rocha - 75' w tri-sprincie
Moderator: infernal
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Motywacja moja ma cztery poziomy, pomiędzy którymi się poruszam. Granice są dość ostre, większość życiowych aktywności mogę zakwalifikować na któryś szczebel tej drabiny eskalacji determinacji. ZZSK potrzebne jest mi do skakania po tych szczebelkach.
Po pierwsze, przyjemność. To podstawowy motyw. Jest ogólnodostępna i często mnie kusi. Cukierek, spotkanie z przyjaciółmi, używka czy krótki filmik na smartfonie, nieważne, błogie uczucie przyjemności pcha do działania. Przecież, w końcu, należy mi się, no nie?
Po drugie, korzyść. Decyduję się na aktywność na rzecz swojego zdrowia czy stanu konta, odwzajemniam przysługi i dobre uczynki. To, że nie sprawia mi to przyjemności, nie powstrzymuje mnie od działania. Rachunek jest oczywisty, a zysk zbyt kuszący, by mnie to powstrzymało.
Po trzecie, sens. Coś nie daje przyjemności, ani nie przynosi korzyści, a jednak to robię. Przyświeca temu jakaś idea, coś spoza bilansu liczbowego, co można określić pragmatycznym celem. Mogą to być działania społeczne, religijne, rodzinne... cokolwiek, w czym tę ideę dostrzegam i wspieram.
Po czwarte, wola. Motywacja przy braku poprzednich czynników. Robię coś, choć jest nieprzyjemne, kosztowne i bez sensu...
Dotyk transcendencji.
Archetypiczny ja, z pierwszego poziomu to hedonista, czerpiący pełnymi garściami z dostępnych leków przeciwbólowych i pławiący się w nieustannym, rozkosznym niebólu. Pogodzony z życiem, szczęśliwy, że ma ubezpieczenie zdrowotne, często odwiedza sanatoria i szpitale, w których licytuje się z innymi pensjonariuszami na skalę swego cierpienia. Żeruje na pomocy bliskich, bo jest wszak przez los niesprawiedliwie doświadczany. Aktywność fizyczną dostosowuje do swego niedołęstwa, jest w niej zachłanny, zwłaszcza w zakresie kąpieli borowinowych. Reumatyczny celebryta.
Reumatyk drugiego poziomu, to typ ekonomisty, księgowego. Ciągle licytuje się z ZZSK o kolejne pola dostępu do życia. To mogę? A to? Da się? Nie można? A co zrobić, żeby było można? Prowadzi dziennik biegowy, rano i wieczorem się gimnastykuje, stawia sobie cele, zarabia, dba o dietę i walczy ze złymi nawykami. Popełnia błędy, ale szkoda mu energii na ich rozpamiętywanie. Wierzy, że życie to gra, o sumie dodatniej. Nie zakopuje swojego jedynego talenta, tylko puszcza go w obieg. Liczy, optymalizuje, rozwiązuje problemy. Akceptuje utratę zdrowia, ale wierzy w dodatni bilans końcowy. Jest trochę niemoralny.
Zetzet poziomu trzeciego ma misję. Niestety misję tę definiuje co dzień inaczej, kreci się w kółko lub po prostu goni w piętkę. Niestrudzenie oddaje się rozmyślaniom na tematy abstrakcyjne, ogólne i zazwyczaj ładuje się w kozi róg, ewentualnie ląduje w mentalnych malinach. Najlepsze są chwile, gdy sam dostrzega dziury w swoim rozumowaniu, a zdążył uprzednio kogoś do tego rozumowania przekonać... Tworzy nieudolne rysunki, komponuje banalną muzykę, a raz to nawet coś w lipowym drewnie wyrzeźbił. Prawie. To on odpowiedzialny jest za psucie planów treningowych nieoczekiwanymi akcentami. Jego działanie to podręcznikowy przepis na życiowe frustracje. Ale za to jest ogólnie lubiany.
Poziom czwarty jest faktem i tyle pewnego można powiedzieć. Dobór działań jest przypadkowy, a i moment włączenia tępego uporu – nie do przewidzenia. Nie docierają do niego żadne argumenty, jest nieracjonalny, ale emocji też silnych nie odczuwa. Robi to samo, co baran, kozioł, osioł lub muł. Czysty, niczym nieskrępowany upór. Tępy. Gwarantuje kłopoty zdrowotne, choć paradoksalnie, to on przeprowadza mnie przez zaostrzenia choroby. Po prostu odpowiedzialny jest za tryb autopilota życiowego. Nie cierpię go. Żona też. Ale biega do odcięcia i lubi ultramaratony.
Moja ekskluzywna choroba autoimmunologiczna jest mi potrzebna, by poruszać się po tych schodach. Bez niej, już dawno osiadłbym na którymś stopniu i więcej się z niego nie ruszał. Byle do mitycznej emerytury. A tak, sczeznę pewnie, niczym Boryna, w bruździe, podczas zasiewu. Ale to się dopiero okaże.
ZZSK to taki chochlik, który co i rusz wymaga ode mnie zmiany podejścia do życia, zmiany planów.
To lepsze, niż nowoczesny zegarek z alarmem kroków.
Róża Czacka miała powiedzieć kiedyś: „Utrata wzroku, to najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała”.
Nie, aż taki święty nie jestem.
Wybiegałem ten tekst po lesie, w śniegu, parę ładnych dni w trybie poziomu trzeciego, ale żeby go napisać, to już był potrzebny tryb drugi.
Czy to w ogóle jest jasne?
Po pierwsze, przyjemność. To podstawowy motyw. Jest ogólnodostępna i często mnie kusi. Cukierek, spotkanie z przyjaciółmi, używka czy krótki filmik na smartfonie, nieważne, błogie uczucie przyjemności pcha do działania. Przecież, w końcu, należy mi się, no nie?
Po drugie, korzyść. Decyduję się na aktywność na rzecz swojego zdrowia czy stanu konta, odwzajemniam przysługi i dobre uczynki. To, że nie sprawia mi to przyjemności, nie powstrzymuje mnie od działania. Rachunek jest oczywisty, a zysk zbyt kuszący, by mnie to powstrzymało.
Po trzecie, sens. Coś nie daje przyjemności, ani nie przynosi korzyści, a jednak to robię. Przyświeca temu jakaś idea, coś spoza bilansu liczbowego, co można określić pragmatycznym celem. Mogą to być działania społeczne, religijne, rodzinne... cokolwiek, w czym tę ideę dostrzegam i wspieram.
Po czwarte, wola. Motywacja przy braku poprzednich czynników. Robię coś, choć jest nieprzyjemne, kosztowne i bez sensu...
Dotyk transcendencji.
Archetypiczny ja, z pierwszego poziomu to hedonista, czerpiący pełnymi garściami z dostępnych leków przeciwbólowych i pławiący się w nieustannym, rozkosznym niebólu. Pogodzony z życiem, szczęśliwy, że ma ubezpieczenie zdrowotne, często odwiedza sanatoria i szpitale, w których licytuje się z innymi pensjonariuszami na skalę swego cierpienia. Żeruje na pomocy bliskich, bo jest wszak przez los niesprawiedliwie doświadczany. Aktywność fizyczną dostosowuje do swego niedołęstwa, jest w niej zachłanny, zwłaszcza w zakresie kąpieli borowinowych. Reumatyczny celebryta.
Reumatyk drugiego poziomu, to typ ekonomisty, księgowego. Ciągle licytuje się z ZZSK o kolejne pola dostępu do życia. To mogę? A to? Da się? Nie można? A co zrobić, żeby było można? Prowadzi dziennik biegowy, rano i wieczorem się gimnastykuje, stawia sobie cele, zarabia, dba o dietę i walczy ze złymi nawykami. Popełnia błędy, ale szkoda mu energii na ich rozpamiętywanie. Wierzy, że życie to gra, o sumie dodatniej. Nie zakopuje swojego jedynego talenta, tylko puszcza go w obieg. Liczy, optymalizuje, rozwiązuje problemy. Akceptuje utratę zdrowia, ale wierzy w dodatni bilans końcowy. Jest trochę niemoralny.
Zetzet poziomu trzeciego ma misję. Niestety misję tę definiuje co dzień inaczej, kreci się w kółko lub po prostu goni w piętkę. Niestrudzenie oddaje się rozmyślaniom na tematy abstrakcyjne, ogólne i zazwyczaj ładuje się w kozi róg, ewentualnie ląduje w mentalnych malinach. Najlepsze są chwile, gdy sam dostrzega dziury w swoim rozumowaniu, a zdążył uprzednio kogoś do tego rozumowania przekonać... Tworzy nieudolne rysunki, komponuje banalną muzykę, a raz to nawet coś w lipowym drewnie wyrzeźbił. Prawie. To on odpowiedzialny jest za psucie planów treningowych nieoczekiwanymi akcentami. Jego działanie to podręcznikowy przepis na życiowe frustracje. Ale za to jest ogólnie lubiany.
Poziom czwarty jest faktem i tyle pewnego można powiedzieć. Dobór działań jest przypadkowy, a i moment włączenia tępego uporu – nie do przewidzenia. Nie docierają do niego żadne argumenty, jest nieracjonalny, ale emocji też silnych nie odczuwa. Robi to samo, co baran, kozioł, osioł lub muł. Czysty, niczym nieskrępowany upór. Tępy. Gwarantuje kłopoty zdrowotne, choć paradoksalnie, to on przeprowadza mnie przez zaostrzenia choroby. Po prostu odpowiedzialny jest za tryb autopilota życiowego. Nie cierpię go. Żona też. Ale biega do odcięcia i lubi ultramaratony.
Moja ekskluzywna choroba autoimmunologiczna jest mi potrzebna, by poruszać się po tych schodach. Bez niej, już dawno osiadłbym na którymś stopniu i więcej się z niego nie ruszał. Byle do mitycznej emerytury. A tak, sczeznę pewnie, niczym Boryna, w bruździe, podczas zasiewu. Ale to się dopiero okaże.
ZZSK to taki chochlik, który co i rusz wymaga ode mnie zmiany podejścia do życia, zmiany planów.
To lepsze, niż nowoczesny zegarek z alarmem kroków.
Róża Czacka miała powiedzieć kiedyś: „Utrata wzroku, to najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała”.
Nie, aż taki święty nie jestem.
Wybiegałem ten tekst po lesie, w śniegu, parę ładnych dni w trybie poziomu trzeciego, ale żeby go napisać, to już był potrzebny tryb drugi.
Czy to w ogóle jest jasne?
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Trening rehabilitacyjny. Rower na trenażerze i bieganie na taśmie. Choroby wszelakie położyły rodzinę do łóżek i ostatecznie ja też zostałem skoszarowany w areszcie domowym. Ćwiczenia na tych urządzeniach są tak nudne, że tylko ciekawa lektura mogła je urozmaicić.
„Nowy Porządek Globalny” Bartłomieja Radziejewskiego narzucał intensywność treningu. Książka zbudowana jest z trzech części. W pierwszej opisany jest świat, jaki znamy, w drugiej, jakim się stał, a w ostatniej – jaki będzie. W suplemencie dostajemy jeszcze crash-test teorii z praktyką na przykładzie wojny za wschodnią granicą. Przejścia między tymi działami są płynne z licznymi powtórzeniami i jeszcze większą liczbą przypisów.
Czytając pierwszą część utrzymywałem intensywność niemal progową, większość treści obejmowała tezy, które gdzieś, kiedyś słyszałem, albo sam formułowałem, natomiast na plus należy zapisać umiejętność Autora do zmiany punktu odniesienia. Szczególnie doceniam to jako biegacz na orientację. Jesteśmy przyzwyczajeni do określonego odwzorowania kartograficznego z centrum na przecięciu równika i południka 0. Spojrzenie europocentryczne, z małą Afryką, ogromną Rosją, wielgachną Kanadą, odległymi Amerykami i zniekształconym i mikroskopijnym Indopacyfikiem. Tymczasem od razu rzuca się w oczy, że pan Bartłomiej umie spojrzeć na Eurazję z jej środka, widzi ogrom Pacyfiku i rozciągnięcie obu Ameryk. Niby oczywiste, ale po edukacji szkolnej nad mapą Polski można o tym zapomnieć.
