej w porownaniu z tym co bylo wczesniej.
jestem mistrzynią załatwiania sobie kompensacyjnych kontuzji, więc już drżę. czuję, że podczas biegania wykręcam się w jakiś nienaturalny sposób co powoduje, że zaczyna mnie coś ciągnąć w plecach.

o ironio - im mniej się rehabilituję, tym jest lepiej.
Wojtek mi podpowiedział, że za dużo się rozciągam (wszyscy fizjoterapeuci każą się rozciągać, rozciągać i rozciągać, a w międzyczasie jeszcze porozciągać - do tej pory wydawało mi się, że i tak nie robię tego tak intensywnie, jakby tego oczekiwali) i chyba znowu miał rację. wczoraj spróbowałam po dniu przerwy zadrzeć girę do góry i rozciągać przyczep - poczułam ewidentny i bardzo niefajny ból.

za długo już ta moja rehabilitacja trwa i niestety wydaje mi się, że już od długiego czasu tkwimy z tym w martwym punkcie. przez jakiś czas odwiedzałam klinikę nawet trzy razy w tygodniu, później dwa razy na tydzień; ostatnie spotkania miały być już ostatnimi, ale znowu zostałam zaproszona... przez ponad dwa miesiące codziennie łupałam zadane ćwiczenia, rozciągałam się.. muszę to przemyśleć. zresztą dużo do rozmyślania nie mam, bo zostawiłam tam już fortunę, a kolejnych pieniędzy już spod ziemi nie wyciągnę. wystarczy mi świadomość, że 'dzięki temu' moje odwiedziny w nowym domu u rodziców przesunęły się z planowanego początku roku do 'czasu bliżej nieokreślonego'.


---

a jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, więc napieram na rowerze jak dziki osioł, w zeszłym tygodniu 300 km, w tym wyjechałam już 455 (wczoraj dość epicka wycieczka mi się zdarzyła, cztery razy ta sama pętla ;)klik. moje szyja i plecy umarły, ale noga zaliczyła hardkorową regenerację. ta przejażdżka zdjęła ze mnie cały ból..)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

biegam, powiedzmy: 14 kwietnia, 18 kwietnia, 20 kwietnia, 22 kwietnia, 24 kwietnia, 26 kwietnia, 27 kwietnia.
kazdy kolejny bieg przynosi coś nowego, coraz to inne procesy się dzieją w kontuzjowanej nodze. hitem po przedostatnim treningu (idiotycznie się czuję nazywając tak zwykłe rozbiegania..) jest prawie zupełne odpuszczenie bólu prawej nogi i przerzut tegoż na.. lewą pachwinę :jatylko: :bum: ale nie narzekam nadmiernie, bo dziś jest juz lepiej niz bylo wczoraj i smiem przypuszczac, ze to po prostu kolejny etap tej calej zabawy..
ALE! wreszcie zaczyna mi się znowu dobrze biegać, już powoli przestaję się bać, że ruszę, odpadnie mi noga i tyle będzie z treningu. stopniowo jest coraz bardziej pozytywnie.

na rehabilitację już nie chadzam, bo od dawna już nic się nie polepszało. dobrze, że Wojtek zwrócił mi na to uwagę i pomógł mi podjąć decyzję, bo ja sama mam tendencję do tkwienia w martwym punkcie i uznawania takiego stanu rzeczy za akceptowalny (?).

wybraliśmy się za to gdzie indziej i wygląda na to, że zostało odkryte źródło wszelkich problemów i kontuzji - zarówno tej poprzedniej (lewe biodro) jak i obecnej. będziemy więc działać. po majówce ruszamy - całe szczęście, że Wojtek wierzy w opłacalność tego przedsięwzięcia dużo bardziej niż ja - w przeciwnym razie nic by z tego nie było.

chciałam się pościgać tej wiosny, a tu dupa...
pozostaje mi mieć nadzieję, że to jednak tylko stan przejściowy. i że jeszcze będzie wspaniale. chociaż jeszcze nigdy nie miałam aż tylu rozkmin, wątpliwości i dylematów to jednak czuję, że żyję żeby biegać i biegam żeby żyć. zatem trzeba cisnąć.

