Biegam od dwóch lat. Spotykam na każdym treningów minimum kilka psów luzem (jak jest ciepło to pewni i z kilkadziesiąt) i nie licząc jednego przypadku (szerzej za chwilę o tym) nigdy nic mnie nie zaatakowało. Mało tego, nawet przypadki, że jakiś pies podbiegł w moim kierunku mogę policzyć na palcach jednej ręki. Moim zdaniem tu pokutują dwie sprawy:
1. nastawienie biegającego (tak, biegającego, nie właściciela, nie psa) - jeśli w każdej napotkanej maskotce domowej upatrujemy zagrożenie, reagujemy agresywnie, nawiązujemy kontakt wzrokowy z psem to wysyłamy psu sygnał, że coś się dzieje. I podbiegnie albo bo pomyśli, że to zachęta do zabawy (jak właściciel chce pobiegać z psem patrzy na niego i zaczyna biec - widać analogię?) albo wyczuwając agresję pomyśli, że biegacz jest zagrożeniem (i nie trzeba mieć gazu w ręce, psy odczytują ludzkie emocje dużo lepiej niż nam się wydaje)
2. nawet jeśli pies domowy podbiega do nas szczekając i 'szczerząc kły' to wcale nie znaczy, że chce nas zagryźć. Pewnie poza jakimś promilem degeneratów nikt nie hoduje w domu (najczęściej z statystyczną dwójką dzieci) mordercy. Pomiędzy podbiegnięciem i szczekaniem, a próbą ugryzienia jest cała przepaść. To zresztą widać nawet na materiale Adama. Kilka psów podbiegało do nich szczekając, ale nie można powiedzieć, żeby któryś chciał ich ugryźć. Trzeba odrobinę zrozumieć psychikę psa, żeby wiedzieć kiedy brać nogi zapas i że bez naszej prowokacji taka sytuacja nie ma większych szans się wydarzyć.
I tu uwaga: ja rozumiem, że komuś się to może nie podobać, że ktoś się może tego wystraszyć, że tak być nie powinno i właściciel powinien odpowiednio wcześnie zareagować. Zwłaszcza jeśli pies z radości próbuje na nas wskoczyć. Ale na prawdę (pomijając wsiowe kundelki ze wstępu) biegając po parkach i lasach miejskich i okołomiejskich nie szukajmy w każdym czworonogu krwiożerczej bestii chcącej rozszarpać nasze łydki i gardła bo to wręcz śmieszne.
Wspominałem o jednym przypadku. Raz jeden zdarzyło mi się, że coś biegło za mną i próbowało mnie wyraźnie złapać zębami. Ale po pierwsze było to York (więc dla mnie nawet nie pies), poza tym robił to ku wyraźnej uciesze stojącej przed domem rodzinki, więc podejrzewam, że był do tego zachęcony. Ja ku swojej uciesze sprzedałem szczurowi lekkiego kopa piętą i pobiegłem dalej.
I jeszcze jedno. W różnych miastach są różne regulacje na ten temat ale np. w Warszawie odpowiednia uchwała RM stanowi, że właścicielowi wolno wyprowadzać psa luzem w miejscach rzadziej uczęszczanych pod warunkiem, że sprawuje nad nim kontrolę. Rozumiem, że członkowie rady miasta stolicy europejskiej pisząc 'miejsce rzadziej uczęszczane' nie mieli na myśli pustyni błędowskiej a właśnie parki i miejskie tereny leśne. Choć tu tez wyjątki, bo np. do lasu kabackiego psy należy wprowadzać na smyczy ze względu na dziką zwierzynę.
Eh... przynudzam.. Nie dajmy się zwariować. Nauczmy się żyć w społeczeństwie