Druga część jest frapująca, pojawiają się pojęcia, którymi próbuje nazywać nowe zjawiska. Niby zachęca do polemiki, ale tezy wygłasza stanowczo i bezdyskusyjnie. Czytając tę część właściwie nie wyszedłem poza tempo truchtu lub spokojnego kręcenia pedałami. Po prostu się nie dało. Każdy skok tętna ogranicza na tyle zdolności kognitywne, że zaraz umyka mi ciąg logiczny, albo po prostu coś ważnego pomijam i sypie się narracja. Czytałem to w kawałkach i bardzo wolno. Chciałoby się podważyć zasadność zaproponowanych podziałów, ale doceniam za całość.
Część trzecia to typowy fartlek. Polecam dla rozrywki biegowej. Jeżeli ktoś chce zrobić prawdziwą, nieplanowaną zabawę biegową, a ma do dyspozycji tylko bieżnię mechaniczną, to pozycja Radziejewskiego od mniej-więcej połowy jest do tego idealna. Narracja staje się bardziej gawędowa, pomieszanie ciekawych spostrzeżeń z długimi pasażami lekkiego kontentu. W moim przypadku wyglądało to tak, że czytając lekki fragment rozpędzałem serce ciesząc się treścią i intensywnym wysiłkiem, aż napotykałem coś trudniejszego, co musiałem kilkukrotnie powtórzyć, zwalniając do truchtu, albo i marszu.
Lubię porównania książek z różnych dziedzin.
Pierwsza część książki Radziejewskiego to taka opowiastka w stylu „Krótkiej historii czasu” Hawkinga. Druga część to „Boska cząstka” Ledermanna, a trzecia to „Kwantechizm” Dragana.
Przynajmniej tak samo się przy nich biega.
Zrezygnowałem w tym roku z opisu Świata-Na-Przełomie-Roku. Wydaje się, że tory są już ułożone i całkiem spokojnie pędzimy ku nowemu. Jest spora (a nawet NIEBAGATELNA) nadzieja, że nas nie wymordują.
Życzenia Szczęśliwego Nowego Roku składam wszystkim biegaczom.
I jeszcze chciałem poinformować, że w Wigilię konie nie powiedziały nic mądrego.
Zwłaszcza Ramzes gadał głupoty.
„Nowy Porządek Globalny” Bartłomieja Radziejewskiego narzucał intensywność treningu. Książka zbudowana jest z trzech części. W pierwszej opisany jest świat, jaki znamy, w drugiej, jakim się stał, a w ostatniej – jaki będzie. W suplemencie dostajemy jeszcze crash-test teorii z praktyką na przykładzie wojny za wschodnią granicą. Przejścia między tymi działami są płynne z licznymi powtórzeniami i jeszcze większą liczbą przypisów.
Czytając pierwszą część utrzymywałem intensywność niemal progową, większość treści obejmowała tezy, które gdzieś, kiedyś słyszałem, albo sam formułowałem, natomiast na plus należy zapisać umiejętność Autora do zmiany punktu odniesienia. Szczególnie doceniam to jako biegacz na orientację. Jesteśmy przyzwyczajeni do określonego odwzorowania kartograficznego z centrum na przecięciu równika i południka 0. Spojrzenie europocentryczne, z małą Afryką, ogromną Rosją, wielgachną Kanadą, odległymi Amerykami i zniekształconym i mikroskopijnym Indopacyfikiem. Tymczasem od razu rzuca się w oczy, że pan Bartłomiej umie spojrzeć na Eurazję z jej środka, widzi ogrom Pacyfiku i rozciągnięcie obu Ameryk. Niby oczywiste, ale po edukacji szkolnej nad mapą Polski można o tym zapomnieć.
Druga część jest frapująca, pojawiają się pojęcia, którymi próbuje nazywać nowe zjawiska. Niby zachęca do polemiki, ale tezy wygłasza stanowczo i bezdyskusyjnie. Czytając tę część właściwie nie wyszedłem poza tempo truchtu lub spokojnego kręcenia pedałami. Po prostu się nie dało. Każdy skok tętna ogranicza na tyle zdolności kognitywne, że zaraz umyka mi ciąg logiczny, albo po prostu coś ważnego pomijam i sypie się narracja. Czytałem to w kawałkach i bardzo wolno. Chciałoby się podważyć zasadność zaproponowanych podziałów, ale doceniam za całość.
Część trzecia to typowy fartlek. Polecam dla rozrywki biegowej. Jeżeli ktoś chce zrobić prawdziwą, nieplanowaną zabawę biegową, a ma do dyspozycji tylko bieżnię mechaniczną, to pozycja Radziejewskiego od mniej-więcej połowy jest do tego idealna. Narracja staje się bardziej gawędowa, pomieszanie ciekawych spostrzeżeń z długimi pasażami lekkiego kontentu. W moim przypadku wyglądało to tak, że czytając lekki fragment rozpędzałem serce ciesząc się treścią i intensywnym wysiłkiem, aż napotykałem coś trudniejszego, co musiałem kilkukrotnie powtórzyć, zwalniając do truchtu, albo i marszu.
Lubię porównania książek z różnych dziedzin.
Pierwsza część książki Radziejewskiego to taka opowiastka w stylu „Krótkiej historii czasu” Hawkinga. Druga część to „Boska cząstka” Ledermanna, a trzecia to „Kwantechizm” Dragana.
Przynajmniej tak samo się przy nich biega.
Zrezygnowałem w tym roku z opisu Świata-Na-Przełomie-Roku. Wydaje się, że tory są już ułożone i całkiem spokojnie pędzimy ku nowemu. Jest spora (a nawet NIEBAGATELNA) nadzieja, że nas nie wymordują.
Życzenia Szczęśliwego Nowego Roku składam wszystkim biegaczom.
I jeszcze chciałem poinformować, że w Wigilię konie nie powiedziały nic mądrego.
Zwłaszcza Ramzes gadał głupoty.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Mała stopklatka.
Pobiegłem dziś pierwszy, w tym roku trening outdoorowy. To już końcówka, mam nadzieję, rehabilitacji po zapaleniu płuc. Resztki wykaszlowuję przy okazji. Przetarłem około 8km, w śniegu na zboczach Wojkowej Kopy. Znalazłem wreszcie stuptuty, więc radość pełna.
Żeby była jakaś wartość poznawcza, to opowiem o tym zapaleniu płuc. Wysłuchała je u mnie lekarka przy okazji obsłuchiwania moich chorych dzieci. Byłem trochę słaby, ale normalnie pracowałem, tylko dużo kaszlałem. To było jakieś wirusowe, tyle że głębokie i obustronne. Dostałem antybiotyk, który miał działać osłonowo i różne takie wziewne badziewia rozszerzająco-przeciwzapalo-wyksztuśne. Nie byłem chory obłożnie, biegałem na taśmie po 20' dziennie i nie obserwowałem kłopotów z oddychaniem. Tylko ten potworny kaszel, jakby - no - płuca wypluć. Po tygodniu już było cicho w płucach, ale dostałem jeszcze dwa tygodnie inhalacji, żeby te strzępy nabłonka wykrzusić. Zacząłem kręcić zakładki trenażer 30'+ taśma 15', potem doszły dłuższe rozgrzewki, żeby jakieś akcenty zrobić.
No i dziś pobiegłem przełaj.
Ciekawe co wyjdzie na prześwietleniach, w kwietniu mam, chyba, termin.
W tym tygodniu zmieniłem kategorię na M50.
Plany w tym roku mam nawet dobrze określone. Ola ciśnie mnie na zawody w cyklu Bike Maraton, no to pewnie będziemy jeździć. Oczywiście, jeśli orgi dowiozą temat. Biegane będą treningi i ewentualne starty tri. Pływanie zacznę, gdy na dobre wyjdę ze strefy kaszlu.
Trening ogólnorozwojowy... hmm. Cała nadzieja w Krzysiu, że mnie zmobilizuje.
Pobiegłem dziś pierwszy, w tym roku trening outdoorowy. To już końcówka, mam nadzieję, rehabilitacji po zapaleniu płuc. Resztki wykaszlowuję przy okazji. Przetarłem około 8km, w śniegu na zboczach Wojkowej Kopy. Znalazłem wreszcie stuptuty, więc radość pełna.
Żeby była jakaś wartość poznawcza, to opowiem o tym zapaleniu płuc. Wysłuchała je u mnie lekarka przy okazji obsłuchiwania moich chorych dzieci. Byłem trochę słaby, ale normalnie pracowałem, tylko dużo kaszlałem. To było jakieś wirusowe, tyle że głębokie i obustronne. Dostałem antybiotyk, który miał działać osłonowo i różne takie wziewne badziewia rozszerzająco-przeciwzapalo-wyksztuśne. Nie byłem chory obłożnie, biegałem na taśmie po 20' dziennie i nie obserwowałem kłopotów z oddychaniem. Tylko ten potworny kaszel, jakby - no - płuca wypluć. Po tygodniu już było cicho w płucach, ale dostałem jeszcze dwa tygodnie inhalacji, żeby te strzępy nabłonka wykrzusić. Zacząłem kręcić zakładki trenażer 30'+ taśma 15', potem doszły dłuższe rozgrzewki, żeby jakieś akcenty zrobić.
No i dziś pobiegłem przełaj.
Ciekawe co wyjdzie na prześwietleniach, w kwietniu mam, chyba, termin.
W tym tygodniu zmieniłem kategorię na M50.
Plany w tym roku mam nawet dobrze określone. Ola ciśnie mnie na zawody w cyklu Bike Maraton, no to pewnie będziemy jeździć. Oczywiście, jeśli orgi dowiozą temat. Biegane będą treningi i ewentualne starty tri. Pływanie zacznę, gdy na dobre wyjdę ze strefy kaszlu.
Trening ogólnorozwojowy... hmm. Cała nadzieja w Krzysiu, że mnie zmobilizuje.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Po ostatnim wpisie zaczął wyłaniać się schemat treningu. Jeden akcent co dwa tygodnie, w weekend. Zazwyczaj był to górski bieg >30km. Pozostałe aktywności sportowe były w strefie komfortu, krajoznawcze, z dziećmi, albo samemu, spacery z Żoną itd.
Oprócz tego obrządki w gospodarstwie wymagały dyscypliny organizacyjnej i logistycznej. Porannej i wieczornej. Przewieźliśmy Ruby do zaprzyjaźnionego agro-zoo, by w spokoju oddawała się rozkoszom emerytury. Trochę się niepokoiliśmy, ale już wiadomo, że odnalazła się jako szefowa kur, kóz, owiec, alpak i jednego osła. Mam też już na koncie wpłatę za Rafina, który trafi do sportu z właścicielką 50+. Mam nadzieję, że to będzie dobry dom, też w górach. Zostają Rafia, Ramzes i Rivia. Trzy konie wystarczą.
Buduję kolejny dom. To jest powodem kompletnego olania treningu uzupełniającego i ogólnorozwojowego. Praca nie jest tak ciężka, jak na parkach logistycznych, dla korporacji, jednocześnie jest bardzo różnorodna i ... no właśnie ogólnorozwojowa. Do tego niedaleko domu. Wygibasy na krokwiach są lepsze niż niejedna gimnastyka!
Ale co dobre, szybko się kończy, dostałem zlecenie wyjazdowe, roboty ziemne. Trzeba będzie się napiąć. Kredyty same się nie spłacą.
Dlatego piszę...
Wczoraj pojechałem kolarski sprawdzian z jesieni, dla kontroli.
Jesienią było tak:
2 x dookoła Wojkowej Kopy czyli 2x(21,5km, 259m asc/desc).
1. pętla - 46'46"
2. pętla - 48'25"
wyszło 1h35'12" na całości i niech to będzie stopklatka jesienna 2023.
a wczoraj tak:
2 x dookoła Wojkowej Kopy czyli 2x(21,5km, 259m asc/desc).
1. pętla - 46'12"
2. pętla - 46'31"
wyszło 1h32'44" na całości.
Dobrze, że się poprawiłem, ale przydałoby się jeszcze conieco urwać.
W najbliższą sobotę otwarcie sezonu MTB w Miękini. Ola chce jechać, Krzysia może namówię jeśli się logistyka jakoś zepnie.
A potem, zapewne za dwa tygodnie, zrobię biegany sprawdzian 10x700m na dnie przełęczy.
