Grubasy - tylko dla Was
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 391
- Rejestracja: 09 sie 2007, 09:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Ktory grubas (i nie tylko) zapisal sie juz do XIX Biegu Niepodleglosci ?:)
[url=http://runmania.com/rlog/?u=aolesins][img]http://runmania.com/f/1f8a6a254b727ad4b3be2d11bf661f5a.gif[/img][/url]
10K - 46:23
15K - 1:17:33
21.097K - 1:42:15
10K - 46:23
15K - 1:17:33
21.097K - 1:42:15
-
- Stary Wyga
- Posty: 213
- Rejestracja: 19 wrz 2007, 11:36
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wa-wa
@aolesins- Ja z żonką się zapisaliśmy . Mój numer startowy 0517. Już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam wszystkich uczestników i do zobaczenia na starcie.
[url=http://runmania.com/rlog/?u=-lisio-][img]http://runmania.com/f/af7d2d3ee37f231c2dc1c7cdf67f4d04.gif[/img][/url]
-
- Wyga
- Posty: 100
- Rejestracja: 14 lis 2006, 18:35
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa-obecnie Wilanów
a gdzie można sprawdzić się na liście uczestników?-lisio- pisze:@aolesins- Ja z żonką się zapisaliśmy . Mój numer startowy 0517. Już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam wszystkich uczestników i do zobaczenia na starcie.
zapisałam się, zapłaciłam i... hmmm w ubiegłym roku była lista, a teraz ni_ma. a może mię się przeziębienie na oczy rzuciło?!
-
- Stary Wyga
- Posty: 213
- Rejestracja: 19 wrz 2007, 11:36
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Wa-wa
Ja swój zestaw startowy odebrałem osobiście. Listy raczej na stronie WOSIRu nie ma przynajmniej ja nie widzę a przeziębiony nie jestemjagomago pisze:a gdzie można sprawdzić się na liście uczestników?-lisio- pisze:@aolesins- Ja z żonką się zapisaliśmy . Mój numer startowy 0517. Już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam wszystkich uczestników i do zobaczenia na starcie.
zapisałam się, zapłaciłam i... hmmm w ubiegłym roku była lista, a teraz ni_ma. a może mię się przeziębienie na oczy rzuciło?!
[url=http://runmania.com/rlog/?u=-lisio-][img]http://runmania.com/f/af7d2d3ee37f231c2dc1c7cdf67f4d04.gif[/img][/url]
-
- Wyga
- Posty: 100
- Rejestracja: 14 lis 2006, 18:35
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa-obecnie Wilanów
JarStary, jak Maraton w Pyrlandii?JarStary pisze: Ja przez rok nabiegałem trochę kilometrów a do Poznania to jadę poznać trochę ludzi. A pobiegam tak przy okazji, trening długie wybieganie
Wpisany na listę tryumfów?
- JarStary
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 927
- Rejestracja: 14 lis 2006, 16:06
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Skierniewice
Choroba niestety pokrzyżowała plany. Nie pojechałem do Poznania spotkać się ze znajomymi . No nic innym razem. Słaby jestem dzisiaj chciałem potruchtać ale z zaplanowanych 13 wyszło 8 km i trochę je poczułem.
Pozdrawiam myśląc o bieganiu
Pozdrawiam myśląc o bieganiu
Chwalę Boga każdym przebiegniętym metrem
ZZTOP Skierniewice: każda sobota 13:30 vis-a-vis kasyna!
ZZTOP Skierniewice: każda sobota 13:30 vis-a-vis kasyna!
Mądra decyzja.JarStary pisze:Choroba niestety pokrzyżowała plany. Nie pojechałem do Poznania spotkać się ze znajomymi . No nic innym razem. Słaby jestem dzisiaj chciałem potruchtać ale z zaplanowanych 13 wyszło 8 km i trochę je poczułem.
Pozdrawiam myśląc o bieganiu
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 391
- Rejestracja: 09 sie 2007, 09:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
Leo, jak tam maraton ? Czekamy na relacje
[url=http://runmania.com/rlog/?u=aolesins][img]http://runmania.com/f/1f8a6a254b727ad4b3be2d11bf661f5a.gif[/img][/url]
10K - 46:23
15K - 1:17:33
21.097K - 1:42:15
10K - 46:23
15K - 1:17:33
21.097K - 1:42:15
- Fatal@Error
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 294
- Rejestracja: 28 kwie 2007, 11:26
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: 42-600
A ja mam zapalenie oskrzeli, masakra, szlag człowieka chwyta, bo to teraz ten okres spadku temperatury który łaaadnie przystosowuje do biegania w zimę, i boję się jak zacznę to znowu będę chory i chyba zacznę od spacerów :/
pozdro
pozdro
Nic nie umiem i nic nie wiem, jestem matoł bity w ciemię...
-
- Stary Wyga
- Posty: 164
- Rejestracja: 07 maja 2007, 21:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: wrocław
no właśnie- też się zastanawiam jak to będzie w zimie he he
nie biegałem jeszcze nigdy w zimie- to będzie mój pierwszy zimowy sezon tak jak dla wielu z nas tutaj
najbardziej zastanawia mnie sprawa obuwai no i w co sie ubrać he he ale pogrzebię tu na forum i zobaczę co pisali inni w tej sprawie...
no a dziś zaczynam otatni- 10 tydzień planu mam nadzieje ze nie będzie źle- bo jak do tej pory jest extra
nie biegałem jeszcze nigdy w zimie- to będzie mój pierwszy zimowy sezon tak jak dla wielu z nas tutaj
najbardziej zastanawia mnie sprawa obuwai no i w co sie ubrać he he ale pogrzebię tu na forum i zobaczę co pisali inni w tej sprawie...
no a dziś zaczynam otatni- 10 tydzień planu mam nadzieje ze nie będzie źle- bo jak do tej pory jest extra
bieganie- to jest to !
minął roczek ;-)
minął roczek ;-)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 391
- Rejestracja: 09 sie 2007, 09:29
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa
ja sobie zakupilem czapeczke running oraz leginsy zimowe. Bedzie dobrze.
