Kredk@: co to ja miałam? Aha pójść pobiegać!

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Piątek 3.06.2011

Dzisiaj lajcik treningowy, czyli tylko pilatesik. Fajnie, bo duuużo rozciągania nam zrobiła. Także miejmy nadzieję, cielsko przygotowane do jutrzejszych zmagań z własnym lenistwem i co gorsza upałem.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Piątek 4.06.2011

Samsung Irena Women's Run

Zanim pojechałam na bieg to już byłam zmęczona jak koń po westernie. Zakupy z moimi dziećmi w dwóch sklepach potrafią dać w kość. Potem standardowe stanie przy garach, bo jak na złość, mimo że tradycyjnie soboty spędzamy u teściów, to akurat w tą sobotę wyjechali na wesele, a strawę jakąś trzeba było dzieckom podać. Także zamiast wysłać Wszechmogącego z dziećmi do babci, to miałam tyrkę od rana. I jak zasiadłam po obiedzie i poczułam, że czas poleżeć się zrelaksować przed biegiem, to się zorientowałam, że trzeba naginać i to szybko, bo czas się jakoś dziwnie skurczył.

Sam bieg. Hmmm. Przedsięwzięcie głównie komercyjne i ideologiczne. Bieg symboliczny. Spowalniali nas tam na siłę, żebyśmy koniecznie biegły w jednej kupie i ładnie, tłumnie na zdjęciach wyglądały. ;-) Ale była na prawdę faaajna atmosfera. Wesoło, radośnie, bez napięć. Choć zmachałam się jak świnia. Purpurę zarzuciłam na polika, i do teraz jeszcze mam. :bleble:
Miałam wrażenie że biegnę równo, w miarę szybko! Miałam siły. Generalnie czułam się w miarę mocna pomimo upały totalnego. Ale jak wyszło z pomiarów to to szybko na pewno nie było. Nie wiem co jest. Obstaiwałam okolice 6'10"-6'20".
Jednak chyba w tym biegu nie ma co mówić o parametrach, bo organizator zafundował nam nawet jeden postój kilkuminutowy, żebyśmy się ścieśniły... :taktak: :tonieja:
Także trzeba chyba potraktować z przymrużeniem oka.

Żadnych gadżetów, pralek, laptopów, telewizorów, telefonów nie wygrałam. :bleble:

4,76km
00:30:40
6'26"


Kilka fot:

Obrazek
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Poniedziałek 6.06.2011

W sumie nie miałam chyba specjalnie planów biegowych na dzisiaj. Coś tam się zakołatało, że może by jakąś 6-7km machnąć, ale upał nie zachęcał. Odezwała się cafe że możemy po LASku pobiegać. ;-) No to już nie mogłam się wywinąć. Motywacja była głównie towarzyska. ;-) Także zaplanowałyśmy sobie lajcikowo około 7 km w tempie konwersacyjnym. W końcu miałam okazję się przekonać, co to jest to tempo konwersacyjne. Rzeczywiście szło rozmawiać. :taktak: Biegło się super, tak po około 3-4 km. Wcześniej jakaś ociężała byłam, zmęczona, nogi ciężkie, potem już jakoś poszło.
Upociłam się masakrycznie, mimo że po burzy było (ale wiem że to sprawka rushatka), komary ze mnie krwi utoczyły. Także bilans płynów na pewno na minusie.

W sumie trzasnęłyśmy:

10,81km
01:12:14
6'41"


Było baaardzo miło, chętnie jeszcze tak pobiegam towarzysko. ;-) Mijałyśmy mnóstwo biegaczy i biegaczki nawet były. ;-) I jakoś do cafe więcej ludziów macha, widać lepiej jej z oczu patrzy. Ja mam generalnie nieprzyjazną facjatę. W sensie nie wzbudzającą gestów sympatii. ;-) O tak! A tak przy okazji i ja się namachałam. ;-)

DZIĘKI cafe jeszcze raz i liczę na repety! ;-)
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Wtorek 7.06.2011

Dzisiaj zajęcia taneczne w fitness klubie. Ło mamuśku kochana. Myślałam, że mnie stamtąd nogami do przodu wyniosą. Duchota niemiłosierna. Że też oni tam klimy nie mają??? Okna pootwierane, przeciąg zrobiony, wiatraki chodza jak dzikie a i tak zdechnąć można. Lało się ze mnie strumieniami. Pod koniec już się obijałam i miałam tylko jeden cel dolecieć do klimatyzowanego auta jak najszybciej. Chłodziłam się w aucie a potem w wannie i myślę, że w końcu osiągnęłam pożądaną temperaturę ciała. :ojoj:

Na jutro w planach mam jakiś trucht. Obaczym co mi z tego wyjdzie. Bo ja jak tylko coś zaplanuję... :bleble:

DIETA:

no nie bez powodu zaniechałam rozpisywania się w tej rubryce. Różnie z tym bywa. Bardzo różnie. Są dni, że się świetnie trzymam, a są takie kiedy jazda bez trzymanki.
Ważne że wagę trzymam w ryzach. Chudnąć nie chudnę, ale nawet mnie to specjalnie nie dziwi. :hahaha:
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Piątek 10.06.2011

No i doooopa blada. Ani w środę ani w czwartek nie przebiegłam nawet metra. :ojnie:
Jak mnie to wkurzaaaaa!!!!!!!!!!!! Nie mam czasu. :echech: :chlip:

Za to w czwartek się ukultarniałam. Odwiedziłam teatr po jakiś 7-8 latach przerwy? heheheh aż wstyd się przyznać. Było sympatycznie.
Na sobotę się szykuje wyjście z babeczkami z uczelni na jakieś harce. W dzień zajeżdżają mnie dzieci, wieczory zamieniają się w noce i nie mam jak poczłapać.

