3 października, wtorek 50 minut po 4:55
Ostatni tydzień przed startem docelowym rozpocząłem jednostką na pobudzenie.
Biegało się bardzo dobrze, bez większego zmęczenia dotrwałem do końca.
Trzeba powiedzieć, że poczułem świeżość.
Czas: 50:01
Dystans: 10,47 km
Śr. tempo: 4:47 min/km
Śr. tętno: 133 bpm
6 października, piątek 45 minut BS
Trening skrócony do 33:40. Powód: ból gardła i katar...
Pięknie się załatwiłem na kilka dni przed startem.
Czas: 33:40
Dystans: 6,35 km
Śr. tempo: 5:18 min/km
Śr. tętno: 122 bpm
Poza samym problemem z gardłem bardzo dbałem o higienę snu, zwłaszcza kiedy musiałem wstawać już o 4:20.
Cały tydzień spałem po około 7 godzin, co jest wyczynem.
Z piątku na sobotę spałem niecałe 9 godzin, a noc poprzedzającą zawody prawie 8 godzin.

8 października, niedziela 9. Cracovia Półmaraton Królewski
Nareszcie nadszedł ten dzień! Od kilku dni obserwowałem prognozy pogody, które zmieniały się od początku tygodnia.
Sama pogoda okazała się łaskawa. Bez opadów od startu do mety oraz pogoda na bicie rekordów.
Pobudka o 6, by zjeść śniadanie. Planowo godzinę później wyruszyłem z partnerką w kierunku Krakowa. Sama droga bez problemowa. Zaparkowanie samochodu na parkingu przed M1 również bez stresowe. Odbiór pakietów, mój na połówkę oraz dla niej piątka.
Pakiet to worek na plecy, numer, baton, żel, orzeszki. Koszulka do zakupu, kupiłem. Dziewczyna w biegu na 5 km koszulkę miała w pakiecie.
Po odbiorze wypiliśmy kawę i skierowaliśmy się w kierunku samochodu by zostawić pakiet oraz wziąć nasze torby. Później toaleta i szatnia.
Na nic nie mogę narzekać, wszystko szło według planu.
Przed startem rozgrzewka krótka ale czułem się dogrzany.
Ustawiłem się w strefie około 5 minut przed startem.
Wybiła godzina 10! Ruszyłem, pierwsza prosta i zakręt w lewo, w kierunku rynku. Pierwsze kilometry ze spokojem oraz zapasem sił.
Na kolejnych flagach meldowałem się następująco: 4:11, 4:03, 4:09, 4:12, 4:15. Pierwsze 5 km w czasie 20:54. Myślę, że dobrze to wróży, bo ciągle czuję energię.
Po przebiegnięciu przez rynek kierujemy się w stronę Wawelu, by zaraz biec wzdłuż Wisły. Pierwszy punkt odświeżania, pierwszy kubek wody.
Kolejne kilometry to 4:07, 4:13, 4:12, 4:16, 4:20. Kolejne 5 km w czasie 21:17, a 10 km w 42:11.
Przed drugim punktem z wodą postanawiam zjeść żel, który wziąłem ze sobą. Ładnie wsunąłem go, popiłem wodą.
Tylko coś zaczyna kłuć w bok... Kolka
Poważnie? Teraz? Kiedy biegło się tak dobrze.
Postanowiłem trochę odpuścić, bo ból nie chciał zniknąć. Miałem zapas, więc starałem się zapanować nad oddechem oraz tym przeklętym kłuciem.
Tempo zredukowane do: 4:22, 4:23, 4:20, 4:22, 4:21. Następna piątka w czasie: 21:54, a między czas na 15 km złapany na 1:04:05.
Na 13 km dogania mnie pierwszy pejs na 1:30, do którego staram się przykleić, ale nie idzie. Mimo wszystko trzymam z nim kontakt wzrokowy z nadzieją, że karta się odwróci.
Mój pech się jeszcze nie skończył, bo przed nawrotem na Nowej Hucie dogania mnie pociąg z pozostałymi pejsami na czas, który chcę uzyskać.
Ciężko opisać moją wściekłość, bo nie jestem w stanie przyśpieszyć. Ból nie odpuszcza, a ciało cierpi.
Tempo słabnie: 4:25, 4:23, 4:23. Mimo wszystko z całych sił pracuję.
Na trasie pojawia się ostatni wodopój. Mówię do siebie, że ostatni łyk wody, ostatnie oblanie głowy na oprzytomnienie.
I ten ostatni łyk był gwoździem do trumny.
Momentalnie ból sprawił, że złamałem się w pół. Musiałem się zatrzymać i zacząć wyciągać się w górę. Ból nie do opisania.
Ostatni raz tak miałem w szkole podstawowej, jak kazali nam biegać. 19 kilometr w czasie 4:50...
Zamiast rzucić wszystko na jedną szalę by gonić upragniony wynik muszę ratować się przed całkowitym blamażem.
20 kilometr to 4:43, dało to kolejne 5 km w czasie 22:47 oraz 20 km w 1:26:52.
Czyli 3 minuty by przebiec 1097,5 metrów... Rzeczywistość to 21 kilometr w 4:42, a ostatnie metry 54,8 sekundy. ROZPACZ!!!
Za metą padłem na kolana bo ból ciągle doskwierał. Od razu pojawili się ochroniarze, którzy powiedzieli, że mam iść dalej. Nawet nie zapytali czy wszystko jest OK.
Wstałem i zacząłem rozglądać się za partnerką. Wypatrzyłem w tłumie, podszedłem, zamieniłem kilka zdań. Umówiliśmy się, że spotkamy się przy namiocie, gdzie można zjeść posiłek regeneracyjny. Wiadomo po drodze dostałem wodę, folię, wodę, izotonik, banan.
Co z tego wszystkiego, kiedy wracam na tarczy? Na co mi było ostatnie pół roku treningów. Sumiennie wykonałem 99% planu!
Byłem bardzo zły, na prawdę bardzo. Wszystko szło według planu do momentu skonsumowania tego żelu.
Po biegu napisałem trenerowi, że zawiodłem. Kolka.
Odpisał bym na spokojnie mu napisał swoje wnioski, jak ochłonę. Odpisałem dopiero w poniedziałek koło południa.
Jakie mam przemyślenia. Otóż, powinienem był biec z pejsami, nie musiałbym walczyć samemu z wiatrem. Schowałbym się w grupie.
Brak treningu jelita, ale kto by się spodziewał, kiedy się nie miało nigdy takich problemów z absorpcją.
Głowa też nie pomogła w przezwyciężeniu tego kryzysu. Nie potrafiłem zmusić się do umierania.
Wróciliśmy z Krakowa z nowymi rekordami życiowymi, ale jednak ja wracałem na tarczy.
Dystans: 21,0975 km
Czas: 1:31:51
PB
Śr. tempo: 4:21
Śr. tętno: 153 bpm
Pomiar---Czas-------------Czas odcinka-Godzina--------prędkość-Tempo
5 km------00:20:54--------00:20:54--------10:22:31--------14.35--------4:11
10 km----00:42:11--------00:21:17--------10:43:48--------14.22--------4:13
15 km----01:04:05--------00:21:54--------11:05:42--------14.04--------4:16
20 km----01:26:52--------00:22:47--------11:28:29--------13.81--------4:20
FINISH---01:31:51--------00:04:59--------11:33:29--------13.78--------4:21