mortadela i nutela. schuść dziewięć kilów!

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

coraz bardziej bawi mnie podejście do biegania w stylu: cykl treningowy jako forma testowania pomysłów i hipotez.
czyli: układasz sobie w głowie jakieś klocki... i już po paru miesiącach orki dowiadujesz się, czy celnie żeś se w czerepie temat rozkminił.
im szybciej się poprawiasz - tym bardziej masz rację.
------------
od jakiegoś czasu nie dawały mi spokoju dwie sprawy:
pierwsza, szeroko powtarzana kwestia: "baza jest najważniejsza", i druga - czyli fakt, że w większości literatury ta 'sprawa fundamentalna' redukowana jest do 'biegaj codziennie', 'biegaj dużo kilometrów', itd itd. zero konkretu. u J.S., owszem, jest konkret - ale same pierwsze zakresy i krosy pasywne daleko przekraczają moją cierpliwość.

bieganie bazy w ujęciu klasycznym - czyli mozolny spadek tętna na danych prędkościach, ew delikatne zwiększanie tempa, to straszna nuda i niestety mnie to przerasta.
wymyśliłem sobie, że skoro prędkość maratońska to jest wysiłek tlenowy (przynajmniej w porównaniu do normalnych ulicznych dystansów)
- to można tego w miarę bezpiecznie biegać dużo.

założenie jest takie, żeby latać możliwie dużo na prędkości maratońskiej (czyli tu akurat dokładnie 3:46), z 20s przerwami co kilometr. - kilka razy biegałem takie treningi w przygotowaniu maratońskim, i bardzo mi to pasowało. odpocząć się w tym czasie nie da, nawet oddech się nie uspokaja - ale takie bieganie jest o dziwo dużo bardziej lajtowe niż bieg ciągły.

wydaje mi się, że takie interwałowe podejście do przesunięcia tempa easy powinno dać lepsze rezultaty niż samo easy.
-----------------------------------------------------------------------------------------
tyle teorii.

w praktyce treningi wykonuję w terenie, i w związku z tym modyfikuję tempo o jakieś -5s. nawet kluczowe treningi maratońskie (w tempie teoretycznie docelowym) - biegałem po 3:50 - bo nawierzchnia, bo delikatne podbiegi, bo temperatura. jak spadnie śnieg, pewnie będę to biegał po 4:10. albo i wolniej.

patrząc na te prędkości z perspektywy ortodoksyjnie Danielsowskiej - to jest junk zone, który niczemu nie służy.
fakt, że Jack uważa, że to niczemu nie służy, to dla mnie absolutnie wystarczający powód, żeby to biegać.
----------

do tego dodam pewnie jakieś podbiegi, przebieżki, a może i jakiś stadionowy tydzień a la Igloi, jeśli się będę czuł za bardzo usztywniony. (dzięki waclaw za przypomnienie).
jako symboliczną granicę przyzwoitości przyjmuję arbitralne minimum 42 km w tygodniu w tempie maratońskim. (do tego jakieś rozgrzewki/schłodzenia, luźniejsze (czyt.regeneracyjne) treningi jeśli będę zmęczony.

potem jakieś 2-4tygodnie BPS-u (zależnie od pogody) i jakiś sprawdzian na dychę - pewnie będzie znów maniacka.
aż sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie.


zdrówko
Ostatnio zmieniony 14 sty 2012, 17:42 przez kulawy pies, łącznie zmieniany 2 razy.
mastering the art of losing. even more.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

no dobra, pierwsze trzy dni wprowadzenia za mną. po Maratonie Beskidy mięśniowo czuję się o niebo lepiej niż po Poznaniu.
nie wiem czy to przez fakt, że bezwzględne prędkości w górach są mniejsze, czy dlatego, że nawierzchnia mniej wymagająca... czy po prostu dlatego, że mięśnie sobie spokojnie odpoczęły po Poznaniu i jeszcze troszkę zaadaptowały się do niewdzięcznego młotkowania przez 42km. pewnie wszystko razem, choć chciałbym wierzyć, że to ostatni czynnik odegrał największą rolę.