Pogoda taka, że w tym tygodniu planuję openwater
Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam czytać opisy meteorologiczne Jarosława Olędzińskiego, Macieja Ostrowskiego i Ryszarda Klejnowskiego. Nie mam nic do pozostałych komentatorów, są kompetentni i wiarygodni, ale ta trójka jest super. Szczególnie pan Olędziński mi pasuje. Ton stanowczy, ale świadomy niepewności prognozy. Mówię o stronie ICM, dział komentarzy słownych. Mam nadzieję, że wersja "old" będzie wspierana jak najdłużej...
link do dziś:
https://old.meteo.pl/komentarze/index1. ... 2024-04-08
Oprócz tego obrządki w gospodarstwie wymagały dyscypliny organizacyjnej i logistycznej. Porannej i wieczornej. Przewieźliśmy Ruby do zaprzyjaźnionego agro-zoo, by w spokoju oddawała się rozkoszom emerytury. Trochę się niepokoiliśmy, ale już wiadomo, że odnalazła się jako szefowa kur, kóz, owiec, alpak i jednego osła. Mam też już na koncie wpłatę za Rafina, który trafi do sportu z właścicielką 50+. Mam nadzieję, że to będzie dobry dom, też w górach. Zostają Rafia, Ramzes i Rivia. Trzy konie wystarczą.
Buduję kolejny dom. To jest powodem kompletnego olania treningu uzupełniającego i ogólnorozwojowego. Praca nie jest tak ciężka, jak na parkach logistycznych, dla korporacji, jednocześnie jest bardzo różnorodna i ... no właśnie ogólnorozwojowa. Do tego niedaleko domu. Wygibasy na krokwiach są lepsze niż niejedna gimnastyka!
Ale co dobre, szybko się kończy, dostałem zlecenie wyjazdowe, roboty ziemne. Trzeba będzie się napiąć. Kredyty same się nie spłacą.
Dlatego piszę...
Wczoraj pojechałem kolarski sprawdzian z jesieni, dla kontroli.
Jesienią było tak:
2 x dookoła Wojkowej Kopy czyli 2x(21,5km, 259m asc/desc).
1. pętla - 46'46"
2. pętla - 48'25"
wyszło 1h35'12" na całości i niech to będzie stopklatka jesienna 2023.
a wczoraj tak:
2 x dookoła Wojkowej Kopy czyli 2x(21,5km, 259m asc/desc).
1. pętla - 46'12"
2. pętla - 46'31"
wyszło 1h32'44" na całości.
Dobrze, że się poprawiłem, ale przydałoby się jeszcze conieco urwać.
W najbliższą sobotę otwarcie sezonu MTB w Miękini. Ola chce jechać, Krzysia może namówię jeśli się logistyka jakoś zepnie.
A potem, zapewne za dwa tygodnie, zrobię biegany sprawdzian 10x700m na dnie przełęczy.
Pogoda taka, że w tym tygodniu planuję openwater
Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam czytać opisy meteorologiczne Jarosława Olędzińskiego, Macieja Ostrowskiego i Ryszarda Klejnowskiego. Nie mam nic do pozostałych komentatorów, są kompetentni i wiarygodni, ale ta trójka jest super. Szczególnie pan Olędziński mi pasuje. Ton stanowczy, ale świadomy niepewności prognozy. Mówię o stronie ICM, dział komentarzy słownych. Mam nadzieję, że wersja "old" będzie wspierana jak najdłużej...
link do dziś:
https://old.meteo.pl/komentarze/index1. ... 2024-04-08
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Mam ochotę zrobić plan.
To bardzo duży postęp, bo ostatnie miesiące wypełniało mi gaszenie pożarów, aż dziw, że robiłem jakikolwiek trening. Nie użalając się nadmiernie nad sobą, pragnę wyjaśnić, że ostatnie moje plany działania wyglądały raczej jak listy zakupów, a nie wielowektorowe grafy myślowe. Znacie to rozróżnienie? Sprawy ważne i sprawy pilne... Zbyt wiele pilnych spraw skutecznie odsuwa na dalszy plan te najważniejsze. Ale te ostatnie nie stają się przez to mniej ważne. Mętnie piszę?
No to narysuję plan i może mi w głowie pojaśnieje.
Ale najpierw krótka relacja.
Otwarcie sezonu Bike Maratonów w Miękini wywołało we mnie mieszane uczucia. To zrobiła się ogromna impreza, czułem się trochę zagubiony, żyjemy tu na odludziu i odzwyczaiłem się od tłumów, a tam trzeba się po prostu przeciskać trasą, między ludźmi. Jest, oczywiście, uczucie wspólnej, dobrej zabawy, ale sportowo sprowadza się ten wyścig do jazdy sznurem zawodników, po ścieżce leśnej. Od czasu do czasu uda się wykonać jakiś manewr wyprzedzania. Zrozumiałym staje się ścisk na linii startu, który początkowo wzbudził we mnie zdumienie. Po prostu ci, którzy mieli cele sportowe musieli wystartować z pierwszej linii. Krzyś stwierdził, że wyprzedzał tylko, gdy pchał rower po piachu.
A, właśnie, Dzieciaki wystartowały na trasie Fun. Miałem robić za support, ale kompletnie się nie sprawdziłem, bo się w tłumie pogubiliśmy, Ola zerwała łańcuch i wróciła na piechotę, a Krzyś obdarł oba kolana, złamał siodełko i pomylił trasę. Ostatecznie dojechał 20/63 w kategorii do12lat. Ja jechałem zachowawczo i w OPEN byłem chyba równo w połowie stawki. Krzych już nie będzie jeździł w maratonach. Chce startować w zawodach biegowych długodystansowych.
No nie wiem...
Zrobiłem też w ostatni weekend sprawdzian biegowy.
Jesienią było tak:
700m dobiegu + 10x700m asfalt+szuter + 700m powrót
Kolejne siedemsetki:
0. 4'28"
1. 3'25"
2. 3'25"
3. 3'24"
4. 3'24"
5. 3'21"
6. 3'19"
7. 3'19"
8. 3'20"
9. 3'21"
10. 3'12"
11. 5'xx"
A w weekend tak:
0. 4'40"
1. 3'48"
2. 3'32"
3. 3'32"
4. 3'33"
5. 3'31"
6. 3'31"
7. 3'29"
8. 3'25"
9. 3'26"
10. 3'27"
11. 3'29"
12. 5'xx
Trochę mi markotno, na usprawiedliwienie wspomnieć mogę mróz, który mnie pokręcił i nie mogłem się rozgrzać, biegłem i biegłem, i jakbym kotwicę ciągnął.
No cóż, trzeba stanąć w prawdzie, trenowałem wyłącznie wolne, długie wycieczki zimą i robiłem gimnastykę, to czego się spodziewałem?
No ale w sumie taki był plan...
Teraz jeszcze, jak Bóg da, jakiś półmaraton po sąsiedzku wystartuję i potem wyjeżdżam w delegację, stworzyć kawałek bazy ważnego łańcucha dostaw. Aż dziw, że wreszcie się społeczeństwo połapało, że logistyka daje takie wielkie przewagi. Dyskusje! Wywiady! Debaty! Nagle się tylu specjalistów od transportu znalazło!
Normalnie nie wierzę...
Może kiedyś też się wypowiem.
A na razie, po prostu, malutki kawałek tej sieci połączeń zbuduję.
Ale najpierw narysuję plan!
To bardzo duży postęp, bo ostatnie miesiące wypełniało mi gaszenie pożarów, aż dziw, że robiłem jakikolwiek trening. Nie użalając się nadmiernie nad sobą, pragnę wyjaśnić, że ostatnie moje plany działania wyglądały raczej jak listy zakupów, a nie wielowektorowe grafy myślowe. Znacie to rozróżnienie? Sprawy ważne i sprawy pilne... Zbyt wiele pilnych spraw skutecznie odsuwa na dalszy plan te najważniejsze. Ale te ostatnie nie stają się przez to mniej ważne. Mętnie piszę?
No to narysuję plan i może mi w głowie pojaśnieje.
Ale najpierw krótka relacja.
Otwarcie sezonu Bike Maratonów w Miękini wywołało we mnie mieszane uczucia. To zrobiła się ogromna impreza, czułem się trochę zagubiony, żyjemy tu na odludziu i odzwyczaiłem się od tłumów, a tam trzeba się po prostu przeciskać trasą, między ludźmi. Jest, oczywiście, uczucie wspólnej, dobrej zabawy, ale sportowo sprowadza się ten wyścig do jazdy sznurem zawodników, po ścieżce leśnej. Od czasu do czasu uda się wykonać jakiś manewr wyprzedzania. Zrozumiałym staje się ścisk na linii startu, który początkowo wzbudził we mnie zdumienie. Po prostu ci, którzy mieli cele sportowe musieli wystartować z pierwszej linii. Krzyś stwierdził, że wyprzedzał tylko, gdy pchał rower po piachu.
A, właśnie, Dzieciaki wystartowały na trasie Fun. Miałem robić za support, ale kompletnie się nie sprawdziłem, bo się w tłumie pogubiliśmy, Ola zerwała łańcuch i wróciła na piechotę, a Krzyś obdarł oba kolana, złamał siodełko i pomylił trasę. Ostatecznie dojechał 20/63 w kategorii do12lat. Ja jechałem zachowawczo i w OPEN byłem chyba równo w połowie stawki. Krzych już nie będzie jeździł w maratonach. Chce startować w zawodach biegowych długodystansowych.
No nie wiem...
Zrobiłem też w ostatni weekend sprawdzian biegowy.
Jesienią było tak:
700m dobiegu + 10x700m asfalt+szuter + 700m powrót
Kolejne siedemsetki:
0. 4'28"
1. 3'25"
2. 3'25"
3. 3'24"
4. 3'24"
5. 3'21"
6. 3'19"
7. 3'19"
8. 3'20"
9. 3'21"
10. 3'12"
11. 5'xx"
A w weekend tak:
0. 4'40"
1. 3'48"
2. 3'32"
3. 3'32"
4. 3'33"
5. 3'31"
6. 3'31"
7. 3'29"
8. 3'25"
9. 3'26"
10. 3'27"
11. 3'29"
12. 5'xx
Trochę mi markotno, na usprawiedliwienie wspomnieć mogę mróz, który mnie pokręcił i nie mogłem się rozgrzać, biegłem i biegłem, i jakbym kotwicę ciągnął.
No cóż, trzeba stanąć w prawdzie, trenowałem wyłącznie wolne, długie wycieczki zimą i robiłem gimnastykę, to czego się spodziewałem?
No ale w sumie taki był plan...
Teraz jeszcze, jak Bóg da, jakiś półmaraton po sąsiedzku wystartuję i potem wyjeżdżam w delegację, stworzyć kawałek bazy ważnego łańcucha dostaw. Aż dziw, że wreszcie się społeczeństwo połapało, że logistyka daje takie wielkie przewagi. Dyskusje! Wywiady! Debaty! Nagle się tylu specjalistów od transportu znalazło!
Normalnie nie wierzę...
Może kiedyś też się wypowiem.
A na razie, po prostu, malutki kawałek tej sieci połączeń zbuduję.
Ale najpierw narysuję plan!
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Wystartowałem w tym półmaratonie krosowym (13. Cross Gryfitów) i ukończyłem 20/48 a w kategorii 3/10. Było pudło! Hehe...
Ważniejsze, że Krzyś też wystartował (na 1km) i też był trzeci, i zaliczył swoją dekorację!
Bardzo wartościowa była ta przygoda ze "sprintem", pozostawiam cel sprinterski jako domyślny tytuł wpisów, ale trening będę robił bardziej ogólnorozwojowy i długodystansowy. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Pojutrze zaczynam budowy delegacyjne, ale pojawiają się nowe zlecenia na miejscu. Zwykłe, wygodne budowanie domów w okolicy. Gentryfikacja terenów wiejskich postępuje...
Plan powstaje, ale na razie go nie upubliczniam. Czynnik obserwatora obniża jakość planu.
Mogę opisać, że planuję ścieżkę do IM. Po drodze powtórzę 1/4, potem połówkę.
Nie chcę i nie mogę odpuścić treningów szybszych, ale jak to wpleść w trening, tego jeszcze nie wiem.
Doktor Enbrel zaproponował mi nowy sposób dawkowania leku...
I tu coś napiszę, choć zastrzegam, że to dla ułożenia w głowie, a nie w celach poznawczych.
Zapalne cytokiny TNF alfa, które tak intensywnie produkuje mój organizm, biorą udział w rozpoznaniu wielu stanów patologicznych. Naprawdę trudno mi na coś poważnie zachorować. Z drugiej strony, grozi mi coś, co nazywamy "burzą cytokin", co samo w sobie jest bardzo niewdzięczną chorobą. Tu właśnie wchodzą TNF-alfa-blokery (czyli mój lek, etanercept), które te cytokiny dezaktywują. Z tym lekiem nie mam stanów zapalnych, ale słabiej też walczę z wirusami, toksynami, bakteriami i nowotworami.