No nic, dzisiaj "Zdrowy Kręgosłup".

Pozostaje mieć nadzieję, że uda się wybiegać w weekend i że następny tydzień będzie bardziej biegowy...
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Ale mnie szlag trafił!!! Grrrrr! Spłodziłam obszernego posta, z wyszczególnieniem dni, pełnymi opisami, niewątpliwie był dowcipny, zabawny, błyskotliwy itp. Szkoda że go już nie ma. Paluch mi sie omsknął i bach. Nie ma. Grrrr. Oj musiałam odejść na pół godziny od maszyny piekelnej, bo była zagrożona fruwaniem.

Spróbujmy chociaż częściowo odtworzyć tą pisaninę, bo z góry nadmienię, że treningowo to to marniutkie było, oj marniutkie. :bleble:

Sobota 11.06.2011

Udało się wcisąć w napięty do granic możliwości grafik pobieganie. Kombinowałam, myślałam, aż wydumałam. Zabrałam siostrę do towarzystwa. Ona na rowerze. I miałam spotkanie towarzyskie i wybieganie w jednym. ;-) Tempo mocno konwersacyjne. Ale i tak radocha, że coś się udało poczłapać. Jak sobie naginałyśmy po LASku, spotkałyśmy cafe na rowerze, a raczej ona nas wypatrzyła, bo ja na rowerzystów nie zwracam uwagi. :bleble: Jak ja jej wtedy zazdrościłam, że ona już po bieganiu hehehehe. :hahaha:
Zmachałam się potwornie pomimo ślimaczego tempa. Pewnie to gadanie z siostrzycą mnie dobiło.
Jednak zawalczyłam trochę i pod koniec biegu zrobiłam sobie chyba-przebieżkę. Wydłużyłam kroku i przyspieszyłam. Nie mam oddzielnie zarejestrowanego, więc trudno powiedzieć jak parametrowo. Długo to nie trwało. Może z minutę, może ze dwie. Potem stękałam i wzywałam imię Pana Boga nadaremno kilkadziesiąt razy.

10,83km
1:17:55
7'12"


Potem szybko wanna, szykowanie i wieczór z babami ze studiów i karaoke. :taktak: :hej:

Poniedziałek 13.06.2011

W planach były zaległe weekendowe zakupy i stomatolog i potruchtanie. Zaczęłam od 2-godzinnej wizyty u dentysty! Grrrrr. Tak mnie trochę ząb ćmił i postanowiłam to sprawdzić i przed urlopem załatwić. Po dwóch rentgenach i moich wrzaskach przy dłubaniu w japie padło podejrzenie na pomiędzy piątkę i szóstkę. I słusznie. Niezła rzeź tam była. Dlatego mam rozorane dwa zęby jakieś lekarstwo wsadzone. Capi masakrycznie i nie jest smaczne. Poza tym to wszystko zaklejone tylko fleczerem, obleśnie białym. Mam dwie opcje. Albo będzie boleć i trujemy, albo po urlopie dopiero wypełnienie. Nosz, na takiej bombie zegarowej będę siedzieć nad morzem. :bleble: Nawet jak nie będzie boleć, o co wznoszę modły do Wróżki Zębóżki, tudzież Zębowej Wróżki, to na pewno mi to wszystko powypada i będzie mi tam wiatr hulał. :lalala:
U dentysty zeszło mi się ponad 2h, więc zakupy już na szybkensa przed zamknięciem, jak się dotargaliśmy spowrotem i zagoniliśmy potffforki do łóżek była 23:30. Nie miałam siły pomyśleć o bieganiu i zasnęłam. Budziłam się co chwila nasłuchując, czy już boli, czy może jeszcze nie... :taktak:


Wtorek 14.06.2011

Przejażdżka rowerowa do klubu na hi-dance. Pokiwałam się troszkę i spowrotem dyla do chaty. Nie wiem ile kilometrów przejechałam, bo rower tak się zdziwił, że wyjechał z garażu, że aż licznik zaniemówił i nie mierzy. :hejhej: A nie miałam czasu gmerać w tym ustrojstwie. Na hi-dance dzisiaj dla odmiany spokojnie.

DIETA

no comment
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Dzieci się dzisiaj zlitowały. Po dawaniu nam w kość przez większą część dnia, poszły w miarę wcześniej spać. Oj liczyłam dzisiaj do 10 z milion razy! Skąd brać siły, żeby ich nie pozabijać??? Skoro niby wszystkie dzieci takie są, to ja się dziwię, że my jeszcze nie wymarliśmy jako gatunek. Niemniej w związku z tym jakże szczęśliwym faktem, że potffory nie rozrabijają, co najwyżej śnią, że rozrabiają, to mogę w końcu coś tutaj napisać. :hejhej:

Środa 15.06.2011

W planach było bieganie jak najbardziej, ale przecież mi przydarzają się różne dziwne rzeczy, tylko pot o żeby do tego biegania nie dopuścić...