pt 10,5km luźnego biegania po jakiś 4:20. przyjemnie. nie pamiętam kiedy ostatni raz zrobiłem taki trening, trening z którego nic nie wynika - po prostu jest miło.
sb - 15,5km, w tym 5km @3:50, 20 s przerwy po każdym kilometrze. jest okej. względny komfort biegu na tych prędkościach nie uciekł.
nd - wspólne bieganie z Saucony Team Bartoszak. Michał co prawda siedzi w Stanach - ale i tak sześciu się nas uzbierało. troszkem się przez te ostatnie przygotowania maratońskie odzwyczaił od biegania w grupie - a to dobra rzecz.

poza tym wczoraj w ramach kultury i sztuki - trafiłem na galę mma w Poznaniu. parę walk było ładnych, znajomy wygrał. było ok.

przy okazji naszła mnie refleksja, że praktycznie u wszystkich fighterów wychodzących do ringu widać elegancką determinację i gotowość na ból.
- u biegaczy, nawet tych najszybszych to rzadkie cnoty.

nie za bardzo wiem z czym to powiązać, ale jestem pewien, że z samej fajterskiej gotowości do walki i totalnego zajechania duuuużo ludzi biegałoby te swoje maratony czy dyszki szybciej.

testosteron? coś jeszcze?
kultura?
nie wiem. ogólne wrażenie utwierdza mnie w przekonaniu, że biegacze generalnie nie mają jaj.

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

założenia założeniami, a, kurde żyć trzeba.
w tygodniu wyszło w sumie jakieś 120-130 km, w tym 22km tempa na 42km (3:40-3:50)...
... i ~ 70km w tempie na 50km :hej: -

- wczoraj zaliczyłem debiut w biegu na orientację, Funex orient 50km, pojezierze brodnickie.

po małych doświadczeniach rajdowych (nawigator 2010, i wertepy trail 2011) w końcu przyszedł czas na imprezę orienterską stricte biegową.
fajne to w dechę. poza udawaniem że się macha nogami, można jeszcze poudawać że się myśli.
można się zgubić. można se szluga zajarać na okoliczność wkurwienia i bezsilności. można zażywać bagiennych kąpieli zdrowotnych, co przy listopadowej aurze jest wielce zalecane. no, słowem - fajnie jest.

to są wszystko atuty nieliche, ale i tak blednące przy podstawowym: ludzie i zupełnie inne z-nimi-relacje niż w asfaltowo-masowej popkulturze.

specyfika zawodów (masz mapę, punkty i zbierasz je w wykoncypowanej kolejności; do tego na trasie spotykasz zawodników z setki i AR) - powoduje że to całe ściganie jest raczej z- niż przeciw-.

głównych konkurentów do pudła (Kasię i Wojtka) widziałem na trasie raz, przez kilkanaście sekund. - mimo że na mecie, po prawie 7 godzinach hasania po lasach dzieliły nas ledwie 3 minuty. natomiast mieliśmy okazję już po zawodach spędzić wspólnie trochę czasu i upewnić się co do odwiecznej prawdy: face-to-face > virtual.
---------------

co do samej nawigacji: jeśli czegoś się nie da zrobić siłą - to znaczy że przyłożyłeś jej za mało
...a że wyszło siedemdziesiąt zamiast pięćdziesięciu - no cóż, bywa.

-----------
aaa, jeszcze z ciekawostek treningowych - w tygodniu ganiałem przyszłych antyterrorystów po stadionie.
jest jakiś komiczny urok w fakcie, że stukilogramowe chłopiska z interwencji (z tego jeden z ręką w gipsie) latały za mną w kółko po obiekcie policyjnym (obiekty Olimpii Poznań wciąż jeszcze należą do policji), na którym przebywałem skądinąd nielegalnie (nieupoważnionym...zakaz...itd)... a to wszystko podczas treningu juniorek.
obrazek jak z taniej komedii amerykańskiej.

