Piorunowy pisze: ↑14 lip 2025, 14:31
Zrobiłem dziś mój pierwszy w życiu sprint (ze 3-4 sprintów na 60 i 100 metrów na WF-ie w podstawówce nie będę liczyć). Dzisiejszy bieg to 300 metrów na starym mocno zniszczonym asfalcie pod dość stromą górę. Hmm..., jak się nazywa po polsku to, co YouTube nazywają "crouch start/position" jak
tutaj? Mój czas to 01:02.90 mierzone ręcznie stoperem. Skoro 300 metrów pod stromą górę robię w 63 sekundy, ciekaw jestem, czy 400 metrów na stadione w warunkach perfekcyjnych, uda mi się pokonać w podobnym czasie - sprawdzę w najbliższych dniach.
Ogólnie biegło mi się niespodziewanie dobrze i przyjemnie pierwsze 200 metrów. Gdzieś na oko w okolicach 220-250 metra poczułem frustrację, gdyż moja prędkość spadła pomimo, że cisąłem nogami z absolutnie wszystkich sił, ale gdzieś w tych okolicach zbocze zrobiło się też bardziej strome. Tak, wiem, że to moje "domysły", ale wydaje mi się, że gdzieś w okolicach 220 metra włączyłem wysiłek tlenowy. To było dziwne uczucie, gdyż z jednej strony dobiegając do mety czułem, że mogę biegnąć jeszcze dalej, a z drugiej strony nie byłem w stanie biegnąć szybciej. Gdy jednak się zatrzymałem za metą, poczułem, że umieram - z 10 minut siedziałem na asfalcie zanim w ogóle się podniosłem. Potem znalazłem jakąś ławeczkę i siedząc zastanawiałem się, jak ja dojdę do domu... Potem jednk siły wróciły. Subiektywnie oceniam, że dziś po 300 metrach sprintu pod stromą górę czułem się bardziej zmęczony niż czułem się zmęczony przedwczoraj po ustanowieniu mojego nowego rekordu na 800 metrów na stadionie bijąc wcześniejszy rekord sprzed 3 tygodni o 42 sekundy.
Zrobiłem mój drugi sprint. Sprawdziłem dystans 400 m. Okazuje się, że faktycznie 400 m na płaskim biegnę w zbliżonym czasie jak 300 m pod górę, choć wyszło parę sekund dłużej.

Sprawą honoru jest w sierpniu poprawić to kilka sekund schodząc poniżej 60 sekund na dystansie 400 m.
Skłaniam się ku temu, że właśnie uwzględnienie sprintu w treningach jest tym, czego potrzebuję, by nie stracić masy mięśniowej, a wręcz przeciwnie, by ją powiększyć.
A było to tak... Przebiegnąłem 400 m sprintem (choć szczerze to nie wiem, czy końcowe 100 m sprint przypominało, bo nogi mi
znacznie zwolniły

). Posiedziałem kilka minut i postanowiłem powtórzyć ten sprint na 400 m. Przy tej drugiej próbie wystartowałem dość ostro i po kilku metrach niemal się przewróciłem, ale udało się utrzymać równowagę i przyspieszałem. Prześcignąłem w kolejnych sekundach paru typków z wewnętrzego toru, aż w okolicach 180 metra poczułem coś jakby mi tyłek płonął.

Nie było rady, musiałem się zatrzymać.
Takiego bólu mięśni w tyłku i nogach nie czułem nigdy w życiu. Nie mogłem stać. Nie mogłem też siedzieć, ani na jednym półdupku, anie na drugim. Myślałem o tym, by się położyć na brzuchu na tartanie, ale nie chciałem sceny przy ludziach robić.

Najłatwiej było stać trzymając się jakiejś barierki.
Wnioski? Z całym szacuneczkiem dystans 3000 metrów jest jakiś badziewny...

Serce wyskakuje mi z piersi, oddechu złapać nie mogę, a mięśnie nadal jakby niezmęczone po przebyciu 3000 m.

A tutaj wystarczyło mi zrobić dwa sprinnty 400 m + 200 m w kilkuminutowym odstępie, by nie móc ugasić tyłka. O tak, poczułem, że ćwiczyłem - i nie było żadnego wyskakiwania serca ani braku tchu, a główne co, to czułem ból mięśni + ogólny brak sił (jak przy 300 m pod górę). To ja rozumiem i mi się podoba.
Zamierzam więc ćwiczyć 3000 m dla spełniania wymogów wojska + sprint 60 m, 100 m i 400 m dla mięśni.
