Wczoraj w końcu podbiegi, tak już zaniedbywane od dłuższego czasu..
Po 5km rozgrzewki i krótkiej sprawności wbiegliśmy na kilometrową pętlę z jednym 300m podbiegiem (ok 5% nachylenia) i drugim 100m (ok 10%). Nie było super szybko, miało być rytmicznie i żwawo, a za szczytem bieg, nie trucht...
Na koniec 3km roztruchtania. Czajnik bolał mnie przez tą parszywą pogodę już od obiadu, a po treningu tragedia.. Wieczorne zakupy na dzisiejszą wycieczkę robiłem już wpół przytomny :/ Meteopatia to paskudna sprawa..
bilans kwietnia: 409km (25dni)
dziś wycieczka w Jurę, połączenie pasji wspinaczkowej żony i mojej

- w planach 2x7km OWB2