Wasze kryzysy...?
- JarStary
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 927
- Rejestracja: 14 lis 2006, 16:06
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Skierniewice
Tomasz no serce rośnie jak się czyta takie posty. Capkę z głowy zdejmuję przed Tobą i chylę czoła.
BRAWO!!!
Biegacze czytajcie bo to BALSAM na nasze biegowe serca.
Jestem pod wrażeniem.
Pozdrawiam z wypiekami na twarzy (takie wrażenie)
BRAWO!!!
Biegacze czytajcie bo to BALSAM na nasze biegowe serca.
Jestem pod wrażeniem.
Pozdrawiam z wypiekami na twarzy (takie wrażenie)
Chwalę Boga każdym przebiegniętym metrem
ZZTOP Skierniewice: każda sobota 13:30 vis-a-vis kasyna!
ZZTOP Skierniewice: każda sobota 13:30 vis-a-vis kasyna!
Zaczynam odkrywać "bieganie" ... chyba dopiero teraz.
Sens -tego co my robimy- wydaje mi się, że leży zupełnie gdzie indziej. Kiedy znika nam konieczność to otwiera się wolność, a wówczas niczym nieskrępowane wyjście z domu przynosi tylko radość. Odpadają skropulatne analizy z kalkulatorem w ręku, zanika uporczywe myślenie nad planami treningowymi, dylematy wobec akcentów stają się wówczas zbędne. Problem tempa i tętna nawet nas nie dotyczy. Samotrenerowatość nie każe nas bodąc w sumienie za nieposłuszeństwo - robimy co chcemy i kiedy chcemy.
Ja nie namawiam do takiego niezorganizowanego biegania. Nie propaguję wolności biegowej negując rygor. Chcę tylko zaznaczyć, że amatorskie człapanie ma dla wielu (nie wszystkich) sens w szczęściu, w beztroskiej radości, która pozwala zneleźć się na chwilę "gdzie indziej", pośród własnego świata wolności.
Myślę, że kiedy wiążemy buty przed wyjściem na bieganko powinniśmy się zastanowić po co to robimy?
Po to żeby schudnąć? Zatem nie biegam dla biegania - ale dla wagi.
Po to żeby być zdrowym? Zatem dla zdrowia.
Po to żeby osiągnąć jakiś wynik? Czyli dla wyniku.
A czy ktoś z was biega dla samej radości biegania?
Wielu z nas czułoby się o wiele bardziej radośniej gdyby zamist trenować to biegali. Co mamy więc robić? Każdy nich sam pozna własną dorgę amatorskiego człapania
Sens -tego co my robimy- wydaje mi się, że leży zupełnie gdzie indziej. Kiedy znika nam konieczność to otwiera się wolność, a wówczas niczym nieskrępowane wyjście z domu przynosi tylko radość. Odpadają skropulatne analizy z kalkulatorem w ręku, zanika uporczywe myślenie nad planami treningowymi, dylematy wobec akcentów stają się wówczas zbędne. Problem tempa i tętna nawet nas nie dotyczy. Samotrenerowatość nie każe nas bodąc w sumienie za nieposłuszeństwo - robimy co chcemy i kiedy chcemy.
Ja nie namawiam do takiego niezorganizowanego biegania. Nie propaguję wolności biegowej negując rygor. Chcę tylko zaznaczyć, że amatorskie człapanie ma dla wielu (nie wszystkich) sens w szczęściu, w beztroskiej radości, która pozwala zneleźć się na chwilę "gdzie indziej", pośród własnego świata wolności.
Myślę, że kiedy wiążemy buty przed wyjściem na bieganko powinniśmy się zastanowić po co to robimy?
Po to żeby schudnąć? Zatem nie biegam dla biegania - ale dla wagi.
Po to żeby być zdrowym? Zatem dla zdrowia.
Po to żeby osiągnąć jakiś wynik? Czyli dla wyniku.
A czy ktoś z was biega dla samej radości biegania?
Wielu z nas czułoby się o wiele bardziej radośniej gdyby zamist trenować to biegali. Co mamy więc robić? Każdy nich sam pozna własną dorgę amatorskiego człapania