Dzisiaj akcja szpak!

Dzieciaki demolowały ogródek, wysypywały piach z piaskownicy wszędzie tam, gdzie absolutnie im tego piachu nie można wysypywać... ja mieszałam w garach, żeby mieć na następne 2-3 dni spokój. Więc podkurzona już samym faktem sterczenia w kuchni, jeszcze ci mali rekonfiguratorzy przestrzeni życiowej co chwilę coś. Grrrr.

Za którymś razem do nich lecę, i o mało nie zdeptałam "czegoś". Zerkam, przyglądam się i wrzeszczę: "Ojej ptaszek!!!" Głupia ja. Zleciała się moja zgraja składająca się z dzieci sztuk zaledwie dwie, ale robią spokojnie za pięć, i dawaj napierać na ptaszka. Musiałam go ratować najpierw przed nimi. Wzięłam w łapy i do miseczki. Wyściełałam mu tam skarpetą, przykryłam go i dalej myśleć. Co dalej? Widzę że mama malucha na dachu siedzi i spogląda... Ale na dach się nie wdrapię. Mieszkam w dwupiętrowym bloku, więc nie da rady. Ptasia mama go tam nie zaniesie... Hmmm, co dać mu jeść? A może on zdycha? Obiad się przypala a ja dumam zestresowana, że będę musiała być świadkiem śmierci nie tylko naszych rybek akwariowych, ale i malutkiego ptaszka sierotki, bo do domu to on już nie wróci. Mógł się nie wychylać! Benek dorobił sobie teorię, że ptaszek patrzył jak on się bawi w piaskownicy i wypadł. Hehhehehe dzieci mają fajne procesy myślowe. Dorośli muszą nieźle się odurzać, żeby osiągnąć ten stan a i tak nie zawsze się udaje. Wracając do meritum, bo galopujące myśli mam. Najpierw siostrzyca na mnie się wydarła, że mam dzwonić na Straż Miejską, bo oni mają eko patrol jakiś. No ok. Zadzwoniłam, mają, ale ptasich dzieci nie ratują, selekcja naturalna i mam go zostawić tam, gdzie był i zobaczyć co będzie dalej. Pytam wprost, mam mu pozwolić zdechnąć, pani strażniczka, po chwili namysłu odpowiedziała TAK. O NIE! Może i jestem bezlitosna, wredna i bez serca, ale nie aż tak. Kołatała mi się po głowie nazwa: "Ptasi Azyl" po dokończeniu obiadu wyguglałam i znalazłam. Napisałam maila, wysłałam zdjęcie malca, ale dodzwonić się tam już nie szło. Mieli jakąś awarię. Ale po mailu Pani wiedziałam już że mam pod skarpetą szpaka. Wiedziałam też, że szpak jest bardzo głodny i bardzo głośno daje temu wyraz. Stres, narastający stres, żeby go bezmyślnie nie zmarnować. Toż to życie jest, ptasie bo ptasie, ale życie. Najpierw dałam mu namoczonej w wodzie bułki. Próby polowania na mrówki i podawania tychże pominę. Były nieudane. Później na stronie azylu doczytałam, o gotowanym na twardo jajku. Ugotowałam ptaszorowi jajo, wystudziłam podziabałam i wsadzałam w ten rozdziawiony dziób. Najadł się i jakoś tak spowolnił tempo. Bałam się że schodzi, ale wmawiałam sobie, że on ma jak ja, jak zeżre musi pospać. :hahaha: Wtedy wrócił mąż i zdecydowaliśmy, że go wieziemy do tego Azylu w ZOO. Nie wiedzieliśmy czy kogoś zastaniemy jeszcze, bo późnawo było, więc spakowałam szpakowi jajeczko w torebeczkę śniadaniową, żeby w razie co, jakby miał spędzić noc na portierni miał co jeść. No powiedzcie, czy to normalne??? Powalona przygoda. Zajęła mi pół dnia, albo i więcej, a psychicznie przeorała znacząco. Finalnie malec trafił w dobre ręce, okazało się, że był odwodniony, ale więcej jakiś poważniejszych urazów nie stwierdzono. Jest szansa że dorośnie w Azylu.

A oto i on:

