Jak rodzą się biegacze
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3390
- Rejestracja: 19 cze 2001, 09:55
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa/Kabaty
Spotkalem go wczoraj w czasie biegu. Spacerowal po lesie. Spytal czy móglby ze mna biegac. Powiedzialem: umówmy sie w poniedzialek o 7 rano w tym miejscu. Myslalem, ze perspektywa biegu o swicie spowoduje, ze zrezygnuje. Przyznam, ze nawet troche na to liczylem, bo truchtam duzo i szybko i perspektywa wspólnych treningów z osoba poczatkujaca mi za bardzo nie odpowiadala. Dzisiaj o 7 spotkalem go. Byl w dresie. Pobiegalismy razem 15 minut. Powiedzialem, ze troche czasu zajmie mu zanim bedzie mógl biegac wiecej, czesciej. Powiedzial, ze jutro bedzie znowu. Tak rodza sie biegacze.
ENTRE.PL Team
- Adam Klein
- Honorowy Red.Nacz.
- Posty: 32176
- Rejestracja: 10 lip 2002, 15:20
- Życiówka na 10k: 36:30
- Życiówka w maratonie: 2:57:48
- Lokalizacja: Polska cała :)
No! To fajne. Ale ja to odbieram, że to jest właśnie biegaczy odpowiedzialność - praca od podstaw. Dlatego ja mimo, że biegam wolniej niz PAwel ale szybciej niz poczatkujący to nigdy nie odmawiam poczatkującemu który chce się ze mną przebiec, a wręcz namawiam.
(Edited by FREDZIO at 3:54 pm on Nov. 4, 2002)
(Edited by FREDZIO at 3:54 pm on Nov. 4, 2002)
- Kazig
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2518
- Rejestracja: 01 paź 2001, 11:12
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa Targówek
- Kontakt:
Zgadza się - z małym warunkiem, że umawiamy się na jazdę InterCity, a nie expresem. (znaczy nie, że tak szybko, ale po prostu bez postojów)
Od-do, obojętnie jak szybko.
Od-do, obojętnie jak szybko.
- wojtek
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 10535
- Rejestracja: 19 cze 2001, 04:38
- Życiówka na 10k: 30:59
- Życiówka w maratonie: 2:18
- Lokalizacja: lokalna
- Kontakt:
Wielokrotnie bylem swiadkiem takich wydarzen .
Powiem jednak wiecej - bylem swiadkiem nie tylko narodzin biegaczy ale takze odrodzin - panow po 40 tce , z brzuszkiem , ktorzy kiedys biegali zawodniczo ( i to niezle ) ale potem zawiesili buty na kolku i przez ponad 20 lat nie wracali do sportu .
Zapytajcie sie chocby Wieska Lukszy jak to bylo z jego odrodzeniem .
(Edited by wojtek at 9:07 pm on Nov. 4, 2002)
Powiem jednak wiecej - bylem swiadkiem nie tylko narodzin biegaczy ale takze odrodzin - panow po 40 tce , z brzuszkiem , ktorzy kiedys biegali zawodniczo ( i to niezle ) ale potem zawiesili buty na kolku i przez ponad 20 lat nie wracali do sportu .
Zapytajcie sie chocby Wieska Lukszy jak to bylo z jego odrodzeniem .
(Edited by wojtek at 9:07 pm on Nov. 4, 2002)
Articles in English:
http://www.examiner.com/atlanta-sports-gear-in-atlanta/wojtek-wysocki
Looking back:
http://bieganie.pl/?cat=37
Jutup: http://www.youtube.com/user/wojtek1425/videos?view=0
http://www.examiner.com/atlanta-sports-gear-in-atlanta/wojtek-wysocki
Looking back:
http://bieganie.pl/?cat=37
Jutup: http://www.youtube.com/user/wojtek1425/videos?view=0
- Adam Klein
- Honorowy Red.Nacz.
- Posty: 32176
- Rejestracja: 10 lip 2002, 15:20
- Życiówka na 10k: 36:30
- Życiówka w maratonie: 2:57:48
- Lokalizacja: Polska cała :)
No ale co tu daleko szukać. Choćby ja. Na poważnie biegam od lipca 2001 - wtedy pierwszy raz 12 km za jednym razem przebiegłem, przedtem biegalem przez jeden rok max po 3 km za jednym razem. Każdy ma zresztą pewnie jakąś swoja historię - dlaczego biega, jak zaczął. Ja nawet jak ostatnio jakieś buty przez Internet kupowałem to dostałem razem z nimi taką książeczkę opisująca różne hitosrie wielu biegaczy właśnie o tym jak zaczęli biegać.
