9. Nocny Półmaraton Praski
No i nadszedł w końcu ten wielki dzień. Realizując założenia treningowe może w jakichś 50% stawiłem się na starcie 9. Nocnego Półmaratonu Praskiego.
Prawie 4 miesiące temu, pisząc pierwszego posta na tym blogu, napisałem, że będę szczęśliwy, jeśli zejdę poniżej 1:55 w tym półmaratonie. Tego dnia szczytem moich marzeń było połamanie 2 godzin (tempo 5:41/km). Po wtorkowym akcencie miałem przekonanie, że trochę energii w tych nogach jest. Jednak wiedziałem, że nie ma w nich ani trochę wytrzymałości. W ostatnim miesiącu przed zawodami nie dość, że biegałem niewiele, to najdłuższy trening jaki wykonałem to było 8km i to 4 dni przed zawodami. Najdłuższy mój bieg w tych "przygotowaniach" to było 14 km... wykonane 2 miesiące przed zawodami. Czy da się na czymś takim ukończyć półmaraton? Okazuje się, że tak... i nie.
RELACJA Z BIEGU
Nie będę pisał długiej relacji bo nie jest ona zbyt pasjonująca. Umówmy się, to relacja z biegania niewiele poniżej 6min/kim, a nie łamanie 1:10. Dla mnie to jednak była ważna walka, dlatego co nieco opiszę.
Ustawiłem się w strefie biegnącej na 2 godziny. Byłem dość niewyspany (dwie noce przed zawodami spałem po 5-6h) i stojąc na starcie marzyłem tylko o tym, żeby było już po biegu. Odliczanie, strzał startera i ruszamy.
Na początku biegłem praktycznie na samym końcu stawki, nawet ustawiając się kilka metrów za grupą, próbując łapać delikatne powiewy wiatru (tego dnia było jakieś 22 stopnie w cieniu, czyli niestety dość ciepło jak na zawody). Po 2 kilometrach jednak nieco się obudziłem i stwierdziłem, że tempo grupy jest dla mnie delikatnie za wolne. Postanowiłem pomału wyprzedzić Pace'a i biec z przodu grupy, gdzie było trochę chłodniej i obserwować swój organizm.
No i tak biegłem od około 3 kilometra z przodu grupy, coraz bardziej się od niej oddalając łapiąc kolejne kilometry w okolicach 5:25-5:35. Gdzieś około 8 kilometra poczułem, że to 2h jednak jest do złamania, miałem już zapas paru minut i zastanawiałem się tylko, jak długo uda mi się utrzymać ciągły bieg zanim odetnie mnie od glikogenu. Punkty żywieniowe były ustawione co 5km i na każdym chyba złapałem izo, co mnie mega ratowało od odwodnienia.
Można powiedzieć że leciałem jak na skrzydłach do 15km, od 16 zacząłem już odczuwać znaczne zmęczenie (choć wciąż nie zwalniałem) i zastanawiałem się tylko jak długo uda mi się utrzymać bieg. No i odpowiedź czekała na mnie około 100m przed znacznikiem 18km, gdzie nogi zamieniły się w absolutny beton i byłem zmuszony przejść do marszu. 18km jeszcze mi pyknął w 5:46, za to ostatnie 3 to było rozpaczliwe przeplatanie biegu z marszem i modlitwa, żeby doczłapać się do mety zanim pękną 2 godziny.
No i nie przedłużając - udało się.
![uśmiech :usmiech:](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Przyznam, że jestem trochę w szoku i gdybym miał postawić dzień wcześniej pieniądze, czy mi się uda, to na pewno bym nie postawił.
Poniżej trochę danych statystycznych:
Avg HR: 175 | Max HR: 190
Jak widać, wg Garmina grubo ponad godzinę znajdowałem się w strefie maksymalnej. To, że strefy mam źle poustawiane to było dla mnie jasne, ciekaw jestem natomiast, czy trening byłby lepiej dopasowany, gdyby strefy były odpowiednio zdefiniowane.
Czy jestem zadowolony? Jasne, że nie. Słabo trenowałem, więc nie mam być z czego zadowolonym. Cieszę się, że nie odpuściłem całkowicie, cieszę się, że jest życiówka, ale ambicje na pewno mam większe.
PRZEMYŚLENIA NT. SUGESTII TRENINGOWYCH GARMINA
Myślę, że w moim przypadku całkiem nieźle się sprawdziły. Dość optymalnie dobierał obciążenie w taki sposób, że nie czułem się ani zbyt przeciążony ani niedotrenowany. W miarę możliwości adaptował się do mojego nieregularnego trybu trenowania i rozsądnie dobierał akcenty w zależności od wypoczęcia i regeneracji po poprzednich treningach. Był raczej asekuracyjny w dawkowaniu obciążeń, jednak myślę, że dzięki temu nie miałem problemu z żadnymi urazami. Wiadomo, projekt nie był zbyt miarodajny, bo wiele treningów uciekało mi z planu z mojej winy. Tak czy siak tę blisko 4-miesięczną przygodę z sugestiami Garmina oceniam na 8/10.
No i to by było na tyle! Bloga będę kontynuował. Z inną nazwą i z innym celem - ale o tym już w kolejnym poście.