Trzeba popracować nad dawką.
Doktor Enbrel chce ją zmniejszyć, a ja bym chciał ją płynnie regulować (coś jak z dawką insuliny zależną od stężenia glukozy we krwi). Pogadamy o tym za 3 miesiące.
Jest ogromna szansa na to, że nasza Wspólnota stanie się republiką.
Jest taki realny scenariusz.
Ważniejsze, że Krzyś też wystartował (na 1km) i też był trzeci, i zaliczył swoją dekorację!
Bardzo wartościowa była ta przygoda ze "sprintem", pozostawiam cel sprinterski jako domyślny tytuł wpisów, ale trening będę robił bardziej ogólnorozwojowy i długodystansowy. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Pojutrze zaczynam budowy delegacyjne, ale pojawiają się nowe zlecenia na miejscu. Zwykłe, wygodne budowanie domów w okolicy. Gentryfikacja terenów wiejskich postępuje...
Plan powstaje, ale na razie go nie upubliczniam. Czynnik obserwatora obniża jakość planu.
Mogę opisać, że planuję ścieżkę do IM. Po drodze powtórzę 1/4, potem połówkę.
Nie chcę i nie mogę odpuścić treningów szybszych, ale jak to wpleść w trening, tego jeszcze nie wiem.
Doktor Enbrel zaproponował mi nowy sposób dawkowania leku...
I tu coś napiszę, choć zastrzegam, że to dla ułożenia w głowie, a nie w celach poznawczych.
Zapalne cytokiny TNF alfa, które tak intensywnie produkuje mój organizm, biorą udział w rozpoznaniu wielu stanów patologicznych. Naprawdę trudno mi na coś poważnie zachorować. Z drugiej strony, grozi mi coś, co nazywamy "burzą cytokin", co samo w sobie jest bardzo niewdzięczną chorobą. Tu właśnie wchodzą TNF-alfa-blokery (czyli mój lek, etanercept), które te cytokiny dezaktywują. Z tym lekiem nie mam stanów zapalnych, ale słabiej też walczę z wirusami, toksynami, bakteriami i nowotworami.
Trzeba popracować nad dawką.
Doktor Enbrel chce ją zmniejszyć, a ja bym chciał ją płynnie regulować (coś jak z dawką insuliny zależną od stężenia glukozy we krwi). Pogadamy o tym za 3 miesiące.
Jest ogromna szansa na to, że nasza Wspólnota stanie się republiką.
Jest taki realny scenariusz.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Michał chciał kiedyś zbudować rakietę. Właściwie, to mi kazał ją zbudować. Złościł się, że unikam wyzwania i był przekonany, że nie buduję jej z czystej złośliwości. Potem usiłował nakłonić do zbudowania rakiety dziadka. Dziadek przyznał, że nie wie jak się buduje rakiety, zatem Misza nakazał mu rozpoczęcie budowy rakiety, a on dokładnie będzie na bieżąco tłumaczył, co ma dziadek robić. Zrobiło się nieprzyjemnie, gdy utknęli na etapie materiałowym, gdyż w stolarni nie było akurat odpowiednich komponentów. Zawiedziony pięciolatek musiał się pogodzić z uziemieniem.
Idea i rzeczywistość. Marzenia i możliwości.
Mówiąc ściśle, konflikt opisu jakościowego z ilościowym.
Teraz Michał zdał maturę i dostał się na wymarzoną biotechnologię. Właśnie siedzi u dziadka na strychu i analizuje starą aparaturę bimbrowniczą. Można powiedzieć, że rozpoczął praktykę. Dziadek nie protestuje, ma duże doświadczenie, którym chętnie się dzieli, a natchnienie, koncepcja, projekt, materiałówka, proces i ocena jakości produktu finalnego nie są oderwane od rzeczywistości lecz ściśle z siebie wynikają.
W tym wpisie będę miał lat pięć.
Postanowiłem kiedyś zostać triatlonistą i od kilku lat karmię się samą ideą, bo realizacja tego celu napotyka trudności porównywalne z budową statku kosmicznego. Biegam, roweruję, nawet czasami pływam, ale jest to takie jakieś... rekreacyjne. Prowadziłem notaki, ale gdzieś mi się zawieruszyły i nie wiem, jak opisać moje treningi. Będzie to zatem opis jakościowy, a nie ilościowy. Nie pierwszy raz.
W maju rozpoczęły się dwa rodzaje aktywności, budowa delegacyjna i treningi długodystansowe. Bardzo fajnie udawały się przełajowe trzydziestki. Raz w tygodniu, w weekend, wypuszczałem się na długie wybieganie z mapą i kompasem, zazwyczaj przekraczałem 3h wysiłku, czyli tempo oscylowało w okolicach 6'/km. Przewyższenie szacuję na 500-1000m. Prace na budowie były dość wyczerpujące więc w dni robocze wykonywałem tylko gimnastykę poranną.
W czerwcu zaczęły się sianokosy, musiałem skrócić moje biegania do max 1h, gdyż to właśnie w weekendy odbywały się prace polowe, zaś w tygodniu kontynuowałem kolejny etap budowy Jedwabnego Szlaku. W tym okresie rozpocząłem intensywniejsze jazdy na rowerze. Kolarka i MTB. Jakimś cudem udało się też zrobić dwie zakładki Rower+Bieg na nowych trasach. Niska intensywność, to miały być punkty wyjścia, ale – jak wspomniałem – notatki są gdzieś w otchłaniach szkicowników. Może się znajdą i wtedy będzie motywacja, żeby czasy porównać...
Na początku lipca sfinalizowałem etap prac budowlanych i wszedłem na wagę. Straciłem 7,5kg w dwa miesiące. Fałdomierza nawet nie wyciągałem, że by się nie załamać. Na szczęście zbliżał się urlop, który postanowiłem w całości poświęcić na odbudowę tkanki tłuszczowej. Przyjemne tereny Żuław, Zatoki Gdańskiej i Mierzei Wiślanej oglądałem z siodełka rowerowego, Ciekawe miejsca, testowanie opon szosowych na szutrach, plaża. Odbudowałem 4kg i przekroczyłem magiczne 80kg. Wszedłem w intuicyjne dawkowanie enbrelu. Czuję się dobrze.
Zrobił się sierpień, trochę biegam, dużo pracuję. Wyremontowałem i wyposażyłem w regały naszą spiżarkę. Teraz Żona ją uzupełnia o treść pokarmową. Jedni przygotowują plecaki ewakuacyjne, inni rychtują spiżarnie...
Tyle bajdurzenia następny wpis będzie analizował mój trening bardziej ilościowo.
Mam nadzieję.
Idea i rzeczywistość. Marzenia i możliwości.
Mówiąc ściśle, konflikt opisu jakościowego z ilościowym.
Teraz Michał zdał maturę i dostał się na wymarzoną biotechnologię. Właśnie siedzi u dziadka na strychu i analizuje starą aparaturę bimbrowniczą. Można powiedzieć, że rozpoczął praktykę. Dziadek nie protestuje, ma duże doświadczenie, którym chętnie się dzieli, a natchnienie, koncepcja, projekt, materiałówka, proces i ocena jakości produktu finalnego nie są oderwane od rzeczywistości lecz ściśle z siebie wynikają.
W tym wpisie będę miał lat pięć.
Postanowiłem kiedyś zostać triatlonistą i od kilku lat karmię się samą ideą, bo realizacja tego celu napotyka trudności porównywalne z budową statku kosmicznego. Biegam, roweruję, nawet czasami pływam, ale jest to takie jakieś... rekreacyjne. Prowadziłem notaki, ale gdzieś mi się zawieruszyły i nie wiem, jak opisać moje treningi. Będzie to zatem opis jakościowy, a nie ilościowy. Nie pierwszy raz.
W maju rozpoczęły się dwa rodzaje aktywności, budowa delegacyjna i treningi długodystansowe. Bardzo fajnie udawały się przełajowe trzydziestki. Raz w tygodniu, w weekend, wypuszczałem się na długie wybieganie z mapą i kompasem, zazwyczaj przekraczałem 3h wysiłku, czyli tempo oscylowało w okolicach 6'/km. Przewyższenie szacuję na 500-1000m. Prace na budowie były dość wyczerpujące więc w dni robocze wykonywałem tylko gimnastykę poranną.
W czerwcu zaczęły się sianokosy, musiałem skrócić moje biegania do max 1h, gdyż to właśnie w weekendy odbywały się prace polowe, zaś w tygodniu kontynuowałem kolejny etap budowy Jedwabnego Szlaku. W tym okresie rozpocząłem intensywniejsze jazdy na rowerze. Kolarka i MTB. Jakimś cudem udało się też zrobić dwie zakładki Rower+Bieg na nowych trasach. Niska intensywność, to miały być punkty wyjścia, ale – jak wspomniałem – notatki są gdzieś w otchłaniach szkicowników. Może się znajdą i wtedy będzie motywacja, żeby czasy porównać...
Na początku lipca sfinalizowałem etap prac budowlanych i wszedłem na wagę. Straciłem 7,5kg w dwa miesiące. Fałdomierza nawet nie wyciągałem, że by się nie załamać. Na szczęście zbliżał się urlop, który postanowiłem w całości poświęcić na odbudowę tkanki tłuszczowej. Przyjemne tereny Żuław, Zatoki Gdańskiej i Mierzei Wiślanej oglądałem z siodełka rowerowego, Ciekawe miejsca, testowanie opon szosowych na szutrach, plaża. Odbudowałem 4kg i przekroczyłem magiczne 80kg. Wszedłem w intuicyjne dawkowanie enbrelu. Czuję się dobrze.
Zrobił się sierpień, trochę biegam, dużo pracuję. Wyremontowałem i wyposażyłem w regały naszą spiżarkę. Teraz Żona ją uzupełnia o treść pokarmową. Jedni przygotowują plecaki ewakuacyjne, inni rychtują spiżarnie...
Tyle bajdurzenia następny wpis będzie analizował mój trening bardziej ilościowo.
Mam nadzieję.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Analiza ilościowa zakładki, prosto z analogowej wersji sravy.
trening 11.08.2024
trening 11.08.2024
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Kupiłem dużą paczkę cukierków. Psich cukierków. Smakołyków, przekąsek, smaczków w różnych kształtach i kolorach. Będę uczył manier Peggy. To nasza suczka rasy wieloowocowej, która wyłamuje się ze stereotypu inteligentnego kundla.
Durna jak but, zresztą buty też zjada. Dręczy koty, obszczekuje konie, rzuca się na przechodniów, a czasami też na nas. Co prawda rzuca się z radości, ale to i tak kończy się podartymi częściami odzieży. Obgryzła większość mebli i swoje legowisko. Wcale się nie słucha, nie reaguje nawet na zawołanie, ale za to zjadła nam dwumiesięczny zapas witminy D3. Zaliczyła też kilkudniowy pobyt w klinice weterynaryjnej po przedawkowaniu Srepsils Intensive, 12 tabletek.
Uczę ją przybiegać do mnie, gdy ją zawołam.
Normalne psy robią to bez uczenia.
Rozmyślam o nadwyżce wolnego czasu, który poświęcam psu. Zdarza się przecież, że mówimy nawet o „spędzaniu” wolnego czasu. Usuwaniu go w niebyt. Bezproduktywnie. Bez historii, bez legendy, bez specjalnych skojarzeń. Oczywiście w przypadku Peggy jest to zapewne właśnie takie spędzanie.
Ale tu, w krainie biegaczy, czas jest przekuwany na podstawy, rozbudowy, szczyty, starty i regeneracje. Bywa, że również na rehabilitacje. Właśnie doszedłem do wyczerpania treningiem w takim stopniu, że muszę trochę odpocząć. No i nie wiem ile.
Warunkiem brzegowym jest start w Rowerowym Biegu Piastów 28.09.2024. Umówiłem się z kolegami i właśnie jestem w trakcie namawiania ich na podejście sportowe, a nie rekreacyjne. Entuzjazm wzbudzam, powiedzmy, taki sobie.
Dla porządku, trochę analizy ilościowej
11.08.2024 zrobiłem zakładkę opisaną w poprzednim wpisie
18 (albo 17, nie pamiętam).08.2024 – pobiegłem 30km górskim przełajem w 2h50'
25.08.2024 – pojechałem góralem trasę Rowerowego Biegu Piastów (trasa GIGA) w 3h53'
1.09.2024 – zrobiłem ponownie zakładkę z 11.08 – dołożyłem 2' na rowerze i 1' na biegu, jestem wyjechany.