(Edited by FREDZIO at 10:14 pm on Nov. 4, 2002)
(Edited by FREDZIO at 10:14 pm on Nov. 4, 2002)
- Cewuneta
- Wyga
- Posty: 88
- Rejestracja: 01 sie 2001, 10:30
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Częstochowa
wchodząć na to forum spodziewałam się Waszych historii jak zaczeliście biegać ... oto moja historia ...
zawsze lubiłam sport ale z jakiś powodów nie bieganie. Moje lekcje w-f nie zawierały dużo porad, ograniczały się do testów sprawnościowych dwa razy w roku. Nie muszę chyba pisać jak w nich wypadałam
Rower, pływanie, narty - to było wszystko. Pewnego pięknego dnia w Krakowie zobaczyłam jednak ogłoszenie o Biegu Kościuszkowskim pod koniec marca 2000roku. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że byłoby wspaniale wziąść udział w takiej imprezie, biegać i wyznaczać sobie kolejne cele do realizacji. Potem jeszcze bardzo motywująca rozmowa z kolegą - sportmaniakiem
I tak się zaczeło. Pierwszego kwietnia wyruszyłam na mój pierszy bieg - kilka przecznic niedaleko domu, razem około 1,5km i ... uwaga 9-10min!!!! Pierwszy bieg (a raczej bardzo wolny trucht
) w połowie czerwca - Marszobieg w Olsztynie k/Częstochowy 5km - pokonałam już bez zatrzymania. A ostatni - do tej pory oczywiście - Bieg Przyjaciół MW. Tak urodziłam się Bieguską
zawsze lubiłam sport ale z jakiś powodów nie bieganie. Moje lekcje w-f nie zawierały dużo porad, ograniczały się do testów sprawnościowych dwa razy w roku. Nie muszę chyba pisać jak w nich wypadałam

Rower, pływanie, narty - to było wszystko. Pewnego pięknego dnia w Krakowie zobaczyłam jednak ogłoszenie o Biegu Kościuszkowskim pod koniec marca 2000roku. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że byłoby wspaniale wziąść udział w takiej imprezie, biegać i wyznaczać sobie kolejne cele do realizacji. Potem jeszcze bardzo motywująca rozmowa z kolegą - sportmaniakiem



- Pit
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1350
- Rejestracja: 27 wrz 2002, 09:10
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa okolice Agrykoli
Hej!
Podoba mi sie pomysł historii przygody z bieganiem.
Ja ostatnie 20 lat, czyli od końcowych lat podstawówki, dzielę trochę na okresy gdy mogłem biegać i te gdy kontuzje to uniemożliwiały. Szkolne testy na 60 czy 1000metrów byly zawsze dla mnie czymś przykrym bo wyniki osiągałem bardzo kiepskie, ale z drugiej strony zawsze było mnie ciężko pokonać kondycyjnie. Miałem 14 lat gdy zacząłem biegać wieczorami w parku. Bez zadnej wiedzy o treningu, po prostu biegnąc za każdym razem około godziny. I odkryłem dwie rzeczy: bieganie jako coś w rodzaju medytacji, sposobu na oderwanie się od kłopotów, uspokojenie i wyłączenie oraz wspaniałem uczucie gdy sie juz dłużej biegnie i wszystko pracuje prawidłowo i wiem ze moge przyspieszyć, jakaś taka radość, poczucie mocy. Okazało się, że zdecydowanie dystans 1 kilometra jest dla mnie zbyt krótki. Biegałem kilka lat aż po starcie w biegach jesieni na Agrykoli coś sie porobiło z kolanami. Podejrzewam, że to był efekt zbiegania w dół. Efekt był taki, że po kilku kilometrach treningu pojawiał sie bół kolan i potem utrzymywał nawet i ponad tydzień. Próby znalezienia jakiejkolwiek pomocy u lekarzy nie przyniosły żadnego efektu. Przyszło kilka lat bez biegania. Potem powoli wracałem do biegu. Ból pojawiał się ale stopniowo mogłem coraz dłużej biec zanim sie pojawił i po treningu przechodził szybciej. Ale biegałem mało. Wreszcie w 94 postanowiłem spełnić marzenie o Maratonie i pobiegłem w Warszawie mając w sezonie wybiegane zaledwie 330 kilometrów. Efekt: do spodziewanych problemów z kolanami dołączyły się skórcze czwórek i zamiast biec mogłem tylko iść. Wreszcie na którymś punkcie masażu masażystka przywróciła mi zdolność biegu (depilując mi nogi przy okazji ponieważ skończyła się jej juz oliwka) i dobiegłem do mety po 4h10 od startu. Bardzo byłem szczęśliwy i pewien że chcę to przeżyć jeszcze nie raz. No ale na to musiałem poczekać bo kolana (oczywiście wtedy biegałem w jakiś bylejakich butach i zawsze po twardy) na długo