- Fist
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 949
- Rejestracja: 18 lip 2005, 22:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Rumia/Gdańsk
- Kontakt:
Piekna wypowiedz filozofa 

Mateusz
Dare for more!
Dare for more!
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 413
- Rejestracja: 06 cze 2006, 14:49
Tomasz, wszystko ładnie, ale jaka jest definicja zwrotu przyjemność biegania?
Bo tak naprawdę samo bieganie to paskudna sprawa. Człowiek zrywa się np. wczesnym rankiem kiedy inni jeszcze smacznie pochrapują, wkłada po raz tysięczny buty, spodenki, koszulkę (wersja lato) – getry, bluzę, kurtkę, czapkę, rękawiczki (wersja zimowa) - i rusza męczyć się na tę swoją pętlę. Sapie, poci się, nadwyręża stawy i zapycha krwioobieg jakimiś mleczanami.
A potem jeszcze musi wyprać ciuchy, bo tzw. dry-fity śmierdzą po treningu, że hej.
Często wyłazi w deszcz lub gdy lodowaty wiatr zawiewa złośliwie śniegiem w oczy.
Człowiek ślizga się na błocie, ląduje na tyłku podczas zbiegu błotną ścieżyną w dół lub poci się jak miś polarny rzucony nagle na Saharę podczas letnich upałów, gdzie większość normalnych ludzi siedzi pod parasolami i popija drinka z kruszonym lodem.
I gdzie tu przyjemność biegania?
O kontuzjach już nie wspomnę.
Moim zdaniem przyjemność biegania to suma wielu doznań. Jak również suma mniejszych lub większych motywacji własnych.
Jak napisałem wcześniej, aby w ogóle zacząć biegać trzeba mieć jakąkolwiek motywację. Bez tego pierwsze bóle mięśni, pierwsze uświadomienie sobie faktu, że jesteśmy ciency skoro potrafimy przebiec tylko 1 km i paść na płuca lub pierwsze bóle stawu skokowego odstręczą nas skutecznie nie tylko od biegania, ale i od jakiegokolwiek innego sportu.
Dlatego motywacja jest cholernie ważna.
Może to być, np:
- zdrowie,
- przeszkadzająca otyłość lub nadwaga,
- piękna sylwetka
- przebiegnięcie maratonu
- osiąganie dobrych wyników
- rywalizacja z innymi
Wszystkie typy motywacji są dobre, aby zacząć przygodę z bieganiem i nie rzucić po tygodniu czy miesiącu.
Ale w pewnym momencie nadwaga znika, sylwetka robi się szczupła i wysportowana, natomiast wyniki, do tej pory systematycznie poprawiane, stoją w miejscu, mimo tytanicznej pracy. Nasza pętla biegowa zaczyna nam brzydnąć i zwyczajnie nas nudzi. Wyjście na trening jest przykrym obowiązkiem realizacji planu. Prowadzony przez nas dziennik biegowy zaczyna świecić nie zapisanymi miejscami powodując wyrzuty sumienia.
I dopiero w tym momencie trzeba zadać sobie pytanie: co dalej?
Dalej trzeba na chwilę przystanąć i zastanowić się co dalej.
Z mojej perspektywy tj. faceta w dojrzałym wieku, wydaje się, że dobrą motywacją jest utrzymanie zdrowia, bo ono w życiu naprawdę jest potrzebne.
Kolejną motywacją jest dobra kondycja. Ona zawsze się przydaje w różnych okolicznościach.
Kolejną motywacją jest dobre rozpoczęcie dnia: przewietrzenie płuc i mózgu, naładowanie się endorfinami przed pójściem do stresującej pracy.
Następną moją motywacja jest obserwowanie zjawisk przyrody. Ostatnio w lesie spotkałem dzika. Dziś 2 zające przebiegły mi przez ścieżkę. :-)Czasem nad stawami, obok których codziennie przebiegami unosi się para podświetlana promieniami wschodzącego słońca, ptaki drą się radośnie w tym swoim leśnym zaciszu.
Kolejną motywacją jest poczucie tej specyficznej atmosfery startowej: witanie się z kolegami z tras biegowych, obserwowanie jak to robią inni, wypicie piwa w fajnym gronie na pasta party. I nieważny jest czas, ważne jest podjęcie rywalizacji z samym sobą. Czasem jest fajnie na trasie startu, czasem znacznie gorzej. Fajne jest planowanie podróży do miejsca startu: skąd, z kim, a może przy okazji zwiedzić zamek usytuowany w pobliżu, bądź wykąpać się w morzu?
Najgorzej mają ci z nas, dla których rywalizacja i wyniki są podstawową motywacją do biegania. Czasem już tak jest, że po początkowym progresie wyników stajemy w miejscu i zachodzimy w głowę co jest powodem. Cierpimy na zawodach, kiedy ogrywają nas ci, którzy jeszcze parę miesięcy wcześniej nie mieliby szans z nami. Biegamy coraz więcej, wplatamy mocne akcenty, mierzymy czasy, robimy nieprawdopodobne treningi, a tu nic – zero progresu.
Albo wykonujemy tytaniczna pracę na treningach, a tu nagle ból w kolanie i sezon w plecy.
Znacie to?
Dlatego każdy musi znaleźć swój własny sens biegania. Swą własną ponadczasową motywację. Myślę, że wtedy przygoda z bieganiem będzie naprawdę ciekawą przygodą. Być może na całe życie.