To były akcenty weekendowe, w tygodniu robiłem lekki trening, bo miałem pracę w upale, niezbyt ciężką, ale jednak się regularnie odwadniałem. Trzeba uważać na elektrolity. Był kilka razy geriatrykrosfit z biegiem i małe rowerowania góralem i kolarką.
Jak wspomniałem, wczorajsza zakładka odbiła się mocno na zdrowiu, planowałem odpocząć w tygodniu i – może – wystartować w BikeMaratonie w Szklarskiej w ten weekend. Tylko, że dziś dostałem spam, że za dwa tygodnie w Radkowie jest Garmin Triminator...
No nie wiem, start w Rowerowym Biegu Piastów to sprawa towarzysko ważna. Przycisnąłem trening i już powinienem do startu odpoczywać (z jednym jeszcze akcentem).
Ale myślę. Mam trzy opcje:
1. Zrobić jeszcze jeden mocny przejazd trasy RBP w nadchodzący weekend.
2. Wystartować treningowo w BikeMaratonie w Szklarskiej (też weekend).
3. Zmienić priorytety, olać przyszły weekend i wystartować w Triminatorze w Radkowie.
Hmmm.
Wczoraj, przed świtem widziałem Oriona. Zaczynam patrzeć w górę. Zwłaszcza, że właśnie nów, a noce ciepłe. Jestem pewien, że Saturn nie jest biały, może nie łososiowy, ale ma jakiś taki "nalot".
Czekamy oczywiście na Marsa. Ciekawe, jakie będzie tym razem pętle wywijał?!
Durna jak but, zresztą buty też zjada. Dręczy koty, obszczekuje konie, rzuca się na przechodniów, a czasami też na nas. Co prawda rzuca się z radości, ale to i tak kończy się podartymi częściami odzieży. Obgryzła większość mebli i swoje legowisko. Wcale się nie słucha, nie reaguje nawet na zawołanie, ale za to zjadła nam dwumiesięczny zapas witminy D3. Zaliczyła też kilkudniowy pobyt w klinice weterynaryjnej po przedawkowaniu Srepsils Intensive, 12 tabletek.
Uczę ją przybiegać do mnie, gdy ją zawołam.
Normalne psy robią to bez uczenia.
Rozmyślam o nadwyżce wolnego czasu, który poświęcam psu. Zdarza się przecież, że mówimy nawet o „spędzaniu” wolnego czasu. Usuwaniu go w niebyt. Bezproduktywnie. Bez historii, bez legendy, bez specjalnych skojarzeń. Oczywiście w przypadku Peggy jest to zapewne właśnie takie spędzanie.
Ale tu, w krainie biegaczy, czas jest przekuwany na podstawy, rozbudowy, szczyty, starty i regeneracje. Bywa, że również na rehabilitacje. Właśnie doszedłem do wyczerpania treningiem w takim stopniu, że muszę trochę odpocząć. No i nie wiem ile.
Warunkiem brzegowym jest start w Rowerowym Biegu Piastów 28.09.2024. Umówiłem się z kolegami i właśnie jestem w trakcie namawiania ich na podejście sportowe, a nie rekreacyjne. Entuzjazm wzbudzam, powiedzmy, taki sobie.
Dla porządku, trochę analizy ilościowej
11.08.2024 zrobiłem zakładkę opisaną w poprzednim wpisie
18 (albo 17, nie pamiętam).08.2024 – pobiegłem 30km górskim przełajem w 2h50'
25.08.2024 – pojechałem góralem trasę Rowerowego Biegu Piastów (trasa GIGA) w 3h53'
1.09.2024 – zrobiłem ponownie zakładkę z 11.08 – dołożyłem 2' na rowerze i 1' na biegu, jestem wyjechany.
To były akcenty weekendowe, w tygodniu robiłem lekki trening, bo miałem pracę w upale, niezbyt ciężką, ale jednak się regularnie odwadniałem. Trzeba uważać na elektrolity. Był kilka razy geriatrykrosfit z biegiem i małe rowerowania góralem i kolarką.
Jak wspomniałem, wczorajsza zakładka odbiła się mocno na zdrowiu, planowałem odpocząć w tygodniu i – może – wystartować w BikeMaratonie w Szklarskiej w ten weekend. Tylko, że dziś dostałem spam, że za dwa tygodnie w Radkowie jest Garmin Triminator...
No nie wiem, start w Rowerowym Biegu Piastów to sprawa towarzysko ważna. Przycisnąłem trening i już powinienem do startu odpoczywać (z jednym jeszcze akcentem).
Ale myślę. Mam trzy opcje:
1. Zrobić jeszcze jeden mocny przejazd trasy RBP w nadchodzący weekend.
2. Wystartować treningowo w BikeMaratonie w Szklarskiej (też weekend).
3. Zmienić priorytety, olać przyszły weekend i wystartować w Triminatorze w Radkowie.
Hmmm.
Wczoraj, przed świtem widziałem Oriona. Zaczynam patrzeć w górę. Zwłaszcza, że właśnie nów, a noce ciepłe. Jestem pewien, że Saturn nie jest biały, może nie łososiowy, ale ma jakiś taki "nalot".
Czekamy oczywiście na Marsa. Ciekawe, jakie będzie tym razem pętle wywijał?!
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Spodziewałem się dłuższej narracji na temat mojej nieudolności w wychowaniu i układaniu krnąbrnych psów, a tu niespodzianka. Peggy zaczyna się słuchać! Te „cukierki”, które kupiłem nie są zbyt wygodne w użyciu, ale powoli zaczynają działać. Na dzisiejszym spacerze przybiegła do mnie, choć ją kumpel Wafel wyciągał na wspólną wycieczkę! Niesamowite jest to warunkowanie behawioru...
Rozpracowuję wciąż sprawę dualizmu jakościowo-ilościowego. Ubierając problem w przykłady, można przytoczyć mickiewiczowskie „czucie,wiara – szkiełko,oko”, prawnicze „ius – lex”, akademickie „art – science”, filozoficzne „Bóg – geometria”, .
No bo kto w końcu lepiej opisuje gwiazdy? Poeci, czy astrofizycy? Czy interesuje nas opis ilościowy, czy jakościowy? Dociekamy, czym jest Świat, czy po co jest Świat?
Trening sportowy jest wspaniałym polem do tej analizy, bo sposób, w jaki się nim zajmuję, łączy w sobie oba podejścia: ilościowe i jakościowe.
Dziś zajmę się równowagą między analizą jakościową i ilościową.
Na moim przykładzie.
Ostatni tydzień
Trening w opisie jakościowym.
Rozdarcie wewnętrzne płynące z poprzedniego wpisu zamknąłem najprościej, jak się da. Skoro celem moim jest start w Rowerowym Biegu Piastów, to trzeba trenować pod tę imprezę. Pojechałem wczoraj całą trasę Giga, starając się jak najmniej zatrzymywać na rozjazdach, cisnąłem w pedały całkiem mocno, choć nie na maksa. Taki trening ładnie wpisuje się w szerszą potrzebę mojego rozwoju kolarskiego. Nie mam co myśleć o poprawie wyników triatlonowych, bez podniesienia jakości kolarskiego odcinka. Ładny wynik na ostatnim półmaratonie biegowym daje mi podstawy sądzić, że jestem znacznie lepszym biegaczem, niż kolarzem. Wcześniej, w tym tygodniu biegałem i rowerowałem tak bardziej rekreacyjnie, codziennie rano się gimnastykowałem i – co nie bez znaczenia – miałem pracę z w upale, na wysokości, dość ciężką. Trochę byłem zmęczony. Odczuwałem też mocno zakładkę z poprzedniej niedzieli.
Trening w opisie ilościowym
Trasę Giga przejechałem w czasie 3h21'35”.
GIGA
A jeszcze byłbym zapomniał!
Stado osłów wprowadziło się do naszej dolinki. Jeden ładnie śpiewa o świcie. Bardzo solidnie i długo. Jego vibrato koloraturowe po prostu urzeka. Krowy ryczą jak zwykle.
Mieszkam w Narnii.
Rozpracowuję wciąż sprawę dualizmu jakościowo-ilościowego. Ubierając problem w przykłady, można przytoczyć mickiewiczowskie „czucie,wiara – szkiełko,oko”, prawnicze „ius – lex”, akademickie „art – science”, filozoficzne „Bóg – geometria”, .
No bo kto w końcu lepiej opisuje gwiazdy? Poeci, czy astrofizycy? Czy interesuje nas opis ilościowy, czy jakościowy? Dociekamy, czym jest Świat, czy po co jest Świat?
Trening sportowy jest wspaniałym polem do tej analizy, bo sposób, w jaki się nim zajmuję, łączy w sobie oba podejścia: ilościowe i jakościowe.
Dziś zajmę się równowagą między analizą jakościową i ilościową.
Na moim przykładzie.
Ostatni tydzień
Trening w opisie jakościowym.
Rozdarcie wewnętrzne płynące z poprzedniego wpisu zamknąłem najprościej, jak się da. Skoro celem moim jest start w Rowerowym Biegu Piastów, to trzeba trenować pod tę imprezę. Pojechałem wczoraj całą trasę Giga, starając się jak najmniej zatrzymywać na rozjazdach, cisnąłem w pedały całkiem mocno, choć nie na maksa. Taki trening ładnie wpisuje się w szerszą potrzebę mojego rozwoju kolarskiego. Nie mam co myśleć o poprawie wyników triatlonowych, bez podniesienia jakości kolarskiego odcinka. Ładny wynik na ostatnim półmaratonie biegowym daje mi podstawy sądzić, że jestem znacznie lepszym biegaczem, niż kolarzem. Wcześniej, w tym tygodniu biegałem i rowerowałem tak bardziej rekreacyjnie, codziennie rano się gimnastykowałem i – co nie bez znaczenia – miałem pracę z w upale, na wysokości, dość ciężką. Trochę byłem zmęczony. Odczuwałem też mocno zakładkę z poprzedniej niedzieli.
Trening w opisie ilościowym
Trasę Giga przejechałem w czasie 3h21'35”.
GIGA
A jeszcze byłbym zapomniał!
Stado osłów wprowadziło się do naszej dolinki. Jeden ładnie śpiewa o świcie. Bardzo solidnie i długo. Jego vibrato koloraturowe po prostu urzeka. Krowy ryczą jak zwykle.
Mieszkam w Narnii.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Mieszkanie na przełęczy ma całkiem sporo wad, ale w przypadku powodzi ujawniają się niektóre zalety. Mam nadzieję, że nikt z biegaczy nie ucierpi od wielkiej wody.
Tym razem rozpocznę od zwięzłego opisu ilościowego treningów, które zrobiłem od ostatniego wpisu, a potem wyłuszczę jakościowe bajdurzenia
1. Kolarka, 54km, teren pofalowany, dobry asfalt, było szybko, ale wisiałem koledze na kole.
2. Bieg asfaltowy z elementami przełajowymi 30' – właściwie trucht 6'/km
3. Bieg górski, przełajowy – 45' – ca 5'/km
Nadwyżką intelektualna. Niezbyt dobra nazwa, a wzięła się z rozważań o wolnych zasobach, które pojawiły się w chwili, gdy rewolucje przemysłowe dały człowiekowi więcej, niż potrzebuje do przetrwania, gdy pojawiło się magiczne żądanie klasy robotniczej: „8h snu, 8h pracy, 8h odpoczynku”.
Te „8h odpoczynku” to jest ta nadwyżka intelektualna. Czym wypełnić to morze czasu, które dostaliśmy od mózgów naszych przodków, tyrających w pocie czoła zbieraczy, łowców, rolników, robotników? Teraz, niemal codziennie, możemy oddawać się rozkoszom działań zupełnie bezproduktywnych. Przestajemy być klasą robotniczą, a stajemy się klasą próżniaczą.
Oczywiście racjonalizujemy sobie te wszystkie przyjemności. Zacny trunek, koncert ulubionego zespołu, wieczór w knajpie, teatr, kino, wakacje w Bułgarii – przecież to wszystko nam się należy!
Blog biegowy wydaje się idealnym miejscem do takich rozważań, czyż nie? Świadomie rezygnujemy z tych rozkoszy, by się zmęczyć.
Dla przyjemności!
A jeśli nie?
To dla zdrowia!
A jeśli na zdrowie nie wyszło?
To może dla wyniku?
E... Jakiego wyniku?
