Pierwszy maraton i przygoda z bieganiem

Informacje o nowych biegach, wrażenia, przemyślenia, poszukiwanie towarzystwa i inne startowe duperele.
Jarekpdx
Rozgrzewający Się
Rozgrzewający Się
Posty: 22
Rejestracja: 31 paź 2006, 23:18
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Zainspirowany wypowiedziami forumowiczow postanowilem rowniez napisac o moim pierwszym maratonie… I ogolnie o mojej przygodzie z bieganiem, o tym dlaczego zaczalem biegac i co pozniej sie wydarzylo…

OSTRZEZENIE: moze byc troche przydlugie bo pisze z pracy ;)

A wszystko zaczelo sie tak… poczatek mojej przygody z bieganiem siega okolo 3 lata wstecz. Tuz przed ukonczeniem polibudy w Gdansku postanowilem zaczac doprowadzic swoje cialo do zdrowego poziomu po latach spedzonych w akademiku przy butelce piwa, „babunich pulpecikach” i niekonczacym sie strumieniu imprez...
Cos mnie tak wzielo pare miesiecy przed obrona – znajomi troche sie dziwili, martwili ze cos ze mna moze byc nie do konca w porzadku...

Zaczelo sie bardzo wolno, bieganie za DS2 po „morenkach” jesli ktos z czytajacych jest w temacie – 2 minuty biegu to bylo jak kara – szpilki w plucach i takie tam... nic co mozna by bylo nazwac czynnikiem motywujacym...

I tak mijal tydzien za tygodniem, troche zwolnilem bo i obrona i praca, biegalem 2-3 razy w tygodniu po 20-30 minut. Po obronie mialem troche wolnego czasu szukajac internshipu w USA wiec zaczalem biegac wiecej i dluzej – srednio 5-6 razy w tygodniu po 30-45 minut poczatkowo przerywajac bieg krotkimi marszami. Bylem wtedy na etapie budowania wytrzymalosci. Szukanie pracy trwalo kilka miesiecy podczas ktorych zaczalem odczywac efekty zwiazane z „zameczaniem” swojego ciala... bieg 20-30 minutowy wolnym tempem byl juz prawie przyjemnoscia a nie koniecznoscia...

Pamietam jak wtedy znalazlem Bieganie.pl i czytalem posty i porady grupowiczow... wtedy rowniez zaiskrzyla w mojej glowie idea maratonu – zapytalem sam siebie: „ciekawe czy mi to sie kiedys uda?” bo w tym czasie maratonczycy byli u mnie na rowni ze swietymi – wydawalo mi sie niemozliwoscia przebiec ponad 42km... wydawalo mi sie ze niemozliwoscia bedzie przyzwyczaic moje cialo do takiego wysilku – no ale moze niektorzy z Was tego jeszcze nie wiedza – nasz organizm jest zdolny do bardzo duzych poswiecen jesli tylko jest dopingowany przez dobra wole i samozaparcie...

I tak mijal miesiac za miesiacem... W miedzyczasie opuscilem nasz cudowny kraj i przeprowadzilem sie do Portland w Oregonie... Raj dla biegaczy wszelakiej masci mowiac na marginesie; bieganie na poczatku pobytu bylo troche na boku w zwiazku z moja nowa sytuacja. Po kilku miesiacach (okolo 2 lata temu) sytuacja sie ustabilizowala i moglem biegac coraz czesciej.

Biegalem sobie i biegalem, 3-4-5 dni w tygodniu po 30-60 minut przez okolo rok. Rok temu cos sie we mnie zmienilo i postanowilem „przyspieszyc i wydluzyc”. W tym rowniez momencie stwiedzilem ze nie biegam juz z musu tylko dla osobistej przyjemnosci i ze dzien bez biegania pozostawia po sobie jakas wewnetrzna pustke.

W tym okresie dobilem do 40-60 km tygodniowo przy 3-4 dniach biegania... bieg krotszy niz 1h godzina nie daje juz takiej satysfakcji jak kiedys... Poznalem tez troche moje cialo i z niemalym zdumieniem przytaknalem stwierdzeniu: „organizm biegacza potrzebuje 20-40 minut na rozgrzanie sie zeby wrzucic wlasciwy bieg” co bylo dla mnie, 3 lata temu, nie do pomyslenia, kiedy to 15-sto minutowy bieg wydawal sie wiecznoscia, wiec gdzie tu wrzucic 30-to minutowa rozgrzewke.

I tutaj chyba rozpoczyna sie wlasciwa historia o maratonie... Portland od 35 lat jest gospodarzem jednego z wiekszych i popularnych maratonow w USA. Kiedy ta informacja wpadla mi w oczy mialem kilka miesiecy do dnia biegu wiec postanowilem zaryzykowac i sprobowac swoich sil... Nie stosowalem zadnego treningu tylko biegalem swoje, moze tylko ze wiecej, dluzej, dalej, raz szybciej raz wolniej zeby sie przyzwyczaic i wzmocnic...

