Wywołany do tablicy, po krótce opiszę swoje wrażenia z Barcelony, choć po stokroć wolę liczby od literek.
Zacznę może od organizacji. Odbiór pakietu startowego szybki i bezproblemowy. W pakiecie jakiś hiszpański Izotonik, koszulka techniczna Mizuno i wypożyczony chip. Oczywiście też mapka biegu i mapka organizacji okolic startu i mety. Ciekawostka - niegdzie w materiałach nie doszukałem się informacji o godzinie startu

Zabrakło mi wydrukowanej książeczki informacyjnej (jak w Warszawie) - oczywiście wszytsko można znaleźć w Inetrnecie, ale moim zdaniem przydałaby sie wersja na papierze. W hali, gdzie odbierało się pakiety, gigantyczne targi ze sprzętem. Dla chętnych także kilka stoisk z masażem.
Na start dotarłem godzinę przed czasem. Ostateczne decyzje co do ubioru (prognozy mówią o 8-10 stopniach i mozliwych słabych opadach deszczu), trochę rozciągania i poszedłem oddać rzeczy do depozytu. Tłum ludzi (ponad 10 tysięcy w sumie), ale wszytsko idzie sprawnie i po kilku minutach jestem z powrotem na zewnatrz. Ciekawostka z depozytu - brak worków, oddajesz ciuchy w czym chcesz, trzeba tylko nakleić naklejkę ze swoim numerem (jedna była w pakiecie startowym).
Sporo Toi-Toi, więc z siku przed biegiem idzie sprawnie. I kolejna ciekawostka, było kilka toi-toi nie zamykanych, z czymś w rodzaju pisuarów. Facetom łatwiej

Jeszcze trochę pobiegałem (specjalna strefa) i czas udać się na start. Cztery strefy czasowe (deklaracja czasu przy zapisach), odnajduję wejście do swojej i przy dopingu kibiców i muzyce (zgadnijcie jakiej?

) ruszamy. Tzn. rusza czołówka, mi z mojego miejsca do linii startu mija ponad 5 minut (byłem gdzieś w połowie startujących).
Na trasie dość ciasno, zwłaszcza na początku, ciężko się wyprzedza. Swój rytm udaje mi się złapać gdzieś po około 2 kilometrach. Trasa poprowadzona początkowo (ok 15 km) przez centrum, okolice Camp-Nou i kilku zabytków. Potem idzie mniej ciekawie, głównymi szerokimi trasami, czasem wśród osiedli. Koło 30 km dobiega się nad wybrzeże, a od 35 km już z powrotem ścisłe centrum. Tutaj dopinguje naprawdę tłum kibiców, czasem wołają zawodników po imieniu (są na numerach startowych), jest głośno, ciasno. Czasem wbiega się w szpaler kibiców i zaczynam się czuć jak Armstrong w Tour de France na serpentynach w górach. Niesamowite uczucie

Bywa ciasno na szerokość trzech biegaczy. Ostatni kilometr lekko pod górkę, zakręt i finisz. Na trasie punkty z wodą, Powerade i gąbkami. Od 25 kilometra także owoce. Wody były w butelkach, Poerade do wyboru - w kubku lub butelce. Bardzo wygodne rozwiązanie.
Na mecie medale, zdejmują chipy, dają picie i owoce. I batonika. Jest dośc chłodno, nietety nie ma folii do okrycia się, a do hali z depozytem trzeba przejść około 500 metrów ( i sforsować długie schody - pod górę). Odbiór depozytu niestety trwa dość długo. Za mało wydających, którzy ewidentnie sobie nie radzą z wyszukaniem odpowiednich toreb i plecaków. Byłem pierwszy w kolejce, a czekałem prawie 10 minut
Jest mnóstwo miejsca w ciepłej hali, wszyscy gremialnie leżą, odpoczywają, niektórzy mdleją, rozciagają się i przebierają. Nikt nie zważa na brak szatni
Jest około 50 stanowisk do masażu. Bez kolejki udaje mi się dostać do jednego z nich i po 20 minutach mam nogi rozmasowane.
Czas na obiad i do hotelu
Wrażenia sportowe krótko: Wynik netto 3:29:42 (pierwsza połowka w 1:47:40). Zaczynałem bieg z zamiarem zejścia poniżej 3:40, ale po 30 kilometrze postanowiłem nadrobić brakujące 3 minuty i zmierzyć się z 3:30. I SIĘ UDAŁO!!!!
Podumowując: sportowo wrażenia bezcenne. Trasa i organizacja na 5 z minusikiem (minusik za to czekanie przy depozycie).
Aha, i coś dla malkontentów. Wpisowe 50 EURO i brzydki medal