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

aaa, jeszcze jedno. przeczytałem sobie właśnie wywiad z Dominiką
Ja nie wierzę, że można optymalną formę osiągnąć biegając bardzo dużo na długich dystansach.Pewnie to kwestia indywidualna, ale dla mnie 2 maratony w roku to maksimum
, zrobiłem rachunek sumienia 2011:

Tour de Pays de Caux 90km, 3 miejsce
Rzeźnik, zamiast 2 miejsca - DNF po 50 km (Jędrek naderwał pachwinę)
Maraton Gór Stołowych - 3m
maraton Poznań, 18m
maraton Beskidy - 1m
Funex orient 50km - 1m (póki co nieoficjalnie, trochę ściema, bo kary czasowe i takie tam... no ale jest)

zgadzam się, w takim kieracie startów nie można osiągnąć optymalnej formy - ale, do cholery, po co mi optymalna forma?
wolę optymalny fun niż optymalną formę.

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

Ooo, tu Wojtek prawdę napisał. tak było. howgh.

gdyby mi nie pomogli, to na tej wdzięcznej pięćdziesiątce zamiast siedemdziesięciu kilometrów byłoby siedemset.

jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie - to że wyjechałem przed dekoracją. przynajmniej siary nie było... a puchar może w przyszłym roku trafi w bardziej powołane ręce...
-------------------

w każdym razie, bądź co bądź - kilometry elegancko weszły w mięso, po powrocie do Poznania późnym wieczorem, a właściwie wczesnym porankiem jeszcze żeśmy się kulturalnie dobili baccardi i dżinem.
w niedzielę niestety troszkę nie biegałem bo troszkę nie żyłem - ale za to w poniedziałek już dwa treningi i sprinty pod górkę.
grzechy przemyślałem i wyszło mi że ten koncept treningowy z marathon pace'm to jednak jest jednak całkowicie, ewidentnie i permanentnie bez sensu w szerszym kontekście treningowym.
trzaby tu coś zmienić... na początek pewnie tytuł wątku...no ale co ja tu mam wpisać? najbardziej pewnie pasowałoby "chaos w ch..."?

dobrze, że przynajmniej wiem co z tego chaosu chciałbym w przyszłym sezonie nalatać. i tego się będę trzymał, a reszta mi dynda.

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

w zeszłym tygodniu około stówki, ale lajtowo - 4-4:30, do tego siła, dużo siły.

w tym póki co do czwartku niecałe 50km... przesadziłem trochę z tą siłą.

ODDAJCIE MI MOJE ŁYDKI!!!

jutro luz i dalsze z mięsem zmagania, a w sobotę biegnę GP Poznania, w...hmmm... 16:40-16:50. lepiej raczej nie będzie - nie ma z czego, chyba ze z tych ostatnich, majowych tysiączków :oczko:; gorzej, mam nadzieję - też nie.
------------------------

poza tym bardzo podupadłem na duchu, tak po Kłapouchemu.
raz, że na głównej napisali, że pulsometry są do dupy - a takie sądy, to przecież do niedawna jeszcze była elegancka kontrkultura.

dwa, że Rafaul na EmPe, nie dość zwyzywał od triseksualistów, to jeszcze dogłębnie zawstydził mnie w mojej felietonistycznej przypadłości, (czy raczej niemocy).


zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

blink jednak miał rację. starzeję się.

miało być 16.40-16.50, wyszło 16.56.
nawet nie potrafię się rzetelnie wycenić przed startem :oczko:

warunki były bardzo fajne, a jak na grudniowe gp - wręcz wymarzone. troszkę błota/mokrych liści szacuję na -10s do -20s (uślizg). pewnie dla wolniejszych biegaczy (i tych w kolcach), miało to znaczenie jeszcze mniejsze.