[url=http://runmania.com/rlog/?u=aolesins][img]http://runmania.com/f/1f8a6a254b727ad4b3be2d11bf661f5a.gif[/img][/url]
10K - 46:23
15K - 1:17:33
21.097K - 1:42:15
10K - 46:23
15K - 1:17:33
21.097K - 1:42:15
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 413
- Rejestracja: 06 cze 2006, 14:49
No to zamieszczam obszerną relację. mam nadzieję, że się nie zanudzicie
42 km i 195 metrów – czyli Grubas biega maraton.
Do Poznania zjechałem już w sobotę z rodzinką. Świeci słońce, ale jest chlodno i w dodatku niesympatyczny wiatr. Nic to. Jutro na pewno będzie lepiej!
Najpierw jakiś obiadzik w knajpce. Oczywiście węglowodanów na Maksa. Potem jakieś sklepy i zakupy. Niech rodzina tez coś z tego ma. A o 17.oo na Maltę, po odbiór pakietu startowego, no i oczywiście, aby spotkać kolegów z forum. Rozmawiałem m.in. z Fredziem i Bennetem, z Fredziem nawet wspólną fotkę sobie strzeliliśmy.
Potem stanąłem grzecznie w kolejce do badania stóp zorganizowanego przez Bieganie.pl i Orthotex. Po serii różnych ćwiczeń i badań dowiedziałem się, że miednice mam ułożona prawidłowo, takoż kolana i stopy i że jestem neutralnym z lekką supinacją. Ucieszyłem się, bo innymi metodami doszedłem kiedyś do podobnych wniosków i dobrałem sobie odpowiednie buty dla mnie. Zaoszczędziło mi to potem wielu kontuzji. Wraz z wynikami badania delikwent otrzymywał także listę obuwia najlepszego dla danego typu stopy.
Niestety pani ortopeda badająca stopy zauważyła, że mam opuchnięta prawa kostkę.
No to się zmartwiłem, po czym w te pędy poleciałem do hotelu, zawołałem o kubeł lodu i nuże chłodzić tę podstępną zdrajczynię, która mi na dzień przed debiutem maratońskim robi taki numer.
Nie ukrywam, że myślałem tak: w sierpniu kontuzja tej kostki zakłóciła mi na 3 tygodnie Bezpośrednie Przygotowanie Startowe. Już z tego powodu zdecydowałem się biec metoda Gallowaya jako niedostatecznie przygotowany do maratonu i w celu ochrony tej kostki. Ale ostatnio wszystko było dobrze, więc co jest u licha z tą kostką?
Chyba trzeba będzie się wycofać. Lub rekreacyjnie polecieć 1 pętlę i zejść.
Byłem dość załamany. Poszedłem spać strasznie spanikowany i wkurzony.
Rankiem okazało się jednak, że z kostką nie jest źle.
Po wstaniu mycie i śniadanko. Na 3 godziny przed startem jem musli z odrobiną miodu, bułkę z szynką z indyka, herbatę z cukrem i cytryną oraz kawałek ciasta drożdżowego. Wychodzę przed hotel zbadać sytuację pogodową. Niebo bez chmurki, dość chłodnawo, ale bez wiatru. To dobra wiadomość.
Po 8.oo starannie przygotowuję wszystkie ciuchy i akcesoria:
na kostki opaski prosport, potem biegowe skarpety, długie legginsy, krótka koszulka oddychająca Nike dry-fit, czapeczka oddychająca, która uchroni przed słońcem i pot będzie spływał po daszku a nie po oczach. Zakładam opaskę pulsometru na piersi i sam pulsometr z wgranym planem biegu na maraton. Zaklejam sutki plastrem, aby podczas biegu się nie obtarły. Na koszulkę biegową wdziewam starą bluzę dresową, którą wyrzucę na linii startu. Do worka, który otrzymałem w pakiecie startowym, wkładam ciuchy na przebranie.
Zamiast dojechać grzecznie komunikacją miejską ja jak stare panisko zamawiam taksówkę. No i oczywiście kierowca musi kluczyć, aby w ogóle podjechać w pobliże Malty. Robi się trochę późno. W pośpiechu oddaję ciuchy do depozytu, przyczepiam numer startowy i pośpiesznie truchtam w kierunku startu. Jest 9.45, a do linii startu jeszcze ok. 2 km. Po drodze witam się z wieloma kolegami.
Na starcie tłumy biegaczy. Niektórzy skupieni, inni przerażeni, jeszcze inni dowcipkują wesoło. Słońce ładnie grzeje. Jest ok. 10 stopni.
Włączam pulsometr. O cholera! Mam puls 125! To pewnie panika przedstartowa. Staram się głębiej pooddychać. Z tego wszystkiego zapominam o gimnastyce rozciągającej. Ale już jest strzał! Już ogromna masa ludzka ruszyła na trasę!
No to ruszam i ja. Po minięciu linii startowej odpalam pulsometr w tryb roboczy i uruchamiam program „na gallowaya.”
Moje założenia:
5 minut biegu i minuta szybkiego marszu. Od początku do końca metodą Jeffa Galloway’a. Z żelazną konsekwencją. Bez skrótów. Bieg tą metodą ma mnie uchronić przed kontuzją, dać czasem odpocząć mięśniom tzw. biegnącym i ma pomóc zachować siły na dystans po 30 km. Podczas przerw puls spada nawet do 70% HRmax, co jest bardzo istotne dla regeneracji. W końcu to 42 km.
Założenia czasowe:
Jeszcze 2 miesiące temu myślałem o 4:30, ale kontuzja i niezrealizowane BPS każe mi być realistą i podpowiada, że:
Po pierwsze UKOŃCZYĆ w miarę dobrej dyspozycji fizycznej i psychicznej
czas ok. 4:50 w dobrej kondycji będzie w tych warunkach czasem b.dobrym
czas realistyczny to ok. 5 h lub 5:05
czas taki sobie to 5:20
czas tzw. dramat to 5:40
Założenia w zakresie tętna.
biec najlepiej na 82%HRmax czyli na tętnie okołoprogowym.