Bo tak naprawdę samo bieganie to paskudna sprawa. Człowiek zrywa się np. wczesnym rankiem kiedy inni jeszcze smacznie pochrapują, wkłada po raz tysięczny buty, spodenki, koszulkę (wersja lato) – getry, bluzę, kurtkę, czapkę, rękawiczki (wersja zimowa) - i rusza męczyć się na tę swoją pętlę. Sapie, poci się, nadwyręża stawy i zapycha krwioobieg jakimiś mleczanami.

A potem jeszcze musi wyprać ciuchy, bo tzw. dry-fity śmierdzą po treningu, że hej.


Często wyłazi w deszcz lub gdy lodowaty wiatr zawiewa złośliwie śniegiem w oczy.
Człowiek ślizga się na błocie, ląduje na tyłku podczas zbiegu błotną ścieżyną w dół lub poci się jak miś polarny rzucony nagle na Saharę podczas letnich upałów, gdzie większość normalnych ludzi siedzi pod parasolami i popija drinka z kruszonym lodem.
I gdzie tu przyjemność biegania?
O kontuzjach już nie wspomnę.

Moim zdaniem przyjemność biegania to suma wielu doznań. Jak również suma mniejszych lub większych motywacji własnych.
Jak napisałem wcześniej, aby w ogóle zacząć biegać trzeba mieć jakąkolwiek motywację. Bez tego pierwsze bóle mięśni, pierwsze uświadomienie sobie faktu, że jesteśmy ciency skoro potrafimy przebiec tylko 1 km i paść na płuca lub pierwsze bóle stawu skokowego odstręczą nas skutecznie nie tylko od biegania, ale i od jakiegokolwiek innego sportu.
Dlatego motywacja jest cholernie ważna.
Może to być, np:
- zdrowie,
- przeszkadzająca otyłość lub nadwaga,
- piękna sylwetka
- przebiegnięcie maratonu
- osiąganie dobrych wyników
- rywalizacja z innymi
Wszystkie typy motywacji są dobre, aby zacząć przygodę z bieganiem i nie rzucić po tygodniu czy miesiącu.
Ale w pewnym momencie nadwaga znika, sylwetka robi się szczupła i wysportowana, natomiast wyniki, do tej pory systematycznie poprawiane, stoją w miejscu, mimo tytanicznej pracy. Nasza pętla biegowa zaczyna nam brzydnąć i zwyczajnie nas nudzi. Wyjście na trening jest przykrym obowiązkiem realizacji planu. Prowadzony przez nas dziennik biegowy zaczyna świecić nie zapisanymi miejscami powodując wyrzuty sumienia.
I dopiero w tym momencie trzeba zadać sobie pytanie: co dalej?
Dalej trzeba na chwilę przystanąć i zastanowić się co dalej.
Z mojej perspektywy tj. faceta w dojrzałym wieku, wydaje się, że dobrą motywacją jest utrzymanie zdrowia, bo ono w życiu naprawdę jest potrzebne.
Kolejną motywacją jest dobra kondycja. Ona zawsze się przydaje w różnych okolicznościach.
Kolejną motywacją jest dobre rozpoczęcie dnia: przewietrzenie płuc i mózgu, naładowanie się endorfinami przed pójściem do stresującej pracy.
Następną moją motywacja jest obserwowanie zjawisk przyrody. Ostatnio w lesie spotkałem dzika. Dziś 2 zające przebiegły mi przez ścieżkę. :-)Czasem nad stawami, obok których codziennie przebiegami unosi się para podświetlana promieniami wschodzącego słońca, ptaki drą się radośnie w tym swoim leśnym zaciszu.

