Na niedzielną wycieczkę pojechaliśmy 7. osobowym peletonem. Było super pod względem towarzyskim, myślami byliśmy rzeczywiście na trasie Klagenfurtu, więc te ponad pięć godzin minęło nie wiadomo kiedy. Z moich wrażeń to największym przeżyciem był podjazd przed Siennicą. Zapamiętałam go z ubiegłego roku jako wymagający i teraz gdy go zobaczyłam spodziewałam się czegoś, no choćby zadyszki, a tu nic, dwa mocniejsze naciśnięcia na pedały i już jestem na górze. W ogóle w porównaniu z moimi początkami na rowerze, to jeździ mi się teraz dużo lepiej. Ale jednak te długie trasy są dla mnie czymś co mnie z jednej strony kusi, a z drugiej przeraża. Czyli trzeba jeździć, przesuwać swoje granice zmęczenia, uczyć się słuchać swojego organizmu i cały czas kontrolować tempo. No i na razie nie wyobrażam sobie jazdy non stop tyle godzin, choć te kilka minut na rozprostowanie, rozciągnięcie się uważam za potrzebne. W końcu nie walczę o slot na Hawaje. To tylko zabawa.
O naszej "wyrypie" rowerowej można przeczytać również
tutaj.
Piotrek, inni, zapraszamy na kolejną wycieczkę w ndz. 18 lipca. Tylko 120 km.
Żeby nie było, że w bieganiu jest sezon ogórkowy to dwa newsy z biegowego podwórka:
1. wczoraj w Maryśce gdy byliśmy z Darkiem na pierwszej pętli biegu (takie małe coś po kilku kółkach rowerem) spotkaliśmy biegnącego henleya, z czego bardzo się ucieszyliśmy, bo dawno się nie widzieliśmy w takich okolicznościach
2. wywiad donosi, że widziano biegnącego do pracy Gerarda w towarzystwie.