DOMinika - myślami w 2013
Moderator: infernal
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Nie ma czasu biegać, nie ma czasu pisać.
Mam cały czas "ciężkie nogi".
W piątek wieczorne 7,8 km.
W sobotę 13,5 km
W niedzielę 15,3 km (w tym 8 podbiegów).
Takie bieganie regeneracyjne. Pomiędzy. Szkołą, pracą, Bartusiem i załatwianiem spraw świątecznych.
Mam cały czas "ciężkie nogi".
W piątek wieczorne 7,8 km.
W sobotę 13,5 km
W niedzielę 15,3 km (w tym 8 podbiegów).
Takie bieganie regeneracyjne. Pomiędzy. Szkołą, pracą, Bartusiem i załatwianiem spraw świątecznych.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Znowu w biegu...ale nazbierało się spraw...i jeden powód główny, który zabiera czas...w Wielkanoc bierzemy ślub kościelny, wesele i te sprawy...dużo załatwiania...jestem przemęczona...ale mam nadzieję, że krótka podróż poślubna pozwoli się zregenerować...
poniedziałek - ....zapomniałam. \muszę sprawdzić na garminie....
wtorek - 3 x 2km. \na więcej brakło czasu i nie miałam nastroju. Nie mogłam skupić się na treningu, bo myślkałam oczym to ja zapomniałam i czego nie żdążę...nie było sensu biegać więcej. łącznie 12 km. Tempo 3,40 min\km
środa - 9,6 km po 4,36 min - rześki poranek
czwartek - 14,7 km regeneracyjnego biegu po 4,47
poniedziałek - ....zapomniałam. \muszę sprawdzić na garminie....
wtorek - 3 x 2km. \na więcej brakło czasu i nie miałam nastroju. Nie mogłam skupić się na treningu, bo myślkałam oczym to ja zapomniałam i czego nie żdążę...nie było sensu biegać więcej. łącznie 12 km. Tempo 3,40 min\km
środa - 9,6 km po 4,36 min - rześki poranek
czwartek - 14,7 km regeneracyjnego biegu po 4,47
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Prawie nie biegam, choć...biegam codziennie. Ale mało, bo inne priorytety...
Opiszę wszystko dokładnie później, bo teraz wypoczywamy w Szczyrku - taka mini podróż poślubna. Bardzo dużo chodzimy z Małym po górach - mam ogromne zakwasy... Biegam po trasie crossowej- daje w kość. Ale żadnych akcentów i mocniejszych treningów - w końcu WAKACJE;)
Opiszę wszystko dokładnie później, bo teraz wypoczywamy w Szczyrku - taka mini podróż poślubna. Bardzo dużo chodzimy z Małym po górach - mam ogromne zakwasy... Biegam po trasie crossowej- daje w kość. Ale żadnych akcentów i mocniejszych treningów - w końcu WAKACJE;)
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
30 kwietnia, sobota
Treningowo, na mocno zmęczonych nogach wystartowałam w Biegu na Grojec. Trasa ok. 5km.
Popełniłam wiele błędów, na szczęście znaczną ich część da się zniwelować przed kolejnym startem górskim.
Było upalnie. A ja się nie nawodniłam przed startem. Od drugiego kilometra czułam ogromne pragnienie.
Miałam zakwasy. No, ale to nie był start docelowy.
Wybrałam złe buty - startówki nie sprawdzają się na błocie...a ja głupia, w ostatnim momencie zmieniłam nightfoxy na ryjiny. I to był błąd. Zmyliło mnie słońce, no i pierwszy kilometr po asfalcie (czas 3,08!!!min/km).
Nie umiem podchodzić:(
Prowadziłam przez 4 km, ale zaczęłam się rozglądać, przewróciłam się dwa razy i...odpuściłam. Głowa tym razem nie była ze mną:(
Byłam przemęczona...ale to trzeba wybaczyć, bo ostatni tydzień był wyjątkowy w moim życiu
Muszę popracować nad taktyką- bo w takich biegach nie czas się liczy.
Nie znałam profilu trasy, a to duży błąd- ostatnie, bardzo mocne podejście zaskoczyło mnie.
