19 listopada ( sobota )
15:00  - 12 km  ( łączny czas 01:22:00 ) ( średni czas 00:06:50 ) ( umiarkowany bieg po lesie )   
Sobotni poranek to u mnie czas produktywnego krzątania się po domu : sprzątania, gotowania oraz prania.
Tak bardzo lubię te czynności, że przeciąga się to to późnych godzin popołudniowych 

W tą sobotę w ramach diety( już dwa tygodnie na głodzie), akcji 
STOP COLI oraz planu biegowego, zawieszonego na lodówce,
 postanowiłam zbojkotować dotychczasowy plan dnia i wyciągnęłam podręcznik do włoskiego. Po dwóch godzinach założyłam 
obcisłe gatki, trzy bluzki ( dopiero jak padnę gdzieś pod krzakiem z przegrzania, nauczę się, żeby nie wkładać 
na siebie kolejnych warstw ubrania ) i pobiegłam do lasu.
Przed wyjściem zapytałam Miałżona, czy idzie ze mną pobrykać, usłyszałam odpowiedź : "nie chce mi się".
Wiecie co wtedy pomyślałam : 
nie można rozpatrywać biegania w kategoriach jako coś, na co ma się ochotę albo nie.
Trening TRZEBA WYKONAĆ, nikt za nas tego nie zrobi. O ile z opuszczeniem domu nie mam problemu
( złota zasada : zawsze miej naszykowany ekwipunek na trening ) to pierwsze kilometry truchtu są dla mnie katorgą.
Dopiero po około 3-5 km mój mózg dostaje informację : " nie jest źle", a po średnio 8-10 : " zaczyna być zabawnie".
Prawdziwa euforia przychodzi dopiero 
PO treningu, kiedy rozciągam się w domu na dywanie. Zadowolenie z siebie, 
z realizacji założeń, z ... bólu zmęczonych mięśni 
20 listopada ( niedziela )
10:40  -  ok 7 km  ( łączny czas ok 00:50:00 )  ( tempo : dużo-konwersacyjne 
( umiarkowany człap po lesie )   
Nie lubię biegać z rana ( w niedzielę godzina 10 to dla mnie wczesny poranek ) ale jak się umówiło, to trzeba było
zwlec zwłoki z łóżka. Przepraszam Cię jeszcze raz 
Kredk@, że sapałam, przestankowałam, jęczałam i gadałam, 
choć miałam  grzecznie słuchać muzyki i pomykać do przodu. Dziękuję za wspólny trening 