odmówiły współpracy. Kolejna przerwa i na jesieni 97 powrót do biegania. Przybyło mi troche wiedzy o treningu (ale bardzo elementarnej) zaopatrzyłem się w buty z amortyzacją i znalazłem na Agrykoli trasę w większości po ziemi i biegałem. Następne lata to starty w Grand Prix Warszawy i innych biegach ulicznych, to dwa maratony w Warszawie i czas 3h19. W międzyczasie spełniłem kolejne marzenie i spróbowałem Triathlonu w Chodzieży. Ale chyba w pogoni za wynikami zabrakło znów wiedzy i zaczęły sie pojawiać kontuzje. W końcu w maju 2000 pobiegłem 4 raz Maraton Warszawski wiedząc, że to nie rozsądne bo brak wybiegania i achilles dokucza ale jak w sobotę przed biegiem przeczytałem i Maratonie to w nocy pojechałem się zapisać i jednak wystartowałem. To był znów marszobieg i najcięższa walka z własną słabością. Przetrwałem ale to był znów koniec biegania. I wreszcie rok 2002. Na 5,5 tygodnia przed Maratonem Warszawskim przeczytałem artykuł o tym , że ma jednak być i o tym kto i jak go organizuje. No i postanowiłem spróbować w 5 tygodni przygotować sie do startu choć poprzednie 2,5 roku było całkowicie bez biegania. Nadzieję oparłem na kondycji wyrobionej przez tysiącach kilometrów wyjeżdżonych na rowerze i zacząłem truchtać. Cały czas powstrzymując się by nie biec szybciej bo nigdy wcześniej nie trenowałem w tak wolnym tempie. Przygotowania objęły ostatecznie nieco ponad 200km i przyniosły przeogromną frajdę z biegu w Maratonie. Liczyłem, że się uda przebiec w 4 godziny a ostatecznie skończyłem w 3h43 i teraz marzę by na dłużej powrócić do biegania i jeszcze powalczyć o życiówkę w maratonie.
Podoba mi sie pomysł historii przygody z bieganiem.
Ja ostatnie 20 lat, czyli od końcowych lat podstawówki, dzielę trochę na okresy gdy mogłem biegać i te gdy kontuzje to uniemożliwiały. Szkolne testy na 60 czy 1000metrów byly zawsze dla mnie czymś przykrym bo wyniki osiągałem bardzo kiepskie, ale z drugiej strony zawsze było mnie ciężko pokonać kondycyjnie. Miałem 14 lat gdy zacząłem biegać wieczorami w parku. Bez zadnej wiedzy o treningu, po prostu biegnąc za każdym razem około godziny. I odkryłem dwie rzeczy: bieganie jako coś w rodzaju medytacji, sposobu na oderwanie się od kłopotów, uspokojenie i wyłączenie oraz wspaniałem uczucie gdy sie juz dłużej biegnie i wszystko pracuje prawidłowo i wiem ze moge przyspieszyć, jakaś taka radość, poczucie mocy. Okazało się, że zdecydowanie dystans 1 kilometra jest dla mnie zbyt krótki. Biegałem kilka lat aż po starcie w biegach jesieni na Agrykoli coś sie porobiło z kolanami. Podejrzewam, że to był efekt zbiegania w dół. Efekt był taki, że po kilku kilometrach treningu pojawiał sie bół kolan i potem utrzymywał nawet i ponad tydzień. Próby znalezienia jakiejkolwiek pomocy u lekarzy nie przyniosły żadnego efektu. Przyszło kilka lat bez biegania. Potem powoli wracałem do biegu. Ból pojawiał się ale stopniowo mogłem coraz dłużej biec zanim sie pojawił i po treningu przechodził szybciej. Ale biegałem mało. Wreszcie w 94 postanowiłem spełnić marzenie o Maratonie i pobiegłem w Warszawie mając w sezonie wybiegane zaledwie 330 kilometrów. Efekt: do spodziewanych problemów z kolanami dołączyły się skórcze czwórek i zamiast biec mogłem tylko iść. Wreszcie na którymś punkcie masażu masażystka przywróciła mi zdolność biegu (depilując mi nogi przy okazji ponieważ skończyła się jej juz oliwka) i dobiegłem do mety po 4h10 od startu. Bardzo byłem szczęśliwy i pewien że chcę to przeżyć jeszcze nie raz. No ale na to musiałem poczekać bo kolana (oczywiście wtedy biegałem w jakiś bylejakich butach i zawsze po twardy) na długo odmówiły współpracy. Kolejna przerwa i na jesieni 97 powrót do biegania. Przybyło mi troche wiedzy o treningu (ale bardzo elementarnej) zaopatrzyłem się w buty z amortyzacją i znalazłem na Agrykoli trasę w większości po ziemi i biegałem. Następne lata to starty w Grand Prix Warszawy i innych biegach ulicznych, to dwa maratony w Warszawie i czas 3h19. W międzyczasie spełniłem kolejne marzenie i spróbowałem Triathlonu