Podsumowując: góry są fajne, ale muszę jeszcze popracować
Czas 23,59. Byłam trzecia, zaraz za Izabelą Zatorską i Anią Celińską. Przegrałam na ostatnim kilometrze. Tym najtrudniejszym i najbardziej górskim. Ale już myślę o kolejnym biegu
Łącznie ok. 12 km
Treningowo, na mocno zmęczonych nogach wystartowałam w Biegu na Grojec. Trasa ok. 5km.
Popełniłam wiele błędów, na szczęście znaczną ich część da się zniwelować przed kolejnym startem górskim.
Było upalnie. A ja się nie nawodniłam przed startem. Od drugiego kilometra czułam ogromne pragnienie.
Miałam zakwasy. No, ale to nie był start docelowy.
Wybrałam złe buty - startówki nie sprawdzają się na błocie...a ja głupia, w ostatnim momencie zmieniłam nightfoxy na ryjiny. I to był błąd. Zmyliło mnie słońce, no i pierwszy kilometr po asfalcie (czas 3,08!!!min/km).
Nie umiem podchodzić:(
Prowadziłam przez 4 km, ale zaczęłam się rozglądać, przewróciłam się dwa razy i...odpuściłam. Głowa tym razem nie była ze mną:(
Byłam przemęczona...ale to trzeba wybaczyć, bo ostatni tydzień był wyjątkowy w moim życiu
Muszę popracować nad taktyką- bo w takich biegach nie czas się liczy.
Nie znałam profilu trasy, a to duży błąd- ostatnie, bardzo mocne podejście zaskoczyło mnie.
Podsumowując: góry są fajne, ale muszę jeszcze popracować
Czas 23,59. Byłam trzecia, zaraz za Izabelą Zatorską i Anią Celińską. Przegrałam na ostatnim kilometrze. Tym najtrudniejszym i najbardziej górskim. Ale już myślę o kolejnym biegu
Łącznie ok. 12 km
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
1 maja, niedzielaSpokojne 13,1 km w największej ulewie podczas dnia. Nie ma to jak dobrze trafić. Tempo 4,44min/km.
Góry wciągają... już mi się marzą kolejne starty. Tylko te podróże. Zazdroszczę tym, co mieszkają w górach. Oj, tak!
Ale stanowczo w przyszłym roku skupię się na biegach górskich. Więcej się dzieje, trzeba być silniejszym psychicznie. No, fizycznie też.
A poniżej pierwszy start, aż 200 metrów, technika...dowolna;)
Góry wciągają... już mi się marzą kolejne starty. Tylko te podróże. Zazdroszczę tym, co mieszkają w górach. Oj, tak!
Ale stanowczo w przyszłym roku skupię się na biegach górskich. Więcej się dzieje, trzeba być silniejszym psychicznie. No, fizycznie też.
A poniżej pierwszy start, aż 200 metrów, technika...dowolna;)
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
3 maja, wtorek
Napiszę to poraz kolejny: nie mam szczęścia do piątek. Oj... niestety tym razem złapała mnie kolka i ok. 3,5 km byłam gotowa zejść z trasy. Dotrwałam, jest życiówka, ale mogło być naprawdę znacznie lepiej. Szkoda:( No i 4-te miejsce, najgorsze 17,53
Nigdy dotąd nie miałam takich problemów. Ale chyba dieta szczyrkowska mi nie sprzyja;) Dodatkowo długa podróż powrotna z gór i ogólne wymęcznie stanęły przeciwko mnie.
Szkoda.
Ostatni kilometr o 30 sekund wolniejszy od pierwszego, który był mocno pod górę. 3,20/3,39/3,22/3,36/prawie 4... Siłowo czułam, że mogę. Ale w brzuchu skręcało. Grrrrr.....
Przy okazji chcę pogratulować Ani Giżyńskiej. Teraz jest się z kim ścigać
Ogólnie mam wrażenie, że poziom biegowy wśród kobiet wreszcie zaczął się podnosić...
Lepiej było o 14-tej na Mili w Pisecznie. Brzuch już nie bolał i swobodnie złamałam 5 minut. 4,59 w biegu, który uważam za wolny. Czaiłam się i tyle. Byłam druga, wreszcie przed Asią Tekień.
To dziwne, że lepiej biega mi się w "drugich" startach...
Napiszę to poraz kolejny: nie mam szczęścia do piątek. Oj... niestety tym razem złapała mnie kolka i ok. 3,5 km byłam gotowa zejść z trasy. Dotrwałam, jest życiówka, ale mogło być naprawdę znacznie lepiej. Szkoda:( No i 4-te miejsce, najgorsze 17,53
Nigdy dotąd nie miałam takich problemów. Ale chyba dieta szczyrkowska mi nie sprzyja;) Dodatkowo długa podróż powrotna z gór i ogólne wymęcznie stanęły przeciwko mnie.