Kolejną motywacją jest poczucie tej specyficznej atmosfery startowej: witanie się z kolegami z tras biegowych, obserwowanie jak to robią inni, wypicie piwa w fajnym gronie na pasta party. I nieważny jest czas, ważne jest podjęcie rywalizacji z samym sobą. Czasem jest fajnie na trasie startu, czasem znacznie gorzej. Fajne jest planowanie podróży do miejsca startu: skąd, z kim, a może przy okazji zwiedzić zamek usytuowany w pobliżu, bądź wykąpać się w morzu?

Najgorzej mają ci z nas, dla których rywalizacja i wyniki są podstawową motywacją do biegania. Czasem już tak jest, że po początkowym progresie wyników stajemy w miejscu i zachodzimy w głowę co jest powodem. Cierpimy na zawodach, kiedy ogrywają nas ci, którzy jeszcze parę miesięcy wcześniej nie mieliby szans z nami. Biegamy coraz więcej, wplatamy mocne akcenty, mierzymy czasy, robimy nieprawdopodobne treningi, a tu nic – zero progresu.

Albo wykonujemy tytaniczna pracę na treningach, a tu nagle ból w kolanie i sezon w plecy.


Znacie to?
Dlatego każdy musi znaleźć swój własny sens biegania. Swą własną ponadczasową motywację. Myślę, że wtedy przygoda z bieganiem będzie naprawdę ciekawą przygodą. Być może na całe życie.

- bebej
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2102
- Rejestracja: 01 lis 2004, 09:47
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Przeźmierowo koło Poznania
- Kontakt:
Kryzys?............nie pamiętam. 