Ruszam więc w trasę swoim tempem, podczas gdy tłum biegaczy rusza jak z kopyta. Są niesieni adrenaliną i atmosferą wielkiego biegowego święta. Mają pełne akumulatory. Uczestniczą w wielkim spektaklu. Oby nie przecenili swoich sił...
Peleton oddala się. Szybko mija 5 minut i zegarek piszczy, abym przeszedł w marsz. Kibice gapią się na mnie zdziwieni: co to za maratończyk, który po 900 metrach już wysiada. A przecież ma jeszcze ponad 41 km!
Ale ja spokojnie robię swoje. Wokół mnie także inni biegacze, ale generalnie jesteśmy w ogonie maratonu.
Za chwilę most Rocha. Wbiegamy na Stare Miasto. Jest już Wrocławska. O kurdę, kocie łby!. Biegnę po chodniku, aby nogi nie skręcić. Na Rynku tłumy kibiców. Klaszczą, trąbią, śpiewają, robią zdjęcia. Nawet się wzruszam, kiedy sobie uświadamiam, że spełniam swoje marzenie. Oczami wyobraźni widziałem się już dawno temu na tym Rynku w Poznaniu. Widziałem te tłumy kibiców. Słyszałem te owacje. Teraz biegnę tutaj, macham im, śmieję się i pozdrawiam serdecznie za ich wspaniały doping.
Potem kilka staromiejskich uliczek i zakrętasów. Mamy 5 km i punkty z wodą, izotonikami, bananami, czekoladą i mokrymi gąbkami. Ponieważ niemal cały peleton już przebiegł ulica zasłana jest kubeczkami, i skórkami od bananów. Trzeba uważać, aby nie wywinąć orła.
Wbiegamy chyba na Wyszyńskiego i tak naprawdę to tutaj zaczyna się właściwa walka z trasą. Wyszyńskiego i Warszawska to niemal 7 km prosta w pewnym momencie wznosząca się. Biegnie się i biegnie i końca nie widać.
Ale ja robię swoje. Przy okazji zagaduję do faceta biegnącego obok. To też jego debiut. Tez stara się kontrolować tempo. Co 5 minut go opuszczam, bo przechodzę w marsz, a potem znowu doganiam. I tak wiele razy.
Przy skrzyżowaniach stoją kibice, w niektórych miejscach rozłożyły się młodzieżowe zespoły rockowe i robią koncerty dla biegaczy. Jest super.
Staram się biec jak typowy długas czyli prosto jak kij od szczotki, ale swobodnie. Nie siłowo. Najważniejsze to nie pochylać głowy i tułowia, aby nie osłabić kręgosłupa. No i w dodatku nadal ważę 89 kg. A miało być 85 na Poznań. No cóż, trzeba dźwigać ten balast. Ale będzie dobrze! Na pewno będzie dobrze
Na ok. 7 km ktoś do mnie krzyczy: luźniej pracuj rękami! LUZ! To pan Jurek Skarżyński, autor biegowego bestselleru:’Biegiem przez życie”
Na 10 km pod koniec Warszawskiej ponownie punkty odświeżania. Biorę całą butelkę poweride, którą będę popijał przez kolejne 5 km. Trzeba uzupełniać węglowodany.
Po 10 km mam czas 1:07. Biegnę ciut za szybko, bo miało być między 1:07 a 1:10. Ale sprawdzam parametry, że puls w normie i tempo także/ Widocznie robię szybciej odcinki marszowe.
Teraz wbiegamy w w prawo w słynną Browarną. Zastanawiam się na którym odcinku jest ten słynny podbieg, gdzie wszyscy się mocno pocą. Ale o dziwo początek Browarnej to zbiegi. Po prawej ładne domki jednorodzinne i kibice, po lewej kojąca zieleń czyli las lub park.
To chyba był 13 km, kiedy poczułem ból lewego kolana. Podobnie miałem 4 tyg. temu, ale minęło po 4 dniach. Jestem wściekły. Czyżbym jednak musiał skończyć przygodę maratońską wcześniej?
Zmieniam trochę styl biegu i kolano nie odzywa się. Dochodzę do wniosku, że chcąc chronić prawą kostkę podświadomie dociążałem lewą nogę. No i odezwało się lewe kolano! Teraz dociążyłem prawą nogę i kolano nie boli. Potem na trasie jeszcze kilkakrotnie się odzywało, jak zapominałem i zmieniałem styl biegu.
A oto i podbieg. Ale nie jest zbyt ostry. Pokonuję go spokojnie i potem w dół.
Nie, to nie był TEN podbieg. TEN podbieg właśnie się zbliża. Przypomina mi fragment drogi do Morskiego Oka: ostry zakręt w lewo i ostry zakręt w prawo. Pokonuję ten odcinek spokojnie, ale bez przystanku. W mojej okolicy są większe górki i ta nie robi na mnie większego wrażenia, choc puls oczywiście poszedł troche w górę.
Na wzniesieniu kibice krzyczący, że jesteśmy wspaniali i że będą nam kibicować do upadłego. To super!
W dalszej części Browarnej także lekko wznosząca się ulica. Wbiegamy do Osiedla Zodiak. Punkty odświeżania na 15 km.
Cały czas kontroluję wszystkie parametry biegu. Daje mi to jakieś zajęcie. W końcu bieg jest długi.
Mijamy Osiedle Czecha, Rusa i Lecha. Gdy zbliżam się do 20 km słyszę za sobą klakson. To policjant na motorze daje mi sygnały, aby zbiec na prawo. Przede mną nikogo, a za mną może 50 metrów gna Kenijczyk. Przed nami zakręt i tłumy kibiców. No tak, on do mety ma już tylko 2 km! Niemal razem wpadamy w zakręt, przy czym ja raczej się toczę, a on płynie jak gazela. Ktoś krzyczy do mnie: goń go!. Ludzie gotują mi owacje. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że niektórzy z nich myślą, że to czołówka! Znaczy się ja Leo-Grubas i Kenijczyk! Jakaś pani krzyczy: Zaciśnij zęby i dogoń go! Odkrzykuję z uśmiechem, że to zrobię, ale mam jeszcze jedną pętelkę do zrobienia. Drobiazg!
