A wynik ciężko jednoznacznie obliczyć.
Czy "elia"?...hmm... na naszym polskim podwórku to każda kobieta, która łamie 3h może być uznawana za elitę...w końcu to zazwyczaj kilkanaście pań... Ale realnie i zdroworozsądkowo patrząc w walce o Volvo nie miała żadnych szans (a tylko po to panie były puszczone wcześniej - z 1:17 nie da się nabiegać 2:30). Jednak dobrowolnie i tak naprawdę tylko na własne żądanie chciała w tym wyścigu uczestniczyć...
Z punktu widzenia Kasi - było to kompletnie bez sensu (widzę tu tylko czynnik ambicjonalny), bo znacznie lepiej pobiegłaby startując ze wszystkimi. W zaistniałej sytuacji w końcu biegła z tymi "wszystkimi" czyli w grupie. Ale ile tak naprawdę pobiegła?
Cóż - w Polsce pań biega za mało, dużo za mało. Wiem, że teraz jest trend (ciekawi mnie czy lansowany przez panów, czy przez panie) żeby kobiety biegały osobno, żeby tylko tak uzyskane wyniki się liczyły. Ale w Polsce to bez sensu. W takim Londynie, NY czy Bostonie po sto lub więcej kobiet łamie 3h, a u nas 3-4-5?
Dobra - na tym kończe moje dywagacje.
I wyciągam lekcję, by jednak choć trochę studiować trasę. Choć jak się jest kobietą bez orientacji w terenie to trudne (ja potrafię się zgubić wszędzie...).
No...głupia sprawa, ale trochę sprowokowana...
Podsumowując maraton - oceniam go bardzo dobrze. Minusy za elitę kobiet i za zbyt małe kubeczki z wodą.
Cała reszta była bez zarzutu.
Ja jestem z siebie mega-zadowolona;) Pobiegłam na 90%.
Bezcenne były wyrazy twarzy osób, które dobiegały do mety. Męka, ulga, radość...