Myślę, że zwrot ma sens jeśli biegamy ze względu na przyjemność wprost, a nie na coś innego, co dopiero będzie przyczyną radości.
Motywacja jest bardzo ważna, lecz jej owoce mają być raczej konsekwancją naszego biegania niż ostatecznym celem.
Bo jeśli:
- zdrowie,
- przeszkadzająca otyłość lub nadwaga,
- piękna sylwetka
- przebiegnięcie maratonu
- osiąganie dobrych wyników
- rywalizacja z innymi
będzie naszym celem, do którego doprowadzić ma nas katorżnicza codzienna praca, wówczas smak kilometrów zamieni się w gożkie lekarstwo, które z bólem łykamy... ale przecież nas uzdrowi (teoretycznie).
Jednak nie tędy droga.
Leowe kategorie motywacji powinny być jako towarzysz radości, a nie motor napędowy ku niej samej.
Można tak:
Biegam bo chcę (to co Leo wymenił jako motywacja) i osiągnę to za pomocą biegania.
Można tak:
Biegam bo to kocham - po prostu. Bardzo chcę (lista) i będę do tego dążył. Jednak bez listy lub jej realizacji będę biagał i kochał to nadal.
Sztuką jest nauczyć się tej drugiej opcji. Bo jak Leo wspomniał w pewnym momencie zatrzymujemy się z pyatniem "co dalej, po co dalej?" Wówczas wyłania sią czysta przyjemność, bądź rezygnacja.
To co Leo nazywa "ponadczasową motywacją" jawi mi się jako wewnętrzna przyczyna biegania, jako impuls w nas samych. To nie mogą być cele na zewnąrz nas, bo dają szczęście tylko kiedy są zdobywane... a w miarę jedzenia apetyt rośnie. Brak pokory prędzej czy później zawiesi poprzeczkę za wysoko.
Zamist szukać źródeł radości hen daleko... warto czasami poszukać go w sobie.
Motywacja jest bardzo ważna, lecz jej owoce mają być raczej konsekwancją naszego biegania niż ostatecznym celem.
Bo jeśli:
- zdrowie,
- przeszkadzająca otyłość lub nadwaga,
- piękna sylwetka
- przebiegnięcie maratonu
- osiąganie dobrych wyników
- rywalizacja z innymi
będzie naszym celem, do którego doprowadzić ma nas katorżnicza codzienna praca, wówczas smak kilometrów zamieni się w gożkie lekarstwo, które z bólem łykamy... ale przecież nas uzdrowi (teoretycznie).
Jednak nie tędy droga.
Leowe kategorie motywacji powinny być jako towarzysz radości, a nie motor napędowy ku niej samej.
Można tak:
Biegam bo chcę (to co Leo wymenił jako motywacja) i osiągnę to za pomocą biegania.
Można tak:
Biegam bo to kocham - po prostu. Bardzo chcę (lista) i będę do tego dążył. Jednak bez listy lub jej realizacji będę biagał i kochał to nadal.
Sztuką jest nauczyć się tej drugiej opcji. Bo jak Leo wspomniał w pewnym momencie zatrzymujemy się z pyatniem "co dalej, po co dalej?" Wówczas wyłania sią czysta przyjemność, bądź rezygnacja.
To co Leo nazywa "ponadczasową motywacją" jawi mi się jako wewnętrzna przyczyna biegania, jako impuls w nas samych. To nie mogą być cele na zewnąrz nas, bo dają szczęście tylko kiedy są zdobywane... a w miarę jedzenia apetyt rośnie. Brak pokory prędzej czy później zawiesi poprzeczkę za wysoko.
Zamist szukać źródeł radości hen daleko... warto czasami poszukać go w sobie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 413
- Rejestracja: 06 cze 2006, 14:49
Tomasz, podoba mi się ta wymiana intelektualnych pożywek 
Wersja druga: "biegam bo to kocham - po prostu" - jawi mi sie jednak jako marna definicja bez argumentów merytorycznych - tzw. papka słowna
W I częsci swego posta napisałem, że tzw. codzienne bieganie to przykra rutyna wzuwania butów, koszulki na grzbiet, getrów, bluzy, kurtki, czapki i rękawiczek. Czy można pokochać taką codzienną, np. wczesnoporanną - rutynę??
Chyba trzeba być zbokiem

Wersja druga: "biegam bo to kocham - po prostu" - jawi mi sie jednak jako marna definicja bez argumentów merytorycznych - tzw. papka słowna