w Chodzieży. Ale chyba w pogoni za wynikami zabrakło znów wiedzy i zaczęły sie pojawiać kontuzje. W końcu w maju 2000 pobiegłem 4 raz Maraton Warszawski wiedząc, że to nie rozsądne bo brak wybiegania i achilles dokucza ale jak w sobotę przed biegiem przeczytałem i Maratonie to w nocy pojechałem się zapisać i jednak wystartowałem. To był znów marszobieg i najcięższa walka z własną słabością. Przetrwałem ale to był znów koniec biegania. I wreszcie rok 2002. Na 5,5 tygodnia przed Maratonem Warszawskim przeczytałem artykuł o tym , że ma jednak być i o tym kto i jak go organizuje. No i postanowiłem spróbować w 5 tygodni przygotować sie do startu choć poprzednie 2,5 roku było całkowicie bez biegania. Nadzieję oparłem na kondycji wyrobionej przez tysiącach kilometrów wyjeżdżonych na rowerze i zacząłem truchtać. Cały czas powstrzymując się by nie biec szybciej bo nigdy wcześniej nie trenowałem w tak wolnym tempie. Przygotowania objęły ostatecznie nieco ponad 200km i przyniosły przeogromną frajdę z biegu w Maratonie. Liczyłem, że się uda przebiec w 4 godziny a ostatecznie skończyłem w 3h43 i teraz marzę by na dłużej powrócić do biegania i jeszcze powalczyć o życiówkę w maratonie.
biec goniąc marzenia
[url=http://www.sbbp.pl][b]SBBP.PL[/b][/url]
[url=http://www.sbbp.pl][b]SBBP.PL[/b][/url]
- Arti
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4522
- Rejestracja: 02 paź 2001, 10:53
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznan
Pamiętam jak pierwszy raz przebiegłem około 14km ...obok jechał brat na rowerze i pomagał mi swoim towarzystwem...po biegu czułem się jak mistrz świata..przebiec bez zatrzymania 14km to było dla mnie coś...
Mam nadzieję,że kiedyś napiszę długie opowiadanie o mojej przygodzi tytuł będzie mniej więcej...... "Od 100m do 100km" (Bo kiedyś trenowałem sprint) czyli jak od sprintera przerodziłem się w ultramaratończyka...
Przebiegłem już kilkanaście maratonów ale jeszcze muszę zaliczyć te 100km by móc napisać o mojej przygodzie....
Mam nadzieję,że kiedyś napiszę długie opowiadanie o mojej przygodzi tytuł będzie mniej więcej...... "Od 100m do 100km" (Bo kiedyś trenowałem sprint) czyli jak od sprintera przerodziłem się w ultramaratończyka...
Przebiegłem już kilkanaście maratonów ale jeszcze muszę zaliczyć te 100km by móc napisać o mojej przygodzie....

[url=http://www.kujawinski.com]www.kujawinski.com[/url]
- Pit
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1350
- Rejestracja: 27 wrz 2002, 09:10
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa okolice Agrykoli
W lecie startowałem w "setce" ale pieszej a nie biegowej. Oczywiscie kto chciał mógł biec ale nie było to bardzo łatwe bo trasa prowadziła po prostu szlakami turystycznymi a w nocy z latarką i np na bagnie wcale nie jest łatwo znaleźć drogę po sporadycznie umieszczonych na drzewach znakach
Impreza była rewelacyjna (Pierwsza Konecka Setka, start w Końskich meta w Sielpi) i mam nadzieję, że nie był to pierwsza i ostatnia setka. Startowaliśmy o 21.00 i marsz przez lasy i pola, przez rezerwat Piekło
wśród mgieł, przy księżycu a potem o świcie gdy wszystko ociekało rosą i z utęsknieniem czekało sie na słońce by ogrzało i osuszyło. Super! Ciężko potem było kuśtykać przez kilka dni bo bąble się porobiły imponujące na stopach ale warto było :uuusmiech:

Impreza była rewelacyjna (Pierwsza Konecka Setka, start w Końskich meta w Sielpi) i mam nadzieję, że nie był to pierwsza i ostatnia setka. Startowaliśmy o 21.00 i marsz przez lasy i pola, przez rezerwat Piekło

biec goniąc marzenia
[url=http://www.sbbp.pl][b]SBBP.PL[/b][/url]
[url=http://www.sbbp.pl][b]SBBP.PL[/b][/url]
- Janek
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 775
- Rejestracja: 19 cze 2001, 20:42
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
U mnie bieganie zaczęło się od rzucania palenia. W klasie podstawówki byłem najgorszy z wf-u. Chodziło nie tylko o ogólną tężyznę ale też kłopoty z refleksem, koncentracją, koordynacją, więc do nadprogramowego sportu specjalnie się nie rwałem.
