Droga koleżanko,Księżna pisze:O! W końcu temat w którym mogę napisać coś z własnego doświadczenia... i wiesz Ryszard... Nie widziałam mroczków, biegłam, czułam zwykły poziom zmęczenia jaki bywa przy końcówce treningu plus rosnący dyskomfort wynikający z temperatury - i to było jedyne co mi zaczynało przeszkadzać.Ryszard N. pisze:Zastanawiam się ile w tych opisach jest bohaterstwa a ile zwykłej głupoty. Czasem mam też wrażenie, że jest w tym trochę lansu. Nigdy nie miałem takiego momentu, nigdy też w bieganiu nie osiągnąłe niczego wielkiego. Może właśnie dla tego, że nie widziałem w oczach "mroczków" ? Może dla wielu jest trudną rzeczą po prost zejść z trasy. Nie lubimy przegrywać w taki sposób ? A może to nie jest przegrana. Może w tym dniu to właśnie jest zwycięstwo ?
Biegłam w parze. Cały bieg był raczej poprawny (jedzenie, picie, balonik).
Ba, nawet w końcówce poczułam, że dalsze przyspieszanie w moim wypadku nie wchodzi w rachubę, więc dałam sygnał partnerowi by gnał, a ja wróciłam do wcześniejszego tempa.
I nagle cyk! ktoś wyłączył wtyczkę.
Słowo lans jest ...zabawne rzekłabym... bo czym się można lansować? Tym że się padło? O ile dobrze się skończyło, można co najwyżej się z siebie samego pośmiać.
W moim wypadku nie było bohaterstwa, ale wypraszam sobie określenie głupota.
Nie odnoszę się do Twojego przypadku. Tu jestem pewny, że sam opis był bardziej dramatyczny niż sam przypadek. Przypadki omdleń, "zejść" podczas różnych biegów są dosyć powszechne na różnych biegach i nie ma potrzeby oczekiwać na maraton Krakowski.
Po za ty jesteś wolnym człowiekiem i wypraszać sobie możesz dowolną rzecz, dowolną ilość razy. Spoko.