Ta zabawna sytuacja nastraja mnie niezwykle pozytywnie. Z drugiej strony myślę sobie. Oni już tu są, a ja muszę jeszcze raz Stare Miasto, Warszawską, Browarną itd. Ale nic to! Mam wszystko pod kontrolą i wykonam swój plan.
Po 20 km czas 2:20 czyli 2 dyszka oczywiście wolniejsza ze względu na podbiegi, ale nie jest źle, bo miało być ok. 1:15, a jest 1:13. Kolejna dyszka z górki, więc wszystko jest idzie w dobrym kierunku.
Na tyłku dzwoni mi komórka. Do kieszonki z tyłu wsadziłem telefon żony, bo jest płaski. Owinąłem go folią. Miał być przydatny jak przerwę bieg. Ale nie przewidziałem, że jakaś koleżanka może do niej dzwonić. To jest nawet zabawne, bo telefon ma wibracje i jest ulokowany na kości ogonowej. Mam darmowy masaż. Za chwilę ponownie wibracje, bo telefon informuje o nieodebranym połączeniu.
Znowu Most Rocha, znowu bruk Starówki i 25 km z punktem odświeżania. Widzę kilku biegaczy mocno zmęczonych. Człapią załamani. Myslę, że od tego momentu będę spotykał coraz więcej śmiałków, którzy na pierwszych kilometrach dali się ponieść emocjom i biegli za szybko. Poza tym bieganie po pętlach ma ten minus, że przebiegłeś już jedną, jesteś porządnie zmachany i powoli chce ci się rzygać, że musisz to zrobić jeszcze raz.
Z drugiej strony jestem paskudny dziad: mam jakąś tam małą satysfakcję, że ja podszedłem do 42 km z respektem, że szanuję go, a ci biedni ludzie zbagatelizowali dystans maratoński i cierpią na własne życzenie. Teraz mijam ich jednego po drugim i to mnie bardzo wzmacnia psychicznie.
Potem jednak myślę, że i tak trzeba oddać im szacunek, że chcieli biec, że chcieli uczestniczyć w tym Święcie.
Następnie jednak przypomina mi się Wojtek z Bieganie.pl, który piętnuje takie postawy. Mawia: maraton to nie zabawa w berka. Niektórzy truchtają po 3 miesiące i już rzucają się na maraton. Taka moda. A potem zdychają na trasie zastanawiając się co było przyczyną zasłabnięcia.
Porzucam te myśli, ale to myślenie doprowadziło mnie do słynnego 30 KILOMETRA.
Jak mawia wielu od tego kilometra tak naprawdę zaczyna się maraton.
Mój czas to 3:27, a więc ostatnia dyszka to 1:07. Podsumujmy: 1:07, 1:13 (podbiegi) i 1:07. Jestem z siebie zadowolony, bo biegnę równo jak przecinak!
Sprawdzam wszystkie dane na pulsometrze. Jest OK. Sprawdzam swój mechanizm biegowy. Lewe kolano jednak pobolewa, ale prawa kostka chyba nie puchnie. Za to odczuwam lewy mięsień kulszowy i trochę kręgosłup. Stopy już obolałe. Czuję że dwa palce prawej nogi lekko cierpną. No i pobolewają podeszwy stopy miarowo walące w twardy asfalt już od niemal 3 i pól godziny.
Szybko odrzucam te głupie myśli o stanie swego organizmu. Mam realizować swoje. Czyli 5 minut i minuta marszu. Jak robot. Ale jednak coraz trudniej zrywać się po marszu do biegu. Nawet nie chodzi o serce i płuca. Mięśnie powoli stają się betonowe. Nie reagują już tak sprężyście. No, a co niby mają robić? W końcu przebiegły już 30 km!! Myślę o miłych rzeczach i o tym jaki jestem konsekwentny, że potrafię bezwzględnie egzekwować swój plan! Nie ma to jak lekko łechtać swoje ego. To bardzo pożądana cecha na 32 km!
Wbiegam z Browarną i spadkiem w dół. Mijam coraz więcej piechurów. Wśród nich dużo młodych ludzi. Ponownie mały podbieg, duży podbieg i i pochyła ulica do Osiedla Zodiak. Na tym osiedlu, obok Ikea mam lekki kryzys, bo wieje wiatr z przodu i ulica nieznacznie, ale pnie się pod górkę. Na poprzedniej pętli nie robiło to na mnie wrażenia.
Na punkcie odświeżania wypijam Izo, zjadam banana i 2 kostki czekolady. Teraz tej czekolady żałuję, bo zrobiło się nieco za słodko w ustach. Kawałek zalepił mi jakąś plombę u góry. Przydałaby się woda, której nie mam. Ale biegnę dalej.
Nogi lekko drewniane, ale w porównaniu do wyprzedzanych przeze mnie biegaczy to i tak poruszam się żwawo. Zaliczam kolejne kilometry 36, 37, 38. Coraz więcej ludzi i samochodów. Za chwile powinienem spotkać swoją kibicująca żonę i kuzyna z żoną. To mi ładuje akumulatory!
Są! Za tym samym zakrętem, który ponad 2 h temu mijałem z Kenijczykiem. Wzruszam się, bo wiem, że cieszą się, że mnie widzą w zdrowiu. A przecież jeszcze wczoraj chciałem wycofać się z biegu! Unoszę rękę w geście zwycięstwa i krzyczę jak oszalały „Zrobiłem TO!!”. Potem żona powiedziała mi, że biegłem ładnie technicznie cały czas wyprostowany, podczas gdy inni biegacze z tej części stawki biegli pochyleni do przodu z głową wpatrzoną w nogi. Wtedy uwierzyła, że dam na pewno radę.
40 kilometr. Teraz już nie robie przerw na marsz. Choćby się waliło i paliło to teraz już pobiegnę jednym cięgiem. W końcu co to jest 2 km w porównaniu do 40 km!
Piję w biegu wodę. Biorę tez gąbkę, którą nawilżam białe ślady od soli na koszulce. Chcę jakoś wyglądać na mecie. W końcu będą robi9c zdjęcia!
