uzupełniam z kilku dni
Sb, 30 kwietnia 2011

Pełna godzinka w domu.
Rano bolały plecy, a przede mną perspektywa całodziennego zwiedzania Wawy (wreszcie nieco słońca, więc można się rozejrzeć trochę

) wolnym spacerkiem --> uch i ała na samą myśl (przy mojej wadzie ból się nasila nie jak biegnę, tylko jak stoję albo idę spacerkiem… brzmi idiotycznie, ale cóż

). Wolałam więc uważniej i mocniej poćwiczyć brzuch (ten na plecy ma największy wpływ i jak trochę boli - wystarczy nieco "powciskać pępek w kręgosłup" i mija albo przynajmniej lżejszy się robi. Tak więc godzinka pełna, bez oszukiwania się i mimo małego zniecierpliwienia współzwiedzaczy :D
Potem marsze i siedzenia i marsze i siedzenia, efekt: pod koniec dnia już się zginałam. Na szczęście, trafiliśmy w miejsce, w którym mogłam się oprzeć o ścianę na dłuższą chwilę i powciskać ten pępek. Jak ręką odjął ;D
Nd, 1 maja 2011
Boli… Bolą… kolana, konkretnie. Nie wiem, czy to rozciąganie sprawia, że zaczynają boleć - na zasadzie, że do tej pory były unieruchomione i ponapinane i się "przyzwyczaiły", a jak je chcę rozruszać po latach przykurczu - to się buntują? Mam nadzieję, że to właśnie to, a nie coś innego. Dziś bolą cały dzień :/
Nie przypuszczam, żeby to od wczorajszych spacerów całodziennych, bo choć wiele godzin i niemal non stop, to bez przesady… Zresztą, wczoraj "zmęczeniowo" czułam trochę stopy i tyle. Muszę zapamiętać i w środę w Ortorehu zameldować, niemniej jestem dobrej myśli, że to właśnie efekt ruszenia ich z uśpienia i skurczenia nadmiernego, i mały protest mi tu urządzają. Miejsce się zgadza, zresztą: tam, gdzie największy przykurcz (tył kolana po zewnętrznej stronie), tam boli.
Poćwiczyłam troszkę brzuch - 10 minut przed wstaniem z łóżka. (niedługo się dowiem, że to błąd...

)

Zmęczenie jakieś takie grypowe chyba, idę spać bez rehabilitacji.
Pn, 2 maja 2011

Free, znowu coś jak grypsko powoli dało znać, więc znowu poszłam spać.
Wt, 3 maja 2011
Dzisiaj lepiej, bez grypy, bez zmęczenia, można ćwiczyć, więc:

Full wypas.
Do tego dołożyłam 10 min. ćwiczeń na brzuch. Co było błędem…
Insza info:
bieg konstytucji - nie ja, rzecz jasna, mój Jacek :D Jak go odnalazłam w tłumie na mecie, to aż mi się miło zrobiło, bo minę miał, jak ja po "biegnij warszawo". wprawdzie ma jeden start za sobą, ale tutaj insza oprawa, niż na Kabatach, ludzi 10x więcej, więc i atmosfera bardziej "serio"

--> adrenalinka podskoczyła. Czas miał 24:52 netto, i zaraz po biegu, rozemocjonowany wszystkim, poprosił już o konkretny plan na dyszkę (bo tak po prostu biegał sobie 3x w tygodniu pół godzinki), na co ja, rzecz jasna, rozpromieniłam się wielce, oczami wyobraźni widząc nas razem za rok czy dwa na mecie 1/2 IM, jak w tym tempie mi Jacenty pójdzie

:P cicho sza, nic mu tu niech nikt nie mówi, bo przeca głośno mu tego nie powiem, a plan już dostał w tabeleczce elegancko, ten sam, co i ja przed "biegnij warszawo" przerabiałam
Śr, 4 maja 2011
Jejaaaaaaaaaaaaaa, moje plecy! Boli jak pieron. Na domiar złego, okazało się wreszcie, co się czaiło od kilku dni: złapała mnie grypa żołądkowa - słabo mi, jak cholera, temperatura, masakra generalnie. Kręgosłup nachrzania (lędźwie, konkretnie), co zdarza się zawsze przy grypie, ale że byłam dziś w Ortorehu, to się dowiedziałam, że mogłam też sobie zaszkodzić tradycyjnymi brzuszkami - nawet, jeśli robiłam tylko spięcia, a nie do pełnego siadu :/ Grrrr! Kiedy ja będę mogła do ćwiczeń wrócić?

(((((((((((((((((((((((((((((((((((
Dzisiaj Ortoreh, najpierw nastawianie i układanie bolącego "krzyża", jak chyba ogólnie zacznę nazywać cały "dolny tył", który mnie regularnie nachrzania. Trochę przeszło, bardzo przeszło, ufff!
Później ćwiczenia, ale Beata mi w trakcie do domu kazała iść, bo ponoć fioletowe usta miałam od grypska aż. Przerwałam więc i przeszłam do cieplejszego pomieszczenia, bo czekałam dziś na brata, którego wysłałam do Ortorehu z jego odwiecznymi problemami (nazbierało się… jeszcze więcej, niż u mnie, bo więcej sportów uprawiał i duuuuuuużo intensywniej, a że wady postawy podobne, to mimo wagi koguciej - też ma problemy "radosne"). Potem do domciu i do łóżka.
Jutro, niestety, muszę jechać do Łdz do roboty. Pozwolili mi nie przyjeżdżać, ale że kilka spraw, że tak powiem, do ruszenia konkretnego, to wolę jutro ruszyć tyłek, pogadać tu i tam, i wrócić do domu i na 3 dni paść do łóżka, a nie - zostać tu i 4 dni wisieć na telefonie i na mailu. Tak więc o kciuki proszę, żebym nie padła, tudzież żebym padła dopiero po powrocie do domu

Na szczęście, po spotkaniach pojadę odsapnąć do staruszków i dopiero na pociąg - chyba, że się będę czuć na tyle dobrze, że wrócę z rozpędu. Pożyjemy, zobaczymy.
Acha, a kolana, które opisywałam w nd - Beata mówi, że mam się nie martwić, normalny objaw. Uff!