W ogólniaku zacząłem palić, a że byłem w dość porządnej klasie to byłem jedynym palącym chłopakiem (paliło też parę dziewczyn). Na początku studiów wypalałem do 40 mocnych lub extramocnych dziennie, ale ktoś mi powiedział, że palenie może się wiązać z impotencją. TO BYŁ ARGUMENT.
Rzuciłem z dnia na dzień po siedmioletnim intensywnym stażu, żułem nicorette, potem jakieś tureckie gumy o smaku brzoskwiniowym (ale miały E-ileśtam więc przestałem). Nosiło mnie, nie było co z płucami zrobić. Zacząłem chodzić na osiedlowy stadionik, byłem dumny jak bez zatrzymywania się udało mi się zrobić jedno kółko, potem dwa.
Pierwszymi startami były organizowne na początku lat dziewięćdziesiętych przez red. Zielińskiego (chyba dobrze pamiętam nazwisko) rozgrywane 4 czerwca w rocznicę pierwszych półwolnych wyborów do Sejmu Biegi Kuriera Warszawskiego na trasie Belweder-Stare Miasto, dystans ok. 4700 m. Gigantyczny kawał drogi, wysiłek tytaniczny (śmieszne z dzisiejszej perspektywy).
Kolega ze studiów oznajmił mi, że ma zamiar pobiec maraton warszawski. Widać przygotowań nie było wiele, bo pamiętam że jako kibic czekałem na niego na moście Syreny, ale tam już koło 30 km zakończył bieg. Po roku też mu kibicowałem, biegłem z nim nawet ostatni kilometr czy dwa żeby tym razem skończył. I obiecałem sobie że za rok też pobiegnę w MW.
Rok przygotowań umiarkowanie intensywnych i przebiegłem (choć trochę przeszedłem) warszawski w czasie 4:50. I tak się zaczęło. Potem przez sześć lat uczestniczyłem we wszystkich MW, a ze dwa lata temu zacząłem jeździć i na inne maratony.
W ogólniaku zacząłem palić, a że byłem w dość porządnej klasie to byłem jedynym palącym chłopakiem (paliło też parę dziewczyn). Na początku studiów wypalałem do 40 mocnych lub extramocnych dziennie, ale ktoś mi powiedział, że palenie może się wiązać z impotencją. TO BYŁ ARGUMENT.
Rzuciłem z dnia na dzień po siedmioletnim intensywnym stażu, żułem nicorette, potem jakieś tureckie gumy o smaku brzoskwiniowym (ale miały E-ileśtam więc przestałem). Nosiło mnie, nie było co z płucami zrobić. Zacząłem chodzić na osiedlowy stadionik, byłem dumny jak bez zatrzymywania się udało mi się zrobić jedno kółko, potem dwa.
Pierwszymi startami były organizowne na początku lat dziewięćdziesiętych przez red. Zielińskiego (chyba dobrze pamiętam nazwisko) rozgrywane 4 czerwca w rocznicę pierwszych półwolnych wyborów do Sejmu Biegi Kuriera Warszawskiego na trasie Belweder-Stare Miasto, dystans ok. 4700 m. Gigantyczny kawał drogi, wysiłek tytaniczny (śmieszne z dzisiejszej perspektywy).
Kolega ze studiów oznajmił mi, że ma zamiar pobiec maraton warszawski. Widać przygotowań nie było wiele, bo pamiętam że jako kibic czekałem na niego na moście Syreny, ale tam już koło 30 km zakończył bieg. Po roku też mu kibicowałem, biegłem z nim nawet ostatni kilometr czy dwa żeby tym razem skończył. I obiecałem sobie że za rok też pobiegnę w MW.
Rok przygotowań umiarkowanie intensywnych i przebiegłem (choć trochę przeszedłem) warszawski w czasie 4:50. I tak się zaczęło. Potem przez sześć lat uczestniczyłem we wszystkich MW, a ze dwa lata temu zacząłem jeździć i na inne maratony.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3301
- Rejestracja: 01 cze 2002, 00:00
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa - Bemowo
Moja historia jest krótka: zaczê³am biegaæ, bo pozazdro¶ci³am.
Nigdy nie by³am sportsmenk±. W dzieciñstwie operacja krêgos³upa, czego konsekwencj± by³o zwolnienie z wf obejmuj±ce liceum i okres studiów (raczej zwyk³e lenistwo, ni¿ konieczno¶æ). Sporadycznie rower. Na wakacjach p³ywanie. Zadyszka przy podbieganiu do autobusu i zero chêci, aby to zmieniæ.