Te ostatnie 2 km lekko się dłużą. Myślałem, że będą krótsze. Zbiegam w kierunku Malty. Spotykam kolegę, który miał biec na 4:30, ale przeżywał kryzysy. Zachęcam go, że to już naprawdę mały pikuś ten ostatni odcinek. Jednocześnie biegnie obok mnie inny kolega, poznany 3 km wcześniej. Na pół kilometra przed metą rozmawiamy, że dokonaliśmy wielkiej rzeczy, że teraz żadne trudności nam nie straszne. Kolega mówi: jeśli teraz będę miał jakieś trudności to pomyślę sobie to sa trudności??!! Maraton to jest trudność, a nie takie sobie trudności!! Gęby nam się śmieją. Dowcipkując bezustannie wpadamy w największy tłum przed metą. Lekki zbieg i długa prosta do mety. Spiker zachęca nas do finiszu, więc rzucamy się do wyścigu z dziką radością i tak wpadamy na metę. Jakaś kobieta z uśmiechem zawiesza mi medal na szyi. Ktoś zakłada folię termiczna na kark. Gratulujemy sobie z kolegą iście sprinterskiego finiszu. Znaczy, że zachowaliśmy sily.
Czuje się radośnie, ale staram zachowywać się racjonalnie. Wypijam 3 kubeczki Izo duszkiem dla uzupełnienia węglowodanów i zaczynam się rozciągać. Wiem, że po czymś takim mięśnie będą mniej boleć.
Jest już rodzina. Gratulują. Trzeba iść się przebrać, bo jednak to tylko 10 stopni. Po drodze spotykam kolegę. Też się cieszy, ale przeszarżował i miał kryzys. Mijały go kolejne grupy. Ale ukończył i to też się liczy. To też jego debiut.
Na moim pulsometrze debiut w biegu maratońskim wyszedł 4:59:15 i tym pulsometrem się kierowałem podczas biegu. Ale oficjalnie mam 5:01 netto. Czas jednak nie jest ważny. Cieszę się, że ukończyłem bieg w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Przed biegiem zakładałem tzw. czas realistyczny 5:05, a zrobiłem lepszy. Zaczynałem w ogonie, a dzięki rozsądnemu biegowi wyprzedziłem na dystansie ok. 140 zawodników, większość po 30 km.
Grubas odchudzony o 24 kg wziął udział w wielkiej przygodzie biegowej. I sprostał zadaniu!
Czego i wam życzę!
42 km i 195 metrów – czyli Grubas biega maraton.
Do Poznania zjechałem już w sobotę z rodzinką. Świeci słońce, ale jest chlodno i w dodatku niesympatyczny wiatr. Nic to. Jutro na pewno będzie lepiej!
Najpierw jakiś obiadzik w knajpce. Oczywiście węglowodanów na Maksa. Potem jakieś sklepy i zakupy. Niech rodzina tez coś z tego ma. A o 17.oo na Maltę, po odbiór pakietu startowego, no i oczywiście, aby spotkać kolegów z forum. Rozmawiałem m.in. z Fredziem i Bennetem, z Fredziem nawet wspólną fotkę sobie strzeliliśmy.
Potem stanąłem grzecznie w kolejce do badania stóp zorganizowanego przez Bieganie.pl i Orthotex. Po serii różnych ćwiczeń i badań dowiedziałem się, że miednice mam ułożona prawidłowo, takoż kolana i stopy i że jestem neutralnym z lekką supinacją. Ucieszyłem się, bo innymi metodami doszedłem kiedyś do podobnych wniosków i dobrałem sobie odpowiednie buty dla mnie. Zaoszczędziło mi to potem wielu kontuzji. Wraz z wynikami badania delikwent otrzymywał także listę obuwia najlepszego dla danego typu stopy.
Niestety pani ortopeda badająca stopy zauważyła, że mam opuchnięta prawa kostkę.
No to się zmartwiłem, po czym w te pędy poleciałem do hotelu, zawołałem o kubeł lodu i nuże chłodzić tę podstępną zdrajczynię, która mi na dzień przed debiutem maratońskim robi taki numer.
Nie ukrywam, że myślałem tak: w sierpniu kontuzja tej kostki zakłóciła mi na 3 tygodnie Bezpośrednie Przygotowanie Startowe. Już z tego powodu zdecydowałem się biec metoda Gallowaya jako niedostatecznie przygotowany do maratonu i w celu ochrony tej kostki. Ale ostatnio wszystko było dobrze, więc co jest u licha z tą kostką?
Chyba trzeba będzie się wycofać. Lub rekreacyjnie polecieć 1 pętlę i zejść.
Byłem dość załamany. Poszedłem spać strasznie spanikowany i wkurzony.
Rankiem okazało się jednak, że z kostką nie jest źle.
Po wstaniu mycie i śniadanko. Na 3 godziny przed startem jem musli z odrobiną miodu, bułkę z szynką z indyka, herbatę z cukrem i cytryną oraz kawałek ciasta drożdżowego. Wychodzę przed hotel zbadać sytuację pogodową. Niebo bez chmurki, dość chłodnawo, ale bez wiatru. To dobra wiadomość.
Po 8.oo starannie przygotowuję wszystkie ciuchy i akcesoria:
na kostki opaski prosport, potem biegowe skarpety, długie legginsy, krótka koszulka oddychająca Nike dry-fit, czapeczka oddychająca, która uchroni przed słońcem i pot będzie spływał po daszku a nie po oczach. Zakładam opaskę pulsometru na piersi i sam pulsometr z wgranym planem biegu na maraton. Zaklejam sutki plastrem, aby podczas biegu się nie obtarły. Na koszulkę biegową wdziewam starą bluzę dresową, którą wyrzucę na linii startu. Do worka, który otrzymałem w pakiecie startowym, wkładam ciuchy na przebranie.
Zamiast dojechać grzecznie komunikacją miejską ja jak stare panisko zamawiam taksówkę. No i oczywiście kierowca musi kluczyć, aby w ogóle podjechać w pobliże Malty. Robi się trochę późno. W pośpiechu oddaję ciuchy do depozytu, przyczepiam numer startowy i pośpiesznie truchtam w kierunku startu. Jest 9.45, a do linii startu jeszcze ok. 2 km. Po drodze witam się z wieloma kolegami.
