
9. Bieg ulicą Piotrkowską
To nie tak miało być. Od rana ból głowy skutecznie utrudniał biegowe skoncentrowanie się. Zagryzłem zęby i zdecydowałem się nie brać prochów. Ok, nie pierwszy raz mnie łeb nawala przed bieganiem - jakoś to będzie. Footpoda nie brałem, bo i po co? Skoro trasa atestowana to na pewno będą znaczniki kilometrów. O naiwności....... Tuż przed startem polałem wygolony łeb zimną wodą, czapkę też zmoczyłem - niestety czarną czapkę co okazało się dużym błędem. Ruszyłem bardzo mocno. Międzyczasy znam niestety tyko 2:
5,78km - 20:36 [3:34] ...... pierwsze 2km mogły być nawet po 3:20, dokładnie ile nie mam zielonego pojęcia.... tak - pogięło mnie że ruszyłem tak mocno. Tak od 5,5.kilometra zdałem sobie sprawę że przeforsowałem i lekko zwolniłem tracąc bezpośredni kontakt z Piotrem Bassendowskim, którego pokonałem na ostatnim Textilcrossie. Od 6.km zacząłem się zastanawiać gdzie by tu zakończyć mój dzisiejszy bieg - najlepiej w jakimś charakterystycznym punkcie by łatwo przeliczyć przebytą odległość. Bluźniłem sam na siebie jaki to jestem pojebany że biegam jak kretyn w imię niewiadomo właściwie czego. Po głowie snuły mi się myśli że nigdy więcej już nie mam zamiaru włożyć butów biegowych, że po roku treningów starczy tego wszystkiego... Wybór padł na ulicę Kilińskiego (7.km jak teraz sprawdziłem). Padłem na trawę i tak leżałem przez minutę patrząc na wymijających mnie biegaczy aż pojawił się jeden z Szakali. Impuls nakazał mi wstać i ... pomóc mu w ostatnich kilometrach dając mu wskoczyć sobie za plecy. Po kolejnym nawrocie Andrzej mnie wyprzedził, a ja nie miałem już sił by ratować swoją pozycję najszybszego z polskich Szakali. Łudziłem się że może finiszem go doścignę, ale dystans miedzy nami tylko się zwiększał, a mój oddech napawał mnie przerażeniem. Nigdy nie byłem tak zajechany oddechowo. Nogi chciały biec, kolka mnie nie złapała, a płuca nie wyrabiały. Dobiegłem na metę z czasem
38:21 (niemal 2minuty gorzej od życiówki z Poznania z Maniackiej). Z relacji zespołu oczy miałem zasnute mgłą i nie padłem chyba tylko dzięki przytomnemu zachowaniu Szakala Piotra, który polał mi kark zimną wodą. Cóż, ponad 25C w cieniu i zaduch przed burzą to nie są idealne warunki do biegania. Jednego jestem pewien - na adidas 10k za 2tygodnie (kolejny atest w Łodzi w ramach maratonu) przyjadę ze skalibrowanym footpodem i postaram się wykorzystać fakt rozgrywania biegu już o godzinie 8 do zaatakowania marcowej życiówki. Wiem, że jest ona w moim zasięgu już teraz.
PS: na półmetku załapałem się na pusty kubek od wolontariusza - dzięki chłopie