Tak minê³o kilka lat, zaczê³am pracowaæ, ¿ycie siê ustabilizowa³o i którego¶ razu stanê³am przed lustrem i stwierdzi³am, ¿e znowu uty³am i nie podobam siê sobie. Wiêc dieta. Schud³am 7 kg. Poczu³am siê lepiej. Postanowi³am pój¶æ za ciosem i zmieniæ styl ¿ycia. Joga, zdrowe ¿ywienie, przemodelowanie sposobu my¶lenia o swoim organizmie + zbli¿aj±cy siê powoli koniec drugiej dekady ¿ycia
Wówczas mi to wystarcza³o i my¶l, aby biegaæ nawet przez moment nie pojawi³a siê w mojej g³owie.
I zdarzy³o siê tak, ¿e pewnego dnia jecha³am rowerem wzd³u¿ Wis³y i min±³ mnie biegacz. Pan oko³o 50 lat, szczup³y, miê¶nie ³adnie gra³y mu pod skór±, mia³ plecak, a na smyczy psa. Truchta³ w umiarkowanym tempie i mia³ na twarzy wyraz bezgranicznego zadowolenia i szczê¶cia.Pamiêtam to jak dzi¶: wtedy po raz pierwszy zada³am sobie pytanie, dlaczego nie mog³abym zacz±æ biegaæ tak jak on? Poczu³am zwyk³± zazdro¶æ, ¿e on, 50-latek, czuje siê lepiej ni¿ ja!
Nastêpnego dnia odpali³am internet, wpisa³am do przegl±darki s³owo "bieganie", kliknê³am na pierwszy z brzegu link i znalaz³am siê na stronie Bieganie.pl. Od razu przeczyta³am wszystkie materia³y dla pocz±tkuj±cych i umiera³am z ciekawo¶ci, jak to jest: BIEGAÆ. Min±³ tydzieñ, kiedy prze¿u³am dok³adnie swoj± ¿yciow± decyzjê, po czym którego¶ dnia wysz³am z domu o 5. rano na mój pierwszy marszobieg. I tak siê zaczê³o.
Wielkim sukcesów nie mam, biegam powoli, ale coraz dalej, i jest to satysfakcja, któr± trudno mi z czymkolwiek porównaæ (mo¿e tylko z urodzeniem dziecka?
).
Nigdy nie by³am sportsmenk±. W dzieciñstwie operacja krêgos³upa, czego konsekwencj± by³o zwolnienie z wf obejmuj±ce liceum i okres studiów (raczej zwyk³e lenistwo, ni¿ konieczno¶æ). Sporadycznie rower. Na wakacjach p³ywanie. Zadyszka przy podbieganiu do autobusu i zero chêci, aby to zmieniæ.
Tak minê³o kilka lat, zaczê³am pracowaæ, ¿ycie siê ustabilizowa³o i którego¶ razu stanê³am przed lustrem i stwierdzi³am, ¿e znowu uty³am i nie podobam siê sobie. Wiêc dieta. Schud³am 7 kg. Poczu³am siê lepiej. Postanowi³am pój¶æ za ciosem i zmieniæ styl ¿ycia. Joga, zdrowe ¿ywienie, przemodelowanie sposobu my¶lenia o swoim organizmie + zbli¿aj±cy siê powoli koniec drugiej dekady ¿ycia

I zdarzy³o siê tak, ¿e pewnego dnia jecha³am rowerem wzd³u¿ Wis³y i min±³ mnie biegacz. Pan oko³o 50 lat, szczup³y, miê¶nie ³adnie gra³y mu pod skór±, mia³ plecak, a na smyczy psa. Truchta³ w umiarkowanym tempie i mia³ na twarzy wyraz bezgranicznego zadowolenia i szczê¶cia.Pamiêtam to jak dzi¶: wtedy po raz pierwszy zada³am sobie pytanie, dlaczego nie mog³abym zacz±æ biegaæ tak jak on? Poczu³am zwyk³± zazdro¶æ, ¿e on, 50-latek, czuje siê lepiej ni¿ ja!
Nastêpnego dnia odpali³am internet, wpisa³am do przegl±darki s³owo "bieganie", kliknê³am na pierwszy z brzegu link i znalaz³am siê na stronie Bieganie.pl. Od razu przeczyta³am wszystkie materia³y dla pocz±tkuj±cych i umiera³am z ciekawo¶ci, jak to jest: BIEGAÆ. Min±³ tydzieñ, kiedy prze¿u³am dok³adnie swoj± ¿yciow± decyzjê, po czym którego¶ dnia wysz³am z domu o 5. rano na mój pierwszy marszobieg. I tak siê zaczê³o.
Wielkim sukcesów nie mam, biegam powoli, ale coraz dalej, i jest to satysfakcja, któr± trudno mi z czymkolwiek porównaæ (mo¿e tylko z urodzeniem dziecka?

- stachnie
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 479
- Rejestracja: 24 sie 2001, 11:03
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:10:04
- Lokalizacja: Zabierzów k. Krakowa
- Kontakt:
Swoją "drogę do biegania" opisałem ze dwa lata temu (chyba jeszcze gdzieś jest na stronie Biegania) więc teraz w skrócie, tylko końcówkę bardziej szczegółowo.