Na starcie tłumy biegaczy. Niektórzy skupieni, inni przerażeni, jeszcze inni dowcipkują wesoło. Słońce ładnie grzeje. Jest ok. 10 stopni.
Włączam pulsometr. O cholera! Mam puls 125! To pewnie panika przedstartowa. Staram się głębiej pooddychać. Z tego wszystkiego zapominam o gimnastyce rozciągającej. Ale już jest strzał! Już ogromna masa ludzka ruszyła na trasę!
No to ruszam i ja. Po minięciu linii startowej odpalam pulsometr w tryb roboczy i uruchamiam program „na gallowaya.”
Moje założenia:
5 minut biegu i minuta szybkiego marszu. Od początku do końca metodą Jeffa Galloway’a. Z żelazną konsekwencją. Bez skrótów. Bieg tą metodą ma mnie uchronić przed kontuzją, dać czasem odpocząć mięśniom tzw. biegnącym i ma pomóc zachować siły na dystans po 30 km. Podczas przerw puls spada nawet do 70% HRmax, co jest bardzo istotne dla regeneracji. W końcu to 42 km.
Założenia czasowe:
Jeszcze 2 miesiące temu myślałem o 4:30, ale kontuzja i niezrealizowane BPS każe mi być realistą i podpowiada, że:
Po pierwsze UKOŃCZYĆ w miarę dobrej dyspozycji fizycznej i psychicznej
czas ok. 4:50 w dobrej kondycji będzie w tych warunkach czasem b.dobrym
czas realistyczny to ok. 5 h lub 5:05
czas taki sobie to 5:20
czas tzw. dramat to 5:40
Założenia w zakresie tętna.
biec najlepiej na 82%HRmax czyli na tętnie okołoprogowym.
Ruszam więc w trasę swoim tempem, podczas gdy tłum biegaczy rusza jak z kopyta. Są niesieni adrenaliną i atmosferą wielkiego biegowego święta. Mają pełne akumulatory. Uczestniczą w wielkim spektaklu. Oby nie przecenili swoich sił...
Peleton oddala się. Szybko mija 5 minut i zegarek piszczy, abym przeszedł w marsz. Kibice gapią się na mnie zdziwieni: co to za maratończyk, który po 900 metrach już wysiada. A przecież ma jeszcze ponad 41 km!
Ale ja spokojnie robię swoje. Wokół mnie także inni biegacze, ale generalnie jesteśmy w ogonie maratonu.
Za chwilę most Rocha. Wbiegamy na Stare Miasto. Jest już Wrocławska. O kurdę, kocie łby!. Biegnę po chodniku, aby nogi nie skręcić. Na Rynku tłumy kibiców. Klaszczą, trąbią, śpiewają, robią zdjęcia. Nawet się wzruszam, kiedy sobie uświadamiam, że spełniam swoje marzenie. Oczami wyobraźni widziałem się już dawno temu na tym Rynku w Poznaniu. Widziałem te tłumy kibiców. Słyszałem te owacje. Teraz biegnę tutaj, macham im, śmieję się i pozdrawiam serdecznie za ich wspaniały doping.
Potem kilka staromiejskich uliczek i zakrętasów. Mamy 5 km i punkty z wodą, izotonikami, bananami, czekoladą i mokrymi gąbkami. Ponieważ niemal cały peleton już przebiegł ulica zasłana jest kubeczkami, i skórkami od bananów. Trzeba uważać, aby nie wywinąć orła.
Wbiegamy chyba na Wyszyńskiego i tak naprawdę to tutaj zaczyna się właściwa walka z trasą. Wyszyńskiego i Warszawska to niemal 7 km prosta w pewnym momencie wznosząca się. Biegnie się i biegnie i końca nie widać.
Ale ja robię swoje. Przy okazji zagaduję do faceta biegnącego obok. To też jego debiut. Tez stara się kontrolować tempo. Co 5 minut go opuszczam, bo przechodzę w marsz, a potem znowu doganiam. I tak wiele razy.
Przy skrzyżowaniach stoją kibice, w niektórych miejscach rozłożyły się młodzieżowe zespoły rockowe i robią koncerty dla biegaczy. Jest super.
Staram się biec jak typowy długas czyli prosto jak kij od szczotki, ale swobodnie. Nie siłowo. Najważniejsze to nie pochylać głowy i tułowia, aby nie osłabić kręgosłupa. No i w dodatku nadal ważę 89 kg. A miało być 85 na Poznań. No cóż, trzeba dźwigać ten balast. Ale będzie dobrze! Na pewno będzie dobrze
Na ok. 7 km ktoś do mnie krzyczy: luźniej pracuj rękami! LUZ! To pan Jurek Skarżyński, autor biegowego bestselleru:’Biegiem przez życie”
Na 10 km pod koniec Warszawskiej ponownie punkty odświeżania. Biorę całą butelkę poweride, którą będę popijał przez kolejne 5 km. Trzeba uzupełniać węglowodany.
Po 10 km mam czas 1:07. Biegnę ciut za szybko, bo miało być między 1:07 a 1:10. Ale sprawdzam parametry, że puls w normie i tempo także/ Widocznie robię szybciej odcinki marszowe.
Teraz wbiegamy w w prawo w słynną Browarną. Zastanawiam się na którym odcinku jest ten słynny podbieg, gdzie wszyscy się mocno pocą. Ale o dziwo początek Browarnej to zbiegi. Po prawej ładne domki jednorodzinne i kibice, po lewej kojąca zieleń czyli las lub park.
To chyba był 13 km, kiedy poczułem ból lewego kolana. Podobnie miałem 4 tyg. temu, ale minęło po 4 dniach. Jestem wściekły. Czyżbym jednak musiał skończyć przygodę maratońską wcześniej?
Zmieniam trochę styl biegu i kolano nie odzywa się. Dochodzę do wniosku, że chcąc chronić prawą kostkę podświadomie dociążałem lewą nogę. No i odezwało się lewe kolano! Teraz dociążyłem prawą nogę i kolano nie boli. Potem na trasie jeszcze kilkakrotnie się odzywało, jak zapominałem i zmieniałem styl biegu.