Szkoda.
Ostatni kilometr o 30 sekund wolniejszy od pierwszego, który był mocno pod górę. 3,20/3,39/3,22/3,36/prawie 4... Siłowo czułam, że mogę. Ale w brzuchu skręcało. Grrrrr.....
Przy okazji chcę pogratulować Ani Giżyńskiej. Teraz jest się z kim ścigać
Ogólnie mam wrażenie, że poziom biegowy wśród kobiet wreszcie zaczął się podnosić...
Lepiej było o 14-tej na Mili w Pisecznie. Brzuch już nie bolał i swobodnie złamałam 5 minut. 4,59 w biegu, który uważam za wolny. Czaiłam się i tyle. Byłam druga, wreszcie przed Asią Tekień.
To dziwne, że lepiej biega mi się w "drugich" startach...
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
4 maja, poniedziałek
12,1 km; 5 przebieżek.
Spokojnie ok. 5 minut na kilometr.
Ale nam się pogoda zmienia dynamicznie....
12,1 km; 5 przebieżek.
Spokojnie ok. 5 minut na kilometr.
Ale nam się pogoda zmienia dynamicznie....
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
5 maja, czwartek
Miło i rześko.
17,6 km tempo 4,36 min/km. Bardzo przyjemne bieganie.
Miło i rześko.
17,6 km tempo 4,36 min/km. Bardzo przyjemne bieganie.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
6 maja, piątek
Polskie drogi w piątki to masakra.
8 km, 5 przebieżek. Chyba dość szybko - nie wiem, bo nie wzięłam zegarka.
Polskie drogi w piątki to masakra.
8 km, 5 przebieżek. Chyba dość szybko - nie wiem, bo nie wzięłam zegarka.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
7 maja, sobota
Wymęczona. I sama się pakuję w taki stan...
W Bielskuu pomagałam Jarkowi przeprowadzić test coopera. Coś tam pobioegaliśmy. Wieczorem jeszcze weszliśmy na Magórkę. Po co? - skoro jutro i tak trzeba będzie tam wbiec?? Kolejna rzecz bez sensu - bo ja już wolałabym nie wiedzieć, jak biegnie trasa jutrzejszego biegu....szczególnie, że przez całą noc padało. To co jeszcze wieczorem było do przejścia po deszczu może prezentować się...inaczej...
Smaczek ze ślubu:
Wymęczona. I sama się pakuję w taki stan...
W Bielskuu pomagałam Jarkowi przeprowadzić test coopera. Coś tam pobioegaliśmy. Wieczorem jeszcze weszliśmy na Magórkę. Po co? - skoro jutro i tak trzeba będzie tam wbiec?? Kolejna rzecz bez sensu - bo ja już wolałabym nie wiedzieć, jak biegnie trasa jutrzejszego biegu....szczególnie, że przez całą noc padało. To co jeszcze wieczorem było do przejścia po deszczu może prezentować się...inaczej...
Smaczek ze ślubu:
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
8 maja, niedziela
Zwariowany dzień, numer "n"...
Bieg na Magurkę - poprawiam się w tym miesjcu - "Magurka" piszemy przez "u"...no cóż...człowiek uczy się całe życie. Pisanie przez "ó" nie jest jednka wielkim błedem, bo pomimo, że etymologia wołoska, to przez długi czas pisało się przez "o" z kreską.
Magurka pochodzi od măgura "wolno stojący masyw górski", od prasłow. maguła "mogiła".
Miejsce trzecie, ale tym razem przegrałam zupełnie na własne życzenie. Do "złota" brakło kilku sekund, bo poddałam się na ostatnim wbiegu. Cóż...muszę poćwiczyć "hart ducha"... przed przyszłotygodniowymi Mistrzostwami Polski w Długodystansowym Biegu Górskim... Z drugiej strony, trochę deneruje mnie takie "czajenie" się pozostałych zawodniczek za plecami. Chyba nie ma co kalkulować, trzeba biegać swoje. Tyle ile organizm pozwala w danym momencie.
7 km biegu plus zbieg plus 4 km rozgrzewki. Łącznie 18 km.