Chyba trzeba być zbokiem

Jeśli pytasz mnie jako filozofia, to odpowiem tak.
Żadna definicja pojęcia nie posiada swego desygnatu w rzeczywistości realnej. Pojęcia są definiowane słowami, a te zaś nie są systemem znaków lecz symboli. Dochodzi więc do sytuacji, w której tłumaczymy słowa za pomocą słów. Metafory za pomocą metafor.
Dotyksz Leo nie tylko tego wątku, ale bardzo głębokiego filozoficznego problemu. Potocznie się mówi o rozbierzności teorii z praktyką. Jest to nic innego jak zbierzność bytów idealnych, czyli wyrażonych w postci myśli z bytami empirycznymi, które są definiowane przed fizykę. Wówczas rodzi się pytanie w jaki sposób definiujemy jedno, za pomocą drugiego skoro są to zupełnie różne byty?
Dlatego ja uważam, że wszystko jest papką słowną.
Ciekawym przykładem jest fizyka kwantowa. Nikt nie wie np. co to jest elektron, nie można uchwycić jego istoty - można jedynie posiadać matematyczne informacje o tym, jak owy elektron oddziaływuje na nasze przyżądy pomiarowe.
Nie trzeba jednak aż szukać tak "daleko". Nie trudno zauważyć, że nie doświadczasz rzeczywistości lecz jedynie własnych wrażeń. Materia nie posiada koloru, lecz jest to długość światła odbitego od materii (+aparat zmysłu, które może przekłamywać np. daltonizm). Nie słyszysz grającej trąbki, lecz do ucha dochodzi drgające powietrze. Nie doświadczasz tego, że siedzisz teraz na krześle, lecz doświadczas drażnienie własnych komórek nerwowych. Kiedy wcinasz coś pysznego to również doświadczasz nie potrawy, lecz reakcji kubków smakowych.
Wszystko to automatycznie syntezujemy w umyśle za pomocą właśnie słów, bądź niewerbalnych doznań. Jednak nigdy nie doświadczamy konkrenej rzeczy, zawsze wrażeń.
Tak samo jest z bieganiem - ono nie ma isoty, są tylko słowne konstrukcje, które opisują to, w jaki sposób bieganie na nas wpływa, co nam daje, co powoduje. Ale kiedy się nad tym zastanawiamy... to nadal pytanie "co to jest bieganie" pozostaje bez odpowiedzi.
Jestem głęboko przekonany, że rzeczywistość sama w sobie istnieje w sposób niepoznawalny, zaś jedyne co jest w naszym zasięgu to informacje (doznania), które później wyrażamy w projekcjach umysłu.
Zaczynam jednak wchodzić na teren swoich prywatnych przemyśleń o filozofii... gdzie spotyka się ona z druzgocąco niską aprobtą społeczeństwa.
- - -
Oczywiście w ogromnym sensie masz rację, że to jest pozbawione argumentu. To była taka poetycka idealizacja tego co uprawiamy. Myślę, że sedno leży w materialiźmie, w neurobiologii naszego mózgu. Chodzi o endorfiny, i to najprawdopodobniej jest rekompensatą za przykrą rutynę.
Żadna definicja pojęcia nie posiada swego desygnatu w rzeczywistości realnej. Pojęcia są definiowane słowami, a te zaś nie są systemem znaków lecz symboli. Dochodzi więc do sytuacji, w której tłumaczymy słowa za pomocą słów. Metafory za pomocą metafor.
Dotyksz Leo nie tylko tego wątku, ale bardzo głębokiego filozoficznego problemu. Potocznie się mówi o rozbierzności teorii z praktyką. Jest to nic innego jak zbierzność bytów idealnych, czyli wyrażonych w postci myśli z bytami empirycznymi, które są definiowane przed fizykę. Wówczas rodzi się pytanie w jaki sposób definiujemy jedno, za pomocą drugiego skoro są to zupełnie różne byty?
Dlatego ja uważam, że wszystko jest papką słowną.
Ciekawym przykładem jest fizyka kwantowa. Nikt nie wie np. co to jest elektron, nie można uchwycić jego istoty - można jedynie posiadać matematyczne informacje o tym, jak owy elektron oddziaływuje na nasze przyżądy pomiarowe.
Nie trzeba jednak aż szukać tak "daleko". Nie trudno zauważyć, że nie doświadczasz rzeczywistości lecz jedynie własnych wrażeń. Materia nie posiada koloru, lecz jest to długość światła odbitego od materii (+aparat zmysłu, które może przekłamywać np. daltonizm). Nie słyszysz grającej trąbki, lecz do ucha dochodzi drgające powietrze. Nie doświadczasz tego, że siedzisz teraz na krześle, lecz doświadczas drażnienie własnych komórek nerwowych. Kiedy wcinasz coś pysznego to również doświadczasz nie potrawy, lecz reakcji kubków smakowych.
Wszystko to automatycznie syntezujemy w umyśle za pomocą właśnie słów, bądź niewerbalnych doznań. Jednak nigdy nie doświadczamy konkrenej rzeczy, zawsze wrażeń.
Tak samo jest z bieganiem - ono nie ma isoty, są tylko słowne konstrukcje, które opisują to, w jaki sposób bieganie na nas wpływa, co nam daje, co powoduje. Ale kiedy się nad tym zastanawiamy... to nadal pytanie "co to jest bieganie" pozostaje bez odpowiedzi.
Jestem głęboko przekonany, że rzeczywistość sama w sobie istnieje w sposób niepoznawalny, zaś jedyne co jest w naszym zasięgu to informacje (doznania), które później wyrażamy w projekcjach umysłu.
Zaczynam jednak wchodzić na teren swoich prywatnych przemyśleń o filozofii... gdzie spotyka się ona z druzgocąco niską aprobtą społeczeństwa.
- - -
Oczywiście w ogromnym sensie masz rację, że to jest pozbawione argumentu. To była taka poetycka idealizacja tego co uprawiamy. Myślę, że sedno leży w materialiźmie, w neurobiologii naszego mózgu. Chodzi o endorfiny, i to najprawdopodobniej jest rekompensatą za przykrą rutynę.
- wysek
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3442
- Rejestracja: 16 paź 2004, 22:35
- Życiówka na 10k: 32:34
- Życiówka w maratonie: 2:43
- Lokalizacja: Lublin
- Kontakt:
wczoraj biegalem na 3000m pierwsze 1000m 2,55; 1500 4,25; pozniej wieelki kryzys nogi wazyly mi 100x wiecej niz normalnie totalny spadek predkosci... slaboo (tak sie dzieje od 6 biegow conajmniej moze ktos powiedziec o co chodzi, wszystko ladnie pieknie kryzys pach - po dobrym wyniku)
- Karola
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 883
- Rejestracja: 31 sie 2001, 09:13
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Szczecin
Miałam kryzys dwuletni. Chyba mi przeszło. Pobiegłam znów, bo się wściekłam i miałam dwa wyjścia: albo nawalić komuś po mordzie, albo zużyć inaczej energię. I znów biegam i zaglądam na strony o bieganiu.