Bieganie mnie pociągało od końca szkoły podstawowej - może dlatego, że jestem beznadziejny we wszelkich grach zespołowych (skrajny indywidualista?) a wtedy nieźle biegałem na 60 m. Parę razy próbowałem zacząć, ale mi nie wychodziło - biegłem za szybko a nie było nikogo, kto by mną pokierował. Zacząłem na studiach (UJ) - po pierwszym WF pojawił się trener sekcji LA i zachęcał do pójścia na trening. Poszedłem i "wsiąkłem".
Dość szybko się okazało, że jestem kiepskim sprinterem (czas na 100 m zawsze powyżej 14 s) ale nieźle mi szło na długich (w praktyce 2-3 km). Największe sukcesy odnosiłem na 3. roku (1991/92), wtedy po raz pierwszy próbowałem przebiec 42 km ale mi się nie udało - najdalej 34 km. Potem się "skomputeryzowałem" i zacząłem się coraz bardziej opuszczać w treningach, przybierać na wadze, w końcu skoczyłem z ok. 56-57 kg na ok. 64 kg.
Przełom nastąpił na początku 1997 roku, kiedy wyjechałem na 2.5 miesiąca do Anglii. Tam miałem trochę więcej czasu, więc każdego ranka biegałem przynajmniej 5 km. Co najważniejsze: uwierzyłem, że jestem w stanie biegać codziennie. To mi dało takiego "kopa" jeśli chodzi o kondycję, że po powrocie do kraju żal mi było tego zmarnować - w efekcie kontynuowałem codzienne bieganie ale wydłużyłem najkrótszy dystans do ok. 7.8 km. Efekty były widoczne od razu, np. waga ustabilizowała się w okolicach 59 kg (przy wzroście 168 cm).
Rok później spróbowałem przygotować się do maratonu - chciałem przebiec "42 z hakiem" w czasie poniżej 3.5 godz. i raz mi się udało, na własnej trasie po wałach Rudawy (5 pętli po ok. 8.4 km). Niestety, nie miałem żadnych "namiarów" na biegi i byłem całkowicie "zielony" jeśli chodzi o teorię. Kolejny postęp był w roku 2000 - w okolicach marca trafiłem na stronę Biegania (nb. dzięki radzie jakiegoś uczestnika grupy newsowej pl.rec.sport), dzięki temu trochę dokształciłem się z teorii i zacząłem korzystać z Kalendarza. Pierwszym moim biegiem poza Krakowem był Beskidzki Bieg Przełajowy (14 km) 1 V 2000 r. Zimę 2000/2001 poświęciłem na "twarde" przygotowania do maratonu ale popełniłem duży błąd: przy bieganiu na długich trasach (do 37 km w terenie mocno pofałdowanym) biegłem o pustym żołądku, w efekcie po ok. 30 km miałem coraz mocniejsze zgagi - to spowodowało, że zrezygnowałem z debiutu. Później się znowu trochę dokształciłem i ostatniej zimy już zabierałem ze sobą "jedzonko".
Debiutowałem w Dębnie (3:23:11, jak dotąd mój najlepszy wynik), poprawiłem wynik w Bielsku (pierwszy raz poniżej godziny), potem Kraków, Dukla (niepełny maraton górski), Poznań i Warszawa. Za 2 dni zamierzam debiutować w... półmaratonie (Bochnia) a w przyszłym roku chciałbym "złamać" 3:15 (docelowo 3:00).
Pozdrawiam,
Sławomir Stachniewicz.
Bieganie mnie pociągało od końca szkoły podstawowej - może dlatego, że jestem beznadziejny we wszelkich grach zespołowych (skrajny indywidualista?) a wtedy nieźle biegałem na 60 m. Parę razy próbowałem zacząć, ale mi nie wychodziło - biegłem za szybko a nie było nikogo, kto by mną pokierował. Zacząłem na studiach (UJ) - po pierwszym WF pojawił się trener sekcji LA i zachęcał do pójścia na trening. Poszedłem i "wsiąkłem".
Dość szybko się okazało, że jestem kiepskim sprinterem (czas na 100 m zawsze powyżej 14 s) ale nieźle mi szło na długich (w praktyce 2-3 km). Największe sukcesy odnosiłem na 3. roku (1991/92), wtedy po raz pierwszy próbowałem przebiec 42 km ale mi się nie udało - najdalej 34 km. Potem się "skomputeryzowałem" i zacząłem się coraz bardziej opuszczać w treningach, przybierać na wadze, w końcu skoczyłem z ok. 56-57 kg na ok. 64 kg.