Obrazek

Czwartek 16.06.2011

Oj w tygodniu się nie udawało pobiegać, poziom frustracji, stresu i narastającego nerwa osiągał niebezpieczne wartości. Dlatego w czwartek, mimo że też wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że będzie się trudno urwać, drżącą ręką wysłałam eskę do cafe z nieśmiałym zapytaniem, czy aby biega dzisiaj, gdzie i o której? Jakoś potrzebowałam mobilizacji i kopa do zawalczenia o swój czas... Bo już się poddałam, sklapciałam i jakoś zżerały mnie wyrzuty sumienia, że się urywam, a nie powinnam z różnych względów. Wszechmogący wrócił z pracy zmęczony i z fochem, dzieci go irytowały... ech! Mnie cały dzień irytowały! :bleble: No ale nic. Cisza w eterze. Zero odpowiedzi. Myślę sobie, dyga po tych swoich bieżniach tartanowo, mechanicznych i dupa blada. Nic z biegania nie będzie. Jakoś nie mogłam się sama do kupy pozbierać i zawlec zada do lasu. Ale, ale! Jest! Nadeszła krótka wiadomość tekstowa. :hejhej: No to już nie mogłam się wymigać. :hejhej: Szybko zapakowałam getry na gice i dzida. Początek szybko, bo jak zwykle spóźniona, dobiegłam zziajana i zasapana na miejsce zbiórki. Potem ustaliłyśmy, że nie gadamy tylko lecimy, a pogadamy pod koniec. Super, może być. Muza na uszy i naginamy w ten las. I wbrew opisom cafe to miałam wrażenie, że ona sobie śmiga jak sarenka, podskakuje żwawo, napindala jak mały samochodzik, a ja za nią szuram, stękam, sapię i próbuję nadążyć. Do dziś nie wiadomo jaka jest wersja oficjalna, ale śmieszne jest jak różnie można to widzieć i odbierać. :taktak:

Pierwsze kilka kilometrów machnęłyśmy w zabójczym dla mnie tempie 5'30" - 6'00" później już zeszło do 6'30" Trening morderca jak dla mnie. :bum:

Statystyki ogólne na koniec:

10,39km
01:06:47
6'26"


Piątek 17.06.2011

Pilatesik. Jak ja lubię te zajęcia. Nic mi tak dobrze nie robi. Mój kręgosłup też je uwielbia. ;-)


Sobota 18.06.2011

Dzisiaj mieliśmy zaproszenie na 3 urodzinki sąsiada na 12:00. Czułam, że jak rano nie pobiegam, to nie pobiegam. Wczoraj padłam po Pilatesie usypiając Młodego. Zasnęłam w ciuchach, we wszystkim nie zaznawszy higieny żadnej. :bleble: :taktak: Dlatego pobudka dzisiaj o 7:00 rano mnie nie wzruszyła, gdyż od 21:30 zdązyłam się wyspać. Po 9:00 potruchtałam w stronę LAS-u z zamiarem powtórzenia trasy z czwartku. Z resztą ostatnio to moja stała trasa. Lubię stałe trasy, jakoś tak dzielę je sobie na mniejsze kawałki i brnę osiągając kolejne punkty docelowe. :hej: Załączyłam muzę i ruszyłam. Początek jak zwykle w moim wykonaniu za żwawy. Ale nie napinałam się. Biegłam rześko, ale w miarę komfortowo. W miarę, bo jednak zadyszka była. I miąchy w nogach po czwartku jak z kamienia. Normalnie nie bolesne, przy bieganiu sztywne i pobolewające. Czułam się jak słonica troszkę, albo mamucik jakiś. :lalala: W połowie gdzieś pewnie zwolniłam, przynajmniej takie były moje odczucia. Wykres z biegu jest na maxa jakiś poszarpany i nierówny. Chyba jak biegam z muzyką to biegam pod nią. I to tempo jakieś takie od czapy. Pod koniec już szuranie i marzenie, żeby dobiec do sklepu. Z racji urodzinek, musiałam córce jakieś gumki do włosów i spinki kupić. Spojrzenia ludzi w Centrum Handlowym bezcenne. Upocona, czerwona, zziajana, zapewne śmierdząca i do "świata spinek", szybkie zakupy i dzida dalej do domu. Już niecały 1 km. Na czas zakupów wyłączyłam sportbanda, ale i tak mi wyszła średnia jak w czwartek. Nie wiem jak to się dzieje??? :niewiem: :niewiem: :niewiem:

10,06km
01:04:59
6'27"


Jutro w planach odpoczynek i rodzinnie. Ale mnie korci żeby coś śmignąć, bo w tygodniu będzie bardzo ciężko się urwać, a w weekend wyjeżdżamy i w związku z tym będzie mega zadyma i szarpanina... Zobaczymy co przyniesie dzień. :usmiech:
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Cóż... treningowo wielkie NIC. Pomijając wtorkowe hi-dance. Ale też mocno na nich nie było.

A nie treningowo, to może już nie będę pisać, bo z blogu treningowego i truchtowego się zrobi jakiś życiowo-parodiowy. :bleble:

Wkurz spory, w planach jutro rano LAS. :taktak:

Zaliczam powoli szał przedwyjazdowy. Ale najważniejsze mam. Bikini. :hej: Zawsze wychodziłam z założenia, że to mi ma być dobrze, a niech się wstydzi ten kto widzi. Zatem pomimo niedoskonałości ciała swojego kochanego mam zamiar nim straszyć na plaży. ;-)
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Czwartek 23.06.2011

Yuuupi. Udało się poczłapać. No dzisiaj ewidentnie szuranie nie bieganie, ale ważne, że się udało!
Zważywszy, że jak wstałam, dziecko moje zaskoczyło mnie gorączką 38,5. Oj miałam w myślach galopującą wiązankę słów niecenzuralnych. Zaraz ruszamy na podbój bałtyku, a ta mi tu z gorączką jakąś wyjeżdża z dupy! Znaczy w uchu jej mierzyłam, ta dupa to taka przenośnia...

