Trening:
5' blue,
35' green,
5' blue
Wykonanie: 96%
Dystans: 7.16km
Avg hr: 164
Max hr: 178
Czy to był bieg... hmmm bardziej brodzenie w pośniegowym szambie i kałużach nieznanej głębokości, tak więc buty bardzo szybko mi przemokły i nastąpiło wkurzenie. Green mocno poszarpana, bo trzeba było robić hopki przez kałuże to w prawo, to w lewo... ech.
Nie wiem, gdzie jutro będę brodzić i czy w ogóle będę brodzić, bo obudziłam się dziś z mocnym bólem gardła, leczę i zobaczymy, w którą stronę pójdzie.
Dobra, koniec marudzenia!
Przeczytałam wczoraj w bieganiu fajny artykuł pana Marcina Żuka (mistrza Polski w bowlingu), który jest biegaczem i ma w swoim dorobku Koronę Maratonów Polskich. Nigdy nie złamał czwórki z przodu w maratonie, oczywiście nie jest to dla niego powodem do wstydu; umiejscowił siebie w grupie biegowych "pikusi" prosząc co szybszych śmigaczy, aby na zawodach wsparli na mecie czasem dobrym słowem, gestem "słabeuszy" (wiecie, że w ubiegłym MW 58,26% biegnących nie złamało 4 godzin?). Trudno zignorować taką ilość biegaczy, prawda?
I niech mi ktoś powie, że biegacz, który ukończył maraton w więcej niż 4godziny, to nie maratończyk!
Przeanalizowałam to i muszę powiedzieć, że nie pamiętam w sumie z żadnych zawodów wsparcia ze strony śmigaczy, z reguły-nie mówię, że zawsze (pamiętam DOM z MW z zeszłego roku, jak entuzjastycznie dopingowała maratończyków na trasie

) mijają nas szuraczy z medalami na szyi i to wszystko. Nie boleję z tego powodu, bo zawsze jest doping publiczności, może nie zawsze potrzebny, ale jakże ważny w chwilach podłamania..
Nigdy nie zapomnę końcówki Półmaratonu Św. Mikołajów, gdzieś na 20km, kiedy był całkiem ostry podbieg, wlokłam się prawie ostatkiem sił i nagle jakiś kibic zaczął komentować mój "bieg": pięknie biegniesz, wspaniale, jaka postawa, jaka sylwetka itd itp (oczywiście wówczas zdawałam sobie sprawę ze swojego świńskiego truchtu jak i ze swojej postawy i daleko one były od pięknych

)... jednak te słowa dodały mi sił-wyprostowałam się i dotruchtałam do końca.
Chyba nie muszę mówić, ile razy nam zwykłym szuraczom takie właśnie słowa dodają pary, pozwalają dotrwać i przetrwać najgorsze momenty...serce rośnie i takie chwile na długo pozostają w pamięci.
Pamiętam jak kibicowałyśmy z Juniorką na MW czekając na Wolfa, reakcje niektórych biegaczy na nasze dopingujące okrzyki (szczególnie te totalnie zaskoczone, że jak to-ktoś obcy mi kibicuje?) bezcenne
A pisałam już, że nie mogę się już doczekać tego HM? Strasznie jestem ciekawa, jak mi pójdzie to szuranie po asfalcie, bo to będzie mój pierwszy bieg po betonie. Zaczynam czuć ogromny głód zawodów....dobrze, tak powinno być...byle zdrówko dopisało...
Matko, ale się rozpisałam!
Ahoj!