Zwariowany dzień, numer "n"...
Bieg na Magurkę - poprawiam się w tym miesjcu - "Magurka" piszemy przez "u"...no cóż...człowiek uczy się całe życie. Pisanie przez "ó" nie jest jednka wielkim błedem, bo pomimo, że etymologia wołoska, to przez długi czas pisało się przez "o" z kreską.
Magurka pochodzi od măgura "wolno stojący masyw górski", od prasłow. maguła "mogiła".
Miejsce trzecie, ale tym razem przegrałam zupełnie na własne życzenie. Do "złota" brakło kilku sekund, bo poddałam się na ostatnim wbiegu. Cóż...muszę poćwiczyć "hart ducha"... przed przyszłotygodniowymi Mistrzostwami Polski w Długodystansowym Biegu Górskim... Z drugiej strony, trochę deneruje mnie takie "czajenie" się pozostałych zawodniczek za plecami. Chyba nie ma co kalkulować, trzeba biegać swoje. Tyle ile organizm pozwala w danym momencie.
7 km biegu plus zbieg plus 4 km rozgrzewki. Łącznie 18 km.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
10 maja, wtorek
13 km. Biegało się okropnie. Ciężko, nieznośnie.
Oj... niedobrze...
13 km. Biegało się okropnie. Ciężko, nieznośnie.
Oj... niedobrze...
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
11 maja, środa
Biega się źle, jakoś ciężko zaadaptować się do upałów...
16,2 km (wydawało się bardzo źle), a tymczasem tempo 4,39 min/km czyli bardzo przyzwoite. 6 x 30'' przebieżki na pobudzenie. W tym momencie nie ma już sensu nic kombinować. W sobotę ciężki bieg.
Biega się źle, jakoś ciężko zaadaptować się do upałów...
16,2 km (wydawało się bardzo źle), a tymczasem tempo 4,39 min/km czyli bardzo przyzwoite. 6 x 30'' przebieżki na pobudzenie. W tym momencie nie ma już sensu nic kombinować. W sobotę ciężki bieg.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
Mistrzyni Polski w Biegach Górskich na długim dystansie!!!!!
Nie wierzyłam, nie byłam w gronie faworytek. Walczyłam do końca i wszystko rozstrzygnęło się na ostatnich 200 metrach!!!
Jest klasa mistrzowska, jest start w Mistrzostwach Świata... a przede wszytskim ogromna satysfakcja.
I chyba byłam najmniej zmęczona ze wszystkich dziewczyn...a stawka była wyrównana.
28 km po górach, 2:11
Łącznie dziś ze 35 km pobiegałam...
Cieszę się z ostatnich startów, które sukcesami nie były...wyciągam wnioski. Ale jeszcze długa droga przede mną, by rzeczywiście być silną "góralką". Fajnie, że ta dyscyplina się rozwija i dziewczyny znowu są coraz mocniejsze.
Nie wierzyłam, nie byłam w gronie faworytek. Walczyłam do końca i wszystko rozstrzygnęło się na ostatnich 200 metrach!!!
Jest klasa mistrzowska, jest start w Mistrzostwach Świata... a przede wszytskim ogromna satysfakcja.
I chyba byłam najmniej zmęczona ze wszystkich dziewczyn...a stawka była wyrównana.
28 km po górach, 2:11
Łącznie dziś ze 35 km pobiegałam...
Cieszę się z ostatnich startów, które sukcesami nie były...wyciągam wnioski. Ale jeszcze długa droga przede mną, by rzeczywiście być silną "góralką". Fajnie, że ta dyscyplina się rozwija i dziewczyny znowu są coraz mocniejsze.
- DOM
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2101
- Rejestracja: 11 kwie 2008, 07:13
- Życiówka na 10k: 34:27
- Życiówka w maratonie: 2:36:045
- Lokalizacja: Warszawa
To teraz więcej szczegółów
Na wyprawę wybraliśmy się z mężem, a Małego zostawiliśmy w Łodzi u mojej mamy. Do Ludwikowic przyjechaliśmy w piątek późnym popołudniem (po drodze miałam dwugodzinne spotaknie służbowe we Wrocławiu - co nam nieco przedłużyło podróż). Przeszliśmy się po okolicy, zrobiliśmy mały rekonesans, ale byliśmy zmęczeni... i o 21 z minutami już spaliśmy (po rytualnym przedstartowym izotoniku...). W końcu noc bez synka nie zdarza się często...wypadało się wyspać...