jeśli chodzi o rozegranie biegu - grubo dałem ciała.
początek ok, międzyczas na 3km (10:14, już po 'górkach') dawał realne szanse na zmieszczenie się w zakładanym czasie, a sylwetka Łucyka kilkanaście metrów z przodu podgrzewała motywację...
spartoliłem, kiedy wyszedł przede mnie biegnący dotychczas kilka metrów z tyłu Dawid; zaczęliśmy się, zupełnie bez sensu, szarpać już na czwartym kilometrze.
wspaniale wykorzystał to Kamil Leśniak- leciał kawałek za nami spokojnie swoje, i gdzieś na 700m do mety urwał się - raz, a konkretnie. Dawid chwilę jeszcze próbował go gonić, ale też nie bardzo już miał z czego. żywiłem jeszcze dość konkretną nadzieję, że depnę porządnie na finiszu, jak zwykle...a tu dupa. dwa maratony i ultra w przeciągu niecałych dwóch miesięcy - najwyraźniej nie służą efektywnym finiszom... chłopaki też trochę przycisnęli, wystarczyło:
Kamil(7) - 16:53, Dawid(8) 16:55, ja(9) raźno za nimi - 16:56.
nie jestem przyzwyczajony do przegrywania takich finiszów.
i nie, nie mam zamiaru się przyzwyczajać, mimo że chłopaki są ode mnie 10 lat młodsi.

wyniki

no nic, trza orać.

...siedzę nad wynikami - najlepszy numer w tym wszystkim jest taki, że nabiegałem co do sekundy to samo, co Michał Bartoszak miesiąc temu.
na cholerę pojechałem wtedy w Beskidy, skoro dwa kilometry od domu czekała na mnie taka fajna zabawa?

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

niedziela 11.12 dwadzieścia.
co prawda nie było tak epicko jak tydzień temu, kiedy odkryliśmy z kierownikiem po iluś tam kilometrach że zostaliśmy sami, a co gorsza znalazłem w kieszeni jakieś przypadkowe pięć dych, a co najgorsza pięćdziesiąt metrów dalej była otwarta knajpa... no ale i tak było dwadzieścia.

poniedziałek.
stanowczo bardziej epicki od niedzieli (ale nie tej poprzedniej), to znaczy niestanowczo kilometrowo bo było raptem dwa więcej niż na niedzielnym długim wybieganiu, ale za to było też więcej o trzy kilometry siły biegowej. 10x(50w+50sA+200mpg) na powrocie jeszcze jakieś grzybobranie ze skipem C w ramach rozluźniania czwórek - ale ile tego wyszło, nie wiem, za bardzo nie liczyłem - nie miałem siły.

wtorek, megaepicki, ale nie trening. treningu wyszło raptem znowu dwadzieścia (16 moderate i popołudniowe truchtu truchtu z juniorem na salę. z małych sukcesów - regularnie ustaję już wskoki na dużą piłkę gimnastyczną. teraz jeszcze skakać z jednej na drugą, ale to jutro.) megaepicki to jest najlepszy blog na empe:

środa. to chyba dzisiaj? niedwadzieścia. i trochę Jackogillizmów /thx gasper/
na koniec sprinty Hudsonowskie zamiast przebieżek dla rozluźnienia nóg.

---------
zauważyłem że w trakcie biegu w ogóle nie podnoszę kolan. ciekawe czy jak będę w stanie zrobić 5km wieloskoku w ciągu to nadal nie będę podnosił?

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

czwartek - wolne bo tyra.
piątek - 13,5km, w tym 10x~200m podbiegu i 10x50m wieloskoku
sobota - LeżęBoLubię, + 5km ciągłego po 3:38, fajnie wiało- nie wiem jak wyszło to 3:38 biorąc pod uwagę że przez każde pół okrążenia stałem.
Jacek powiedział, że wieloskokuję akurat zadziwiająco dobrze - no to se będę dalej skakał.
idę jeszcze na jakieś naście rozbiegania, coby dobić do stu dwudziestu (od zeszłej niedzieli, lub licząc z tą jutrzejszą, jak kto woli)

poza tem nasłuchuję tjuna od siostrzałki a na wieczór aż mi się gęba cieszy - idę z braciakiem na wódkę, a już nie pamiętam, kiedy robiłem to ostatnio.