2dni przed maratonem tj. 28 wrzesnia odbieram swoj pakiet startowy z chipem, gadzetami itp itd, masa ludzi jako ze bieganie to bardzo popularny sposob na spedzanie wolnego czasu w stanch. Zarejestrowanych prawie 8 tysiecy ludzi w tym roku. Start 1 pazdziernika o 7 rano. Dzien przed maratonem tragedia – doznalem drobnej kontuzji z przyczyn blizej nieznanych, krota uniemozliwila mi start – zalamany, zawiedziony i calkowicie wytracony z rownowagi prawie ze lzami w oczach obserwowalem niecale 8 tysiecy biegaczy i „walkerow” przekraczajacych linie startowa a wsrod nich moja dziewczyne zawiedziona moja absencja.

Jedynym dla mnie pocieszeniem byla mozliwosc jej dopingowania jak rowniez innych biegaczy. Udalo mi sie ja zobaczyc na trasie kilka razy, za kazdym razem witala mnie usmiechem i to jakos pozwolilo mi na wyciszenie mojego zawiedzenie. Postanowilem wtedy ze pobiegne nastepny, w miare bliski Portland, maraton...

Tutaj zaczyna sie wlasciwa opowiesc...
Po kilku dniach poszukiwania znalazlem maraton okolo 220 mil od Portland, zwany Tricities Marathon ktorego trasa przebiega w Kennewick, Richland i Pasco w stanie Waszyngton. Jest to maly maraton, okolo 200 uczestnikow w tym roku, jest to jednak rowniez Boston qualifier. Ja po prostu chcialem przebiedz zeby sprawdzic swoje mozliwosci.

Przyjechalismy do Richland w sobote po 4ro godzinnej podrozy samochodem, hotel, obiad zeby podbudowac magazyn weglowodanow tak potrzebny na dzien nastepny.
Niedziela, 29 pazdziernika, 7:45 pogoda sloneczna w miare cieplo (7-10C), pogoda idealna tylko ten wiatr... Start 8 rano, prawie brak kibicow, na szczescie ja przyjechalem ze swoim osobistym – tym razem moja dziewczyna dopingowala mnie...

Trasa bardzo malownicza, wzdloz rzeki Columbia po obu stronach z udzialem 4 mostow.
Na prawym nadgarstku tasma z miedzyczasami na kazda mile: czas planowany 3h45min. Tylko ten wiatr...

Chwile niepewnosci, mysli o ukonczeniu i zeby sie zamnkac w 4h. No nic, biegne...
Poczatek wraz z grupa, wszyscy ozywieni, pelni nadzei, tempo dosyc zwawe... po 2 milach pierwszy most i dalej wzdloz rzeki. Co 1-2 mile sprawdzam swoje tempo i wychodzi mi na to ze jestem 8 minut przed czasem na 13 mili co daje mi nadzieje na 3:35 – 3:40? Na pewno nie bedzie tak kolorowo. Nastoj bardzo dobry, brak zmecznienia, dodatkowo nastroj poprawia mi widok mijanych biegaczy ktorzy znacznie mnie wyprzedzili na kilku pierwszych milach. Tempo? Niecale 8 minut na mile – cos czego w ogole sie nie spodziewalem. Oby tak dalej!

Mila 16 – moment kiedy wiatr w drodze powrotnej dal sie we znaki biegnac zdlow brzegu rzeki. Tragedia, po 2 milach patrze na stopper: 2:25 – chyba nie dam rady, co za wiatr – zupelnie jak bym w dzien sztormowy na plazy w Gdansku probowal biegac; nie daje sie nawet oddychac a powiewy tak silne ze musze biec pod kontem potykajac sie o wlasne nogi, o tempie nawet nie wspomne. Chce sie tylko zatrzymac i mamczarne mysli o zakonczeniu biegu. Jakos sie pozbieralem i truchtam dalej, tempo makabryczne, patrze jak narobiony czas topnieje w oka mgnieniu. 1 albo 2 mile dalej dobiegam do grupki 4 gosci w roznym wieku: najmlodszy 27 lat, najstarszy okolo 50ciu paru. Widzac mnie dobiegajacego pytaja czy nie chce do nich dolaczyc... Pewnie ze tak! No i od teraz razniej, biegniemy ramie w ramie w piatke przy czym pierwszy z lewej bierze na siebie caly wiatr a reszta ukrywa pod kontem 45 stopni. Rotacja co kilkadziesiadz sekund. Uff, co za ulga, co za roznica. I tak biegniemy nastepne 2-3 mile.