Przełom nastąpił na początku 1997 roku, kiedy wyjechałem na 2.5 miesiąca do Anglii. Tam miałem trochę więcej czasu, więc każdego ranka biegałem przynajmniej 5 km. Co najważniejsze: uwierzyłem, że jestem w stanie biegać codziennie. To mi dało takiego "kopa" jeśli chodzi o kondycję, że po powrocie do kraju żal mi było tego zmarnować - w efekcie kontynuowałem codzienne bieganie ale wydłużyłem najkrótszy dystans do ok. 7.8 km. Efekty były widoczne od razu, np. waga ustabilizowała się w okolicach 59 kg (przy wzroście 168 cm).
Rok później spróbowałem przygotować się do maratonu - chciałem przebiec "42 z hakiem" w czasie poniżej 3.5 godz. i raz mi się udało, na własnej trasie po wałach Rudawy (5 pętli po ok. 8.4 km). Niestety, nie miałem żadnych "namiarów" na biegi i byłem całkowicie "zielony" jeśli chodzi o teorię. Kolejny postęp był w roku 2000 - w okolicach marca trafiłem na stronę Biegania (nb. dzięki radzie jakiegoś uczestnika grupy newsowej pl.rec.sport), dzięki temu trochę dokształciłem się z teorii i zacząłem korzystać z Kalendarza. Pierwszym moim biegiem poza Krakowem był Beskidzki Bieg Przełajowy (14 km) 1 V 2000 r. Zimę 2000/2001 poświęciłem na "twarde" przygotowania do maratonu ale popełniłem duży błąd: przy bieganiu na długich trasach (do 37 km w terenie mocno pofałdowanym) biegłem o pustym żołądku, w efekcie po ok. 30 km miałem coraz mocniejsze zgagi - to spowodowało, że zrezygnowałem z debiutu. Później się znowu trochę dokształciłem i ostatniej zimy już zabierałem ze sobą "jedzonko".
Debiutowałem w Dębnie (3:23:11, jak dotąd mój najlepszy wynik), poprawiłem wynik w Bielsku (pierwszy raz poniżej godziny), potem Kraków, Dukla (niepełny maraton górski), Poznań i Warszawa. Za 2 dni zamierzam debiutować w... półmaratonie (Bochnia) a w przyszłym roku chciałbym "złamać" 3:15 (docelowo 3:00).
Pozdrawiam,
Sławomir Stachniewicz.
- Friend
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1683
- Rejestracja: 22 mar 2002, 09:25
- Życiówka na 10k: 48
- Życiówka w maratonie: 4:04
- Lokalizacja: Gdańsk
Moja przygoda z bieganiem zaczełą sie od przypadkowego odkrycia www.bieganie.pl i tak sie zaczeło. Po przeczytaniu kilku wspaniałych opowiadań o początkach przygody z bieganiem, pomyslałem że moze i ja zaczne biegać.
Energia podąża za myślą, a myśl podąża za energią…
- miroszach
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1219
- Rejestracja: 20 sty 2002, 13:08
- Życiówka na 10k: 38:06
- Życiówka w maratonie: 3:07:51
- Lokalizacja: Jasło
Ja zacząłem myśleć o bieganiu patrząc na mojego wujka, który co wakacje przyjeżdżał do nas. Wstawał on codzienie rano ... by biegać. Strasznie mnie to dziwiło. Przecież wszyscy naokoło patrzą jak tu tylko odpocząć, a on tak na przekór wszystkiemu sobie biega. Bardzo lubiałem jezdzić na rowerze i często się wybierałem na przejażdżki z wujkiem. Najdziwniejsze było to, że ledwo nadążałem za nim. Myślałem, że cos musi w tym bieganiu być.
Drugiego marca 2001 kupiłem sobie adidasy i pobiegłem ok 7 km za miasto. Bolał mnie każdy mięsień, ledwo widziałem drogę przed sobą. Odczułem jednak nieopisaną dumę. Pokonałem własne słabości. Po kilku dniach gdy doszedłem do siebie rozpocząłem następny bieg. Dzisiaj tylko patrzę jak tu tylko urwać trochę czasu na trening, a przyzanm się, że nie marnuję najmniejszej okazji.
pozdrawiam poczatkujących biegaczy
Drugiego marca 2001 kupiłem sobie adidasy i pobiegłem ok 7 km za miasto. Bolał mnie każdy mięsień, ledwo widziałem drogę przed sobą. Odczułem jednak nieopisaną dumę. Pokonałem własne słabości. Po kilku dniach gdy doszedłem do siebie rozpocząłem następny bieg. Dzisiaj tylko patrzę jak tu tylko urwać trochę czasu na trening, a przyzanm się, że nie marnuję najmniejszej okazji.
pozdrawiam poczatkujących biegaczy
[b][i]Dzień bez biegania
To dzień regenerownia
[/i][/b]
To dzień regenerownia
[/i][/b]