Jednak rano, jakoś z tak z przyzwyczajenia, obudziliśmy się przed szóstą (Bartuś jest regularny i wstaje o 5.50...)
Z minuty na minutę byłam bardziej podniecona...czułam, że to ważny start. Że mam duże szanse na podium. I tak to postrzegałam - w debiucie w MP zdobyć medal, to był cel. Rywalki były cztery, a oczywiście najsilniejsza z nich Ania Celińska (o której tytule mistrzowskim byłam przekonana). Ale zawsze walczę, bo nie mam nic do stracenia. Choć nauczona ostatnimi doświadczeniami nie zamierzałam szarżować, tylko trzymać się jak najdłużej za prowadzącą kobietą. Bałam się podbiegów, dystansu...choć to właśnie mnie pociągało... (i pociąga w górach najbardziej).
Przed startem już nerwy były mniejsze, jednak koncentracja pełna.
11.00 - start
Dwie zawodniczki - Dominika i Antonina zaczęły dość szybko. Biegłam za nimi. Jednak już przed drugim kilometrem przyspieszyłyśmy z Anią i dziewczyny powoli zostawały z tyłu. Postanowiłam na wbiegu trzymać się Ani i nie dać jej uciec. Udało się wbiec razem. Na zbiegu cięłyśmy się mocno, ale ja jednak byłam szybsza na stromszych odcinkach. Mimo to tłumiłam w sobie pokusę ucieczki. Chciałam jak najbardziej wypocząć.
Nie rozegrałam tego jednak dobrze i pozwoliłam, znacznie bardziej doświadczonej i na pewno mocniejszej siłowo Ani, uciec zaraz na początku drugiego podbiegu. Cały czas utrzymywałm kontakt wzrokowy, choć nie wiem czemu (bo siły miałam) po 18 km pozwoliłam rywalce uciec trochę bardzej (przekonana, że na zbiegu wszystko nadrobię) - w rezultacie na szczycie Ania miała 45 sekund przewagi. Byłam pewna że na zbiegu uda mi się ją dogonić, ale zostałam sama. W myślach zdążyłam już pogodzić się z drugim miejscem i trochę zwolniłam, żeby spokojnie dobiec. Jednak już po paru chwilach zmieniłam zdanie i stwierdziłam, że czas też się liczy, a za cel obrałam sobie przybiegnięcie nie później niż 30 sekund za Anią. Obserwowałam jej placy (i Roberta) i dystans się skracał, ale... jakoś tak wolno...
Na ok. 2 km przed metą byli w dalszym ciągu ze 120-200 metrów przede mną. Pomimo że wydawało się, że nie mam już szans na złoto (w końcu Ania na płaskim nie jest wolniejsza ode mnie), postanowiłam walczyć o każdą sekundę. Byłam zła, że się na podbiegu poddałam, bo zmęczona nie byłam za bardzo.
Nagle usłyszałam jak ktoś krzyczy, że Ania bardzo źle wyglądała i słabnie. Przyspieszyłam z nadzieją, że może jeszcze nie wszystko stracone. Nie spodziewałam się jednak, że przy wbiegu na stadion Ania upadnie. Nie za bardzo wiedziałam, czy jej pomagać czy biec. Był przy niej Robert, także postanowiłm finishować. Szybko.
Zadowolona... choć z początku dziwnie się czułam...
Ania szła na metę. Udało jej się o własnych siłach dokończyć wyścig na drugiej pozycji. Okazało się, że złapały ją jakieś skurcze. Moim zdaniem dlatego, że ostatnio za dużo startowała, ale może przyczyny były inne.
Morał z tej historii taki, że trzeba walczyć do końca.
Że w sporcie... wszystko jest możliwe i nie ma "murowanych faworytów", a wyścig kończy się dopiero na linii mety.
Poniżej wskakuję na metę...
Maciek też ukończył ten, najdłuższy jak dotąd, bieg. Zajął bardzo dobre 77 miejsce, jestem z niego dumna W końcu biega przeze mnie;)
Na wyprawę wybraliśmy się z mężem, a Małego zostawiliśmy w Łodzi u mojej mamy. Do Ludwikowic przyjechaliśmy w piątek późnym popołudniem (po drodze miałam dwugodzinne spotaknie służbowe we Wrocławiu - co nam nieco przedłużyło podróż). Przeszliśmy się po okolicy, zrobiliśmy mały rekonesans, ale byliśmy zmęczeni... i o 21 z minutami już spaliśmy (po rytualnym przedstartowym izotoniku...). W końcu noc bez synka nie zdarza się często...wypadało się wyspać...