A oto i podbieg. Ale nie jest zbyt ostry. Pokonuję go spokojnie i potem w dół.
Nie, to nie był TEN podbieg. TEN podbieg właśnie się zbliża. Przypomina mi fragment drogi do Morskiego Oka: ostry zakręt w lewo i ostry zakręt w prawo. Pokonuję ten odcinek spokojnie, ale bez przystanku. W mojej okolicy są większe górki i ta nie robi na mnie większego wrażenia, choc puls oczywiście poszedł troche w górę.
Na wzniesieniu kibice krzyczący, że jesteśmy wspaniali i że będą nam kibicować do upadłego. To super!
W dalszej części Browarnej także lekko wznosząca się ulica. Wbiegamy do Osiedla Zodiak. Punkty odświeżania na 15 km.
Cały czas kontroluję wszystkie parametry biegu. Daje mi to jakieś zajęcie. W końcu bieg jest długi.
Mijamy Osiedle Czecha, Rusa i Lecha. Gdy zbliżam się do 20 km słyszę za sobą klakson. To policjant na motorze daje mi sygnały, aby zbiec na prawo. Przede mną nikogo, a za mną może 50 metrów gna Kenijczyk. Przed nami zakręt i tłumy kibiców. No tak, on do mety ma już tylko 2 km! Niemal razem wpadamy w zakręt, przy czym ja raczej się toczę, a on płynie jak gazela. Ktoś krzyczy do mnie: goń go!. Ludzie gotują mi owacje. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że niektórzy z nich myślą, że to czołówka! Znaczy się ja Leo-Grubas i Kenijczyk! Jakaś pani krzyczy: Zaciśnij zęby i dogoń go! Odkrzykuję z uśmiechem, że to zrobię, ale mam jeszcze jedną pętelkę do zrobienia. Drobiazg!
Ta zabawna sytuacja nastraja mnie niezwykle pozytywnie. Z drugiej strony myślę sobie. Oni już tu są, a ja muszę jeszcze raz Stare Miasto, Warszawską, Browarną itd. Ale nic to! Mam wszystko pod kontrolą i wykonam swój plan.
Po 20 km czas 2:20 czyli 2 dyszka oczywiście wolniejsza ze względu na podbiegi, ale nie jest źle, bo miało być ok. 1:15, a jest 1:13. Kolejna dyszka z górki, więc wszystko jest idzie w dobrym kierunku.
Na tyłku dzwoni mi komórka. Do kieszonki z tyłu wsadziłem telefon żony, bo jest płaski. Owinąłem go folią. Miał być przydatny jak przerwę bieg. Ale nie przewidziałem, że jakaś koleżanka może do niej dzwonić. To jest nawet zabawne, bo telefon ma wibracje i jest ulokowany na kości ogonowej. Mam darmowy masaż. Za chwilę ponownie wibracje, bo telefon informuje o nieodebranym połączeniu.
Znowu Most Rocha, znowu bruk Starówki i 25 km z punktem odświeżania. Widzę kilku biegaczy mocno zmęczonych. Człapią załamani. Myslę, że od tego momentu będę spotykał coraz więcej śmiałków, którzy na pierwszych kilometrach dali się ponieść emocjom i biegli za szybko. Poza tym bieganie po pętlach ma ten minus, że przebiegłeś już jedną, jesteś porządnie zmachany i powoli chce ci się rzygać, że musisz to zrobić jeszcze raz.
Z drugiej strony jestem paskudny dziad: mam jakąś tam małą satysfakcję, że ja podszedłem do 42 km z respektem, że szanuję go, a ci biedni ludzie zbagatelizowali dystans maratoński i cierpią na własne życzenie. Teraz mijam ich jednego po drugim i to mnie bardzo wzmacnia psychicznie.
Potem jednak myślę, że i tak trzeba oddać im szacunek, że chcieli biec, że chcieli uczestniczyć w tym Święcie.
Następnie jednak przypomina mi się Wojtek z Bieganie.pl, który piętnuje takie postawy. Mawia: maraton to nie zabawa w berka. Niektórzy truchtają po 3 miesiące i już rzucają się na maraton. Taka moda. A potem zdychają na trasie zastanawiając się co było przyczyną zasłabnięcia.
Porzucam te myśli, ale to myślenie doprowadziło mnie do słynnego 30 KILOMETRA.
Jak mawia wielu od tego kilometra tak naprawdę zaczyna się maraton.
Mój czas to 3:27, a więc ostatnia dyszka to 1:07. Podsumujmy: 1:07, 1:13 (podbiegi) i 1:07. Jestem z siebie zadowolony, bo biegnę równo jak przecinak!
Sprawdzam wszystkie dane na pulsometrze. Jest OK. Sprawdzam swój mechanizm biegowy. Lewe kolano jednak pobolewa, ale prawa kostka chyba nie puchnie. Za to odczuwam lewy mięsień kulszowy i trochę kręgosłup. Stopy już obolałe. Czuję że dwa palce prawej nogi lekko cierpną. No i pobolewają podeszwy stopy miarowo walące w twardy asfalt już od niemal 3 i pól godziny.
Szybko odrzucam te głupie myśli o stanie swego organizmu. Mam realizować swoje. Czyli 5 minut i minuta marszu. Jak robot. Ale jednak coraz trudniej zrywać się po marszu do biegu. Nawet nie chodzi o serce i płuca. Mięśnie powoli stają się betonowe. Nie reagują już tak sprężyście. No, a co niby mają robić? W końcu przebiegły już 30 km!! Myślę o miłych rzeczach i o tym jaki jestem konsekwentny, że potrafię bezwzględnie egzekwować swój plan! Nie ma to jak lekko łechtać swoje ego. To bardzo pożądana cecha na 32 km!
Wbiegam z Browarną i spadkiem w dół. Mijam coraz więcej piechurów. Wśród nich dużo młodych ludzi. Ponownie mały podbieg, duży podbieg i i pochyła ulica do Osiedla Zodiak. Na tym osiedlu, obok Ikea mam lekki kryzys, bo wieje wiatr z przodu i ulica nieznacznie, ale pnie się pod górkę. Na poprzedniej pętli nie robiło to na mnie wrażenia.