a na koniec...
byliśmy dziś na wycieczce rowerowej - 100 km na MTB, sporo po przełajowych ścieżkach. ponad pięć godzin jazdy, a nie było nas w sumie ponad siedem godzin (przejażdżka rozpoczęła się kilkoma awariami, które nieco przesunęły nam moment wyjazdu.. ale dzięki tej fatalnej kumulacji limit errorów na ten dzień został najwyraźniej osiągnięty, bo później już gładko śmigaliśmy). przez cały ten czas grzało w nas śliczne słoneczko... i grzało, i grzało........
JESTEM PIECZENIĄ........
Obrazek Obrazek

lato zaskoczyło rowerzystów, lol. boli mnie ubranie, ale mimo wszystko uważam, że to miła odmiana. ostatecznie wolę tę twarzową czerwień niż zupełnie niewyjściowe odcienie niebieskości od MROZU.... :lalala:
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

29 kwietnia - wyjątkowo relaksujący i bezstresowy bieżek z psem po Rezerwacie - 10 km krossowo (5:07/km) + 75 km rower
30 kwietnia - rower... 95 km
1 maja - tak dla odmiany: rower. 115 km.
2 maja - 10 km bieg poranny półkrosowo (~4:50/km) + a jakże, rower: 70 km.

kontuzja i okolice po intensywnym rowerowaniu zupelnie przestaja bolec. to chyba jakas klatwa :jatylko: (nawet mam pewien typ ;) )
przedwczoraj bylo podejrzanie dobrze, wczoraj specjalnie odpuscilam bieganie zeby dac sobie szanse wybiegniecia dzis i stwierdzenia, ze nie boli. na to sie zapowiadalo, ale niestety troche sie przeliczylam.
nie mam juz sily.........
probuje sie umowic na rezonans, jak na razie bezskutecznie.
poziom mojego wkurczenia i frustracji osiaga niebezpieczny poziom.

czuję, że walnęłabym sobie jakieś interwałki. albo ciągły. podbiegi. rytmy. no cokolwiek.
ta..
gdyby nie ten rower, to chyba bym padła :lalala:
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

ekhm, ekhm.. jutro ide na rezonans kregoslupa, wiec musze szybko cos jeszcze napisac na ten nieszczesny blog, bo moze za kilkanascie godzin juz bede tak zalamana, ze nie bede miala ochoty na pisanie :bum: :jatylko:

a więc,
w piątek sobie biegałam (8.5 km po 4:37min/km) a także troszkę rowerowałam (30 km),

w sobotę sobie nie biegałam, ale zrobiłam 145 km na rowerze w partiach: 10 km lekkich interwałów z psem + 110 km samotna wycieczka rowerowa [znowu zapętliłam - 5x~20km (plus dojazd do domu). było bardzo miło, bo świeciło słoneczko i było cieplutko, ale mój mózg trochę wyparował :) zwłaszcza, że jechałam sama (to po pierwsze) pod wiatr (to po drugie), na grubych oponach mtb (to po trzecie już). Wojtek twierdzi zaś, że Myka nie działa i jak jadę, to wcale nie walcze z oporami powietrza czy generalnie przeciwnosciami losu, ale z rowerem, ktory ma wszystko na tyle niewspolpracujace, ze znacznie utrudnia sprawne poruszanie sie do przodu :bum: hym... w takim razie nie chce lepszego roweru, bo jesli na lepszym jedzie sie latwiej i wygodniej, to robilabym na nim dziennie po dwiescie kilometrow.... :sss: :hahaha:] + 5 km z psem do stawu i z powrotem, jako że było milion stopni w cieniu i to była najlepsza idea w kwestii popołudniowego spaceru + 20 km z koleżanką na ploty- absolutnie regeneracyjnym tempem, czysty relaksik.