aha, jeszcze jedno
runner's high, endorfiny, i w ogóle biegam bo lubię:

Obrazek
- by Bartek Kiedrowski

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

37km. i właściwie na tym mógłbym zakończyć.

wyszło przezabawnie:
w niedzielę niestety nie dało się biegać...bo się nie dało.
w poniedziałek może by i się gdzieś dało coś upchnąć, ale dzieciaki, praca, jeszcze ikea i skręcanie mebli niestety przerastają moje niezorganizowanie... summa summarum na stadionie wylądowałem równo o 00:10, czyli już dziś, we wtorek.
idealny trening. w sumie 10km, rozkręcenie, 2700m (6 kółek po ósmym torze) po 3:50, 2700m po 3:40, 2700m po 3:30. wszystkie okrążenia biegane w punkt (103-104s, 99s, 94-95s, z jedno-dwusekundowym zapasem z pierwszego lapa. środek nocy, cisza, spokój i pełna koncentracja. bosko. strasznie przyjemny taki focus.

rano 17km rozbiegania (w fasttwitchach 2 bez wkładek - amortyzacji pod śródstopiem jest w nich tyle, że idzie wyczuć koronę na orzełku jednogroszówki na którą nadepnę :oczko:). spotkałem Karolinę Jarzyńską - mówiła, że najprawdopodobniej wystartuje w połówce w NY na wiosnę, potem jeszcze jakaś połówka w Europie, i Londyn IO.

po południu kilometr po 3:30-3:40 (na jasełka do zerówki. zdążyłem.)

i na tym by się skończyło - gdyby fajki się nie skończyły. jak już miałem jechać do nocnego, to stwierdziłem że pobiegnę, a jak już wybiegłem, i doszło do mnie, że to już czwarty raz dzisiejszego dnia, to dokręciłem jeszcze kilka km dla picu (tak na oko po 4:20-4:30) - chciałem do czterdziestu kilku, ale lewy piszczel chyba ma odmienne zdanie na temat 40km dziennie w 4 treningach.

dlatego od dzisiaj, jakby się kto pytał jak trenuję - odpowiem: cztery razy dziennie po prawie 40km. no tak - i gdyby nie fajki, tobym tyle nie biegał.


the end
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

śr, 14km, w tym 5x200 pg, 3x100 grzybów, 4k po mieście.
czw 11 fartlek, 12x1' (3:10-3:20 w terenie), p 2' + (drugi trening) 9km luuuźno
pt 15km luuuuźno, 5x200m ok 33s
sb 20km, w tym 9x (25w+150pg). wigilia, ok 15:00-16:00. spotkałem tylko czterech biegaczy, co w wolny dzień na rusałce jest już rzadkością. w tym trzech znajomych. sekcja wigilijnych psychopatów? hmmm...
nd 33km, po ok 4:20-4:40, ostatni km w 3:20. fajnie.
-----------
w tygodniu 143km, miało być 150, ale czegoś się nie doliczyłem. w tym ciągły, fartlek, porządny long i sporo siły. jak na 'największy' tydzień w życiu - jakościowo jest conajmniej nieźle. nic nie boli, ale na wszelki wypadek robię tydzień luzowania - pewnie ok 70km (poprzednie 90, 120, 143 - więc luz będzie jak najbardziej na miejscu)
------------
waga 82kg. od biegania się nie chudnie. :hejhej:
nie przyznam się, co zjadłem przez ostatnie dni, ale na oko było tego z 8-10k kcal dziennie.
święta. trzeba korzystać.

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

biegi sylwestrowe mają tą wielką przewagę nad wszelkimi pozostałymi - że dają za nie szampana.
jeszcze ino zajrzym w magiczną siateczkę... może jakąś flaszkie dostałem tyż?

...i jak tu prowadzić sportowy tryb życia, skoro nawet zawody sportowe organizowane prze osir propagują ten niesportowy?
-------------------

aha.
a tak w ogóle to wpadłem na genialny, zajebisty w swoje prostocie pomysł.
jest naprawdę świetny.
oryginalny.
wspaniały.
i w ogóle.
od nowego roku rzucam palenie...