W sumie to nie wiem dlaczego?
Czyli dla transcendencji.
Wiem, już o tym pisałem.
Żona opieprzyła mnie za kiepskie ogrodzenie, bo znów coś nam zeżarło całą fasolkę szparagową. Myślała, że to sarny, ale sprawcy pozostawili po sobie charakterystyczne odchody. Była to banda osłów na gigancie.
A zatem nie tylko śpiewają, ale też kradną! Ale głupie nie są, bo gdyby połączyły obie pasje, to można by je na gorącym uczynku przyłapać.
Tym razem rozpocznę od zwięzłego opisu ilościowego treningów, które zrobiłem od ostatniego wpisu, a potem wyłuszczę jakościowe bajdurzenia
1. Kolarka, 54km, teren pofalowany, dobry asfalt, było szybko, ale wisiałem koledze na kole.
2. Bieg asfaltowy z elementami przełajowymi 30' – właściwie trucht 6'/km
3. Bieg górski, przełajowy – 45' – ca 5'/km
Nadwyżką intelektualna. Niezbyt dobra nazwa, a wzięła się z rozważań o wolnych zasobach, które pojawiły się w chwili, gdy rewolucje przemysłowe dały człowiekowi więcej, niż potrzebuje do przetrwania, gdy pojawiło się magiczne żądanie klasy robotniczej: „8h snu, 8h pracy, 8h odpoczynku”.
Te „8h odpoczynku” to jest ta nadwyżka intelektualna. Czym wypełnić to morze czasu, które dostaliśmy od mózgów naszych przodków, tyrających w pocie czoła zbieraczy, łowców, rolników, robotników? Teraz, niemal codziennie, możemy oddawać się rozkoszom działań zupełnie bezproduktywnych. Przestajemy być klasą robotniczą, a stajemy się klasą próżniaczą.
Oczywiście racjonalizujemy sobie te wszystkie przyjemności. Zacny trunek, koncert ulubionego zespołu, wieczór w knajpie, teatr, kino, wakacje w Bułgarii – przecież to wszystko nam się należy!
Blog biegowy wydaje się idealnym miejscem do takich rozważań, czyż nie? Świadomie rezygnujemy z tych rozkoszy, by się zmęczyć.
Dla przyjemności!
A jeśli nie?
To dla zdrowia!
A jeśli na zdrowie nie wyszło?
To może dla wyniku?
E... Jakiego wyniku?
W sumie to nie wiem dlaczego?
Czyli dla transcendencji.
Wiem, już o tym pisałem.
Żona opieprzyła mnie za kiepskie ogrodzenie, bo znów coś nam zeżarło całą fasolkę szparagową. Myślała, że to sarny, ale sprawcy pozostawili po sobie charakterystyczne odchody. Była to banda osłów na gigancie.
A zatem nie tylko śpiewają, ale też kradną! Ale głupie nie są, bo gdyby połączyły obie pasje, to można by je na gorącym uczynku przyłapać.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Wpis zawiera wulgaryzmy. Dwa, a właściwie to półtora. Deklaruję wykropkowanie strategicznych liter, jeśli pojawi się taki imperatyw moderatora. Jednakowoż odbyłoby się to ze szkodą dla przesłania.
Został niespełna tydzień do zawodów MTB. Chodzi o Rowerowy Bieg Piastów. Mam zamiar wystartować na trasie Giga. Od tygodnia nie robię mocnych treningów, a na ostatniej prostej już tylko wysiłek swobodny i gimnastyka w odciążeniu. Taki już jestem, długo się regeneruję i wychodzę ze stanów zapalnych, ale dwa tygodnie powinny wystarczyć. Od ostatniego wpisu zrobiłem dwie jednostki treningowe:
1. 1h MTB – pojechałem na zwiad w strategiczny punkt trasy – dojazd do Chatki Górzystów, tam są straszne kamole.
2. geriatrykrosfit wg schematu
Codzienna gimnastyka poranna i praca na budowie nie liczą się, ale muszę je mieć z tyłu głowy. Chodzi o to, że hamują regenerację energetyczną, ale przyśpieszają rehabilitację.
Pan Karol, rzetelny i pracowity starszy pan, który znalazł kiedyś w mojej firmie możliwość godnego dotrwania do emerytury, powiedział kiedyś przy fajrancie:
„Panie majster, ten kilof jest chujowaty.” W pierwszej chwili nie zrozumiałem, albowiem kilof jest narzędziem, które niezwykle trudno jest popsuć. Wdaliśmy się w krótką, techniczną dyskusję, po której zrozumiałem głębię i sens twierdzenia pana Karola.
Już wyjaśniam, otóż kilof nie był całkiem „chujowy”, był tylko „chujowaty” dało się nim pracować, ale każdy, kto wziąłby go do ręki, nie wykonywałby swojej pracy w najlepszy możliwy sposób. Po prostu jego „chujowatość” blokowała rozwój pełnego potencjału operatora kilofa. Stawała się szklanym sufitem. Przymiotnik ten wszedł na stałe do słownika moich budów i ma zastosowanie do wszystkiego, co nie jest (już?) w najlepszym stanie, ale wciąż jeszcze – od biedy – może pełnić swoją funkcję.
Mój trening i polityka startowa były dotąd jak kilof pana Karola.
Zazwyczaj, jeśli już startuję w jakichś zawodach, to jest to głównie zadanie logistyczne, ale tym razem postanowiłem przygotować się również taktycznie i strategicznie. Dwa razy przejechałem cała trasę, zaplanowałem, na których przełożeniach będę jechał początek, postanowiłem, że nie będę hamował na zjazdach, ale nie planuję na nich „dokręcać”. Nieliczne odcinki płaskie postaram się za kimś podwieźć, nie tyle z powodów aerodynamicznych, co dla równej prędkości, bo mam tendencje do odpuszczania, lub przesadzania po płaskim. Wyprzedzał będę pod górę. A ten trudny odcinek przed Chatką po prostu przeprowadzę, to jest raptem 50m i szkoda by było się wygrzmocić, lub kogoś skasować. Czyli wersja „pierdoła”.
Jeśli chodzi o tempo, to będę cisnął mocno, ale też wykorzystam wszystkie chwile wytchnienia. Skoro mam cel w tri 25 centyl stawki, to na zawodach kolarskich tak właśnie ma być.
Wezmę jeden żelek i jeden bidon 650ml (woda) na kierownicę i drugi 650ml (woda z ogórków) do koszyczka.
Wyczytałem w almanachu astronomicznym, że Mars już może być obserwowany na tyle wcześniej przed świtem, że warto się na niego zaczaić. Oczyma wyobraźni widziałem go jako nietypową Jutrzenkę, Czerwoną Gwiazdę Zaranną, „Krwawą Jutrznię”.
Ale nie chciało mi się wstawać...
Jednak dziś, znajomy osioł postanowił wcześniej zacząć śpiewać, przez co miałem okazję nie tylko wstać, by okna pozamykać, ale też podziwiać sytuację na przedświtowym niebie.
"Krwawa jutrznia" wyglądała całkiem niespektakularnie. Nie dość, że po niedawnej koniunkcji, sąsiedni Jowisz całkiem przyćmiewał Marsa, to jeszcze wepchał się już Orion jako mistrz drugiego planu. A gdy swego psa, Syriusza, ze smyczy spuścił, to biedny Mars całkiem schował się w tłumie pomniejszych gwiazdeczek i innych niebieskich patocelebrytów.
Chyba jednak wojny nie będzie.
Został niespełna tydzień do zawodów MTB. Chodzi o Rowerowy Bieg Piastów. Mam zamiar wystartować na trasie Giga. Od tygodnia nie robię mocnych treningów, a na ostatniej prostej już tylko wysiłek swobodny i gimnastyka w odciążeniu. Taki już jestem, długo się regeneruję i wychodzę ze stanów zapalnych, ale dwa tygodnie powinny wystarczyć. Od ostatniego wpisu zrobiłem dwie jednostki treningowe:
1. 1h MTB – pojechałem na zwiad w strategiczny punkt trasy – dojazd do Chatki Górzystów, tam są straszne kamole.
2. geriatrykrosfit wg schematu
Codzienna gimnastyka poranna i praca na budowie nie liczą się, ale muszę je mieć z tyłu głowy. Chodzi o to, że hamują regenerację energetyczną, ale przyśpieszają rehabilitację.
Pan Karol, rzetelny i pracowity starszy pan, który znalazł kiedyś w mojej firmie możliwość godnego dotrwania do emerytury, powiedział kiedyś przy fajrancie:
„Panie majster, ten kilof jest chujowaty.” W pierwszej chwili nie zrozumiałem, albowiem kilof jest narzędziem, które niezwykle trudno jest popsuć. Wdaliśmy się w krótką, techniczną dyskusję, po której zrozumiałem głębię i sens twierdzenia pana Karola.
Już wyjaśniam, otóż kilof nie był całkiem „chujowy”, był tylko „chujowaty” dało się nim pracować, ale każdy, kto wziąłby go do ręki, nie wykonywałby swojej pracy w najlepszy możliwy sposób. Po prostu jego „chujowatość” blokowała rozwój pełnego potencjału operatora kilofa. Stawała się szklanym sufitem. Przymiotnik ten wszedł na stałe do słownika moich budów i ma zastosowanie do wszystkiego, co nie jest (już?) w najlepszym stanie, ale wciąż jeszcze – od biedy – może pełnić swoją funkcję.
Mój trening i polityka startowa były dotąd jak kilof pana Karola.
Zazwyczaj, jeśli już startuję w jakichś zawodach, to jest to głównie zadanie logistyczne, ale tym razem postanowiłem przygotować się również taktycznie i strategicznie. Dwa razy przejechałem cała trasę, zaplanowałem, na których przełożeniach będę jechał początek, postanowiłem, że nie będę hamował na zjazdach, ale nie planuję na nich „dokręcać”. Nieliczne odcinki płaskie postaram się za kimś podwieźć, nie tyle z powodów aerodynamicznych, co dla równej prędkości, bo mam tendencje do odpuszczania, lub przesadzania po płaskim. Wyprzedzał będę pod górę. A ten trudny odcinek przed Chatką po prostu przeprowadzę, to jest raptem 50m i szkoda by było się wygrzmocić, lub kogoś skasować. Czyli wersja „pierdoła”.
Jeśli chodzi o tempo, to będę cisnął mocno, ale też wykorzystam wszystkie chwile wytchnienia. Skoro mam cel w tri 25 centyl stawki, to na zawodach kolarskich tak właśnie ma być.
Wezmę jeden żelek i jeden bidon 650ml (woda) na kierownicę i drugi 650ml (woda z ogórków) do koszyczka.
Wyczytałem w almanachu astronomicznym, że Mars już może być obserwowany na tyle wcześniej przed świtem, że warto się na niego zaczaić. Oczyma wyobraźni widziałem go jako nietypową Jutrzenkę, Czerwoną Gwiazdę Zaranną, „Krwawą Jutrznię”.
Ale nie chciało mi się wstawać...
Jednak dziś, znajomy osioł postanowił wcześniej zacząć śpiewać, przez co miałem okazję nie tylko wstać, by okna pozamykać, ale też podziwiać sytuację na przedświtowym niebie.
"Krwawa jutrznia" wyglądała całkiem niespektakularnie. Nie dość, że po niedawnej koniunkcji, sąsiedni Jowisz całkiem przyćmiewał Marsa, to jeszcze wepchał się już Orion jako mistrz drugiego planu. A gdy swego psa, Syriusza, ze smyczy spuścił, to biedny Mars całkiem schował się w tłumie pomniejszych gwiazdeczek i innych niebieskich patocelebrytów.
Chyba jednak wojny nie będzie.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Ale smuty!
Przechodzimy wrześniowe urazy, infekcje i stany zapalne boleśnie, ale - co daj Boże - w sposób kontrolowany. Chrupnięta kość, poparzenie, gorączka, czy osłabienie nie jest w stanie zepsuć humoru. Ba! Humor wisielczy jest o tej porze roku, jak najbardziej na miejscu.
Jesień w polu i zagrodzie.
Zaczęło się nocne garażowanie koni, a zatem związane z tym atrakcje widłowo-taczkowe. W domu pojawiły się myszy, kuny i szop. Któreś z nich zapewne wygra i może pozwoli nam nadal tu mieszkać. Nie udaje mi się dokończyć ostatniej inwestycji, bo ciągle jakieś kłody pod nogi. Dość mam delegacji. Może zbuduję coś na miejscu. Niestety widać biedę w prywatnych portfelach, przygotowuję się na trudniejsze czasy. Sterowanie ręczne.
