25.08.2011 - czwartek

3x3km - łącznie 9 w 1:00:16, co daje średnie tempo 6:41.
plus 20' nie-wiem-jak, włączyłam stoper bez gpsa.

dziwny to był trening. zanim zaczęłam, strasznie mi się nie chciało, więc olałam rozgrzewkę i w formie hmm statycznej (w sensie żadnych wymachów, kręceń, rozruchu stawów) i te dynamiczne 20' też.
ćwiczyłam za to niepicie na trasie, bo jak teraz potrafię stankować takie ilości wody w trakcie biegu to co będzie jak nie daj boże zacznę kiedyś szybciej biegać..

plus od tego tygodnia oddycham ustami - muszę przyznać, że lepiej się biegnie, szkoda tylko, że póki co sprawiam wrażenie słuchowe ostatniego oddechu.

w trakcie treningu negocjowałam sama ze sobą nt tych brakujących 20 minut. miałam różne pomysły - że dorzucę je gdzieś do następnego treningu, że jutro pójdę, że może zrobię z tego marszobieg albo w ogóle nie zrobię.. w konsekwencji po prostu pobiegłam. najprostsze rozwiązania są najlepsze.

pobolewa mnie lewa stopa i to nie tyle to odczuwałam na treningu co czuję teraz.

ale zobaczymy, bardzo możliwe, że jutro nie będzie po tym śladu - bo ja ogólnie jestem urazoodporna.

nigdy nic nie miałam zwichniętego, złamanego, największe osiągnięcie to naderwana torebka stawowa (z którą dostałam pozwolenie od lekarza na jazdę na nartach, więc co to za uraz.. :P), mimo, że uprawiałam kawał czasu sport ekstremalny (no co, podobno jazda konna się zalicza

) i wcale się wtedy nie oszczędzałam.
i taka patetyczna refleksja na koniec. pomimo tego, jak bardzo lubię się umartwiać i cierpieć, muszę przyznać, że bieganie mnie jakoś tam uszczęśliwia. jest dobrze.
