Jak już się żaliłam od kilkunastu dni- bóle. To kolano, to plecy. (Plecy nadal bolą, sporą część wyjazdowego, przerozrywkowego, wakacyjnego wyjazdu spędziłam leżąc na plecach z nogami w górze na poduszkach. Wtedy czułam ulgę i dawało się potem pochodzić i trochę posiedzieć.)
Aż tu nagle, niedzielna kawka i w obcym domku i w obcej łazience zauważyłam wagę. U siebie nie mam, a u rodziców jakiś złom.
I bang bang! Trzy razy się ważyłam. Za każdym razem 76,5 kg. Przy wzroście 169,5 cm.
Od początku studiów 14 kg w górę. Niby wiedziałam, że mam 7_ z przodu na wadze, ale jakoś sobie tworzyłam jakieś iluzje w głowie chyba.
Słabo mi się w każdym razie zrobiło. Jak ja mogłam tak się zaniedbać.
No mogłam.
Więc zmieniam cel. Pomijając bóle, które uważam są w jakiejś części przez wagę. Ja się czuję niewygodnie ciężko. A chce mi się hasać jakbym była lekka. I mogła biegać i skakać, a potem nie czuć bólu tylko obserwować kształtowanie się super ciałka. Nie da się. Nie przy takim jedzeniu.
Kończąc ckliwą i przydługą opowieść-
CELE:
- SCHUDNĄĆ
poprzez
* ruch regularny, ale urozmaicony w razie bólu po bieganiu.
(Chociaż wszystko po to, żeby móc spokojnie i długo biegać. Ale rozłożę to w czasie zamiast się zachowywać, jakby mi brakowało kontaktu z rzeczywistością.)
--> zamienniki: pływanie, aerobic, siłownia.
* dieta /będę z grubsza pisać co jem, żeby mieć ogląd sytuacji/
Pozdrawiam
PS. oczywiscie zapraszam do komentowania w dotychczasowym watku komentarzowym.
smialo strzelajcie w diete, ruch, wszystko. ale prosze delikatnie