Zgodnie z planem, wystartowałem w tym Rowerowym Biegu Piastów. Lało i było zimno. Jestem niezadowolony z kilku powodów.
Ale najpierw analiza ilościowa.
RBP – trasa Giga, 60km 3h10', zająłem 136 miejsce na 308 finisherów, czyli 45 centyl...
Niezadowolony jestem z powodu ubrania. Moja patykowata budowa sprawia, że wszystko się na mnie roluje, fałduje, zawija obwisa i obciera i zahacza. Zwłaszcza w deszczu. Muszę koniecznie zainwestować w odzież.
Niezadowolony jestem z odżywiania. Uparłem się pojechać cały dystans na jednym słodkim żelku, ale to było optymalne przy 20stC i ładnej pogodzie. W deszczu i na zimnie przydałoby się konkretne żarcie.
Niezadowolony jestem z wyniku, bo wciąż jestem tylko „w pierwszej połowie”, a nie „w pierwszej ćwiartce” stawki.
Pisałem, że jesień? Nie?
Jesień...
Przechodzimy wrześniowe urazy, infekcje i stany zapalne boleśnie, ale - co daj Boże - w sposób kontrolowany. Chrupnięta kość, poparzenie, gorączka, czy osłabienie nie jest w stanie zepsuć humoru. Ba! Humor wisielczy jest o tej porze roku, jak najbardziej na miejscu.
Jesień w polu i zagrodzie.
Zaczęło się nocne garażowanie koni, a zatem związane z tym atrakcje widłowo-taczkowe. W domu pojawiły się myszy, kuny i szop. Któreś z nich zapewne wygra i może pozwoli nam nadal tu mieszkać. Nie udaje mi się dokończyć ostatniej inwestycji, bo ciągle jakieś kłody pod nogi. Dość mam delegacji. Może zbuduję coś na miejscu. Niestety widać biedę w prywatnych portfelach, przygotowuję się na trudniejsze czasy. Sterowanie ręczne.
Zgodnie z planem, wystartowałem w tym Rowerowym Biegu Piastów. Lało i było zimno. Jestem niezadowolony z kilku powodów.
Ale najpierw analiza ilościowa.
RBP – trasa Giga, 60km 3h10', zająłem 136 miejsce na 308 finisherów, czyli 45 centyl...
Niezadowolony jestem z powodu ubrania. Moja patykowata budowa sprawia, że wszystko się na mnie roluje, fałduje, zawija obwisa i obciera i zahacza. Zwłaszcza w deszczu. Muszę koniecznie zainwestować w odzież.
Niezadowolony jestem z odżywiania. Uparłem się pojechać cały dystans na jednym słodkim żelku, ale to było optymalne przy 20stC i ładnej pogodzie. W deszczu i na zimnie przydałoby się konkretne żarcie.
Niezadowolony jestem z wyniku, bo wciąż jestem tylko „w pierwszej połowie”, a nie „w pierwszej ćwiartce” stawki.
Pisałem, że jesień? Nie?
Jesień...
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Pouciekały mi treningi z głowy. Postaram się uratować, co się da z analizy ilościowej.
Po RBP przez tydzień-dwa kończyłem inwestycje delegacyjne i nie trenowałem, zaliczam 10 dni „regeneracji”. Potem biegałem/rowerowałem praktycznie codziennie około 30' po której to aktywności gimnastykowałem się „przeciwbólowo”. Niezależnie od tego mogę sobie zaliczyć pewne 5 akcentów (w kolejności, ale nie pamiętam dat).
1. 2h biegu przełajowego w tempie około 6'/km z dużym przewyższeniem (szacuję na 800m)
2. zakładka mtb/przełaj – 45'/20' – to było mocne, potem trzy dni to odczuwałem.
3. 1h15' bieg przełajowy – to najsłabszy akcent, piszę o nim, bo próbowałem na nim jeść słodycze.
4. 2h mtb – bardzo mocny przejazd na Zajęcznik i z powrotem.
5. 1h30' biegu przełajowego, praktycznie ta sama trasa, co akcent nr 1, ale dużo szybciej.
Nie za dużo, ale też nie za mało.
Buduję nam ujeżdżalnię dla koni. Nieduża, ale to i tak przedsięwzięcie organizacyjne i finansowe. Trzeba czasowo porzucić prace zarobkowe i jeszcze wydać konkretne środki na inwestycję. Na razie będzie odkryta, ale myślę przyszłościowo i kilka rzeczy przewiduję pod zadaszenie. 44x22m.
Nauczony doświadczeniem i skarcony przez społeczność biegową, spróbowałem jeść węglowodany na treningach. Nie jest to takie proste. Po tych profesjonalnych żelkach wcale nie czuję się zbyt dobrze. Raczej bym jakąś kanapkę zjadł. Tam, w środku, musi być coś tłustego, żebym się rzygliwie nie poczuł. Na przykład, na tym kolarskim wyścigu były na paśnikach takie wafle z kajmakiem, całkiem niezłe. Spróbuję na tym, kajmak to tłusta słodycz.
Nieoczekiwanym skutkiem nadprogramowych słodyczy stała się straszna ochota na ich zjadanie również poza treningami. Jakieś torty, ciasta, bułki słodkie, batoniki... Trochę się pochorowałem, cukier to trucizna. Nie znam umiaru, nie wiem ile trzeba zjeść, żeby się nie struć.
Być może małym wyjaśnieniem jest mój lipidogram, który zlecił mi kiedyś Doktor Enbrel. Tam jest spore przekroczenie całkowitego cholesterolu, przy jednoczesnej dwukrotnej nadwyżce HDL. Do tego dochodzi wieczne 86mg/dL glukozy we krwi na czczo. Zasugerował, że jestem „tłuszczowcem”, jeśli chodzi o gospodarkę energetyczną i nie będziemy w tym grzebać, bo taka uroda.
Czyli bułka z masłem!
A na treningu wafel z kajmakiem.
Dam znać, gdy wypróbuję... i się nie porzygam.
PS: muszę też sprawić sobie nowe buty przełajowe. Niech to będzie zajawka do kolejnego wpisu o idei posiadania. Stosunkowo nowej idei.
Po RBP przez tydzień-dwa kończyłem inwestycje delegacyjne i nie trenowałem, zaliczam 10 dni „regeneracji”. Potem biegałem/rowerowałem praktycznie codziennie około 30' po której to aktywności gimnastykowałem się „przeciwbólowo”. Niezależnie od tego mogę sobie zaliczyć pewne 5 akcentów (w kolejności, ale nie pamiętam dat).
1. 2h biegu przełajowego w tempie około 6'/km z dużym przewyższeniem (szacuję na 800m)
2. zakładka mtb/przełaj – 45'/20' – to było mocne, potem trzy dni to odczuwałem.
3. 1h15' bieg przełajowy – to najsłabszy akcent, piszę o nim, bo próbowałem na nim jeść słodycze.
4. 2h mtb – bardzo mocny przejazd na Zajęcznik i z powrotem.
5. 1h30' biegu przełajowego, praktycznie ta sama trasa, co akcent nr 1, ale dużo szybciej.
Nie za dużo, ale też nie za mało.
Buduję nam ujeżdżalnię dla koni. Nieduża, ale to i tak przedsięwzięcie organizacyjne i finansowe. Trzeba czasowo porzucić prace zarobkowe i jeszcze wydać konkretne środki na inwestycję. Na razie będzie odkryta, ale myślę przyszłościowo i kilka rzeczy przewiduję pod zadaszenie. 44x22m.
Nauczony doświadczeniem i skarcony przez społeczność biegową, spróbowałem jeść węglowodany na treningach. Nie jest to takie proste. Po tych profesjonalnych żelkach wcale nie czuję się zbyt dobrze. Raczej bym jakąś kanapkę zjadł. Tam, w środku, musi być coś tłustego, żebym się rzygliwie nie poczuł. Na przykład, na tym kolarskim wyścigu były na paśnikach takie wafle z kajmakiem, całkiem niezłe. Spróbuję na tym, kajmak to tłusta słodycz.
Nieoczekiwanym skutkiem nadprogramowych słodyczy stała się straszna ochota na ich zjadanie również poza treningami. Jakieś torty, ciasta, bułki słodkie, batoniki... Trochę się pochorowałem, cukier to trucizna. Nie znam umiaru, nie wiem ile trzeba zjeść, żeby się nie struć.
Być może małym wyjaśnieniem jest mój lipidogram, który zlecił mi kiedyś Doktor Enbrel. Tam jest spore przekroczenie całkowitego cholesterolu, przy jednoczesnej dwukrotnej nadwyżce HDL. Do tego dochodzi wieczne 86mg/dL glukozy we krwi na czczo. Zasugerował, że jestem „tłuszczowcem”, jeśli chodzi o gospodarkę energetyczną i nie będziemy w tym grzebać, bo taka uroda.
Czyli bułka z masłem!
A na treningu wafel z kajmakiem.
Dam znać, gdy wypróbuję... i się nie porzygam.
PS: muszę też sprawić sobie nowe buty przełajowe. Niech to będzie zajawka do kolejnego wpisu o idei posiadania. Stosunkowo nowej idei.
- rocha
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1141
- Rejestracja: 06 maja 2002, 11:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Świecie/Jelenia Góra/Wrocław
Chyba to mam. Uchwyciłem ideę, która zdominowała obecny świat.
Ale po kolei. Władek nie przyjechał. Nie poznałem dotąd Władka osobiście, ale jest on osobą kluczową w moim przedsięwzięciu. Władek jest operatorem koparki, a prawdopodobnie również jej właścicielem. No i tą koparką dziś nie dojechał. To nie jest byle jaka koparka, to maszyna, która ma uporać się ze skalną zwietrzeliną na moim polu i zniwelować, na stoku, powierzchnię 44x22m pod ujeżdżalnię dla koni. Według zapewnień pochodzących z najbliższego Władkowi źródła, Władek jest „dusza człowiek” i „zna się na rzeczy”, i „nigdy nie zawalił”. Jednakowoż, dziś nie dojechał.
Rękę złamał...
Tak z nami jest, część dóbr potrafimy sobie sami zapewnić, a pozostałe musimy kupić. Bo można coś zrobić samemu lub kupić. Stworzyć dodatkową wartość dla świata lub posiąść wartość należącą do kogoś innego. Gra o rosnącej lub stałej sumie.
Tylko, znaj proporcje, mocium panie.
Czy oglądając spektakularne, niewątpliwie, zdjęcia astronomicznych zjawisk mam większą szansę stworzyć jakąś wartość dodaną, czy też samemu, patrząc w niebo, mogę wyciągnąć własne, niepowtarzalne wnioski na podstawie obserwacji nieuzbrojonym okiem? Czy śledząc wykresy i tabele wygenerowane na podstawie odczytów czujników nowoczesnych monitorów aktywności, jestem bardziej twórcą, czy może konsumentem? Czy jedząc obiad z diety pudełkowej, mogę zrozumieć siebie ogławiającego grządkę selerów?
A plany, cele, marzenia? Ile w nich jest wygenerowanej chęci zawłaszczenia, a ile dążenia do odkrycia ziemi nieznanej?
Ale takiej koparki nie mam. Muszę tę usługę kupić.
Oczywiście wiele razy udało mi się zdobyć coś cennego, niepowtarzalnego i wspaniałego zupełnie nie będącego moim wytworem, Nie raz i nie dwa stawałem w olśnieniu rzeczy, myśli, dowodu, który został mi podany gotowy na tacy. Można się do takich transferów przyzwyczaić, można się od nich uzależnić. Można też potraktować je jako oczywisty element otaczającego nas świata. Mój ulubiony przykład dotyczy gospodarki wodnościekowej. Czy jeszcze ktoś rozmyśla nad tym, że bez stałego dostępu do wody nie ma cywilizacji? Jesteśmy wtedy, co najwyżej, kulturą zbieracko-łowiecką. Żółta Rzeka, Jangcy, Jordan, Nil, Tygrys z Eufratem. Tam mogły powstać struktury gromadzące dobra i je redystrubuujące. Można było budować kanały, sadzawkę Siloe i rzymskie akwedukty. Reszta jest historią.
Od nas zależy, czy jest to historia twórców dóbr, czy konsumentów usług koparek.
A jeśli koparka nie dojedzie? Ilu jest tych koparkowych, których usługi można kupić? Ilu jest szewców, szwaczek, cieśli, mechaników, murarzy, astrofizyków, inżynierów?