Dawaj szybli proces myślowy z rana zaliczyłam, zawezwałam medyka, a niech jej pozagląda w uszy w gardło, w razie co, zaczniemy leczyc już dzisiaj. A jak nic i jakaś wirusówa, to będę wiedziała, że nic i czekamy. Pan na infolinii próbował mi bardzo uprzejmie zasugerować, że wzywanie lekarza nie ma sensu, bo jeszcze nic nie będzie wiadomo, jak dopiero zaczęła gorączkować i takie tam... ponieważ wszystko miało miejsce PRZED kawą i byłam nieco skołowana zaistniałą sytuacją, i w myślach moje plany właśnie waliły się z głośnym BAM, może i nie byłam wystarczająco miła, natomiast zdecydowanie stanowcza i nie dałam sobie nic zasugerować. Medyk ma być i koniec. Ja nie wiem, za każdym razem mnie to wzywanie jakoś stresuje. A nie powinno. Mam poczucie, że zawracam komuś niepotrzebnie tyłek. Nie umiem przejść w tryb, że należy mi się jak psu micha.

Zawezwawszy stosowną pomoc medyczną, oddałam się w końcu przyjemnościom związanym ze śniadaniem i kawą, trochę odszorowałam ścierą pokój, coby medyk na zawał nie zszedł, zanim Młodą zbada i tak czas zleciał, że mogłam już wychodzić. Zostawiłam instrukcje Wszechmogącemu co ma zrobić jak znachor się pojawi pod moją nieobecność, wskoczyłam w biegowe wdzianko i myk, lekarz w drzwiach. No niezłe tempo. Kiedyś się czekało po 8h! ;-) Kluska wytrenowana przez brata podnosiła bluzkę i ne chciała przestać się badać, otwierała paszcze, nadstawiała uszy. Wszystko. Była zafascynowana, że w końcu ją bada prawdziwy doktor, a nie dr brat. ;-) To rozanielenie w jej oczach, przejęcie rolą. Ach nie da się opisać.

Wyszło, jak Pan na infolinii mówił. Czyli nic. Jutro mocz badamy i czekamy na rozwój wypadków.

Zostawiłam dziecię w rękach taty, w końcu dzisiaj Dzień Taty i poczłapałam.

Pierwsza część biegu mi się wydawała żwawa, rytmiczna, taka fajna. Ale chyba tylko mi się wydawała. Upał straszny, w LESIE jeszcze fajnie, ale odcinki nasłonecznione... szło zejść. Kilka razy miałam zawiriwania obrazu. Na 6km odpływ sił, niemoc, zwolniłam, żeby łyknąć wody, łyknęłam i zaraz mega kolka mnie sponiewierała. Zwolniłam do marszu, po chwili próbowałam truchtać. Walczyłam z cholerą ponad kilometr. W końcu odpuściła. Ale już do tempa nie dałam rady wrócić. W efekcie reszta biegu w tempie spacerowym, choć cały czas truchtem.

10,38km
01:12:20
6'58"


Następne pobieganie już chyba w oparach jodu. :hej: Nie sądzę bym w sobotę znalazła czas na człapanie, choć jak się wkurze tym pakowaniem, to kto wie!
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Tak, jak sądziłam nie udało się już pobiegać do wyjazdu. Generalnie sam wyjazd, że doszedł w końcu do skutku, to fart nad farty. Młoda obudziła się prawie bez gorączki w niedzielę rano i zarządziliśmy wyjazd. No bo co to jest 37,6 przy 40 stopniach. Jednakże jej chróbsko ostro mnie zestresowało i nabawiło nerwicy termometrowej. Żonglowałam tylko tymi nurofenami i panadolami. Niefajnie było... Jeszcze w sobotę wieczorem siostrzyca dzwoni, że babcia się gdzieś zgubiła bo jej długo nie ma w domu, a to nie jest normalne. Babcia swoje lata ma i problemy z pamięcią też ma i z równowagą. Generalnie sporo problemów ma, ale walczy o swoją samodzielność na każdym kroku. No to wskoczyłam pod wieczór na ciśnienie 200/300 i weszłam w tryb działania awaryjnego. Pierwszy telefon jaki wykonałam do szpitala, trafiony zatopiony. Ciśnienie skoczyło jeszcze pewnie o kolejne 100. Ale mama z tatą już do niej jechali. Oczekiwanie na telefon od nich to była męcząca wieczność. Na szczęście nic się nie stało. Lekkie zasłabnięcie, i typowy napad starczego zespołu otępiennego. UFFF wywrota kamieni spadła mi z serducha. Normalnie po tym całym stresie oklapłam jak pęknięta guma. Nie miałam już siły ani się pakować dalej, ani myśleć co mam zabrać ani nic.

Podróż, jak to podróż z dwójką maluchów... Pozostawię no comment.

Na miejscu przywitał nas typowy nadmorski ziąb i wiatr. :hejhej: Czy ja mówiłam, że kocham nasz Bałtyk i generalnie patriotka jestem wielka. Troszkę trudno mi się jeszcze przestawić na zimne wieczory i lodowate poranki, ale i tak jest faaajnie.

Chociaż jakbym napisała jak się tutaj odżywiam, to co poniektóre biegaczki zeszłyby na zawał mięśnia sercowego jak nic.
Drożdżóweczki, gofry, świderki, obiadki... ciekawe ile dodatkowych kilogramów ze mną wróci do domu???

