Poniedziałek 13.01
Dwa duże i jedno małe kółko wokół SGGW -
12.46 km, 1:07:26 (@5:25).
Wtorek 14.01
Cztery małe kółka wokół SGGW -
12.35 km, 1:00:32 (@4:54). Po 3km wstępu nieco ponad trzy małe kółka (8km) odrobinkę szybciej, bez zatrzymywania przed i po.
8km, 36:50 (@4:36)
Za szybko.
Środa 15.01
Dwa duże i jedno małe kółko wokół SGGW -
12.44 km, 1:07:27 (@5:25).
Czwartek 16.01
Cztery małe kółka wokół SGGW -
12.34 km, 1:00:22 (@4:53). Po 3km wstępu nieco ponad trzy małe kółka (8km) odrobinkę szybciej, bez zatrzymywania przed i po.
8km, 36:45 (@4:36)
I znowu za szybko. Początek nawet był ok (1km-4:50, 2.5km-11:57), ale potem było już coraz gorzej i coraz szybciej.
W drodze powrotnej zegarek (FR955) sprawił mi psikusa. Podczas krótkiej przerwy na światłach przy KEN, podczas której rozciągałem ramiona zamaszystymi wymachami i kółkami, zegarek wszedł w tryb alarmowy. Co ciekawe - przestał rejestrować trasę, ale dalej mierzył czas. Nie czułem żadnych wibracji (a może po prostu nie zwracałem na nie uwagi - Garmin co chwila próbuje mi coś zakomunikować i powoli przestaję zwracać na to uwagę) i dopiero po kilkuset metrach zauważyłem, że tarcza jest pełna czerwonych cyferek. Miałem jeszcze trochę czasu na anulowanie powiadomienia żony, co i tak byłoby nieskuteczne, bo biegam bez telefonu. Dobiegałem jednak do domu, więc nie wiem co by się wydarzyło, ale po anulowaniu po prostu wszedł w normalny tryb i zapewne bez poinformowania mnie zakończył trening. Z początku lekko się wkurzyłem, bo myślałem, że cały trening poszedł do piachu, ale w domu okazało się, że jednak poza ostatnimi 500m było wszystko.
To nie pierwszy raz, kiedy zegarek sam z siebie wszedł w tryb alarmowy, widać niektóre moje gesty traktuje jak zagrożenie życia
Piątek 17.01
Dwa duże i jedno małe kółko wokół SGGW -
12.42 km, 1:07:16 (@5:25).
Sobota 18.01
3km rozgrzewki + standardowe ćwiczenia i latarnie przy SGGW.
6*1km/2'p. marsz, (4:11, 4:05, 4:12, 4:06, 4:11, 3:56)
Tym razem warunki bardzo dobre. Słoneczko, północny wiaterek, który lekko dusił nieparzyste powtórzenia, ale i tak było za szybko. Chciałem biegać na samopoczucie, bez zbędnego dociskania i raczej bliżej @4:10-4:20, a wyszło znowu za szybko, gdzie drugie połówki dystansu wychodziły krócej. Ostatnie powtórzenie to już takie 'zobaczmy jak wygląda teraz bieganie poniżej @4:00' i jakkolwiek nie było jakoś specjalnie męczące, to jednak nie było w tym momencie potrzebne.
Niedziela 19.01
Kabaty - 20.00 km, 1:47:26 (@5:22)
Warunki doskonałe, choć trochę chłodno i po zmianie łachów w lesie przed rowerkiem łapki w drodze powrotnej lekko zmarzły.
Σ = 94.99 km
Coś mi mówi, że eksperyment powoli zbliża się do końca. W kolanach czuję niepokojące chrupanie (niby całe życie tak mam, ale teraz jakby 'bardziej'), do tego po ostatnich nieco mocniejszych ćwiczeniach na siłowni czasem czuję w prawym kolanie jakieś strzykanie, jednym słowem sypię się. Na razie jeszcze nie ma poważniejszych ostrzeżeń (a może są?), więc bacznie się obserwuję i na razie postaram się lekko zmniejszyć obciążenia, nie schodząc przy tym z kilometrów.