Wreszcie konczy sie rzeka i wiatr, wbiegamy pomiedzy domy i dziekujac i dopingujac sie wzajemnie odlaczam od grupki „komratow” jako ze tempo troche za wolne dla mnie.
Ostatnie 2-3 mile – bol w miesniach, jednak zdumiewajaco mniejszy od mojego ostatniego treningu 6 tygodni wczesniej kiedy to przebieglem 24 mile – to chyba pomoc zeli energetycznych, nie to napewno adrenalina ktora podskoczyla – tak blisko i bedzie sie mogl dumnie nazywac MARATONCZYKIEM!

Ostatni most, 1.5 mili do mety, widze juz dachy hotelu, spod ktorego wyruszylismy... Zmeczony zbieram sie na sprint 30m przed meta; grupka ludzi dopinguje, dziewczyna krzyczy i macha do mnie ja wpadam na mete, Miss Tricity wrecza mi medal.

Koniec – udalo sie czas 3:48:02 wiec zalozony plan wypelniony. Ponizej 4h i troszke powyzej mojej opaski na nadgarstku! Maly zawod spowodowany wiatrem... Rozmawiam z jedna z uczestniczek – ta mowi ze przy tym wietrze nawet Ironmen wydaje sie latwiejszy.

Wiekszosc na mecie sie usmiechna, niektorzy wyraznie zmeczni, grymas na twarzy. Ja sie usmiecham, sciskam dziewczyne ktora mi rowniez gratuluje (sama juz ma 4 maratony na koncie); nogi bardzo zmeczone, pluca juz zapomnialy! Troche jakby w transie, probuje rozchodzic nogi, gratulujac przy okazji wbiegajacym na mete jak rowniez popijajacym i posilajacym sie juz od kilku minut. Czekam na swoja grupke „komratow”. Pierwszy wbiega ponad 2 minuty po mnie. Czekamy na wszystkich pozostalych z grupy, usmiechy, gratujacje, zdjecia!

Kwalifikacji ogolnej jeszcze nie znam, jako ze to byl maly maraton ogloszono tylko pierwsze 3 miejsca ogolnie i w grupach wiekowych – i tu mile zaskoczenie: 3cie miejsce w grupie 24-29 lat. Fajnie!

Co dalej? Jeden maraton przebiegniety, czas na kolejne – najblizszy juz za miesiac w Seattle wiec kto wie!


Przepraszam Wszystkich wytrwalych za brak polskich znakow, literowki i za zbyt dlugi tekst. Jako usprawiedliwienie podaje chec potrzeby wylania na papier swojej przygody z bieganiem ktora budowala sie we mnie od bardzo dlugiego czasu.

Na sam koniec kilka slow do poczatkujacych: nie dawajcie sie, uwierzcie w siebie, czas i samozaparcie to czynniki decydujace o sukcesie. Nim sie zorietujecie, bieganie bedzie czescia waszego zycia i czysta przyjemnosica!

Dzieki Bieganie.pl za promowanie biegania w Polsce!

Powodzenia!
pozdrowienia
jarek
__________________
failure is not an option
PKO
Awatar użytkownika
outsider
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1858
Rejestracja: 27 lut 2003, 16:31
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: warszawa

Nieprzeczytany post

Fajna praca, gdzie można sobie pisać na forum.:hej:
Sam wolę małe imprezy niż te duże, bo wygodniej się biegnie (tylko na samym starcie jest troszkę tłoczno) no i można zająć, jak widać po Twojej opowieści, dobre miejsce.
Gratulacje za debiut i podium w kategorii wiekowej. :usmiech:
Nie jestem skracaczem. Biegam całą trasę, a nie kawałek. Czego życzę także innym.
Awatar użytkownika
dargch
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 783
Rejestracja: 09 gru 2003, 14:45
Życiówka na 10k: brak
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: W-wa, Bemowo

Nieprzeczytany post

Jarekpdx pisze:Co dalej? Jeden maraton przebiegniety, czas na kolejne – najblizszy juz za miesiac w Seattle wiec kto wie!
Miesiąc przerwy to wg. mnie trochę za krótko. Też myślałem w tym roku o pobiegnięciu Poznania po W-wie (złamane 3:45) ale odpuściłem stwierdziwszy po pierwszym tygodniu, że nogi podczas schodzenia po schodach coś nie bardzo chcą podawać :hejhej: i o kontuzję w takim stanie nie trudno. Wg. mnie lepiej troszkę odpuśćić, zregenerować się i pomyśleć o poprawieniu wyniku np. z pół roku.

Bardzo ciekawy post.

Gratuluję wyniku - bardzo dobry czas jak na pierwszy maraton i panujące warunki.
[i]poranne biegi nikomu nie zaszkodziły[/i]
New Balance but biegowy
ODPOWIEDZ