Może jakiś quizik???
Ja obstawiam z jakieś 5. :wrrwrr:

No dobra do rzeczy!

Wtorek 28 czerwca 2011 JASTARNIA morza szum... itepe.

Udało się urwać z łąńcucha. Yuuupi. Po wczorajszym obżarstwie czułam silną potrzebę, żeby się poruszać, choć trochę. Artystycznie posmarowałam kremem 30-tką ramiona i dekold i ruszyłam w stronę Juraty. Cudnie się biegło. Nie za szybko, nie za wolno. Tak w sam raz. Słonko w buzię, lekki chłodny wietrzyk. Fajnie. Choć bywały momenty kryzyswe w stylu: "daleko jeszcze?". Doleciałam do molo w Juracie i zrobiłam przerwę, musiałam szukać miejsca, gdzie mogłabym oddać w intymnych w miare warunkach mocz. :hahaha: Skorzystałam ze znienawidzonych toi toi'ek. Nawet źle nie było. Ufff. Można lecieć dalej

4,63km
00:30:25
6'34"


Biegnąc do Juraty po drodze zobaczyłam jakieś wejście na plażę. Postanowiłam, że dobiegnę do niego i dalej spróbuję pobiec plażą ile się da. Docelowo do naszego Jastarniowego wyjścia 44.

Dobieg do plaży:

1,49km
00:09:56
6'39"


Bieg po plaży, to niezłe wyzwanie. Rozdziałam się do samego Shock Absorbera i dzida. Dziwnie ludzie na mnie patrzyli. Musze nadmienić, że miałam biegać z samego rana. Nawet o 5.30 pożarłam serek homogenizowany na półśpiocha, żeby móc wcześniej ruszyć i nie być na czczo. Ale oczywiście krzątanina i zawsze coś, zatrzymało mnie prawie do 9. Więc dygałam po trj plaży już koło 9.30-10:00. Robiło się tłoczno. ;-)
Momenty kiedy musiałam brnąć w miękkim piachu bardzo ciężkie. Dobiegłam do 44 ;-) Tylko trochę mocząc buty. :ble:

Obrazek


3,08km
00:21:27
6'57


I dobieg na plac zabaw do moich


0,73km
00:05:15
7'08"


W sumie wyszło prawie 10km.
Ostatnio zmieniony 01 lip 2011, 22:29 przez Kredk@, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Wspominałam o niedbale rozsmarowanym filtrze na ramionach i dekoldzie... Zapomniałam dopisać, że ma to swoje skutki w artystycznej opaleniżnie w ciapki. Dokładnie tak jak posmarowałam tak mi się w tych miejscach nie opaliło. Pozostała reszta ciała spalona na raka czerwonego...

Dzisiaj halny normalnie i dyszczem zacina. Brrrrr. Latać można w taką pogodę, ale nie biegać.

Czwartek 30 czerwca 2011

Miałam incydent bieganiowy wspólnie z mężem. On rowerkiem jechał ziewał sobie, a ja wypluwałam płuca i prawie zwracałam wszystko co zjadłam tego dnia! A było tego nie mało.
A było to tak, że po niezliczonej ilości świderków, obiadów, przegryzek i deserów czułam się jak wieloryb. A że zrobiło się chłodno wcisnęłam się w dżinsy. Stopień niedopięcia tychże i brzuchol jak kulka, a tam kulka! Jak sterowiec jaki, oł noł. Postanowiłam się ruszyć. Namówiłam męża na wspólne potruchtanie w sensie ja człapię on pedałuję. Ach cóż to był za bieg. Ja próbuję rozruszać ociężałe cielsko. Normalnie ołów. Ten sobie jedzie obok i ziewa bezczelnie i pyta czy ja muszę tak dyszeć??? :sss: :wrrwrr: :trup: no nie muszę, mogę paść trupem, będę cicho...
Jeszcze radośnie i ambitnie mówię, mu że może mi poodmierzać odległość do przebieżek, choć może powinnam napisać "przebieżek". Wcielił się w rolę sekundanta poganiacza z wielkim zaangażowaniem. Machnęłam 3 przebieżki po 100m, i 1 po 200m, w tempie około 4'20" - 4'30". I może byłoby i dobrze, ale machnęliśmy te przebieżki po 2km. I to był gwóźdź do mojej trumny. Myślałam że wypluję to całe żarcie. Czułam się ciężko, źle, straaaasznie. Załamałam się. Jaka jestem duuurna. Normalnie dzikus jakiś. Po co ja się rzucam na jedzenie jakbym z rok nie żarła??? Buuuuu chlip, chlip. Jakoś to żywienie na wyjazdach mi nie idzie.

Ogółem wyszło:

7.03km
00:51:15
7'17"



Piątek 1 lipca 2011

Ta daaaam! Moje urodziny!!!

Uczciłam je niestety nie biegając, a wcinając pyyyszny tort kajmakowy. To tak w ramach nie obżerania się... :lalala: Poza tym zimnooooo, wiejeeeeeee, rzyga żabami, deszczem i czym tam jeszcze. Aż taką masochistką nie jestem, żeby biegać w taką pogodę. Nawet nie dałam się zabrać na wieczorny spacer. O nie! Wystarczająco mnie w dzień wywiało, przewiało, owiało, zmoczyło, i sponiewierało!
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Ekhm, ekhm,

trochę trudno mi wyjść z ukrycia i przyznać się jakie sobie wakacje od biegania zrobiłam. Z jedzeniem też popłynęłam...