Jednak rano, jakoś z tak z przyzwyczajenia, obudziliśmy się przed szóstą (Bartuś jest regularny i wstaje o 5.50...)
Z minuty na minutę byłam bardziej podniecona...czułam, że to ważny start. Że mam duże szanse na podium. I tak to postrzegałam - w debiucie w MP zdobyć medal, to był cel. Rywalki były cztery, a oczywiście najsilniejsza z nich Ania Celińska (o której tytule mistrzowskim byłam przekonana). Ale zawsze walczę, bo nie mam nic do stracenia. Choć nauczona ostatnimi doświadczeniami nie zamierzałam szarżować, tylko trzymać się jak najdłużej za prowadzącą kobietą. Bałam się podbiegów, dystansu...choć to właśnie mnie pociągało... (i pociąga w górach najbardziej).
Przed startem już nerwy były mniejsze, jednak koncentracja pełna.
11.00 - start
Dwie zawodniczki - Dominika i Antonina zaczęły dość szybko. Biegłam za nimi. Jednak już przed drugim kilometrem przyspieszyłyśmy z Anią i dziewczyny powoli zostawały z tyłu. Postanowiłam na wbiegu trzymać się Ani i nie dać jej uciec. Udało się wbiec razem. Na zbiegu cięłyśmy się mocno, ale ja jednak byłam szybsza na stromszych odcinkach. Mimo to tłumiłam w sobie pokusę ucieczki. Chciałam jak najbardziej wypocząć.
Nie rozegrałam tego jednak dobrze i pozwoliłam, znacznie bardziej doświadczonej i na pewno mocniejszej siłowo Ani, uciec zaraz na początku drugiego podbiegu. Cały czas utrzymywałm kontakt wzrokowy, choć nie wiem czemu (bo siły miałam) po 18 km pozwoliłam rywalce uciec trochę bardzej (przekonana, że na zbiegu wszystko nadrobię) - w rezultacie na szczycie Ania miała 45 sekund przewagi. Byłam pewna że na zbiegu uda mi się ją dogonić, ale zostałam sama. W myślach zdążyłam już pogodzić się z drugim miejscem i trochę zwolniłam, żeby spokojnie dobiec. Jednak już po paru chwilach zmieniłam zdanie i stwierdziłam, że czas też się liczy, a za cel obrałam sobie przybiegnięcie nie później niż 30 sekund za Anią. Obserwowałam jej placy (i Roberta) i dystans się skracał, ale... jakoś tak wolno...
Na ok. 2 km przed metą byli w dalszym ciągu ze 120-200 metrów przede mną. Pomimo że wydawało się, że nie mam już szans na złoto (w końcu Ania na płaskim nie jest wolniejsza ode mnie), postanowiłam walczyć o każdą sekundę. Byłam zła, że się na podbiegu poddałam, bo zmęczona nie byłam za bardzo.
Nagle usłyszałam jak ktoś krzyczy, że Ania bardzo źle wyglądała i słabnie. Przyspieszyłam z nadzieją, że może jeszcze nie wszystko stracone. Nie spodziewałam się jednak, że przy wbiegu na stadion Ania upadnie. Nie za bardzo wiedziałam, czy jej pomagać czy biec. Był przy niej Robert, także postanowiłm finishować. Szybko.
Zadowolona... choć z początku dziwnie się czułam...
Ania szła na metę. Udało jej się o własnych siłach dokończyć wyścig na drugiej pozycji. Okazało się, że złapały ją jakieś skurcze. Moim zdaniem dlatego, że ostatnio za dużo startowała, ale może przyczyny były inne.
Morał z tej historii taki, że trzeba walczyć do końca.
Że w sporcie... wszystko jest możliwe i nie ma "murowanych faworytów", a wyścig kończy się dopiero na linii mety.
Poniżej wskakuję na metę...
Maciek też ukończył ten, najdłuższy jak dotąd, bieg. Zajął bardzo dobre 77 miejsce, jestem z niego dumna W końcu biega przeze mnie;)