dziś zaś znowu troszkę pobiegałam. Wojtek pozwolił mi na zrobienie lichych siedmiu kilometrów, więc pozwoliłam sobie z racji tego smutnego faktu chociaż sprawdzić, czy jeszcze umiem trochę mocniej wyciągać nogi... na przedostatnim kilometrze przyspieszyłam sobie delikatnie - pięć razy na dwadzieścia sekund. myślałam, że będzie ciężko, ale.. hmmm, chyba jednak chce mi się biegać szybko, bo żadna z dwudziestosekundówek nie wyszła mi krótsza niż 25 sekund :) predkosc calego treningu ('treningu', o loooosie, siedem kilometrów biegania i taka szumna nazwa... ech co za czasy :( ) to 4:28/km. to jest zdecydowanie dziwne. rok temu na początku lipca robiłam bieg ciągły 8 km po 4:44/km i był to dla mnie intensywny bieg. a wtedy przecież trenowałam regularnie i biegałam generalnie dużo. teraz ledwo co biegam, trzy miesiące nie mogłam biegać W OGÓLE, a tu taki zonk. podejrzewałam, że to Garmin jest kopnięty i kłamie mi w żywe oczy, ale na rowerze nie fiksuje, więc.. więc tym bardziej nie rozumiem. po zakończeniu biegania mierzę sobie tętno i nie ma jakichś palpitacji, więc chyba jest ok.
chyba po prostu za dużo jeżdżę rowerem i przyzwyczaiłam się do tego, że po ścieżkach porusza się słusznym tempem :hahaha: :hahaha:
oj, chce mi się biegać.. szybko i dużo.. gdyby tylko nie to widmo urwania nogi, to świat byłby piękny..
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

7.03.12, tompoz pisze:Reasumując jeszcze raz przepraszam jednocześnie zycząc powrotu do trenowania a przy okazji dam radę kup sobie szosówke i zapraszan na ustawki na Rondo Babka
16.04.12, tompoz pisze:im szybciej kupisz sobie rower szosowy tym prędzej będziesz szcześliwa
29.05.12, tompoz pisze:co tam u ciebie.................................. zbierasz na porządny rower szosowy ?
szkoda, że tompoz ma zakaz wypowiadania się na forum, bo chyba spełniło się jedno z jego marzeń... :jatylko: :bum: :bum: :hahaha:

bo oto, proszę państwa, mój nowy przyjaciel:

Obrazek

to jest moc. przepadłam i już swoje Giant'cisko kocham :hej:
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

no dobrze, tym razem będzie też odrobinę o bieganiu... ;)
ale nie tylko.

w Giant'cie jestem niezmiennie zakochana. ten rower powoli staje się częścią mojego ciała. właśnie mija tydzień odkąd mam szosówkę i już zrobiłam na niej 490 kilometrów. od poniedziałku do piątku uskutecznialiśmy z Wojtkiem poranne przejażdżki - o piątej pobudka, o 5:40 wyjazd, przed ósmą powrót - 54 km. co jazda to szybciej ;) ponadto dwa razy wybraliśmy się do Góry Kalwarii (80 km).

w środę byłam na konsultacji u trenera pływania i pierwsze, co usłyszałam, to: 'pierwszy raz widzę, żeby ktoś tak szybko płynął machając nogami w tak niepoprawny i spowalniający sposób' :bum: :hahaha: to daje jakąś nadzieję... ;) w ciągu godziny trener pokazał mi sporo ćwiczeń techniki, które dają niesamowity rezultat. jak łatwo jest płynąć łatwo... :)
dzisiaj Wojtek sprezentował mi krótkie płetwy (zalecenie od trenera, mają pomóc mi przestawić ułożenie stóp) i już udało mi się utrzymać cały kilometr za dobrze pływającym znajomym - równo 19 minut. płetewki są super, ale nawracanie w nich to tragedia. nie umiem robić podwodnego nawrotu, więc odbijam się od ściany do ściany - w tym sprzęcie zamienia się to w koszmar... :P

no ale miało być jeszcze o bieganiu...
mój kilometraż biegowy oscyluje nadal wokół zera, więc niebardzo jest o czym pisać, ALE...
ostatnio biegałam 6 km dwa tygodnie temu w poniedziałek (~5 min/km) :lalala: , a wcześniej gdzieś w pierwszej połowie lipca (9 km po 5'/km na bieżni elektrycznej). porażka zatem sromotna, a nawet jeszcze większa. nie chce mi się rozpisywać, dlaczego tak a nie inaczej, bo znowu bym zaczęła niepotrzebnie smęcić. tak czy inaczej, dzisiaj uznałam, że jest dobry dzień na szczyptę biegańska. poprosiłam Wojtka, żeby poszedł ze mną pobiegać albo pojechał obok mnie na rowerze w celu ustawienia mi odpowiednio spokojnego tempa. Wojtek się zgodził i wsiadł na rower, ale to co było później, było już z jego strony bardzo niecne i podstępne :hahaha: : 'Wojteeeeek, to pilnuj, żeby nie było za szybko' 'ok ok, będę'. dwie minuty później: 'jakim tempem lecimy?' 'YYYYY 4:18'. ups :lalala: w sumie średnia tych 6 km wyszła mi 4:44'/km, więc wyszło mi coś w rodzaju biegu ciągłego. mięśniowo nie zmęczyło mnie to w ogóle, chyba mam w miarę dobrą bazę po rowerowaniu. oddechowo trochę gorzej, zwłaszcza że był upał i duchota (biegałam ok 9:30).
http://www.sports-tracker.com/#/workout ... 4ofrvpupfl
dużo się zmieniło w moim podejściu do biegania. nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale mam nadzieję, że w efekcie przyniesie mi same dobroci. nastawiam się teraz raczej na bieganie mało objętościowo, a intensywnie - zupełnie inaczej, niż rok temu.