No ale cóż, im wcześniej to zrobię, tym wcześniej będę miała to za sobą i może wstyd mnie zeżre do końca i zmobilizuje do ruszenia zada.

Otóż na wyjeździe udało mi się jeszcze walnąć szybką portową piąteczkę...

2.07.2011 Sobota

Korzystając z obecności babci na pokładzie (w poniedziałek wyjeżdżała), wytargałam Wszechmogącego na rower i postanowiłam jakoś zabić wyrzuty sumienia spowodowane obżarstwem. Późno już było, więc dyszka odpadała. Postanowiłam, że jakąś szybszą piąteczkę walniemy zatem, żeby Wszechmogący na rowerze znowu nie przysypiał. Ewentualne przebieżki postanowiłam zostawić na po 5km. Ruszyłam w miarę powoli, żeby nie powtarzać swojego odwiecznego błędu z zerwaniem się z łańcucha. Sekundand powiedział, że biegnę żwawiej niż ostanio, to postanowiłam spróbować utrzymać tempo. Poprosiłam, żeby mnie ciągnął tym tempem 5km i zobaczymy, czy się uda jakiś rekord życiowy machnąć.
Maaaaatko po 2 km już zdychałam, przy 3km chciałam już odpuścić i obsesyjnie spoglądałam na odległość i się wkurzałam, że jeszcze taaak daleko i że już nie mogę, i że jak ci ludzie moga tak szybko biegać półmaratony i maratony, jak ja 5km takim tempem nie jestem w stanie pociągnąć. Doczłapałam zziajana, zdyszana, sponiewierana, ale szczęśliwa. Udało się osiągnąć rekordowe średnie tempo.

5,02km
00:30:15
6'01"


Później jak już zaczerpnęłam oddechu potruchtałam jeszcze jakiś 2km do domu z przebieżkami sztuk 3, po 100m w tempie około:

4'20" - 3'38" - 4'10"

Od tamtej pory biegowo nic, nul, zero.
Lenia przez to mam strasznego i się zmobilizować nie mogę.
Po 3 tygodniach wczasowania przytyłam 3,5kg (gofry, świderki, obiadki, deserki).

Niech mnie ktoś przytuli... :chlip: :chlip: :chlip:

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

No może tylko tyle, że sporo łaziliśmy, i jeżdziliśmy na rowerach. Ale to takie jeżdżenie z dzieckiem w fotelku. Poszaleć się nie da.
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

wtorek 19.07.2011

Czułam, że muszę się w końcu ruszyć, żeby całkiem nie sklapcieć. Ciężko było baaaardzo. Nogi jak z ołowiu, tu łupie, tam strzyka, kolano boli, stopa boli, takie rozczłapanie. Poza tym maksymalnie cisnął mnie shock absorber, nie wiem czy źle pozapinałam, czy przytyłam te 3,5 kg pod biustem akurat. Czułam się ściśnięta i spętana, łapały mnie tam mega bolesne kolki, nie mogłam nabrać powietrza w płuca. Cisnął mnie mój "ulubiony" pas na bidony i duperele (czytaj: telefon, klucz, chusteczki), bluzka podjeżdżała mi na sadle do góry. Same nieszczęścia. Skutecznie mi to utrudniało niemyślenie o bieganiu. A u mnie jak myślę o bieganiu, to nic z tego wychodzi. Muszę się wyłączyć i wejść w jakieś fale alpha czy betha czy jak je zwał. Najfajniej mi się biega jak wyłączę pstryczka pod kopułą. Tylko pstryczek nie działa jak coś boli, albo jak oddychać nie można. Także skupiałam się na tym moim szuraniu zdecydowanie za bardzo. Jejuuuu. Mam nadzieję, że kolejny raz nie będzie za tydzień i jakoś sprawniej mi to pójdzie. Chwilow muszę dać stopie odpocząć. Bo ból jest niepokojący. Ewidentnie przeciążeniowy. Ale nie chciałabym się doprowadzić do takiego stanu jak ostatnio ze stopą. Co mnie unieruchomiło wtedy na dobry miesiąc.


7.07km
00:49:38
7'01"


Ale i tak psyche podreperowane, że się w końcu bujnęłam i jest nadzieja na lepsze. ;-)
Do końca miesiąca rezygnuję z fitnessu, bo mi się nie opłaca wykupować. Spróbuję tylko zahaczyć ze 2-3x zdrowy kręgosłup. Nic mi tak dobrze nie robi jak te zajęcia. :hej:
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Piekielnie dziwna sprawa! Posta poczyniłam w okolicach weekendu poprzedniego i go nie ma. Zniknął. A już myślałam, że mnie nikt nie lubi i nie czyta i nie komentuje. No bo przyznać muszę, że sama chwilowo nic nie komentowałam, bom rozgarnięta jak gówno patykiem i z niczym nie nadążam. Na przykład pranie z poniedziałku cały czas gniecie się w suszarce, bo nie miałam kiedy wyjąć. Ale przynajmniej uprałam, to nic że już kolejne stosy brudnych łachów nas przywalają. Dzieci to kupa radości! Z przewagą kupy jednak.