- Ojla
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2043
- Rejestracja: 24 gru 2002, 07:36
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:43:37
- Lokalizacja: Warszawa - Gocław
- Kontakt:
To co Karola, widzimy się jak co roku w Poznaniu!
Wiesz co Tomaszu, spróbuj nie biegać przez miesiąc. Widocznie "przejadło " Ci się bieganie. Jak już poczujesz głód, to wszelki smutki szybko znikną i dostaniesz prawdziwego kopa do biegania! Czego Ci oczywiście życzę!

Wiesz co Tomaszu, spróbuj nie biegać przez miesiąc. Widocznie "przejadło " Ci się bieganie. Jak już poczujesz głód, to wszelki smutki szybko znikną i dostaniesz prawdziwego kopa do biegania! Czego Ci oczywiście życzę!

Pozdrawiam, Jola
Ojla - nie biegałem 2 miesiace. Zacząłem truhtać 16.08 dokładnie. Wcześniej w cierpniu goło, w lipcu zero. W czerwcu zaledwie 90km w miesiącu.
Wczoraj już zrobiłem 2h25` krosu po dużych pagórach, a zatem wszystko jest już na miejscu.
Do Poznaniu spokojnie zdążę się przygotować na luźne na 4h30` z grupą bieganie.pl
Dzięki za wsparcie
Wczoraj już zrobiłem 2h25` krosu po dużych pagórach, a zatem wszystko jest już na miejscu.
Do Poznaniu spokojnie zdążę się przygotować na luźne na 4h30` z grupą bieganie.pl
Dzięki za wsparcie

- Ojla
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2043
- Rejestracja: 24 gru 2002, 07:36
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: 3:43:37
- Lokalizacja: Warszawa - Gocław
- Kontakt:
To może się spotkamy, bo ja też odpuściłam 3:45 i 4:30 brzmi zachęcająco! 

Pozdrawiam, Jola