dwie godziny później miła wycieczka do G.Kalwarii :) czy ja już wspominałam, że kocham swoją Giant'cinę? ;)
http://www.sports-tracker.com/#/workout ... 4ofrvpupfl

potem basen, a jutro z rańca wskakuję znowu na rower. kolejny dobry dzień dla sportowca ;)
Awatar użytkownika
ioannahh
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1309
Rejestracja: 20 cze 2010, 20:27
Życiówka na 10k: 39:46
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: sopot
Kontakt:

Nieprzeczytany post

CZEŚĆ!!!
Czy ktoś mnie tu jeszcze pamięta? Skład forum nieco się zmienił, dla większości jestem pewnie jak ta tajemnicza nieznajoma :)

Obiecałam sobie, że naskrobię coś na swoim najpierwszym "logu treningowym", gdy tylko zacznie mi się znowu dobrze biegać i kiedy wreszcie znowu złamię dwudziestkę na 5 km. Trochę sobie musiałam pozwlekać - ale jestem.

Co się ze mną działo przez te całe lata, to materiał na książkę. Wbrew proroctwom wielu, że skoro w pierwszym sezonie jakiegokolwiek trenowania tak dowaliłam z grubej rury, to równie szybko jak zaczęłam się poprawiać, tak się wypalę, rzucę to w kąt albo się wykończę - jestem! Nie wypaliłam się, wręcz przeciwnie, zajarałam się jeszcze bardziej. Wykończenie się było troszeczkę bliżej ;)

Obrazek

We wpisach kończących pisanie tego bloga pojawiały się pierwsze przebłyski, że będzie z tego triathlon. Wtedy jeszcze się tego nie spodziewałam, ale w rzeczy samej, triathlon stał się całym moim życiem. Startuję w kategorii PRO oraz - żeby dogonić najlepsze dziewczyny - od roku trenuję na basenie z wyczynowymi pływakami. Nigdy bym w to nie uwierzyła, gdyby ktoś mi to powiedział kilka lat temu. Ale, jak sami wiecie, jeśli byliście na bieżąco z moim blogiem tutaj, w to że zacznę biegać też bym kiedyś nie uwierzyła.

Wróciłam się tutaj zameldować, bo - odpukać - jestem w fantastycznym okresie przygotowań do sezonu. Świetnie mi się pływa, świetnie mi się jeździ na rowerze, a co najmilsze, również świetnie mi się biega. Przez ostatnie półtora roku, startując w biegach, kręciłam się w okolicy ~20:05 na piątkę, ale dopiero w zeszłym tygodniu znowu dobiłam do 19 z przodu. Żeby było zabawniej, w tym roku nie ruszałam jeszcze trzecich zakresów, temp w intensywności startowej itp. Znaczy coś się ruszyło. Teraz już wiem, że co by się nie działo, nic mnie nie zatrzyma ;)

Obrazek

Ostatnie lata to było dla mnie pałowanie się z rzeczywistością. Nie chcę się tutaj na ten temat rozpisywać, bo wyszłoby to naprawdę długie i rozwlekłe. Ciało, głowa, rzeczywistość - wszystko mnie chciało zabić po kolei albo naraz, ale wreszcie wszystko zmierza ku dobremu. Cieszę się, że poznałam sport, który dosłownie uratował mi życie.

No i tyle chyba :)

Obrazek

Jakby co to link do komentarzy jest tutaj ;)
ODPOWIEDZ