Toteż nie odtworzę już co tam napłodziłam. Ino relację zdam ogólną i zarejestruję fakt że się znowu bujnęłam nieco.

Sobota 23.07.2011

Pogoda po prostu boska. Generalnie błoto, bagno, gnije, żaby z nieba spadają, rzyga wilgocią. W tych jakże sprzyjających okolicznościach przyrody umówiłam się z Panią na Polach Mokotowskich na macanie joggera. Jakoś próbowałam sobie rozwiązać problem braku czasu i możliwości biegania. Tylko że chwilowo pojedynczy jogger mnie nie uwalnia, ale pozwala spędzać czas truchtania z rodzinką. Mężu z jednym potforem w rowerze ja z drugim zapindalam w wózku. Sielanka. A później jak się starszy w końcu dostanie do przedszkola, to on do placówki, a ja z młodą będę mogła zaliczyć bieganko zamiast smędzenia się w kółko po osiedlu.

Mój debiut z wózkiem.
6,55km
6'38"
00:43:33


Wózek był świeżo kupiony, złożony na szybciora. Ściągał mi na maxa w prawo, poza tym córcia też w nowej bryce trochę się rzucała. Łatwo nie było. Poza tym zdałam sobie sprawę jak bardzo potrzebuję rąk w bieganiu!!! Generalnie wyglądało to tak, że wóz ciągle jedną ręką, a drugą machałam i potem zmiana żeby jakoś to równomiernie rozłożyć. Powiem szczerze, że się nieco zniechęciłam i wkurzyłam się że kupiłam tego joggera, bo nie dam rady z nim biegać. Młoda finalnie walnęła chrapę.

Oto my:
Obrazek

Czwartek 28.07.2011

Nie ma się co poddawać, trza się nauczyć biegać z ustrojstwem. W sumie to mam lenia biegowego nadal, mąż mnie zmobilizował na wyjście. Powiedział że wóz się kurzy... grrr. No to dawaj ja za karoce, Wszechmogący na rower i poszliśmy w miasto jak dzicy. No prawie jak dzicy. Ale muszę przyznać, że trochę się zaczynam dogadywać z wozem drabiniastym. Dzisiaj już nie biegało mi się źle. Tylko te ręce nieszczęsne. Ja nie powinnam mieć wózka tylko uprząż i ciągnąć dzieci w przyczepce za sobą. Heheheh. wiecie, ze Chariot ma takie rozwiązanie??? Ino chyba nie do biegania a do trkkingu. Czego to ludzie nie wymyślą. Przyznam szczerze, że fajniej mi się biega z tą moją watachą całą. Jakoś tak mniej myślę o tym, że padam na pysk i już nie daję rady. Córcia też się już przekonała do nowej bryki. ;-) Po 4-5km boli mnie ta stopa nieszczęsna. Potem trochę przechodzi. Staram się nie forsować.

9,33km
6'28"
1:00:25
Awatar użytkownika
Kredk@
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 345
Rejestracja: 28 lut 2011, 13:33
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak

Nieprzeczytany post

Maatko i córko i wszyscy inni.
Wynurzam sie z bagniska oto.

Wszelkich zastanawiających się nad moim losem uspokajam.

I lecę z tłumaczeniem się.

Hmmm tylko od czego zacząć? :hahaha: :tonieja:

Pojechałam na wakacje i tam się chyba rozleniwiłam. Moje dzieci weszły w jakiś inny tryb uniemożliwiający mi zrywanie się ze smyczy tak często, jakbym sobie tego życzyła. Miałam rozpocząć plan treningowy intensywny, przygotowujący mnie do tej dyszki w Biegnij Warszawo. W końcu miałam łamać godzinę! Zamiast tego trafił nam się znowu wyjazd w góry połączony z weselem, potem wymyśliłam sobie Chrzciny dzieciaków, bo to pomioty szatańskie ciągle. I tak Bieg mam 2 października, a chrzciny 1-szego. Samoutrudnianie?
Pierworodny oczywiście do przedszkola się nie dostał ani w rekrutacji standardowej, ani w odwołaniach, ani w uzupełniającej, ani qrde wcale. :chlip: Także moje bieganie z wózkiem i młodą podczas nieobecności Benkowego mogę sobie też wsadzić tam, gdzie i to łąmanie godziny. :taktak:

W rezultacie planów żadnych nie zaczęłam, ledwo udaje mi się wyrwać raz w tygodniu na potruchtanie. Jedynie teraz mam zamiar wykorzystać maksymalnie te 2 tygodnie na rozbieganie porządne. Oczywiście o łamaniu godziny nawet nie marzę, oby nie połamać kości i będzie bosko!

Także plany, programy, grafiki, schematy poszły sobie pobiegać i zostałam ja. Totalnie niezorganizowana, nieogarnięta, z 3 dodatkowymi kilogramami, albo i więcej! Fak. No nic. Nie będę biadolić, naskrobię co tam mi się udało pobiegać od ostatniego czasu, choć mi wstyd strasznie...

Dobra nawet Nike+ shit straszny przeciwko mnie. Stronka się nie ładuję.

Obiecuję zajrzeć niebawem i spisać grzecznie co tam podeptałam.

Dziękuję za pamięć i troskę!!!
ODPOWIEDZ