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

Stone in my hand

jakoś, o dziwo - nie palę. rozkojarzony, rozdrażniony, roz...
wczorajsze 'easy' - wyszło w terenie i błocie po 4:02. aż jestem ciekaw po ile dzisiaj wyjdą czterysetki z tego wku...
-----------
sylwester udał się aż zanadto - impreza do szóstej, a i tak ponczu zostało tyle, że był podstawą mojej wczorajszej i przedwczorajszej 'diety'.
i nie, nie biegałem pierwszego.


-----------
zasłuchuję się Everlastem, zaczytuję Rylskim, zapijam ponczem ...byle tylko zagłuszyć niedonikotynienie.
zabiegiwanie pewnie też nie będzie od rzeczy...

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

no więc zeszły tydzień... to jednak katastrofa była.
wtorkowe czterysetki(6) wyszły <1:10, na minutowych przerwach. troszkę wiało, tzn przeważnie pierwsze 200m wychodziło w 32s, a drugie w 36; z powrotem - odwrotnie: 36s-32s.

w środę pociągnąłem też ładny trening: 6x900 z założenia w tempie startowym pod gp - po 3:13-3:20 min/km też na minutowych przerwach.

no i to by było na tyle...
w czwartek easy i impreza do piątej rano, a przy okazji pierwsza paczka fajek w tym roku, w piątek znowu wypadło alkoholowo do trzeciej - no i w sobotę start na gp...

nie chce mi się liczyć ile razy startowałem w tej imprezie na kacu - ale to był stanowczo jeden z najgorszych przypadków.
---------
poza tym waga w górę - już prawie 83kg.

trzaby z tym wszystkim coś troszkę bardziej konstruktywnego zrobić...

aha - a w uchu gra:

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
Awatar użytkownika
kulawy pies
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1911
Rejestracja: 29 sie 2010, 11:38
Życiówka na 10k: słaba
Życiówka w maratonie: megasłaba
Lokalizacja: hol fejmu

Nieprzeczytany post

twardo próbuję brnąć przez Fitzgeraldowskie 'racing weight' - chociaż już trochę po ptokach, ale i tak innym spacerowiczom będę się próbował na siłę snobować - że znam, owszem i czytałem jeszcze oryginalny oryginał, taki po angielsku... whatever.

no w każdym razie dziś też próbowałem brnąć - ale mi to nijak nie odpowiada światopoglądowo. w ogóle kłamstwo i nadużycie, można by nawet rzec: piekielne nadużycie. :hejhej:
tak bardzo mi nie szło, że aż przeczytałem cały rozdział 'lore of running' Noakesa - ten o przetrenowaniu.
twardo zdiagnozowałem u siebie większość symptomów, i bardzo tym faktem podbudowany polazłem na ciągły - ale krótki - raptem 6km po 3:40, bo potem musiałem
ophcrackować windowsa ziomkowi, który se po pijaku hasło zmienił - i oczywiście zapomniał.
wygląda na to, że nawet łysy może być blondynką. whatever.

po treningu zaszedłem do sklepu sieci: Żabka, celem nabycia niezbędnej suplimontacji potreningowej - buraczany jednodniowy i camele.
<dialog młodej kasjereczki>
- szefowo! po ile nabić ten sok buraczany, bo tu są cztery różne takie, ale buraczanego brakuje!
- nabij tak jak żurawinowy, po trzy pięćdziesiąt.

popatrzyła na mnie, ja się uśmiechnąłem - najzalotniej jak potrafiłem; nabiła jako jabłkowy, za trzy dziesięć.
- dobrze!

przynajmniej wreszcie dokładnie wiem, ile jest wart ten cały mój legendarny urok osobisty:
czterdzieści groszy.

nieważne.
w każdym razie buraczany z martini to świetny suplement diety każdego sportowca, który bardzo gorąco polecam, mimo że za cholerę nie nabiegam tych trzydziestu jeden.

zdrówko
mastering the art of losing. even more.
ODPOWIEDZ