I, co najciekawsze, ilu chce nimi być? Dość intuicyjnie, jeszcze w liceum, określiłem sobie, co chcę w życiu robić, a czego nie. Interesowało mnie tworzenie rzeczy, których wcześniej nie było. Antytezą było coś, co nazywałem wtedy „przesypywaniem z kupki na kupkę”.
Jeśli chcę szybko biegać, to po prostu biegam i robię to coraz szybciej. Proste?
Ale doświadczenie mówi, że jeśli poprowadzi mnie trener, to wyniki osiągnę lepsze i dużo szybciej. Skorzystam z jego wiedzy, stanę się jej konsumentem, mogę nie rozumieć zasad i procesu, ale dostanę efekt.
No dobrze, ale nie stać mnie na dobrego trenera. Tego dobra nie kupię.
Na szczęście, w medialnym supermarkecie, poniżej półki z trenerami, stoi rządek podręczników, mogę skopiować któryś z planów Friela, Danielsa czy Skarżyńskiego i po prostu go zrealizować. Oczywiście podręcznik rzadko dostosuje się do moich sytuacji życiowych, będzie dość bezwzględny i w żaden sposób nie można go po ludzku opieprzyć. To, że mnie na niego stać, nie oznacza sukcesu sportowego. Ale wiadomo! Biegam Gallowayem! Już to samo daje zastrzyk samozadowolenia i poczucie sensu.
Dopełnienie stanowi lajkra. Gdy pierwszy raz włożyłem trykoty, menele w Parku Szczytnickim wołali za mną „te, lala, spódnicy zapomniałaś włożyć!”
I tak, kupujemy sobie satysfakcję. W tym anglojęzycznym, nie polskim znaczeniu.
Czy zatem lepiej jest wszystko zrobić samemu? Moje buty orienterskie zasługują na emeryturę, szukam czegoś konkretnego, mają być bez amortyzacji, z twardym, agresywnym bieżnikiem, mile widziane boczne kolce w taliowaniu stopy (ześlig boczny na mokrym korzeniu), z neoprenową cholewką (odpompowującą wodę z brodów), pokrytą nieprzemakalną warstwą antyadhezyjną (współpracujące ze stuptutami w kopnym śniegu). Powinny mieć luz w palcach, i długie sznurowanie, żeby poluzować pod grubszą skarpetę. Takie sobie wymarzyłem.
Tylko, że sam, to sobie mogę, co najwyżej, espadryle ze słomy upleść.
Czyli trzeba kupić.
Ba! Ale gdzie? Rozmiar 48.
Tu dochodzę do przeciwnych wniosków. Pytanie, ile trzeba przeczytać książek, żeby coś napisać? Ile błędów żywieniowych popełnić, by nauczyć się pałerżele dla siebie przyrządzać? Ile błędów treningowych popełnić, żeby się wreszcie do tych zawodów solidnie przygotować? To są moje pytania. Odrzucam pytania pośrednie, w stylu „jakie trzeba mieć FTP, żeby być superkolarzem?”, albo „jakie mam v0max?”, albo „ile węglowodanów na godzinę połkąć?”, albo „ile czasu w której strefie spędziłem?”, albo „ile przebieżek, z jakimi przerwami, w jak szybkim truchcie zrobiłem, z jaką rozgrzewką, i wychłodzeniem”.
I dlaczego tak słabo?
No, ale trochę analizy ilościowej by się przydało, a i zapowiedziane zakupy sprzętu idą pełną parą. Zwłaszcza, że jest cel treningowy na oku. Nocna Masakra 2024, byłem trzy razy, jeszcze przy starej formule, teraz jest nacisk na scorelauf i krótki limit.
Czas dopłynąć do brzegu tych wypocin, analiza ilościowa.
Zrobiłem od niedzieli dwie zakładki mtb/przełaj
poniedziałek: 45'/15'
wtorek: 1h15'/25'
Kupiłem porządne światełko na kierownicę roweru, naprawdę daje radę, 2000lm wytrzymuje 2h (widać dziki ze 100m), a w lżejszych trybach spokojnie nockę wytrzyma (jeszcze ma wyjście jako pałerbank).
Mam też nową latarkę czołową, której już nie dam rodzinie do pomiatania i mi nie popsują. Szybsza jazda na rowerze w czasie mrozu wychładza mi czoło, zatem zamówiłem czapkę z wstawką nieprzewiewną, ma dziś dojść do paczkomatu. Mam spodnie ortalionowe ze stópkami na buty i trochę kiepską kurtkę.
Zgubiłem gdzieś kompas, znowu.
Rękawiczki raczej dadzą radę.
Ciekawe, czy uda się dotrzeć na linię startu?
Pada śnieg, zrobię dziś nocny trening.
Ale po kolei. Władek nie przyjechał. Nie poznałem dotąd Władka osobiście, ale jest on osobą kluczową w moim przedsięwzięciu. Władek jest operatorem koparki, a prawdopodobnie również jej właścicielem. No i tą koparką dziś nie dojechał. To nie jest byle jaka koparka, to maszyna, która ma uporać się ze skalną zwietrzeliną na moim polu i zniwelować, na stoku, powierzchnię 44x22m pod ujeżdżalnię dla koni. Według zapewnień pochodzących z najbliższego Władkowi źródła, Władek jest „dusza człowiek” i „zna się na rzeczy”, i „nigdy nie zawalił”. Jednakowoż, dziś nie dojechał.
Rękę złamał...
Tak z nami jest, część dóbr potrafimy sobie sami zapewnić, a pozostałe musimy kupić. Bo można coś zrobić samemu lub kupić. Stworzyć dodatkową wartość dla świata lub posiąść wartość należącą do kogoś innego. Gra o rosnącej lub stałej sumie.
Tylko, znaj proporcje, mocium panie.
Czy oglądając spektakularne, niewątpliwie, zdjęcia astronomicznych zjawisk mam większą szansę stworzyć jakąś wartość dodaną, czy też samemu, patrząc w niebo, mogę wyciągnąć własne, niepowtarzalne wnioski na podstawie obserwacji nieuzbrojonym okiem? Czy śledząc wykresy i tabele wygenerowane na podstawie odczytów czujników nowoczesnych monitorów aktywności, jestem bardziej twórcą, czy może konsumentem? Czy jedząc obiad z diety pudełkowej, mogę zrozumieć siebie ogławiającego grządkę selerów?
A plany, cele, marzenia? Ile w nich jest wygenerowanej chęci zawłaszczenia, a ile dążenia do odkrycia ziemi nieznanej?
Ale takiej koparki nie mam. Muszę tę usługę kupić.
Oczywiście wiele razy udało mi się zdobyć coś cennego, niepowtarzalnego i wspaniałego zupełnie nie będącego moim wytworem, Nie raz i nie dwa stawałem w olśnieniu rzeczy, myśli, dowodu, który został mi podany gotowy na tacy. Można się do takich transferów przyzwyczaić, można się od nich uzależnić. Można też potraktować je jako oczywisty element otaczającego nas świata. Mój ulubiony przykład dotyczy gospodarki wodnościekowej. Czy jeszcze ktoś rozmyśla nad tym, że bez stałego dostępu do wody nie ma cywilizacji? Jesteśmy wtedy, co najwyżej, kulturą zbieracko-łowiecką. Żółta Rzeka, Jangcy, Jordan, Nil, Tygrys z Eufratem. Tam mogły powstać struktury gromadzące dobra i je redystrubuujące. Można było budować kanały, sadzawkę Siloe i rzymskie akwedukty. Reszta jest historią.
Od nas zależy, czy jest to historia twórców dóbr, czy konsumentów usług koparek.
A jeśli koparka nie dojedzie? Ilu jest tych koparkowych, których usługi można kupić? Ilu jest szewców, szwaczek, cieśli, mechaników, murarzy, astrofizyków, inżynierów?
I, co najciekawsze, ilu chce nimi być? Dość intuicyjnie, jeszcze w liceum, określiłem sobie, co chcę w życiu robić, a czego nie. Interesowało mnie tworzenie rzeczy, których wcześniej nie było. Antytezą było coś, co nazywałem wtedy „przesypywaniem z kupki na kupkę”.
Jeśli chcę szybko biegać, to po prostu biegam i robię to coraz szybciej. Proste?
Ale doświadczenie mówi, że jeśli poprowadzi mnie trener, to wyniki osiągnę lepsze i dużo szybciej. Skorzystam z jego wiedzy, stanę się jej konsumentem, mogę nie rozumieć zasad i procesu, ale dostanę efekt.
No dobrze, ale nie stać mnie na dobrego trenera. Tego dobra nie kupię.
Na szczęście, w medialnym supermarkecie, poniżej półki z trenerami, stoi rządek podręczników, mogę skopiować któryś z planów Friela, Danielsa czy Skarżyńskiego i po prostu go zrealizować. Oczywiście podręcznik rzadko dostosuje się do moich sytuacji życiowych, będzie dość bezwzględny i w żaden sposób nie można go po ludzku opieprzyć. To, że mnie na niego stać, nie oznacza sukcesu sportowego. Ale wiadomo! Biegam Gallowayem! Już to samo daje zastrzyk samozadowolenia i poczucie sensu.
Dopełnienie stanowi lajkra. Gdy pierwszy raz włożyłem trykoty, menele w Parku Szczytnickim wołali za mną „te, lala, spódnicy zapomniałaś włożyć!”
I tak, kupujemy sobie satysfakcję. W tym anglojęzycznym, nie polskim znaczeniu.
Czy zatem lepiej jest wszystko zrobić samemu? Moje buty orienterskie zasługują na emeryturę, szukam czegoś konkretnego, mają być bez amortyzacji, z twardym, agresywnym bieżnikiem, mile widziane boczne kolce w taliowaniu stopy (ześlig boczny na mokrym korzeniu), z neoprenową cholewką (odpompowującą wodę z brodów), pokrytą nieprzemakalną warstwą antyadhezyjną (współpracujące ze stuptutami w kopnym śniegu). Powinny mieć luz w palcach, i długie sznurowanie, żeby poluzować pod grubszą skarpetę. Takie sobie wymarzyłem.
Tylko, że sam, to sobie mogę, co najwyżej, espadryle ze słomy upleść.
Czyli trzeba kupić.
Ba! Ale gdzie? Rozmiar 48.
Tu dochodzę do przeciwnych wniosków. Pytanie, ile trzeba przeczytać książek, żeby coś napisać? Ile błędów żywieniowych popełnić, by nauczyć się pałerżele dla siebie przyrządzać? Ile błędów treningowych popełnić, żeby się wreszcie do tych zawodów solidnie przygotować? To są moje pytania. Odrzucam pytania pośrednie, w stylu „jakie trzeba mieć FTP, żeby być superkolarzem?”, albo „jakie mam v0max?”, albo „ile węglowodanów na godzinę połkąć?”, albo „ile czasu w której strefie spędziłem?”, albo „ile przebieżek, z jakimi przerwami, w jak szybkim truchcie zrobiłem, z jaką rozgrzewką, i wychłodzeniem”.
I dlaczego tak słabo?
No, ale trochę analizy ilościowej by się przydało, a i zapowiedziane zakupy sprzętu idą pełną parą. Zwłaszcza, że jest cel treningowy na oku. Nocna Masakra 2024, byłem trzy razy, jeszcze przy starej formule, teraz jest nacisk na scorelauf i krótki limit.
Czas dopłynąć do brzegu tych wypocin, analiza ilościowa.
Zrobiłem od niedzieli dwie zakładki mtb/przełaj
poniedziałek: 45'/15'
wtorek: 1h15'/25'
Kupiłem porządne światełko na kierownicę roweru, naprawdę daje radę, 2000lm wytrzymuje 2h (widać dziki ze 100m), a w lżejszych trybach spokojnie nockę wytrzyma (jeszcze ma wyjście jako pałerbank).
Mam też nową latarkę czołową, której już nie dam rodzinie do pomiatania i mi nie popsują. Szybsza jazda na rowerze w czasie mrozu wychładza mi czoło, zatem zamówiłem czapkę z wstawką nieprzewiewną, ma dziś dojść do paczkomatu. Mam spodnie ortalionowe ze stópkami na buty i trochę kiepską kurtkę.
Zgubiłem gdzieś kompas, znowu.
Rękawiczki raczej dadzą radę.
Ciekawe, czy uda się dotrzeć na linię startu?
Pada śnieg, zrobię dziś nocny trening.