Na punkcie odświeżania wypijam Izo, zjadam banana i 2 kostki czekolady. Teraz tej czekolady żałuję, bo zrobiło się nieco za słodko w ustach. Kawałek zalepił mi jakąś plombę u góry. Przydałaby się woda, której nie mam. Ale biegnę dalej.
Nogi lekko drewniane, ale w porównaniu do wyprzedzanych przeze mnie biegaczy to i tak poruszam się żwawo. Zaliczam kolejne kilometry 36, 37, 38. Coraz więcej ludzi i samochodów. Za chwile powinienem spotkać swoją kibicująca żonę i kuzyna z żoną. To mi ładuje akumulatory!
Są! Za tym samym zakrętem, który ponad 2 h temu mijałem z Kenijczykiem. Wzruszam się, bo wiem, że cieszą się, że mnie widzą w zdrowiu. A przecież jeszcze wczoraj chciałem wycofać się z biegu! Unoszę rękę w geście zwycięstwa i krzyczę jak oszalały „Zrobiłem TO!!”. Potem żona powiedziała mi, że biegłem ładnie technicznie cały czas wyprostowany, podczas gdy inni biegacze z tej części stawki biegli pochyleni do przodu z głową wpatrzoną w nogi. Wtedy uwierzyła, że dam na pewno radę.
40 kilometr. Teraz już nie robie przerw na marsz. Choćby się waliło i paliło to teraz już pobiegnę jednym cięgiem. W końcu co to jest 2 km w porównaniu do 40 km!
Piję w biegu wodę. Biorę tez gąbkę, którą nawilżam białe ślady od soli na koszulce. Chcę jakoś wyglądać na mecie. W końcu będą robi9c zdjęcia!
Te ostatnie 2 km lekko się dłużą. Myślałem, że będą krótsze. Zbiegam w kierunku Malty. Spotykam kolegę, który miał biec na 4:30, ale przeżywał kryzysy. Zachęcam go, że to już naprawdę mały pikuś ten ostatni odcinek. Jednocześnie biegnie obok mnie inny kolega, poznany 3 km wcześniej. Na pół kilometra przed metą rozmawiamy, że dokonaliśmy wielkiej rzeczy, że teraz żadne trudności nam nie straszne. Kolega mówi: jeśli teraz będę miał jakieś trudności to pomyślę sobie to sa trudności??!! Maraton to jest trudność, a nie takie sobie trudności!! Gęby nam się śmieją. Dowcipkując bezustannie wpadamy w największy tłum przed metą. Lekki zbieg i długa prosta do mety. Spiker zachęca nas do finiszu, więc rzucamy się do wyścigu z dziką radością i tak wpadamy na metę. Jakaś kobieta z uśmiechem zawiesza mi medal na szyi. Ktoś zakłada folię termiczna na kark. Gratulujemy sobie z kolegą iście sprinterskiego finiszu. Znaczy, że zachowaliśmy sily.
Czuje się radośnie, ale staram zachowywać się racjonalnie. Wypijam 3 kubeczki Izo duszkiem dla uzupełnienia węglowodanów i zaczynam się rozciągać. Wiem, że po czymś takim mięśnie będą mniej boleć.
Jest już rodzina. Gratulują. Trzeba iść się przebrać, bo jednak to tylko 10 stopni. Po drodze spotykam kolegę. Też się cieszy, ale przeszarżował i miał kryzys. Mijały go kolejne grupy. Ale ukończył i to też się liczy. To też jego debiut.
Na moim pulsometrze debiut w biegu maratońskim wyszedł 4:59:15 i tym pulsometrem się kierowałem podczas biegu. Ale oficjalnie mam 5:01 netto. Czas jednak nie jest ważny. Cieszę się, że ukończyłem bieg w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Przed biegiem zakładałem tzw. czas realistyczny 5:05, a zrobiłem lepszy. Zaczynałem w ogonie, a dzięki rozsądnemu biegowi wyprzedziłem na dystansie ok. 140 zawodników, większość po 30 km.
Grubas odchudzony o 24 kg wziął udział w wielkiej przygodzie biegowej. I sprostał zadaniu!
Czego i wam życzę!
-
- Stary Wyga
- Posty: 164
- Rejestracja: 07 maja 2007, 21:25
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: wrocław
gratulacje serdeczne
bardzo fajnie to wszystko opisałeś , extra się to czyta
no i zachęca twoja opowieść do tego żeby zrobić to co ty
też tak chce kiedyś na pewno
bardzo fajnie to wszystko opisałeś , extra się to czyta
no i zachęca twoja opowieść do tego żeby zrobić to co ty
też tak chce kiedyś na pewno
bieganie- to jest to !
minął roczek ;-)
minął roczek ;-)
-
- Wyga
- Posty: 100
- Rejestracja: 14 lis 2006, 18:35
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Warszawa-obecnie Wilanów
Leo-Grubasie , gratulacje! nieeee, GRATULACJE!!!!
Czytałam na forum relację z MP, ale to była czołówkowa relacja.
My, póki co biegniemy w naszej własnej czołówce którą genialnie opisałeś.
Widzę, że zasada - biec swoim tempem, nie ulegać entuzjastycznej atmosferze i adrenalinie towarzyszącej na starcie - zdaje egzamin podczas debiutu.
I co najważniejsze i piękniejsze niż medal, na który później patrzysz z niedowierzaniem - obecność na mecie rodziny i znajomych.
Regeneruj siły.
Gratuluję wszystkim debiutantom
Czytałam na forum relację z MP, ale to była czołówkowa relacja.
My, póki co biegniemy w naszej własnej czołówce którą genialnie opisałeś.
Widzę, że zasada - biec swoim tempem, nie ulegać entuzjastycznej atmosferze i adrenalinie towarzyszącej na starcie - zdaje egzamin podczas debiutu.
I co najważniejsze i piękniejsze niż medal, na który później patrzysz z niedowierzaniem - obecność na mecie rodziny i znajomych.
Regeneruj siły.
Gratuluję wszystkim debiutantom